29
- Kochanie, śniadanie się je. Wystygnie ci. - spojrzałem na Emmę, która bezsensownie grzebała widelcem w swojej jajecznicy, a potem odwróciłem głowę w stronę Rose, ponieważ to ona zwróciła uwagę na zachowanie córki. Nim się obejrzałem dostałem widelcem, co ubrudziło moją koszulę. Podniosłem wzrok na brunetkę, która wyglądała jakby chciała mnie rozszarpać na strzępy. Nie miałem o to pretensji, więc w ciszy zacząłem wycierać jajka z materiału.
- Zjem u siebie. - warknęła i wyszła, lecz w szybkim tempie wróciła. - Nie mam widelca. - wzięła czysty z szuflady i tym razem opuściła pomieszczenie bezpowrotnie.
- Przejdzie jej, Harry.
- Jeśli jest faktycznie moją córkę, to nie.
- Brian...
- Wybacz, Rose, ale powinnaś bardziej zrozumieć Emmę.
- Harry'emu również nie jest łatwo.
- Przepraszam, jednak to wyłącznie jego wina. Było trzymać kutasa przy sobie.
- Mogłam ci to powiedzieć dwadzieścia lat temu.
- Rose, to było dawno. Nic nie znaczyło.
- Tłumaczysz się jak Harry, a sam uważasz go za gówno. Zastanów się, Brian. - kolejna kobieta odeszła od stołu i zostałem sam na sam z ojcem Em w niezręcznej ciszy. Cholera, nie miałem pojęcia, że Brian zrobił podobną głupotę w przeszłości. Rozumiałem dlaczego tak potępiał zdradę. Sam jej dokonał.
- Miałem dwadzieścia siedem lat. Zanim poznałem Rose bawiłem się jak każdy student, młody człowiek, może trochę za bardzo. Wiesz? Patrząc na ciebie, myślę o sobie. Może nie byłem takim playboyem jak ty, ale miałem za dużo kobiet w swoim życiu. Rose była kelnerką w jednej z kawiarni. Urodziła się Christina i było wszystko w porządku. Trzy lata po narodzinach Emmy zaczęliśmy mieć problemy przez moją głupią zdradę. Powinienem być dla ciebie wyrozumiały, jednakże sam dla siebie nie byłem i nie jestem. To największe gówno jakie mi się przydarzyło i gdyby nie to, że męczyłem Rose o wybaczenie, to pewnie nie byłoby mnie tutaj. Dlatego nie rezygnuj tak łatwo.
- Emma wie?
- Nie, Christina też nie. Nie chcieliśmy ich martwić. Nie ma sensu wyciągać starych brudów.
- Wybaczyła ci tak po prostu?
- Nie. Wyjechała z dziewczynkami do mamy. Ten dom był ruiną. Postanowiłem go wyremontować. Kochała ogród, więc zrobiłem wszystko, żeby miała możliwość stworzenia takiego jakiego pragnęła. Pokazywałem, że mi zależy, Harry. Nie uciekłem.
- Kiedy ci wybaczyła?
- Minęło kilka miesięcy. To nie przychodzi tak łatwo. - kiwnąłem głową i podziękowałem za jego wyjaśnienia. Przynajmniej uwierzyłem, że jednak miałem szansę naprawić całe te bagno. - Nie myśl, że nagle będę cię wspierał i uwielbiał. Dobra, wspierać będę. A co do tych alimentów... ty też możesz mnie wesprzeć.
- Dzięki. Na pewno się odwdzięczę. - podniosłem się z miejsca, ale zostałem zatrzymany przez mężczyznę, który powoli sprzątał ze stołu.
- Z tymi pieniędzmi to żartowałem. To jest najmniej ważne. - dałem znak, że rozumiałem i podążyłem do pokoju Emmy, gdzie zastałem ją leżącą na łóżku. Nie byłem świadomy tego, że płakała dopóki nie usłyszałem ciągnięcia nosem.
- Kochanie...
- Jesteś największą pomyłką, Harry.
- Nie mów tak, przecież...
- Przecież jakaś szmata obciągała ci, kiedy ja i Leoś czekaliśmy jak wrócisz. Czy tak się zachowuje ktoś kto planuje rodzinę i ślub? Naprawdę liczyłam na zmianę, ale ludzi najwidoczniej się nie zmieniają. Przynajmniej uświadomiłeś mi, że małżeństwo nie jest dla mnie. - usiadłem na brzegu materaca i nerwowo bawiłem się palcami. Wiedziałem, że tak zareaguje, aczkolwiek nawinie wierzyłem, że może się coś zmieniło.
- Chciałbym wrócić do Francji...
- Świetnie, nic cię tu nie trzyma.
- Skarbie...
- Wyjdź z mojego pokoju. - posłusznie wyszedłem i prawie wpadłem na Briana, który miał ręce założone na piersi oraz stukał nogą o podłogę.
- Niczego cię nie nauczyłem, tchórzu?
- To nie jest tak.
- Dupku, nie bajeruj mnie jak Emmę, dobrze? Szanuj mnie i lepiej zejdź mi z oczu, bo dzisiaj Rose umyła łazienkę płynem lawendowym. Miałbyś ochotę się upewnić, że to na pewno lawenda?
✫✫✫✫✫✫✫✫
Hej x
Brian? o.o Harry? o.o
Kocham xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro