½ ♡ζaręczγnγ♡
ja wiem, to nieodpowiedzialne, bo znowu daję sobie za dużo, ale chciałabym by ten rozdział był wyjątkowy.
randka, flirt, zaręczyny i na koniec czwarta puenta.
jak się uda to do trzydzietego ♡
꧁♡꧂
• newt
Podkręciłaś gałkę w radiu — które wcale a wcale nie działa na magie! — słysząc ulubiony kawałek Witchtown. Poprawiłaś wygodną, jasną koszulkę do spania na ramiączkach, zawiązałaś wstąrzeczki z cielistych spodenek i wzięłaś się za zaparzanie kawy w mugolski sposób. Czekając aż czajnik zacznie piszczeć, podrygiwałaś do piosenki. Obróciłaś się wokół osi i zamarzystym ruchem wycelowałaś łyżeczkę w schody, z których akurat schodził ziewając Newt.
— ¹My town is colder in the summertime! — zaśpiewałaś głośno i zaczęłaś skakać w rytm muzyki – raczej wywijać biodrami i skakać ku podskokom włosów, wymachując niebezpiecznie łyżeczką.
Chłopak się szczerze i głośno roześmiał, wycierając oczy w rękawy.
Gdy była dynamiczna muzyczna końcówka pobiegłaś w jego stronę z rozłożonymi rękami. Objęłaś go i upadliście na schodki. On zaczął się dusić ze śmiechu, a ty z nim.
Wstałaś i wyciągnęłaś nogę, by mi pomóc. Choć był dość niepozorny i szczupły, to czuć było pod palcami gładko prześlizgujące się mięśnie w okolicy przegubu.
— W końcu ubrałeś sweter — uśmiechnęłaś się. — Co z tego że mój.
Zarumienił się lekko i poprawił rękawy, które dosięgały lekko za nadgarstki za dłoń.
— Dziękuję, jest wygodny — mruknął.
«I pachnie tobą» chciał dodać. Musiał przyznać, że pokochał go jak tylko zobaczył go w szafie na dnie. Pachniał twymi słodkimi perfumami, a wełna po kilku wypraniach była cudownie miękka. Już wiedział, Że zgarnął go na własność. Tak jak ciebie.
Potrząsnął głową, chcąc odtrącić tą niespodziewaną myśl. Chociaż kuszącą.
— Choć, nasze puchońskie dusze potrzebują kawy, mój miły — powiedziałaś i chwyciłaś go za dłoń, kierując do aneksu kuchennego.
Uśmiechnął się lekko do siebie. Niedawno pokonaliście wszelkie zawiłości i bariery, ale i tak byliście dalej nastolatkami o wstydliwej, ale lojalnej i prawowitej osobowości, pomimo że wiek nauczył was wiele oraz mieliście poważne obowiązki.
— Dobrze, ale tylko kubek, bo trzeba zerknąć do młodych nieśmiałków — odparł, ulegając najukochańszej istocie.
— Wydaje mi się, że Pickett jest zbyt wstydliwy — rzekłaś poważnie.
Kolejny aspekt, który w tobie kocha — twą troskę do podopiecznych, pomimo że znałaś się główie na smokach, to martwiłaś się o każdego.
— Reszta go niezbyt toleruje, chyba zorganizował sobie gniazdo w kieszeni płaszcza. Powinniśmy go bardziej popchnąć do integracji.
— Niby tak, ale on jest nieśmiałkiem, to...
— One są wstydliwe w stosunku do ludzi i innych gatunków — wytłumaczył spokojnie.
— Wybacz, musiałam cię znów nie słuchać — szepnęłaś ze wstydem.
— Spokojnie, ja dalej nie odróżniam szwedzkiego krótkopyskiego od brazylijskiego karłowatonosego.
Ofuknęłaś go i z obrażoną miną zostawiłaś go przy zaczynającym gwizdać czajniku, siadając na fotelu.
Zaśmiał się, ale grzecznie zalał kubki z napojem w proszku. Podszedł do ciebie i podał na wyraz zgody. Parsknęłaś cicho, ale odebrałaś napój życia.
Oparł się obok twojej głowy przeramionami o oparcie kanapy i zaczął sączyć kawę z kubka.
— Dumbledore przekazuje pozdrowienia.
Rzuciłaś na niego wzrokiem. Także przyłożyłaś kubek do ust i pociągnęłaś błogi łyk.
— Pisał? — spytałaś.
— Poinformował, że za trzy miesiące będziemy mogli spokojnie się wybrać do Nowego Jorku bez problemów z naszym i tamtejszym rządem — odpowiedział.
Uśmiechnęłaś się kącikiem ust,v ale potrząsnęłaś głową.
— Czyli chcemy pojechać do Arizony, ale pretekstem jest zasugerowany przez niego typek, który nielegalnie więzi niewinne zwierzęta?
— Trzeba zobaczyć jakie tam są zasady z magicznymi zwierzętami — odparł. — Chodź no — przeciągnął ostatnią literę jak małe dziecko, widząc, że pijesz z ślimaczą prędkością kawę.
੭°
Wygramolił się na brzeg kamiennej komnaty. Cały ociekał wodą, ale nie przejął się tym. Wyjął z wody unoszące się, niemal puste wiadro.
Poprawił szelki na przemokniętej białej koszuli. Rozejrzał się, ale ciebie dzięki Merlinowi nie było.
Aportował się do chatki, gdzie odłożył z hałasem kubełek. Przesunął drabinę, która chwilowo była bezużyteczna, bo nie korzystaliście z walizki, a z korytarza połączonego z mieszkaniem.
Scamander otworzył szufladkę, na której dnie leżały drobiazgi i niewielkie pudełeczko. Otworzył je delikatnie, jakby miało się rozpaść w pył. W środku leżał luźno pierścionek. Był niewiele grubszy wskazówki zegarka kieszonkowego z lśniącegi srebra. Wyróżniał się jedynie tym, że przy niemalże styku rozdzielała się na trzy niteczki i oplatały miękko niewielki klejnot o miodowej barwie. Przedstawił go pod światło wpadające przez pobliskie okno. Kryształek się rozjarzył, przez co między srebrem smugi przypominały wstęgi wieczystej przysięgi. Poczuł ciepło na sercu. Ta barwa dawała same dobre wspomnienia. Wasz dom, wasze dusze, ulubioną herbatę, ukochane szaliki, ulubiony kolor jego matki.
Usłyszał twe zbliżające się twe pośpieszne kroki. Ukrył pudełeczko w kieszeni spodni.
Szeszłaś szybkim krokiem. Newt obrócił się w twą stronę. Popatrzyłaś na niego z wyrzutem, lecz nie skierowanym w jego osobe. Podszedł do ciebie i zrozumiał, dlaczego. Dotknął na złudną kitkę wystającą ledwo z gumki nad potylicą.
— Co się stało z twymi włosami?
— Nie spodziewałam się, że iskry trafią we mnie i podpalą włosy — jęknęłaś i potrząsnęłaś głową, nadal lekko skołowana brakiem kucyka. — W ostatniej chwili podcięłam włosy. Niektóre pasma mi się zwęgliły.
Wskazałaś palcem czubek głowy, gdzie widać było spore nitki czarnych włosów. Przejechał po jednej z ciemnych strug.
— Jest dopiero południe, na spokojnie odnaleziemy jakiegoś fryzjera — powiedział na pocieszenie. Uśmiechnęłaś się do niego w podzięce. — A potem zaprowadzę cię gdzieś — dodał pośpiesznie.
Ucałowałaś go w policzek i zniknęłaś z cichym pstryknięciem.
Uśmiechnął się i skrzywił. Pobiegł szybko do oddalonej kawałek kamiennej klatki schodowej. Zaczął się spinać po schodach.
— Ty leniu! — krzyknął, a ty zaśmiałaś się i wychyliłaś przez barierkę, patrząc na jego wspinaczke.
੭°
Szliście w słońcu w stronę brukowego mostku nad rzeczką w centrum obrzeży Londynu. Wasze splecione dłonie swobodnie wisiały między wami, poruszając się powolnie na wznak waszego swobodnego chodu. Patrzyliście sobie to w oczy, to na drogę, prowadząc swobodną konwersacje.
Magizoolog nie umiał oderwać wzroku od twych włosów, które cudnie wyglądały będąc równo obcięte lekko nad ramię. Kusiło go strasznie, by cię zatrzymać i musnąć luźne pasemka spadające ci na czoło oraz policzek. Jednakże nie miał odwagi. Do tego to... Zaproponował ci spacer, co dalej? To przez ten pierścionek poczuł chcęć, by zrobić coś niesamowitego. Lecz im bliżej mostku byliście, tym bardziej wyrzucał sobie że zwariował.
Wyszliście zza rogu. Jego wzrok od razu padł na mostek dziesięć kroków przed wami. Gwałtownie umilkł, słyszał jedynie delikatny szum wody.
— Newt? — spytałaś, gdy nie odpowiedział na twe pytanie.
Weszliście na mostek. Na samym środku stanął, zatrzymując także i ciebie. Stanęłaś przed nim. Chciałaś uchwycić jego spojrzenie, lecz on usilnie obserwował mały wodospadzik kawałek dalej.
Wziął głęboki oddech. Stchórzy. Nie da rady.
Chwyciłaś jego drugą dłoń, pozwalając mu popaść w niewidoczną dla ciebie nerwową zadume. Zmartwiłaś się.
— Źle się czujesz? Coś się stało z którymś podopiecznym? — spytałaś nerwowo.
Szarpnął głową w twoją strone. Jego oczy patrzyły na twój delikatny pieg na policzku. Tylko nie w oczy.
— Kochanie? — puściłaś jego dłoń, by położyć swą mu na policzku.
W końcu spojrzał w twe oczy. Rozstapiałaś się pod jego wzrokiem.
— Powtórzysz?
Tak rzadko mówiliście sobie te miłe słowa. Kochaliście się, ale przy tych zmartwieniach zapominacie czasem o tym. Chciał, byś tak go częściej mówiła.
— Kochanie — powtórzyłaś i musnęłaś swymi ustami jego ciepłe wargi. — Cokolwiek się dzieje, zawsze jestem.
Nie pozwolił, by łza popłynęła po jego policzku. Otarł ją tuż przy oku. Byliście tacy młodzi, a jednak dorośli. Opiekuńczy i ciężko pracujący.
Upadł delikatnie na kolana, chwycił znów obydwie twe ręce. Tyle razy śnił się mu ten moment. Jak patrzy ci w oczy. Jednakże zamiast zdziwienia widział jedynie czułość.
Jego oczy zajaśniały w słońcu jak spokojne morze.
— Kocham cię, tyle jesteśmy razem, a znamy się dłużej — wziął uspokajający oddech i kontynuował. — Opiekujemy się zwierzętami i samymi sobą. Czasami myślę, że jesteśmy puchonami, ale nie mamy borsuka. Zauważyłem, że moim borsukiem jesteś ty.
Zaśmiałaś się płacząc.
— To brzmi beznadziejnie Niu — odparłaś zachrypniętym głosem.
Uśmiechnął się i ścisnął ci palce.
— Wolisz być mym zielonym walijskim?
— Wolę być żmijoptakiem — odgryzłaś się, choć także się uśmiechałaś przez łzy.
Przyklękłaś razem z nim, kolano w kolano. Zadarłaś lekko głowę, podziwiając miodowe włosy i morskie oczy topiące się w promieniach słońca.
Musnął palcem jednej ręki, którą dalej trzymał twą, twe włosy.
Rozłączyłaś palce z jego, uwalniając obydwie dłonie.
Sięgnął do kieszeni spodni. Z niemalże czcią wyjął pudełeczko. Patrząc ci w załzawione oczy, otworzył je. Przysłoniłaś usta dłonią.
— Miłości mego życia, ma towarzyszko... Wyjdziesz za mnie?
Nie mógł też powstrzymać łez. Pokiwałaś szybko głową i załkałaś. Wyjął drżącymi rękoma delikatny pierścionek. Podałaś mu swą dłoń. Nasunął ci powoli go, przypominając sobie te piękne chwile. Gdy się spotkaliście pierwszy raz. Gdy dowiedzieliście się że chodziliście razem do tego samego domu. Jak zaprosił cię na randkę i jak tak niedawno pierwszy raz posiadł cię. Niczego nie żałował. Kochał cię tak straszliwie.
Pierścionek zaręczynowy był idealny.
Rzuciłaś mu się na szyje. Płakaliście sobie w kołnierze. Czas na nowy etap. Nową świetlistą drogę życia.
.
notka — na kocioł, napisałam to wyżej na 1432 słowa – rozpisałam się za mocno, to długość one-shote'a.
wciągnęłam się.
¹ inspiracją była piosenka „Devil Town” od Cavetown (dopięty link wyżej)
.
• grindelwald
Był miły, idealnie chłodny wieczór, pomimo że to końcówka lata. Siedziałaś na cudownie miękkim fotelu, w który się niemal wtopiłaś. Miałaś ubrane swą ulubioną szkarłatną koszulę z srebrnymi mankietami i czarne luźne spodnie.
Odłożyłaś na kolana sekundę temu przerwaną lekturę. Wbiłaś wzrok w płomienie jarzące się w ciemnym kominku. Złączyłaś palce dłoni na książce. Ciepło ognia otaczające twe nogi sprzeczało się z chłodem na szyi, który powodował wiaterek wpadający przez otwartą okiennicę. Jednakże to ci pasowało.
Usłyszałaś jego kroki na korytarzu na tobą. Przygarbiłaś się lekko, ale nie zerknęłaś w jego stronę. Przeszedł koło okna, przerywając na chwile swym ciałem przeciąg, i stanął obok ciebie. Uniosłaś lekko głowę na niego. Schylił się ku tobie i złożył pocałunek na policzku swymi chłodnymi ustami. Przymrużyłaś oczy, patrząc jak oddala się o dwa kroki i siada na bliżniaczy fotel stojący prostopadle do twego.
Mruknęłaś ciche przywitanie. Chwyciłaś leżącą na stoliku na środku dymanu różdżkę i zgrabnym ruchem zamknęłaś okno.
— Jak się czujesz? — rzuciłaś w jego stronę pytanie, zginając się by odłożyć różdżkę.
— Dobrze — odparł. — Wybacz, znów przespałem cały dzień...
— To dobrze, musisz dojść do siebie. Szczególnie, że niewiele spałeś podczas... niewoli — powiedziałaś ostatnie słowo z niesmakiem.
Oparłaś się plecami o siedzenie, patrząc na niego. Oparł kostkę na kolanie. Także patrzył na ciebie z iskierkami w oczach. Już nie był tak nienaturalnie blady.
Niedawno wyznał ci, że mało sypiał, gsy MACUSA go więzili, a byliście już tutaj okrągły tydzień. Martwiłaś się trochę, co musiał tam przeżyć. Dzięki Merlinowi twój pomysł z miesięcznym powrotem do niewielkiej posiadłości dobrze na niego wpływał. Może i byliście beznadziejni w spokojnym życiu, ale teraz było dobrze. Jedynie zżerało cię zmartwienie, gdy sypiał raz tak długo jak dziś, lub czasem prawie wogóle nie spał.
Gellert jakby czytał ci z oczu chwycił twe złączone dłonie swą dłonią i ścisnął. Patrzył ci prosto w oczy.
— Nienawidzę, gdy zadręczasz się. Myślisz że to kilka miesięcy mnie zabiło? Siedzę tu z tobą moja ma — na potwiedzenie słów chwycił w swe obydwie dłonie twe.
Skupiłaś wzrok na szeleszczących głucho liściach za oknem.
— Przestań — powiedział, imitując surowy ton, choć bardziej to brzmiało jak prośba.
Znów patrzyłaś mu w tęczówki.
— Miałeś podobno na dziś jakieś plany.
Skrzywił się, ale z wdzięcznością powitaliście nowy temat.
— Nie jest późno, możesz realizować swe plany jeśli wciągniesz w to i mnie, partnerze — dodałaś.
Uśmiechnęłaś się lekko, a on uniósł brew.
— Me niecne plany dotyczą chyba ciebie, ale jak chcesz — odparł zawiadacko.
Tak naprawdę to nie był pewny, czy ten plan ci się spodoba. Kiedy siedział na tym przeklętym krześle z włosami wpadającymi w przekrwione oczy, czekając na upragniony przewóz, zrozumiał że czekał n̶i̶e̶ e tylko na wolność i dalsze ciągnięcie intryg, poszukiwania Insygnii, zdobycie władzy, wyzwolenie czarodziejów czy zabicie Albusa Dumbledore'a.
Wtedy przypomniał mu się pierścionek, który ponad dekade temu kupił, gdy był młodzieńcem, z nieświadomych pobudek – kurzący się pod fałszywym dnem szafki biurka właśnie w tym domu. Zrozumiał, że swe uczucia do ciebie nie wprowadziły go w obłęd. Chce mieć przy sobie ciebie do końca swych dni. Chce być Panem Śmierci u twego boku.
Ale ty zdecyduj, czy to będzie dziś, czy kiedyś indziej – lub nigdy. Nieświadomie, ale słusznie.
Spodobała ci się gra, którą rozpoczął. Że ma w sobie niezastąpioną energię i butę. W tym momencie całkowicie nie myślałaś o nocy, gdy pojawił się po koszmarnych miesiącach i... nie pozwalało ci się skupić na lekturze, bo chciałaś powtórzyć tą noc, ale przez ten tydzień się zbyt marwiłaś o jego stan. Odrzuciłaś i myśli, i zmartwienia.
Obróciłaś wasz kokon rąk, ukazując wnętrze swych dłoni ułożonych na jego wnętrzach. Wywróciłaś dłonie wierzchem do góry. Spuścił wzrok na rwe ruchy.
— Zaskocz mnie — powiedziałaś cicho, ale pogodnie.
Posłał ci arcyszelomski uśmiech. Podniósł się, a ty wraz z nim. Spletliście wasze palce. Ułożył je w pozycjach do swobodnego walca. Fotele i stolik, posłuszne gospodarzom domu, posunęły się trochę, dając miejsce idealnie przy kominku.
— Zatańczysz ze mną? — pochylił się ku tobie i mruknął ci do ucha.
Dreszcz spłynął ci po karku i plecach, gdy jego głos spadł o oktawę.
Kiwnęłaś głową na potwierdzenie, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
Z oddalonego o kilka światów rogu salonu zagrał gramofon pierwsze powolne takty. Pozwoliłaś, by na początku Gellert prowadził wasze idealnie wymierzone kroki. Kiedy muzyka wzrastała, nabierała siły, zaczęliście lawirować wokół siebie.
Nie przejęliście się tym, że muzyka się zmieniła. Tańczyliście do ruchów ciał swego partnera, całkowicie zaaferowani swymi oczami.
Okręcił cię wokół osi, a potem złapał w swe ramiona. Zarzuciłaś mu ramiona na kark, podczas gdy on ułożył swe duże, wspaniałe dłonie na twą talię. Zaczęliście się kołysać do wolnego utworu. Oparłaś swój bok głowy o jego szyję, wtulając twarz w jej zagłębienie. Wciągnęłaś jego zapach, nie skupiając się na jego ciemnej koszuli, która łaskotała cię lekko w nos.
Staliście w swych objęciach, lekko się kołysząc do trzasku płomieni w kominku. Nawet nue usłyszeliście, gdy muzyka przestała grać, skupieni na swym tańcu oraz partnerze.
Uniosłaś swą głowę, będąc twarzą w twarz z nim. Ułożyłaś swe dłonie na jego ramionach. Otworzył swe oczy, pozwalając ci patrzeć w jego spokojną, rozmarzoną duszę. Jego surowa twarz, która zawsze przy tobie łagodniała, teraz jaśniała tym płomiennym uczuciem.
Okręcił cię delikatnie, co przyjęłaś z chęcią, chcąc na chwilę choć poczuć chłód.
Złapał cię za dłonie, zatrzymując wasz taniec. Posłusznie stanęłaś, oddychając z lekką zadyszką. Byliście tak blisko siebie, że twe piersi muskały jego klatkę piersiową, lecz wy jedynie skupialiście się na swych oczach.
Grindelwald osunął się z cichym szelestem ubrań na jedno kolano. Odsunęłaś się o jeden mały krok. Cisza się przedłużała. Chciałaś klęknąć wraz z nim, lecz powstrzymał się od tego kładąc dłonie na twych biodrach. Całkowicie nie rozumiałaś jego czynów, a z oczu nie mogłaś wyczytać intencji.
Nim zadałaś pytanie lub zaczęłaś się wiercić w miejscu, wziął głęboki oddech.
— Od lat stoimy u swego boku, dając nadzieję tym, którzy tego chcą, i jesteśmy postrachem dla czarodziejów. Jednakże najważniejsze w tym wszystkim dla mnie było to, że byłaś ze mną, choć nie zawsze to rozumiałem. Jednakże nasza rozłąka pozwoliła mi zrozumieć, że jesteś nie tylko najukochańszą osobę, ale także mym tlenem. Wzmocniłaś mnie, dałaś mi szansę na lepsze życie, choć nie zależało ci na mej konkretnej miłości czy wspólnym życiu. Po prostu byłaś. Jako ma przyjaciółka, głowa operacyjna, jako ty sama — powiedział, utrzymując wasz kontakt wzrokowy. Zacisnął palce na twych biodrach, czekając na twą reakcję.
Ułożyłaś swe dłonie na jego policzkach i delikatnym, niewidocznym zaroście. Musnęłaś kciukiem to miejsce pod uchem, przzez co mruknął cicho i na dłuższą sekundę zamknął oczy, ale dalej się na ciebie patrzył.
— Odkąd się poznaliśmy... prawie dziesięć lat temu!... Wiedzieliśmy, że będziemy swymi dopełnieniami, choć byliśmy zamkniętymi emocjonalnie dupkami — zaśmiałaś się bezgłośnie na wspomnienia początków waszej przyjaźni. On chyba także to pamiętał, bo oczy mu zalśniły. — Jednakże dziś jesteśmmy tutaj. Kocham cię... — musnęłaś znów kciukami jego policzki. — I walczymy o coś szlachetnego. Pragniemy władzy, ale najbardziej pragnę ciebie.
Nie wiedziałaś, co planuje, lecz czułaś, że musisz odpowiedzieć prawdą na jego prawdę. Na te wyznania uczuć.
Zsunął swą dłoń groteskowo w dół twej nogi. Jednak powstrzymał się i cofnął dłoń, dalej ogrzewając ci biodra. Zobaczyłaś, że twe słowa go ruszyły, tak jak jego ciebie.
— W tej chwili jednakże oprócz ciebie pragnę czegoś jeszcze, moja ma. Chciałbym ci dać me nazwisko — powiedział i odjął swe dłonie od twego ciała.
Patrząc na twą reakcję, sięgnął do kieszeni. Twe źrenice się rozszerzyły. Jego słowa zamroziły cię. Przestałaś muskać jego twarz. Jednakże patrzył szczególnie na twe policzki i piękny nos, ponieważ po raz pierwszy widział, jak oblega ciebie rumieniec.
Wyjął w twą stronę zaciśniętą pięść. Twe dłonie opuściły jego policzki, by z delikatnością i drżeniem rozpleść jego palce.
Zamigotał srebrny pierścionek, który dawał niebieskawy połysk. Był dość zgrabny. Jednakże oprócz swym pobłyskiem, wyróżniał się tym, że przed stykiem rozdzielał się na dwa, podtrzymując gładki, półprzezroczysty błękitny diamencik, który złudnie przypominał opal.
— Wiele dla mnie znaczysz, wiesz? — powiedziałaś, powtarzając jego słowa sprzed lat
Pomimo tak wzruszającego momentu zaśmiał się i chwycił pierścionek w drugą dłoń. Wolną chwycił twe palce. Zalśnił na jego środkowym palcu platynowy sygnet, która także te lata temu w tym samym dniu jak padły te słowa, podarowałaś mu jako symbol rodzącej się między wami miłości.
— Wtedy niezbyt rozumieliśmy swe emocje — parsknął. Popatrzył na sygnet i na pierścionek, który miał zamiar podarować. — Nie wiem jak to możliwe, że pasują do siebie.
Taka była prawda. Nie musieliście nic sobie tłumaczyć, bo doskonale się rozumieliście.
— Czy zostaniesz mą małżonką? Zostaniesz u mego boku i dalej mnie będziesz kochać? — spytał cicho. Głos mu drżał od emocji.
— Nigdy nie przestanę cię kochać — odparłaś wzruszona.
Wsunął ci pierścionek na palec z niemalże pobożnym namaszczeniem.
Złożył cichy pocałunek na twych palcach. Podniósł się z kolan.
Znów chwyciłaś jego policzki.
— Kocham cię, kocham cię — powiedziałaś na jednym drzącym wdechu.
Przybliżył swą twarz do twojej. Ucałował cię w lewy koncik ust. Po chwili powtórzył to na prawym. Przygryzł ci dolną wargę. Ją także ucałował. Odsunął swe usta, lecz patrzył ci w oczy.
— Na co czekasz? — mruknęłaś zachrypniętym głosem.
Zaśmiał się cicho.
— Jesteś moją narzeczoną — niemalże warknął i z pasją napadł na twe usta.
Od razu wasze wargi się rozszerzyły i zaczęliście walczyć o dominacje.
Zarzucałaś mu ręce na szyje. On sam przejechał ręką po twym pośladlu i wewnętrznej stronie ud. Wydałaś z siebie cichy jęk, lecz nie przerwałaś walki ust.
Chwycił cię pod kolana i przerwał pocałunek, chwytając cię jak panne młodą.
Roześmiałaś się, gdy zawirował wraz z tobą.
— Jesteś moim narzeczonym — wydyszałaś i znów go pocałowałaś.
Opuścił cię na podłogę, groteskowo zsuwając cię po swym ciele.
Zabrakło wam tlenu. Dysząc ciężko znów cię wziął na ręce i zgarnął na własność do sypialni.
❝Weź go, niech przypomina ci o uczuciach, które tkamy między sobą - powiedziałaś i wykręciłaś się, by chwycić jego rękę. Ten uległ, a ty włożyłaś sygnet na jego palec środkowy.
– Oświadczasz mi się? - powiedział szorstko z nutą sarkazmu.
Ty zaśmiałaś się chrapliwie.
– Pamiętaj, że zawsze będziesz miał u swego boku wiedźmę, którą wylali za brutalność ze szkoły.❞
–wasza pierwsza randka
.
z gellertem ma pieprzone 1670 słów! pisałam to prawie cztery godziny plus dwie od newta.
podoba mi się to straszliwie. bierzcie me skarby, tylko reszta będzie po prostu krótsza bym się wyrobiła.
gwiazdkujcie i komentujcie ♥♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro