Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

<3




- I jak? - zapytał podekscytowany Gregory, zaglądając czarnowłosemu przez ramię. Niebieskooki wyszeptał coś, ale starszy nie był w stanie usłyszeć. - No mów! - ponaglił go.

- Przyjęli! - Dante odwrócił się na krześle obrotowym, spoglądając znad komputera. Niebieskie tęczówki zerknęły na starszego z widoczną w nich radością.

Uradowany wiadomością brązowooki gwałtownie przyciągnął Capelę do namiętnego pocałunku. Czarnowłosy wstał z krzesła, żeby nie połamać sobie kręgosłupa poprzez niezbyt wygodną pozę i zarzucił ręce na kark chłopaka, pogłębiając pocałunek.

- Tak się cieszę... - Montanha wymruczał w usta młodszego, odrywając się od niego na parę milimetrów.

- Ja też - wyszeptał Dante. - Nie sądziłem, że ktokolwiek się zainteresują moją muzyką, a już na pewno nie sama Filharmonia Nowojorska!

- A ja wiedziałem. Mam zdolnego chłopaka - wyższy uśmiechnął się chytrze, ponownie cmokając w usta swojego chłopaka. - To co, lecimy do Nowego Jorku?

- A jak! Muszę to zobaczyć! - zazwyczaj spokojny Capela aż podskoczył, ciągnąc za sobą starszego. - Pisz do Janka czy Sonny'ego o urlop, a ja zaraz kupię bilety.

- Nawet się nie waż kupować za własne pieniądze. Wystarczająco się namęczyłeś nad tą sonatą, by jeszcze wydawać hajs na bilet na samolot na własny koncert, Danonek - na te słowa Dante przewrócił oczami i na upartość szatyna i na to durne zdrobnienie.

- Dobrze, Monte - żachnął młodszy. - Jebane serki, jogurty, czy chuj wie co... Nie ważne.

Pogrążyli się w własnych myślach. Capela zapewne planował każdą sekundę w NYC, zobaczenie wszystkich hal koncertowych w mieście i pozwiedzanie Uniwersytetu Nowojorskiego, słynnego ze sztuki wizualnej, podczas gdy Montanha zamyślił się nad przeszłością. Gdyby parę lat temu spóźnił się o parę minut czy sekund, pewnie nie siedziałby teraz z Dante w ich wspólnym mieszkaniu, tylko sam, ewentualnie nad jego grobem. 

Spojrzał na swojego chłopaka, będąc niezmiernie szczęśliwym, że go ma. Wreszcie byli razem, żywi i szczęśliwi. Tak mało brakowało do tragedii, a jednak...

- O czym myślisz? - z zadumy wyrwał go głos czarnowłosego.

- O niczym istotnym - westchnął Montanha, przeczesując niesforne kosmyki. - Kocham cię, wiesz?

- Wiem. Ja ciebie też - Dante szczerze się uśmiechnął. W końcu był szczęśliwy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro