To, co Kocham
Wampir i elf siedzili na brzegu dachu. Obserwując jak zielona mgła zanikała wspólnie ze księżycami na niebie. Większąść istot już zaczęła wracać do mieszkań aby znów przespać dzień.
- Może powinnien już iść - zasugerował Eryk. Teraz Otis należał do Zoom, wiedział więc, że chłopak zaraz też będzie wracał do środka.
Bez wachania elf zeskoczył z dachu. Nie było to trudne gdy ma się ponad dwa metry wzrostu i jest się tego samego wzrostu co dom. Sięgnął rękoma do niższego chcąc mu pomóc zejść, ale szybko przypomniał sobie, że przecież mógł ten łatwo zlecieć z dachu (jak zawsze to robił). Już chciał wycofać rękę, ale wtedy poczuł delikatny dotyk na swoich długich palcach.
- Zostań.
Oczy Eryka się rozszerzyły patrząc wprost na Otisa. Jego dłoń była koścista i lśnił w świetle księżyców, niczym bóstwo ciemności. Poczuł bicie serca w duszy, jakby znów się zakochywał w przyjacielu. Okłamywał samego siebie, wierząc, że potrafił go nie kochać. Nie umiał przestać go lubić, gdy Otis wykorzystywał każdą małą okazję aby znów zasieć w nim nasionko nadzieji. Nie rozumiał niestety swojego przyjaciela. Wiedział jakimi uczuciami go darzy, a wciąż to robił.
- Otis, nie - westchnął odsuwając dłoń. - Powiedziałeś, że nie jestem słuszny, pamiętasz? Musisz przestać nie brać poduwagę jak się czuję gdy robisz takie rzeczy. Ostatnio zrobiłeś to samo, zacząłeś się bawić moimi włosami. - Otis nic nie odpowiedział. - Po prostu jeśli naprawdę chcesz pozostać tylko przyjaciółmi, powinnieneś przestać. Inaczej nie będę miał szansy na... znalezienie tego co naprawdę jest dla mnie słuszne. Rozumiesz?
Rozumiał, choć nie chciał. Przecież zawsze tak się zachowywali, zanim jeszcze Eryk cokolwiek powiedział. Poprawiali sobie wzajemnie włosy, leżeli obok patrząc w niebo i czasem nawet były dni gdzie godzinami się przytalali. To było dla nich normalne, ale już nie powinno być, bo nie byli w przeszłości.
- Przestanę - powiedział, choć nie był pewien czy umiał. Niestety musiał, dla prawdziwej przyszłości Eryka.
*** Tej samej nocy ***
Czarnowłosy otworzył swe zielone oczy. Znów był na polanie w Edenie, a przed nim było wielkie drzewo na którym siedział nikt inny niż Dagie. Pomachała do niego podnosząc wzrok od żuka który chodził po jej palcu. Tak właśnie ją pamiętał.
- Witam - przywitała się potym jak Otis podleciał na gałęź obok. - Jak się czujesz? Słyszałam od Eryka, że się pokłociliście.
- Ja... - Nie był pewien jak się czuł. Jak mógł opisać te uczucie? Czuł po prostu, że ta słuszność go nawiedzała.
- Otis... było mu po prostu powiedzieć, że go lubisz. Wiem, że dopóki Eryk czuje się ok, to ty też jesteś ok, ale żaden z was nie czuje się ok. Ta twoja słuszność... ona jest przekleństwem, która obojgu z was łamie serce.
- Eryk nie jest wstanie zamieszkać w Zoom, nie pasuje tu. A ja nie pasuję- Rozglądnął się. Pod nimi była zielona trawa, a wokół domy wybudowanych na drzewach owocowych. Gdzieś w oddali widział biegające sleipniry (konie mitologii nordyckiej) i w trawie schowanego świstaka co się przyglądał latającym motylą. - Ja nienależę do kolorywch miejsc, takich jak te.
Zeskoczyła ze drzewa sprawnie lądajac na ziemi. Otis zrobił to samo, zeskoczył i stanął przed nią czekając aż dziewczyna znów coś powie.
- Kocham cię, kocham was, wiesz o tym co nie? - Kiwnął głową, nie raz mu to mówiła. - A gdy kogoś kochasz chcesz aby byli szczęśliwi. - Znów kiwnął głową. - Chcę być pewna, że będziesz znów szczęśliwy... beze mnie. Nie chcę zostawiać cię samego, nie wiedząc, że beze mnie wciąż będziesz miał miłość. Więc obiecaj mi, że jak znów otworzysz oczy, to nie zakopiesz swojego serca, ale dasz mu je.
Jak miał jej znów wytłumaczyć, że nawet jeśli da mu swe serce, nie znaczy to, że będą szczęśliwi. Ile razy miał powtarzać, że to nie było słuszne dla nich? Ile razy...
Brzuch starszego się nagle zacisnął, gdy dotarło do niego co mu tak naprawdę mówiła.
- Bez ciebie..? - Otworzył usta.
- Tak, ale to nie ja ciebie zostawiam, czas abyś to ty mnie zostawił. - Uśmiechnęła się pocieszająco do niego.
Próbował sobie wyobrazić, śmierć gdzie nie było jej przy nim. Przecież zawsze była obok niego, od pierwszego dnia w Ebvolacie była jedyną która nie bała się jego ciemnej duszy. Nawet po jej zniknięciu wciąż otwierała szeroko ramiona pozwalając mu się schować w jej uścisku... już nawet nie wiedział gdzie indziej mógłby zrelaksować swoje kości, jeśli nie było jej obok. Nie mógł sobie wyobrazić jak miałby konntynować każdy dzień bez niej.
- Jestem już nikim, ale ty wciąż masz swoją śmierć i Eryk też wciąż tu jest. A jeśli nie Eryk, to zawsze ktoś inny się znajdzie dla kogo odkopiesz swe serce. Obiecaj mi to.
- Ja- Zacisnął swe usta w wąską linię. Nie umiał się sprzeciwić, ale równierz nie umiał wydusić słowa takiej obietnicy. Brzuch zaczął mu się zaciskać, dokładnie jakby wszystkie jego organy odrywały się od siebie nawzajem.
Za chwilę poczuł objęcie i rude loki obok swojej twarzy. Ból zanikał z każdą chwilą kiedy był w jej ramionach. Właśnie o tym myslał; jak bez niej miałby sobie poradzić.
- Obojętnie co zrobisz, wszystko będzie dobrze. - Musnęła jego policzek, poczym usłyszał spokojny szept przy swoich uchu. - Żegnaj przyjacielu.
Po tym dniu, już nie spotkał Dagie.
*** Kilka dni później ***
Ta noc była zimna. Gwiazd nie było za szarymi chmurami. Wiatr wiał poruszając całymi domami, i ciągu tej zimnej ciemnej nocy, Eryk usłyszał pukanie. Myślał, że mu się zdawało, kiedy nagle znów usłyszał pukanie. Wiedział, że napewno nie była to Kahlen. To kobieta bez wstydu, więc nie raz wchodziła tu jakby to był jej własny pokój. Choć kto wie? Może nagle nauczyła się czym jest prywatność drugiego człowieka? Wstał i niepewnie otworzył drzwi, nie było nikogo zanimi. Znów usłyszał pukanie, ale tym razem wyraźnie słyszał je za sobą. Czując gęsią skórkę, spojrzał za siebie. W ciemności za oknem zobaczył postać, którą od razu rozpoznał. Podszedł szybkimi dwoma krokami (pokój był nie wielki) i otworzył chłopakowi okno, wpuszczając go do środka.
- Otis? Co tu robisz?
Blondyn spojrzał na wampira, od góry do dołu. Nie miał swoich skrzydeł ani uszów, ale czy mógł się dziwić? Przy takim wietrze trudno byłoby dojść pod ten dom z skrzydłami na plecach.
- Porozmawiać.
- O czym? - zapytał. Poczuł jak ciepło trzepowało w jego ciele. Na samą myśl, że przyszedł tutaj, tylko po to aby porozmawiać, tracił panowanie nad swoimi uczuciami do niego. Próbował mimo tego udawać obojętnego i patrzył w dół na przyjaciela z poważnym wyrazem twarzy.
- O uczuciach. Uczuciach które do ciebie żywię.
- Okey. - Kiwnął do niego głową, pozwoalając mu na konntynowanie.
- Zakłucasz moją śmierć. Pożerasz moje myśli, duszę i sny– Nawet jeśli nie jest to słuszne, to chciałbym abyś przyjął moje serce.
- Poczekaj. - Chłopak przetarł twarz próbując zrozumieć co właśnie mu powiedział. Brzmiało to bardziej jakby Eryk był pasożytem niż jak prawdziwe wyznanie miłości, czyż nie? - Lubisz mnie?
- Tak.
- Ty mnie lubisz..- powtórzył słowa Otisa. Czuł jak pojawiał się uśmiech na jego twarzy i nagle się szczerzył. - Przyleciałeś tu, aby powiedzieć mi, że mnie lubisz. Nie rozumiem, co zmieniło twoje zdanie?
- Dagie - odparł. - Powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Nawet jeśli nie jesteśmy słuszni, będziemy szczęśliwi jeśli nie zakopiem swojego serca przed tobą.
- Dagie? - Podniósł pytająco brwi. Nie wiedział, że Otis wciąż o niej myślał. - Wierzysz jej, że wszystko będzie ok?
- Ufam jej. - Nie koniecznie jej wierzył, przecież nie mogła wiedzieć, ale ufał jej. Ufał, bo go kochała, a jak się kogoś kocha chce się ich szczęścia.
- Hmm.. przyjmę więc z chęcią twoje zmarłe serce, jeśli oznacza to, że będę twoim chłopakiem.
Wampir się uśmiechnął szeroko. Dagie miała rację. Było mu jedynie szkoda, że nigdy nie będzie jej wstanie opowiedzieć o tym dniu, gdzie wkońcu on i Eryk zostali partnerami. Choć miał jeszcze nadzieję, że będzie wstanie ją zobaczyć poraz ostani i w ciszy zatopić się w jej uścisku na zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro