3
Z góry bardzo chcę podziękować twno_oo, która stworzyła tego prześlicznego fanarcika powyżej (na samym dole też jest, jeśli się tu nie wyświetla <3). Jest cudowny i dziękuję <3
Edited by alemqa <33 kc i dziękuję za miłe słowa.
!!TW: samobójstwo(?), depresja, problemy psychiczne (no tak, przecież do oneshot z Capelą, czego by się spodziewać)!!
Z góry mówię, że jest tu sporo gadania o muzyce klasycznej, łącznie z terminologią. Nie znam się na polskich słowach, więc mam nadzieję, że nic nie pokręciłam XD tak samo z pianinem... ja gram na wiolonczeli od pięciu lat, więc jakieś doświadczenie mam, ale wciąż, nie jestem pewna niektórych słów.
JEŚLI KTOŚ CHCE PRZESŁUCHAĆ utworu, od którego wzięłam tytuł, tutaj daję link do spotify:
https://open.spotify.com/track/6pWoP3mTpvxst9VrBKsCYg?si=QGnK3Bz3SxC0Z2aFvoyyCw
(kiedyś dodam link w komentarzu. Kappa)
Dodatkowo, chcę zaznaczyć że przez większość fanfika nie ma tu zbyt dużo akcji, są to bardziej przemyślenia Capeli/Montanhy. Mam nadzieję że i tak się to spodoba!
Dodam, że jest tu parę (a przynajmniej jeden XD) easter eggów :3 A poza tym mnóstwo symboliki, ciekawe, czy ktoś coś ciekawie zinterpretuje!
JEST TU TEŻ ALTERNATYWNE ZAKOŃCZENIE! (czyli dwa "rozdziały", jakby ktoś nie zauważył).
To chyba wszystko z ogłoszeń parafialnych...
Miłego czytania!
~~~~
"It's kinda funny and cruel how a piece written about the heartache of unrequited love, an intensely lonesome emotion, can only be played with another person." *
~~~~
krzyk. strzał. krew.
Czarnowłosy otworzył oczy. Przez parę sekund leżał w bezruchu, wsłuchując się w ciszę i doceniając miękki dotyk materiału pod jego palcami. Westchnął cicho i bez zwlekania udał się do łazienki. Tylko myśl o tym, że nie ma nic innego do roboty, zmotywowała go do opuszczenia ciepłego łóżka. Nie chciał spać dłużej, nawet jeśli jego organizm się tego domagał, a tym bardziej nie chciał leżeć bezczynnie.
W piętnaście minut się wyszykował, i pomijając śniadanie, wyszedł z domu. Udał się do swojego Mustanga. Delikatny uśmiech wpłynął na jego twarz; może nie był aż tak przywiązany do swojego SEU jak Montanha do Corvetty, lecz i tak je uwielbiał. Jedna z niewielu rzeczy, która potrafiła poprawić mu humor.
Pierwszą rzeczą jaka go przywitała na komendzie, były krzyki dlaczego ponownie się spóźnił. Następne szesnaście godzin służby minęły mu na żmudnym podpisywaniu papierów, wysłuchiwaniu skarg w większości na siebie samego, samotnym patrolu, uśmiechając się sztucznie, słuchając mnóstwa prześmiewczych wyzwisk ze strony innych funkcjonariuszy, czy nieśmiesznych żartów o jego stanie psychicznym i, co najgorsze, o braku życiodajnego, gorzkiego napoju, z powodu zepsutego automatu do kawy. Najgorzej.
Ostre czy szydzące słowa padały z każdej strony, jak zwykle. Capela nawet nie zwracał uwagi na to, kto je mówi. Po co. Na radiu, w wiadomościach, za plecami, czy w twarz, nie miało to znaczenia. Każdy miał najwidoczniej w dupie jego samopoczucie. Jak zawsze, zresztą.
Miarka się przelała w momencie, gdy na we własnym gabinecie na swoim biurku zastał "prezent" pod postacią liny, z małą notatką "Może ci się przyda :)". Przymknął oczy i zatopił się w fotelu. Palcami wodził po szorstkim sznurze, zamyślony. W sumie, dlaczego nie? Dlaczego ciągle się przekonywał, że warto ciągnąć to dalej? Przecież wszystkim jedynie wadzi. Słyszy to codziennie, utwierdzając go w tym przekonaniu. Zresztą, trudno się dziwić. Gdy słyszy się od większości otaczających go ludzi, że jest wkurwiający, beznadziejny i bezużyteczny, to czy człowiek nie zaczyna sam w to wierzyć? Zwłaszcza, jeśli samemu nie ma się za wysokiej samooceny?
Dante otworzył jedną z szafek i wyjął opakowanie antydepresantów, przyglądając się im uważnie. Pola namawiała go na rozmowę z psychologiem, i jedynie ze względu na nią, zgodził się to kiedykolwiek brać. Teraz natomiast, nie brał tabletek od dobrych trzech, czterech miesięcy. Od kiedy fioletowowłosa po prostu odeszła, nawet nie rozmawiając o tym z nim twarzą w twarz. Odeszła ona, odszedł Krackers. Jedyne dwie osoby, które pomagały mu wierzyć, że nie jest bezwartościowy. Lecz najwidoczniej ich cierpliwość również się skończyła i postanowili odejść. Dante ich nie winił; rozumiał, że to tylko i wyłącznie jego wina.
Spojrzał ponownie na opakowanie, potem na list, i w jego głowie zrodził się pewien plan. Nie będzie już innym sprawiał problemów. A on nie będzie się już męczył. Zmuszał się do wstawania, do funkcjonowania, do życia.
Schował opakowanie do kieszeni. Cicho przemknął do biura 01. Wiedział, że o tej godzinie nikogo tam nie będzie, a on być może znajdzie coś, co przyspieszy proces. Wszedł przez uchylone drzwi, bez zwracania na siebie uwagi. Zresztą, na komendzie i tak prawie nikogo nie było o tej godzinie. Poszperał po różnych szafkach Pisiceli, aż nie znalazł tego, czego szukał. Wódki.
Jako abstynent, mający nie dobre wspomnienia z alkoholem, z powodu burzliwego dzieciństwa i ojca alkoholika, był to pierwszy raz kiedy sięgał po wysokoprocentowy trunek. Zasiadł na krześle, odchylając głowę do tyłu. Zaczął rozmyślać nad swoim życiem, które zaraz miał zamiar skończyć.
krzyk. strzał. krew.
Czym dłużej myślał, tym bardziej chciał mieć już to za sobą. Wyjął opakowanie norpraminy i połknął pierwszą tabletkę, popijając wódką. Przez chwilę zastanawiał się, czy na pewno to jest dobry krok, ale... co innego mu zostało? Nie chciał już walczyć. Był zbyt zmęczony codzienną kłótnią ze samym sobą. W ten sposób natomiast, odciąży i siebie, i innych. Zachęcony tym myśleniem, wziął drugą białą pigułkę. I trzecią. I czwartą. A niedługo wszystkie, które miał w rozpoczętym opakowaniu. Nie liczył, strzelał, że może było ich z jakieś piętnaście. W połączeniu z alkoholem, powinno wystarczyć. Powinny go zabrać stąd, raz na zawsze... Wizja mu się powoli rozmazywała, w głowie mu się kręciło, mimo siedzenia w bezruchu i czuł, że nie może poruszać kończynami. Uśmiechnął się nieznacznie. Tabletki szczęścia zaczynały działać.
~~~~
- 05 do 03? - szatyn ponowił komunikat na radiu.
Widział w tablecie policyjnym, że młodszy jeszcze nie zszedł ze służby, a miał pytanie odnośnie jego raportu w związku z jedną sprawą Dii. Słysząc brak odpowiedzi, westchnął zrezygnowany. Postanowił udać się do jego biura. Może zasnął z przemęczenia i braku kawy? Brak ekspresu doskwierał chyba wszystkim pracownikom, a w Starbucksie nigdy nie robili jej wystarczająco mocno. Nawet zamawiając americano z potrójnym shotem espresso. No cóż.
Brązowooki zajrzał do środka i natychmiast jego organizm przeszły ciarki. Lina, zostawiona tam z jednoznacznym przekazem, na dodatek pozostawiona z niesmaczną notatką, leżały bezczynnie na biurku. Capeli nigdzie nie było. Jedyna rzecz świadcząca o jego byłej obecności w pokoju, to otwarta szuflada. Gregory wiedział, że nie powinien, lecz ciekawość wygrała. W środku były w większości puste opakowania po jakichś lekach, których nazwy szatyn nie był nawet w stanie wypowiedzieć. Zaniepokoiło go to nieco.
Teraz, gdy się nad tym zastanawiał, Dante chodził dosyć przybity ostatnimi dniami. Ludzie docinali mu jeszcze bardziej, nie zauważając, że może nie jest z nim okej. Że może słowa jednak mają znaczenie, mają siłę. Brązowooki zagryzł wargę i wyszedł prędko z biura. Wyjął telefon, ale chłopak nie odbierał. Postanowił udać się do mieszkania czarnowłosego. Może siedział sam, oglądając najnowszy film Marvela, zapominając odciszyć telefon? Miał taką nadzieję.
Już miał schodzić na podziemny parking, gdy jego uwagę przykuły zamknięte drzwi do biura Pisiceli. Zazwyczaj, jeśli tam nikogo nie było, drzwi były uchylone, o co często był upomniany przez innych funkcjonariuszy. Teraz, były zamknięte. Czyli Janek albo nareszcie nauczył się zamykać drzwi, albo ktoś znajdował się w środku. Panowała głucha cisza, która potęgowała napiętą atmosferę.
Trochę nieśmiało, pociągnął za klamkę. Nic. Drzwi były zamknięte na klucz. Brązowe oczy rozszerzyły się. Tam na pewno ktoś był i w dodatku nie był to szef policji. Wziął głęboki oddech i odnalazł klucze w kieszeni. Za trzecim razem trafił w zamek i przekręcił klucz, uchylając niepewnie drzwi. Obawiając się najgorszego, zajrzał do środka.
- PD do EMS - wykrztusił z siebie, stojąc w bezruchu. Modlił się, by ktoś odpowiedział.
- EMS zgłasza? - spokojny głos medyczki rozbrzmiał na radiu.
- Mam na komendzie kogoś, kto przedawkował leki i połączył je z alkoholem... - wyszeptał, podpierając się o ścianę. Po chwili jednak się ocknął i natychmiast podbiegł do nieprzytomnego policjanta.
Czarnowłosy siedział, a bardziej leżał z głową bezwładnie opartą o biurko. Obok niego było całkowicie puste pudełko tych samych leków, które Montanha widział w jego szufladzie, oraz niemal opróżniona butelka. Brązowooki położył go na podłodze, a następnie sprawdził jego puls i oddech, słuchając instrukcji podawanych mu przez kobietę. Oddech był, płytki i spowolniony, ale był, a bicie serca szybkie i nieregularne.
- Panie Montanha, czy wie pan jakie to są leki? - zapytała lekarka. Gregory wziął niepewnie opakowanie do rąk.
- To jest norpa-- nopra-- dezi--
- Norpramina, znana również jako dezipramina? To mocne antydepresanty - mruknęła kobieta, zapewne zapisując owe informacje. - Ambulans jest w drodze, pewnie za minutę będzie na miejscu - dodała niebieskowłosa.
Mimo, że medyczka nie mogła tego zobaczyć, szatyn kiwnął głową. Monitorował stan młodszego, przygryzając nerwowo wargę. Nie mógł nic zrobić, poza upewnianiem się, czy płuca i serce niebieskookiego nadal pracują. Położył głowę czarnowłosego na kolanach, przeczesując subtelnie włosy wolną ręką. W myślach przeklinał całe EMS. Dlaczego ta pieprzona karetka tyle tu jedzie...
Nieprzyjemne przemyślenia Gregorego przerwało wtargnięcie kilku lekarzy do środka biura.
~~~~
Czarnowłosy patrzył znużony przez okno swojego mieszkania. Od jego próby samobójczej minęły trzy dni. W szpitalu obudził się, słysząc spore zamieszanie.
krzyk.
Dużo osób kłębiło się przed drzwiami jego sali, czy to z policji, czy z świata przestępczego. Dante uznał, że zwyczajnie chcieli mu dopiec, zamęczyć pytaniami czy fałszywą troską. Cieszył się, że lekarze nie pozwolili nikomu poza niektórymi policjantami go odwiedzić. Później, dowiedział się, że medykom udało się go uratować, tylko dzięki szybkiej reakcji Montanhy. Dante nie wiedział, czy powinien być mu wdzięczny, czy go za to zwyzywać.
Wziął łyk gorzkiej herbaty. Skrzywił się nieznacznie. Za mocna. Odłożył ją na stolik i bardziej naciągnął na siebie kaptur bluzy. Za oknem było ciemno; zbliżała się godzina osiemnasta, a niebo od paru dni było zachmurzone. Niebieskooki zastanawiał się, co zrobić dalej. Z powodu swojej próby, został wywalony z pracy, gdyż policja nie mogła pozwolić na zatrzymanie kogoś tak niestabilnego emocjonalnie. Wprawdzie nikomu się to nie podobało, lecz nie mieli na to wpływu. Sam Dante, jednak tylko upewnił się w przekonaniu, że wszyscy mają go głęboko gdzieś. Zniechęcony i zawiedziony, siedział sam, czekając, aż czas przeminie.
Cisza wwiercała mu się w uszy. Normalnie nie miał problemu, a nawet lubił przebywać sam w milczeniu, lecz brak jakiegokolwiek głosu policjanta, wyzwisk ze strony crime'u, czy chociażby dźwięku silnika Mustanga, dobijała go doszczętnie. Zaczął rozglądać się za czymś, by zagłuszyć tą nieszczęsną ciszę.
Jego mieszkanie było dosyć puste i nieużywane. O wiele więcej czasu spędzał na komendzie, nawet czasami tam śpiąc . W sypialni miał sam materac, bez ramy na łóżko i szafę z jakimiś ubraniami, które nie były mundurem. W ubogiej kuchni nawet lodówki nie używał, więc był zaskoczony na to, że podobno wszystko działa. A przynajmniej wszystko, co było potrzebne do zaparzenia herbaty. Do tego wszędzie były porozrzucane pudełka z przedmiotami, które zabrał tu z poprzedniego miasta, lecz nie miał czasu, ani ochoty ich rozpakować. Jedynymi rzeczami, które można by było nazwać wystrojem wnętrza, to oprawione w ramki zdjęcia. Miał całą ścianę przeznaczoną na fotografie Krackersa, Rightwilla, Eleny, jak i paru policjantów i przestępców. Na kilku nawet pojawiał się on sam.
W salonie posiadał jedynie kanapę, chyboczący się stoliczek na kawę i pianino, które otrzymał po zmarłej ciotce. Nawet jej nie znał, gdyż rodzina odsunęła się od jego matki, gdy ona poślubiła ojca Capeli. Tak czy inaczej, stary instrument wpadł w jego ręce. Od kiedy przyjechał do niego, do teraz stał bezużyteczny i zakurzony. Przemknęło mu przez myśl, że w jednym z pudełek ma chyba nuty. Jako dziecko, poznał kiedyś podstawy czytania muzyki, a nawet jej teorii; a przynajmniej tyle, ile był w stanie mu powiedzieć bezdomny, grający na skrzypcach. A w sumie, skoro i tak nie ma nic do roboty, może zajmie się czymś?
Jego przemyślenia przerwało pukanie do drzwi. Dante zmarszczył brwi. Nie spodziewał się odwiedzin nikogo. A poza tym, nie miał ochoty rozmawiać. Z nikim. Jednak pukanie nie ustępowało, nawet po dziesięciu minutach. No cóż, nie chciał ciszy, to jej nie ma. Słysząc kolejną serię walenia pięścią o drewno, zirytowany wstał i poczłapał do drzwi. Niechętnie uchylił je, wyglądając przez dziesięcio-centymetrową szparę.
- Wreszcie - mruknął zadowolony przybysz, i ignorując wrogie spojrzenie Capeli, wtargnął do środka, zamykając za sobą drzwi. - Jak się czujesz?
Czarnowłosy nie odpowiedział i jedynie wzruszył ramionami, wracając na kanapę. Usiadł na niej z podkulonymi nogami, ponownie biorąc kubek herbaty do dłoni. Intruz westchnął cicho i usiadł obok niebieskookiego.
- Dantuś... - zaczął, lecz zamilkł, nie wiedząc co powiedzieć. Albo rezygnując z tego, co chciał powiedzieć. - Kiedy coś ostatnio jadłeś? - zapytał w zamian.
Były policjant ponownie wzruszył ramionami, biorąc łyk chłodnej już cieczy. Prawda była taka, że od wyjścia ze szpitala nic nie zjadł, a i tam przyjął niewiele pożywienia, jedynie tyle, ile tamtejsi medycy byli w stanie w niego wcisnąć. Starszy poprawnie zinterpretował ciszę czarnowłosego, więc wstał, kierując się do jego kuchni, z zamiarem przygotowania czegoś. Nie spodziewał się, że lodówka będzie kompletnie pusta, brakowało tam nawet przeterminowanego sosu sojowego czy butelki wody. Dosłownie, nic. Zrezygnowany Montanha wrócił do salonu, postanawiając zamówić coś przez internet. Niedługo zrobi jakieś zakupy, ale teraz najwidoczniej nie chciał zostawiać Dantego samego.
- Lubisz lasagne? - zagadnął. Młodszy kiwnął głową. - To dobrze. Ja bym zrobił lepszą, ale ta miejscówka też je robi dobre. Chodź, obejrzymy coś.
Capela zerknął na szatyna, unosząc brew. Nie posiadał telewizora, a laptop był rozładowany. Jednak Gregory był przygotowany i z torby wyjął MacBook'a, jak i ładowarkę, by szybko rozładowujące się urządzenie przypadkiem nie padło w połowie filmu. Wszedł na Netflixa i położył laptopa na stoliczku. Usiadł blisko niebieskookiego i włączył losowy film.
Normalnie Dante cieszyłby się, że ktoś chce z nim coś obejrzeć, lecz obecnie był zbyt wyprany z emocji, by móc skupić się na dawnym hobby. Za usilną namową starszego, zjadł połowę porcji lasagne, lecz nie potrafił się skupić na fabule filmu.
Załamanie, przez które wciąż przechodził, powodowało duże zmęczenie, psychiczne, jak i fizyczne. Dlatego, gdy poczuł się senny, nie zdziwił się. Normalnie by walczył by nie zasnąć, nie lubił tej czynności, nawet jeśli przyjemnie zabijała czas. Zanim odlatywał w błogi sen, jego umysł zawsze napastował ogrom czarnych myśli, a gdy wreszcie udawało mu się zdrzemnąć, to zazwyczaj po paru godzinach budził się z koszmarem. A raczej mrocznymi wspomnieniami. Teraz jednak, miał już za bardzo wyjebane na cały świat, jak i na siebie samego, dlatego po jakimś czasie, najzwyczajniej odpłynął.
~~~~
Gregory poczuł, jak coś opiera się o jego ramie. Gdy zobaczył śpiącego Dante, uśmiechnął się pod nosem, nie ruszając się. Może owa pozycja nie była najwygodniejsza, lecz wolał przypadkiem nie obudzić młodszego. Zgadł, że zasypianie zapewne nie jest najłatwiejszą dla niego czynnością. Postanowił, że dla dobra niebieskookiego wprowadzi się do niego, pilnując by jadł, nie zrobił sobie krzywdy, i żeby po prostu wiedział, że jest ktoś, komu na nim zależy.
W pewnym momencie Capela niespokojnie poruszył się, mamrocząc coś przez sen. Z mimiki twarzy i małych, lecz gwałtownych ruchów, Gregory uznał, że niższy może mieć koszmar. Delikatnie zmienił pozycję, kładąc jego głowę na swoich kolanach i łagodnie przeczesując ciemne kosmyki. Darmowy masaż głowy musiał być przyjemny i relaksujący, gdyż po paru minutach młodszy się uspokoił. Montanha wyłączył film i kontynuował czynność, wpatrując się w zastygłą twarz niebieskookiego.
Dante miał dość bladą skórę, jeszcze bardziej uwydatnioną poprzez ciemne sińce pod oczami spowodowane zmęczeniem. Rzadki, ciemny zarost ładnie komponował się z tego samego koloru bluzą. Niewielki złoty kolczyk dodawał specyficznego uroku Dante, wraz z jego niecodzienną fryzurą i tatuażami, wyraźnie odznaczającymi się na jego rękach i zewnętrznej części dłoni. Czarne włosy leżały w nieładzie, raz po raz przeczesywane dłonią brązowookiego.
Po jakiejś godzinie ostrożnie przełożył młodszego. Wyprostował się, rozciągając się nieco. Skrzywił się, gdy usłyszał jak jego kości strzeliły. Napisał szybką notatkę, jeśli Capela by się obudził podczas jego nieobecności, po czym wyszedł z mieszkania, udając się do sklepu po drugiej stronie ulicy. Nie wziął nic specjalnie wymyślnego, tylko najbardziej podstawowe produkty. Zostawił je u Dantego i od razu udał się do siebie, zabierając jakieś ubrania i mniej, bądź bardziej potrzebne przedmioty, których Capela raczej nie posiadał. Sądził, że Dante sam z siebie by się nie zgodził na chwilową przeprowadzkę szatyna, lecz gdy już będzie po fakcie, raczej się nie sprzeciwi. Montanhie zależało na bezpieczeństwie i dobrym samopoczuciu młodszego. Bojąc się, zresztą słusznie , że sam może sobie nie poradzić, miał nadzieję, że z jego wsparciem, Capela powróci do dawnego siebie.
Nikt jednak nie wiedział, że dawny Dante był dokładnie taki sam, jak teraz.
Tylko teraz, nie ma już siły zakładać maski kryjącej prawdziwego Dante.
~~~~
Fantazja w f-moll Schuberta była prześliczna. Delikatny utwór raz miał cieplejsze motywy, zaraz będącymi zastąpionymi głośniejszymi i mroczniejszymi fragmentami, gdzie przeważał bas i niskie dźwięki, by powrócić do melancholijnej melodii z początku, granej pianissimo i przeważnie prawą ręką. Motywy często się przeplatały i powtarzały, tworząc przemyślany i przepiękny kawałek, który pomimo trwania osiemnastu minut, wcale nie był nudny. Subtelne tryle, raz niskie, raz wysokie, dodawały jednocześnie niepewności jak i chwilowego, niemal fałszywego poczucia wolności. Wyważenie dynamiki nie należało do prostych, lecz było niesamowicie ważne, by zachować równowagę i balans pomiędzy harmonią tworzoną przez obie ręce.
Od kiedy przesłuchał na Spotify ową pracę w wykonaniu Marii Pires i Ricardo Castro, momentalnie się w niej zakochał, a główny motyw często przewijający się w kompozycji, przypominał się czarnowłosemu w najbardziej niespodziewanych momentach. Jednak, pojawił się pewien problem; wersja, która się tak bardzo podobała niebieskookiemu, była na cztery ręce. Zmiana melodii nie była pomiędzy jedną ręką, a drugą, tylko pomiędzy dwoma pianistami. Jak to zwykle jest w duetach, osoba siedząca po prawej stronie fortepianu ma bardziej słyszalną część, na ogół trudniejszą, a dla ludzi niezaznajomionych z muzyką, tą ważniejszą. Prawdą jednak jest, że pianista znajdujący się po lewej stronie ma równie ważne zadanie; dopełnia melodię, utrzymuje utwór w całości, a niskie dźwięki lewej ręki tworzy pełną, bogatą całość. Każda z czterech linijek jest równie ważna i bez jakiejkolwiek z nich, utwór byłby zdecydowanie uboższy.
Było to kłopotem dla czarnowłosego; wziął sobie za cel nauczenie się Schuberta. Miał, niewielkie, lecz jednak miał jakieś zaznajomienie z muzyką. Kiedyś przypadkiem jako dziesięciolatek zabłąkał się w pobliżu Filharmoni Chicago. Jeden z uprzejmych muzyków, nie dość, że pozwolił mu posłuchać całego koncertu za darmo (i tak się zaiskrzyła jego niespodziewana, skryta miłość do Mahlera, o której kompletnie zapomniał przez ostatnie parę lat), to jeszcze pozwolił mu spróbować coś zabrzdąkać na pianinie. Wtedy po raz pierwszy usłyszał, że ma niespotykany, naturalny talent. Poradził mu kształcić się w muzyce, mówiąc, że grzechem byłoby zaprzepaścić taką szansę na drugiego Mozarta. Wprawdzie wtedy z powodów finansowych odmówił, teraz miał nadzieję, że jego młodziany talent nie zanikł i nadal prędko będzie w stanie się czegoś nauczyć. A nawet jeśli będzie to trudny i długi proces, to przynajmniej będzie miał czym zająć głowę i zabić czas, którego obecnie ma nadmiar.
W odróżnieniu od Rachmaninoffa czy Liszta, Schubert na ogół nie pisał kawałków dla wirtuozów fortepianu, dzięki czemu Capela uznał, że nauczenie się tego utworu nie będzie aż tak trudne, a przynajmniej niższej części. Na początku przejrzał repertuar, przeanalizował utwór i poczytał co nieco na wikipedii i niektórych muzycznych blogach. Niedługo potem wiedział, jak podejść do tego kawałka i miał zarys jak go zinterpretować. Przychodziło to do niego wręcz naturalnie. Lecz zanim mógł dodać muzykalności, musiał nauczyć się choć podstawowych nut.
Zasiadł przy starym fortepianie, mając nadzieje, że nie jest zbytnio rozstrojone. Wiedząc, że utwór został napisany w F-moll, zaczął od zagrania tej skali; f, g, a♭, b♭, c, d♭, e, f. Następnie, zagrał drugą często przewijającą się skalę, F-dur: f, g, a, b♭, c, d, f. Upewniając się, że instrument jest w niezłym stanie, wziął się za pierwsze parę taktów. Nie do końca pamiętał jak się czyta klucz basowy i wiolinowy, lecz szybko sobie przypomniał. Zresztą, miało to logiczny sens - tak jak wszystko w muzyce. Oktawy złożone z F2 i F3 były grane lewą ręką, a trójki grane prawą ręką, stworzone z na zmianę rozbrzmiewającej F i dużej tercji A♭, budowały akord durowy A♭. Jak na początek szło mu całkiem nieźle. W piątym takcie prawa ręka podniosła się o półton, a niedługo później, wszystko zaczęło się komplikować, tworząc coś pięknego i melodyjnego.
Mimo dość częstych pomyłek, Dante się nie zrażał; nawet był pod wrażeniem, że nie było ich więcej. Miał dobrą koordynację obu rąk, a poza tym szybko uczył się na błędach. Nawet starał się poprawnie wyważyć crescendo i decrescendo. Nieco pożółkłe białe i czarne klawisze śmigały, raz wolniej, raz szybciej, raz delikatniej, raz mocniej. Po paru godzinach całkiem nieźle udało mu się opanować kilka pierwszych stron. Po raz pierwszy od parunastu dni czuł coś innego niż ból, obojętność i żal. Smutny wydźwięk utworu nie potęgował ciemnych uczuć, tylko dawał im upust.
Nadal było ciężko, nadal był zamknięty w sobie, nadal nie widział sensu życia. Lecz powoli, z czasem, świat wydawał się odrobinę lepszy.
~~~~
Montanha wracał Corvettą do domu. Zastanawiał się, jak zwykle, nad Dante. Był pod wrażeniem, że niższy tak szybko przyjął do wiadomości to, że będzie miał z dnia na dzień współlokatora. Spodziewał się jakiegoś sprzeciwu, a ten jedynie wzruszył ramionami, mamrocząc coś cicho o nie tworzeniu kłopotów. Na początku trudno było im obu przyzwyczaić się do obecności drugiego, lecz teraz w ich życie wkradła się rutyna.
Gregory wychodził z domu gdy młodszy jeszcze spał. Wprawdzie nigdy by się do tego nie przyznał, ale czasami wchodził do jego sypialni i przyglądał się jego spokojnej twarzy. Gdy Montanha był w pracy, Dante siedział w domu, powoli ogarniając mieszkanie by było bardziej zdatne do życia. Ostatnio zakupił przez internet nawet jakąś szafkę z szufladami. Poza tym, dużo grał, będąc coraz lepszym, aczkolwiek szatyn o tym nie wiedział. Gdy brązowooki wracał do domu po długim dniu służby, który znacznie się skrócił, od kiedy postanowił zajmować się Capelą, gotował jakiś obiad, który wspólnie spożywali, oglądając jakiś film czy serial. Z czasem, czarnowłosy zaczął czuć się komfortowo w towarzystwie Gregorego i się nieco otworzył, przez co wieczory spędzali na długich rozmowach. Na noc, Dante wracał do sypialni, a Montanha spał na kanapie w salonie.
Szatyn znalazł się pod blokiem mieszkalnym niebieskookiego. Dzisiaj wyjechał wcześniej, chcąc spędzić piątkowy wieczór przy dobrym filmie i rozmowach z czarnowłosym. Westchnął cicho i wysiadł z samochodu, udając się do apartamentu młodszego. Szybko odnalazł klucze i przekręcił je w zamku, otwierając drzwi. Do jego uszu dotarła dobrze znana mu melodia. Końcówka ostatniej części Fantazji w f-moll Schuberta... Nawet słysząc jedynie połowę wszystkich nut, dokładnie wiedział, co to jest za utwór. Pozwolił, niezauważony, czarnowłosemu dokończyć, podziwiając jego ton, kontrolę nad dynamiką, ciekawą interpretacją, jak i poprawną intonacją.
- Pięknie, Dantuś - brązowooki powiedział z aprobatą, przerywając ciszę jaka zapadła, gdy młodszy skończył grać. Czarnowłosy podskoczył, zauważając, że nie jest sam. Zmieszał się nieco; nie chciał, by ktokolwiek widział jak ćwiczy. Nie czuł się na tyle dobry, by przed kimś występować, a zwłaszcza przed szatynem, który wspominał coś o nauce gry na pianinie. Delikatnie zawstydzony odwrócił wzrok.
- Nie wiedziałem, że tak wcześnie wrócisz - mruknął.
- Ile grasz? - zmienił temat wyższy, z zaciekawieniem przypatrując się Dante.
- Z dwa, trzy tygodnie? - na te słowa, Montanha wytrzeszczył oczy.
- Pierdolisz! - Gregory wykrzyknął zdumiony. - I tak dobrze grasz? Ja taki poziom osiągnąłem po co najmniej trzech latach, a matka upierała się bym ćwiczył przynajmniej godzinę dziennie...
- Nie wiem - ten wzruszył ramionami. - Znałem trochę teorii... Według jakiegoś solisty, dziesięcioletni ja był "naturalnie utalentowany", jak on to ujął, i najwidoczniej to mi zostało. Może coś w tym jest...
- Zdecydowanie... Jeśli chcesz, to mogę pokazać ci technikę w niektórych miejscach, bądź ogólnie jakoś pomóc... Chociaż nie wiem na ile, sądzę że niedługo mnie prześcigniesz w umiejętnościach - szatyn roześmiał się cicho. - To jest duet, a na dodatek dobrze go znam. Możemy zagrać razem - nieśmiało zaproponował. Na usta Capeli wpłynął szczery uśmiech, pierwszy, jaki Montanha widział od dawna.
Tak zaczęły się ich wspólne wieczory, spędzone na nauce grania. Dante robił jeszcze większy progres pod okiem doświadczonego brązowookiego. Mieli dobre zgranie i wyważony balans. Mogąc usłyszeć pełnie utworu było nagrodą samą w sobie, a co dopiero z osobą, która się komuś podoba. Tak przynajmniej patrzył na to Montanha.
Gregory od dawna czuł coś do kiedyś siwowłosego policjanta. Może kolor włosów i zawód się zmieniły, lecz uczucia pozostały. Próbował odepchnąć od siebie owe uczucia, uważając, że nic z tego nie wyjdzie. W końcu niebieskooki wielokrotnie dawał do zrozumienia, że jest hetero. Stłumienie uczucia nie było proste, lecz ograniczenie spędzania wspólnego czasu na komendzie ułatwiało mu to.
Jednak, po wypadku czuł wyrzuty sumienia, jak i strach, że Dante może chcieć to powtórzyć. Postanowił z nim zamieszkać. I zauroczenie wróciło jak bumerang. Czuł wewnętrznie, że cierpi, lecz uważał, że bezpieczeństwo Capeli jest ważniejsze od jego amorów. Z czasem, zaczął mieć, złudną według racjonalnej części mózgu nadzieję, że czarnowłosy może odwzajemnia jego uczucia. Wątpliwość i niepewność zatrzymywała go od wykonywania jakiegokolwiek ruchu.
Nie było to proste. Gdy zagrali perfekcyjnie Fantazję Schuberta, czuł nieodpartą chęć pocałowania młodszego. Gdy oglądali filmy, ręce go wręcz swędziały, tak bardzo chciał go przytulić. Każdego ranka bolało go serce, gdy musiał opuszczać przytulne mieszkanko czarnowłosego, nawet bez pożegnania się , poprzez głupie godziny zmian w pracy. Chciał mu bardziej pokazać, że on tu dla niego jest i zawsze będzie. Chciał mu dać czułości, miłość i pewność, lecz za bardzo bał się jego reakcji, odrzucenia albo nawet zaszkodzenia.
Dlatego siedział cicho.
~~~~
Dante skończył grać kolejny utwór. Starszy był w pracy, a on zajmował się też innymi kompozycjami niż Fantazja. Wraz z Montanhą starał się opanować go do perfekcji, a samemu ćwiczył rozmaite style, różnych kompozytorów. Był coraz lepszy i w tajemnicy przed Gregorym, zaczął wymyślać coś własnego. Na razie melodia była dosyć prosta, lecz z czasem dodawał do niej bardziej skomplikowane fragmenty, dodatki i ciągle ją wydłużał. Chciał by była perfekcyjna.
Czarnowłosy westchnął cicho, wstając od fortepianu i podchodząc do okna. Kolejny pochmurny, szary dzień. W Los Santos rzadko taka pogoda utrzymywała się tak długo. Może jakiś dziwny, chłodny prąd powietrza przyniósł zimny wiatr i szare, posępne obłoki.
Rozmyślał nad swoim pechem i szczęściu w jednym. Już jakiś czas temu przekonał się, że jest zakochany w Gregorym. Nie był pewien kiedy się to zaczęło, lecz nie było to istotne. Bardziej bolała go świadomość, że starszy był heteroseksualny. Wielokrotnie to powtarzał, czy to na komendzie, czy nawet bardziej prywatnie. Może było to by zbyć nieprawdziwe komentarze związane z pastorem, ale... nawet jeśli, to nie byłoby szans na coś więcej. Nie z nim. Nie z Capelą.
W sumie, dlaczego w ogóle tu jest? Nie chce, by Dante coś zrobił sobie, wiadomo, nawet żyć nie potrafi. Gdyby nie był tak bezużyteczny, szatyn nie musiałby się nim zajmować, jak dzieckiem. Jest tu tylko z litości...
Od powrotu ze szpitala, dostał mocniejsze antydepresanty. Montanha na początku upewniał się, że bierze odpowiednią ilość, lecz zaczął w tej sferze bardziej ufać niebieskookiemu i już nie pilnował go. Capela z powodu nieprzyjemnych efektów ubocznych przestał je brać. Nie chciał być uznawany za słabego, za jakąś pizdę, która nie potrafi funkcjonować bez jakichś leków na złe samopoczucie. Czy miało to wpływ na jego coraz to ciemniejsze myśli? Nie, raczej nie... przecież to prawda.
Po bladym policzku spłynęła łza, a za nią parę następnych. Czarnowłosy szybko je otarł. Nie będzie się nad sobą użalać. Ile to jest ludzi na tym świecie, którzy bardziej potrzebują pomocy? Ile to jest przemocy, niesprawiedliwości, nienawiści... Natomiast jedyna nienawiść w życiu Dante to ta uzasadniona, i ta do samego siebie. Co na jedno wychodzi.
Mężczyzna zerknął na zeszyt z pięciolinią. Był niemal zapełniony. Znaczna część to były wymazane i przekreślone nuty, ale z pozostałych fragmentów coś się uzbierało. Było całkiem ładne, nawet jak na wysokie oczekiwania samego kompozytora. Dante przejrzał zeszycik od początku, co chwilę dodając oznaczenia, zazwyczaj związane z techniką, tempem czy dynamiką.
Fantazja w fis-moll. Jego utwór, mimo paru podobieństw do Fantazji Schuberta, był pod wieloma względami zupełnie inny. Po pierwsze, inna tonacja. Trzy krzyżyki w fis-moll a cztery bemole w f-moll tworzyły kompletnie inne gamę i akordy. Fis-moll z natury był subtelniejszym kluczem, bardziej delikatnym i w pewnym sensie, bardziej melancholijnym. Kompozycja była przepełniona stęsknioną nostalgią i sentymentalnością, Odmienne i różnorodne motywy przeplatały się z główną melodią. Przypadkowo, albo i celowo, Dante perfekcyjnie oddał siebie samego w Fantazji w fis-moll, łącznie ze skrytymi uczuciami do wysokiego policjanta, wspomnieniami z pracy jako funkcjonariusz i swoimi własnymi, skomplikowanymi i chaotycznymi myślami.
Również był to duet, również był on dla kogoś, również przepełniony samotnością.
~~~~
krzyk. strzał. krew.
Głośno oddychając, Dante otworzył gwałtownie oczy. Biały sufit utwierdził go w przekonaniu, że nic się nie stało, a zaistniała sytuacja działa się jedynie w jego głowie. Westchnął cicho. Nie dość, że przeszłości nie zmieni, koszmary nawiedzają go co noc, to zwykła, szara rzeczywistość nie zachęcała to wstania z łóżka. Niby każdy dzień spędzony przy szatynie był warty tego, lecz ostatnio musiał pracować nadgodziny. Musiał czy chciał? Capela nie był pewien.
Nawet jakby chciał z nim spędzić więcej czasu, Dante źle by się z tym czuł. Każda miła chwila następnie przeradzała się w cichy, lecz natarczywy głos, mówiący mu, że Gregory go nie pokocha. Że na niego nie zasługuje. Że nie będą razem. Że to jego wina, że Montanha marnuje sobie życie przy nim. Capela nie walczył z tymi myślami; zaakceptował je. To on był problemem. A dzisiaj, pozbędzie się tego problemu raz na zawsze.
Po swojej codziennej porannej rutynie, zaparzeniu czarnej kawy i pominięciu śniadania, Dante zasiadł przy biurku. Wyjął pełny już zeszyt i stosik papierów. Każdy miał pięciolinię. Ledwo odczytując się we własnych notatkach, zaczął przepisywać utwór na czysto.
Zajęło mu to parę ładnych godzin. Żmudne zadanie uprzyjemniała mu playlista Nokturn Chopina, Koncertów Wiolonczelowe Vivaldiego i 24 Caprices Paganiniego. Gdy w końcu skończył przepisywanie długim akordem fis, odchylił się w krześle, zadowolony. Od dawna nie czuł takiego uczucia spełnienia. Stworzył coś, a nie zniszczył. Naprawił coś, a nie popsuł. Tak, muzyka to zdecydowanie była ta rzecz, która mu wychodziła. Szkoda, że jako jedyna.
Westchnął cicho i pozbierał kartki w stertę. Uderzając lekko o stolik, wyrównał kupkę. Po chwili namysłu, obok swojego imienia dopisał krótkie, ale jakże szczere zdania:
Dla Gregory'ego Montanhy. Dziękuję za wszystko. Kocham Cię. Twój Dantuś
Odłożył długopis. Idealnie. Zawiązał czerwoną wstążką niewielką kokardkę poprzez kartki i położył swoje dzieło na fortepianie. Może będzie to zagrane na jego pogrzebie? Podobny klimat byłby nawet...
Dante podszedł do łazienki. Wpatrywał się w swoje odbicie przez długi czas, dłuższy, niż zazwyczaj. Pęknięte lustro w łazience, to było jedyne jakie posiadał w całym mieszkaniu. Nie lubił na siebie patrzeć i robił to tylko w ostateczności, by upewnić się, czy ma włosy w większym lub mniejszym ładzie, czy podczas okazjonalnego golenia zarostu na twarzy. Tym razem jednak analizował każdy fragment siebie, uzasadniając nienawiść do każdego centymetra ciała. W pewnym momencie odwrócił wzrok. Nie zostało wiele czasu zanim starszy wróci z pracy. Musi się pospieszyć, jeśli nie chce skończyć jak ostatnio.
Odwrócił się na pięcie i wszedł do skromnej sypialni. Niebieskie tęczówki szybko omiotły cały pokój, szukając wzrokiem tego, czego potrzebował. Niebawem znalazł niewielki, stary rewolwer. Wziął go do ręki uważnie obserwując go. Każda sekunda zwłoki, każde zawahanie, każda decyzja może zmienić jego życie. Ale Capela tego nie chciał. On chciał je skończyć. I co najważniejsze, nie chciał dać sobie szansy na przeżycie.
Z powrotem wszedł do łazienki. Patrząc sobie w oczy w nieco zniekształconym odbiciu powoli podniósł rewolwer do skroni. Długi, drżący palec położył na spuście odbezpieczonej broni. Z niebieskich oczu popłynęły łzy. Dante pociągnął za spust.
strzał.
~~~~
Gregory wracał Corvette do domu. Był nieco zdenerwowany, obawiając się reakcji młodszego, ale również podekscytowany. Miał zamiar powiedzieć mu szczerze o swoich uczuciach; wczoraj co nieco o tym rozmawiali i z tego, co zdołał wyłapać z tonu Dante, ten był nim zainteresowany. Może byłby w stanie przymknąć oko na jego płeć? Nie chciał zepsuć ich przyjaźni, ale nie potrafił już dłużej ukrywać swoich emocji.
Trzymając w dłoni bukiet krwistoczerwonych róż, stanął przed drzwiami. Przez stres nie trafił w dziurkę od kluczyka trzy razy i dopiero za czwartym udało mu się otworzyć uparte drzwi. Wszedł do podejrzanie cichego mieszkania. Zazwyczaj Dante siedział przy pianinie coś brzdękając, albo słuchał muzyki, popijając kawę czy herbatę, wpatrując się w szary widok za jego oknem. Tym razem nie było go w salonie. Może śpi w sypialni?
Gregory podszedł do okna i poprawił szybko włosy w odbiciu. Zadowolony ze swojego wyglądu, obrócił się, z zamiarem zajrzenia do sypialni. Jednak nim to uczynił, jego wzrok natrafił na fortepian. Był na nich jakiś stosik kartek ładnie obwiązanych schludną, czerwoną wstążką. Montanha nie pewnie do nich podszedł, biorąc je w ręce.
- Fantazja z fis-moll? - wyszeptał, czytając tytuł. Brązowe tęczówki skupiły się na nazwisku kompozytora. Dante Capela. - O kurwa.
Pod nazwiskiem dostrzegł niewielką notatkę. Po przeczytaniu jej, miał mieszane uczucia. Z jednej strony, właśnie napisał mu, że go kocha. Z drugiej, dlaczego napisałby to w takiej formie a nie jakiejś innej, chociażby podczas kolacji? On chyba nie zamierza się--
Strach obleciał jego ciało, na myśl o tym co czarnowłosy mógł zrobić. Rzucił róże na fortepian obok nut i pobiegł do sypialni. Nikogo tam nie było. A co jeżeli on wyszedł z domu i nie wróci? Montanha miał już zamiar wybiegać na dwór, lecz przypomniał sobie o jeszcze jednym pomieszczeniu, którego nie sprawdził. Lekko uchylone drzwi do łazienki napełniły jego serce trwogą.
Gwałtownie wpadł do środka, gorączkowo się rozglądając. Zbladł, widząc bladą twarz pokrytą roztrzepanymi czarnymi kosmykami, zlepionymi szkarłatną cieczą.
krew.
Dla Gregory'ego, świat jakby się zatrzymał. Nie miał nawet siły krzyczeć. Opadł bezwładnie na kolana, a niepohamowany szloch opuścił jego spierzchnięte usta. Odwrócił ciało kochanka. Niebieskie szklane oczy wpatrywały się w niego, z dziwnym spokojem, jak i strachem, smutkiem, jak i miłością. Nostalgią. Samotnością. Tęsknotą. Szatyn mocno przytulił jeszcze ciepłe ciało Capeli, nie martwiąc się zabrudzeniem krwią, nie martwiąc się o swoje łzy.
Właśnie stracił najważniejszą osobę w swym życiu.
~~~~
Research:
Antydepresanty:
https://www.mountsinai.org/health-library/poison/desipramine-hydrochloride-overdose#:~:text=An%20overdose%20of%20desipramine%20hydrochloride,Death%20can%20occur.
https://reference.medscape.com/drug/norpramin-desipramine-342939
https://www.therecoveryvillage.com/norpramin-addiction/norpramin-and-alcohol/
https://medlineplus.gov/druginfo/meds/a682387.html
Muzyka:
https://en.wikipedia.org/wiki/Fantasia_in_F_minor_(Schubert) // info na wikipedii
https://myfavoriteclassical.com/franz-schubert-fantasie-f-minor //info na chuj wie czym
//youtube + score (czyli nuty)
http://ia600501.us.archive.org/2/items/Cantorion_sheet_music_collection_3/1333d9aa967e1d432594369e879dc11f.pdf#track_/download/1358/1333d9aa967e1d432594369e879dc11f/Fantasia%20in%20F%20Minor%20Piano%20Four-Hands%20-%20Piano%20Four-Hands.pdf?view=1 //score (czyli nuty)
Art tuno!!
* tamten cytat z początku to dosłownie komentarz z youtuba XD ale imo idealnie podsumowuję Fantazję Schuberta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro