(5)
Luke czasami przestawał widzieć na nocnym niebie gwiazdozbiory wagi, skorpiona, czy bliźniąt. Zamiast tego z jego małych, mrugających oczu pełnych miłości układał kota, bawiącego się kłębkiem wełny, niedźwiedzia stojącego na cyrkowej linie, czy dziewczynę w pięknej sukni, wpadającą w objęcia ukochanego.
I tylko czasami marzył, by patrząc w gwiazdy, widział jego.
Michael zamknął notatnik, skończywszy czytać ostatnią zapisaną stronę. Nieraz ciężko było mu połapać się w kolejności zapisu, bo kartki skończyły się już dawno, a słowa zapełniały każdy kawałek strony. Czasami odnosił wrażenie, że słowa zapisane są jedno na drugim.
Jednak uważał to za coś nadzwyczaj pięknego, coś, co należało tylko do Luka i pragnął jak najszybciej oddać mu jego własność, jego kawałek serca, który sobie pożyczył.
Nie miał pojęcia, że ten skrawek serca chłopca o szklanych powiekach i drżącej duszy już na zawsze pozostanie w jego dłoniach.
Ponieważ Luke marzył o gwiazdach, a Michael ukrywał gwiazdy w swoich oczach.
Przewrócił się na drugi bok, z ulgą wyłączając budzik. Nie zmróżył oka tej nocy, czując pustkę zabijającą go od środka.
Był odrobinę zły na siebie za przywiązanie się do rzeczy, którą przecież tak łatwo mógł stracić; nic jednak nie był w stanie poradzić na to, że bolała go namacalna utrata wszystkich tych wspomnień, wszystkich chwil jego życia.
Odsłonił roletę, mrużąc oczy. To było dla niego coś nowego.
Przez chwilę stał w oknie, przyzwyczajając się do jaskrawego światła poranka.
Przeczesał włosy dłonią, karcąc się za to, że spał tak krótko.
Luke przecież nie był tak ważny, by zarywać dla niego noc, by siedzieć nieprzytomnym na lekcjach, by zamiast śniadania ukrywać sine obwódki pod oczami... prawda?
Zakaszlał, by stłumic własny śmiech, gdy uświadomił sobie, że Luke był nawet ważniejszy.
Hemmings nie starał się zniwelować worków, jakie pojawiły się pod jego oczami. Nie obchodził nikogo w tej szkole, po co więc miałby zacząć jakkolwiek się starać?
Postanowił przetrwać ten dzień, po prostu powlekając jedną nogę na drugą po korytarzu z białymi kafelkami.
Przechodząc przez salon do wyjścia nie zauważył nikogo w oknie domu po drugiej stronie ogrodzenia, tam, gdzie wyrazstała największa gałąź jego ulubionego drzewa.
- Dzień dobry Luke - szepnął Clifford, niechcący widząc chłopaka, po czym, uświadamiając sobie, jak późna jest już godzina, zaczął zbierać się na zajęcia.
To miał być trudny dzień i on musiał go przetrwać.
***
A niech te rozdziały będą takie króciutkie dlatego że bo tak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro