(3)
Luke nigdy nie miał miłości, ale to dlatego, że nie sądził, by można było ją mieć - gdyż posiadanie kojarzyło mu się z wyłącznścią, a przecież miłość należy do dwóch osób.
Michael również nie posiadał miłości i była to jedna z niewielu rzeczy, w których byli podobni; Michael w przeciwieństwie do Luke'a, nie miał miłości, ponieważ bał się jej - sądził, że jest jak ogień, piękna wyłącznie z daleka, śmiertelnie niebezpieczna; podczas gdy Luke przyrównywałby ją do wody, dającej ukojenie, wody, bez której nie da się żyć, z której jesteśmy stworzeni.
Luke nie wierzył w to, że miłość to czułe spojrzenia, uroczy chichot i soczyste pocałunki - to było wyłącznie zauroczenie, lotne, zupełnie niestrwałe. Miłość to ból, przeszywający na wskroś, łzy w ciemnej samotności oraz ogrom poświęceń. Miłość wymagała, ale jeśli spełniło się jej życzenia, dawała więcej, niż możnaby chcieć. A przynajmniej tak uważał Luke.
Michael natomiast nie wyobrażał sobie miłości, nawet nie próbował, ponieważ on wcale jej nie chciał i miał nadzieję, że ona nie chce jego.
Ale ona chciała, tylko nie mówiła o tym głośno.
Blondyn kochał ocean. Kochał jego głębię, to, że nigdy się nie kończył. Kochał siadać na brzegu wysokiego klifu i myśleć o tym, co jest dalej, co jest za tą wielką głębią, co kryje się w niej. Czuł się wolny, chłonąc zapach wody i rozkoszując się wiatrem, omiatającym jego bladą twarz.
Najczęściej obserwował spokojną, srebrzysto-czarną taflę, kiedy odbijał się w niej księżyc i jego gwiazdy.
Na fale uwielbiał spoglądać w południe, kiedy słońce w zenicie, załamywało się w ich wykrzywionych ramionach.
Michael uważał się za bezpiecznego w górach, miał wrażenie, że gdy otuli się lądem z każdej strony, żadne wewnętrzne demony nie będą w stanie go dosięgnąć. Kiedy czuł się źle, brał jeden z samochodów rodziców i pokonywał dwugodzinną drogę do Gór Błękitnych.
To było jego miejsce, miejsce, w którym zostawił serce. Miejsce, w którym potrafił czuć.
Luke uwielbiał deszcz. Jego ostre, kojące krople na jego policzkach, łzy nieba na jego ciele.
Słońce przy deszczu było czymś niezwykle zwyczajnym. Chociaż i słońce sprawiało, że Luke czuł się szczęśliwy.
Ten chłopak po prostu cenił świat, szanował życie i kochał całym sobą każdy szczegół, który go dotykał.
Mike lubił wyłącznie pochmurne niebo, kiedy mógł ubrać swoją czarną kurtkę i kiedy nie musiał suszyć włosów. Uważał taką pogodę na najlepszą, najmilszą i najwygodniejszą. Może było tak dlatego, że on sam był wyłącznie parą, niczym więcej. Ulotnym kawałkiem gęstego powietrza, które osadzało się w płucach i sprawiało, że trudniej było oddychać.
Luke zrobił głęboki wdech, a kropelki wody z jego mgły, zamiast do płuc, dostały się do jego dziurawego serca.
Obrócił w dłoniach kubek z gorącą herbatą, nieśmiało zerkając w oczy Michaela, który przyglądał mu się uważnie.
- Więc jesteś na drugim roku? - dopytał, delikatnie bujając się na krześle.
- Tak, na profilu humanistycznym, ale chyba nie zdam z matematyki - przyznał, odwracając wzrok w stronę okna, za którego szybą słońce chowało swoje promienie za horyzont.
Kolorowowłosy nastolatek nie odezwał się już na ten temat, zamiast tego zanuzul ust a w czarnym kubku, pełnym ciepłego płynu.
***
Luke przeszukał wszystkie swoje szafki, ale nie znalazł poniszczonego zeszytu, który wchłonął litry jego ciemnego atramentu.
Michael zapalił lampkę przy biurku i raz jeszcze spojrzał na notatnik Luke'a.
Co tak na prawdę obchodziło go życie sąsiada?
Otworzył pierwszą stronę.
***
No więc....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro