<3
- I jak? - zapytał podekscytowany Gregory, zaglądając czarnowłosemu przez ramię. Niebieskooki wyszeptał coś, ale starszy nie był w stanie usłyszeć. - No mów! - ponaglił go.
- Przyjęli! - Dante odwrócił się na krześle obrotowym, spoglądając znad komputera. Niebieskie tęczówki zerknęły na starszego z widoczną w nich radością.
Uradowany wiadomością brązowooki gwałtownie przyciągnął Capelę do namiętnego pocałunku. Czarnowłosy wstał z krzesła, żeby nie połamać sobie kręgosłupa poprzez niezbyt wygodną pozę i zarzucił ręce na kark chłopaka, pogłębiając pocałunek.
- Tak się cieszę... - Montanha wymruczał w usta młodszego, odrywając się od niego na parę milimetrów.
- Ja też - wyszeptał Dante. - Nie sądziłem, że ktokolwiek się zainteresują moją muzyką, a już na pewno nie sama Filharmonia Nowojorska!
- A ja wiedziałem. Mam zdolnego chłopaka - wyższy uśmiechnął się chytrze, ponownie cmokając w usta swojego chłopaka. - To co, lecimy do Nowego Jorku?
- A jak! Muszę to zobaczyć! - zazwyczaj spokojny Capela aż podskoczył, ciągnąc za sobą starszego. - Pisz do Janka czy Sonny'ego o urlop, a ja zaraz kupię bilety.
- Nawet się nie waż kupować za własne pieniądze. Wystarczająco się namęczyłeś nad tą sonatą, by jeszcze wydawać hajs na bilet na samolot na własny koncert, Danonek - na te słowa Dante przewrócił oczami i na upartość szatyna i na to durne zdrobnienie.
- Dobrze, Monte - żachnął młodszy. - Jebane serki, jogurty, czy chuj wie co... Nie ważne.
Pogrążyli się w własnych myślach. Capela zapewne planował każdą sekundę w NYC, zobaczenie wszystkich hal koncertowych w mieście i pozwiedzanie Uniwersytetu Nowojorskiego, słynnego ze sztuki wizualnej, podczas gdy Montanha zamyślił się nad przeszłością. Gdyby parę lat temu spóźnił się o parę minut czy sekund, pewnie nie siedziałby teraz z Dante w ich wspólnym mieszkaniu, tylko sam, ewentualnie nad jego grobem.
Spojrzał na swojego chłopaka, będąc niezmiernie szczęśliwym, że go ma. Wreszcie byli razem, żywi i szczęśliwi. Tak mało brakowało do tragedii, a jednak...
- O czym myślisz? - z zadumy wyrwał go głos czarnowłosego.
- O niczym istotnym - westchnął Montanha, przeczesując niesforne kosmyki. - Kocham cię, wiesz?
- Wiem. Ja ciebie też - Dante szczerze się uśmiechnął. W końcu był szczęśliwy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro