Róża
Mam na imię Eryk. Rodzice nazwali mnie tak, będąc całkowicie świadom jak bogaty zostanę po ich śmierci... po tym jak znikną. Mama umarła kilka lat temu w wypadku samochodowym, podczas gdy tata wyszedł po papierosy gdy miałem 5 lat i już nigdy nie wrócił. Zostawiając swoich synów, ojciec zostawił nam równierz swoją firmę pod opieką i wielką willę. Była jednak pusta gdyż jeden z moich starszych braci studiuje w Krakowie, podczas gdy drugi wolał spędzać dni w pięciogwiazdkowym hotelu. Zostałem więc sam w wielkiej willi, sam z lojalnym lokajem i sprzątaczką której akcentu wciąż nie rozumiałem. Nawet dzisiaj, dniu moich 16 urodzin zastałem jedynie tort czekoladowy i kartkę z podpisem mamy; "Kocham cię, mama". Było to dziwne. Dokładnie jakby wiedziała, że umrze i dlatego przygotowała dla mnie kartkę.
Jakoże były to moje urodziny, ubrałem się dziś w same nowe ubrania i najdroższe marki.
Wyszedłem z domu. Było dziś deszczowo, ale to była dokładnie jaką pogodę lubił on. Spojrzałem przed siebie na goth chłopaka czekającego na mnie w swoim wypasionej czarnej tesli.
Miał otwarte drzwi czekające aż skoczę do środka i okropną muzykę, która wcale nie kusiała. Mieliśmy tak odmienne style (nie kupuję czarnych lumpów ani nie słucham tego hałasu, wolę polski rap).
Spojrzałem na niego od góry do dołu. Znów zmienił włosy. Ostatnio miał pół czarne i pół turkusowe, a teraz czarne z czerwonym paskiem na tyle.
Przegryzłem dolną wargę i wsiadłem do czekającej na mnie tesli. Odjechaliśmy do mojej szkoły.
Otis (ten goth chłopak), był znajomym mojego starszego brata i naszym sąsiadem. Już od lat nie widziałem go w szkolnym budynku, częściej widziałem jak wraca do domu z policjantką, więc dziwiło mnie jak zawsze nalegał aby mnie zawieść pod szkołę (nawet czasem mnie odbierał). Wcale nie musiałem wsiadać do jego auta albo na niego czekać. Przecież go nie lubię, ale moje myśli i ciało nie potrafiło prawidłowo się komunikować przy nim. Dokładnie jakby coś przejmowało nademną kontrolę.
Zatrzymaliśmy się przed szkołą. Już miałem wychodzić, kiedy nagle poczułem jego dłoń na moim udzie. Nawet przez spodnie czułem jak zimna była.
- Co robisz? - Zmarszczyłem brwi.
Mogłem go odtrzepać, szybko wybiec z samochodu, ale zamiast tego, siedziałem pozwalając mu robić cokolwiek chciał.
- Myślisz, że jestem chorą różą. - Odparł. Nie wiedziałem co to znaczy, ale nie miałem nawet czasu aby zrozumieć znów jego dziwne słowa. Bo pochylił się nademną i szepnął nad moją szyją; - Ale wciąż w ciemności nocy, twoje serce bije dla mnie.
Z dreszczami na ciele szybko wyskoczyłem z auta. Kątem oka widziałem jak światła samochodu zbliżają się do mnie. Czy miałem zostać za chwilę uderzenony przez auto? Miałem umrzeć przez samochód jak niczym moja matka? Myślałem, że to moja ostatnia chwila życia, kiedy się obejrzałem i znów byłem w środku tesli Otisa.
- Co to było??? - Spojrzałem na zewnątrz na mijające nas auto. Czy to nie było te auto które przed chwilą mnie prawie uderzyło?
- Nie zrozumiesz, nawet jeśli ci powiem. - Pokręcił głową. Jego czarne włosy poruszały się wraz z jego każdym ruchem. - Twoja poświadomość ma rację; Jestem różą. Kuszę swoim pięknem i zapachem, ale jestem wstanie cię zranić - westchnął.
- To nie jest dobry moment na twoje gotyckie metafory. Po prostu wytłumacz mi co się stało...
- Boję się, że jak ci powiem, to mnie naprawdę znienawidzisz tym razem... A jesteś jedyną osobą przez którą nie chcę być znienawidzony. Jesteś ostatnią osobą którą chciałbym zranić.
Podniosłem pytająco brew. Czy to znaczyło, że zależało mu na mnie, że mnie lubił?
- Zrań mnie. Obiecuję, że nic mi się nie stanie.
Mówiłem prawdę. Nawet jeśli chciałbym, nie byłem wstanie go nienawidzić. Nie byłem wstanie o nim nie myśleć. Znałem go lepiej niż własnych braci. Był jak ciemny cień, którego nie umiałem się pozbyć. Był jak diabeł, któremu nie byłem wstanie odmówić.
- Okay... - Wydawał się niepewny. Już nawet nie pamiętałem co miał mi powiedzieć. - Jestem wampirem.- Chłopak uśmiechnął się krzywo pokazując mi swoje białe kły. - Mam moc zmienia biegu zdarzenień. Te auto co już pojechało.. miało cię uderzyć, ale nie mogłem na to pozwolić.
Milczałem.
- Eryk? Powiedz coś.. - Pochylił się nademną. Myślałem, że mnie pocałuje, że mnie ugryzie, ale ułożył głowę na moim ramieniu. Czemu, czułem się zawiedziony, że nie poczułem jego ust na sobie? Miał rację, był jak róża. Kusił mnie. A ja choć wiedziałem, że zbliżenie się do niej jest wstanie mnie zranić... wciąż chciałem ją dotknąć i poczuć.
- Zrań mnie - powtórzyłem. Chciałem aby to zrobił. Chciałem aby mnie zranił na każdy możliwy sposób. Dopóki był to on, nie przeszkadzało mi to.
Otis nie dopytywał o co mi chodziło. Dokładnie jakby rozumiał, bo bez wachania zjechał swoimi kłami do mojego obojczyka, gdzie wbił swoje kły. Wszystkie moje komórki w ciele wibrowały. Czułem jakby nagle stanęły w ogniu, w jedynym ogniu które nigdy bym nie chciał zgasić (ale wkońcu Otis musiał, bo inaczej to bym umarł). Wyjął swe kły poczym oblizał ranę i wciąż cieknącą z jej krew (miałem nadzieję, że mu smakowała).
- No widzisz. Nadal tu jestem - odparłem szelmowsko do niego.
Uśmiechnął się do mnie delikatnie, a już wznów czułem jakby moje komórki były w ogniu.
- Wszystkiego najlepszego, Eryk - powiedział tuż przy moich ustach. Jego oddech był chłodny jak śmierć, a pocałunek gorący niczym pustynna dolina.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro