Rozdział 7
Kiedy nazajutrz weszłam rano do kuchni, mama rzuciła we mnie gazetą. Złapałam ja w locie. Na pierwszej stronie widniało wielkie zdjęcie stojących mnie i Vanessy całych pokrytych czekoladą. Nad fotografią widniał, pewnie zdaniem dziennikarza, zabawny nagłówek: "Clermontowie i fabryka czekolady". Nie wyglądało to za dobrze, ale po pobieżnym przejrzeniu artykułu, okazało się, że nie ma w nim nic poza opisem naszej wywrotki i stwierdzenia, że to popsuło to bankiet. Zawsze mogło być gorzej moim zdaniem. Jednak zdaniem mojej matki, było wręcz tragicznie.
- Liczę, że w ramach rekompensaty i próby wybielania naszego nazwiska, wybierzesz się w przyszłym tygodniu na charytatywną uroczystość do państwa Green.
- Przecież ta sprawa lada dzień się znudzi, jutro pewnie pojawi się jakiś nowy, większy skandal - próbowałam pocieszyć mamę, by znów tak nie panikowała i się nie przejmowała. Ciekawe, że jeszcze nie jest łysa, od tych ciągłych trosk i próby kontrolowania wszystkiego.
- Pójdziesz na tą charytatywną uroczystość - to nie było pytanie. - Musimy odpracować dobre imię naszej rodziny po tym absurdzie.
Wiedziałam, że nie ma co się z mamą kłócić na ten temat, wizerunek naszego nazwiska wydawała się być zawsze najważniejszy i trzeba było robić wszystko by podtrzymać dobre imię rodziny, nawet jeśli oznaczało to cała masę przyjęć i zbiórek charytatywnych, których jednak główną ideą nie było pomaganie, lecz wrócenie w łaski społeczeństwa.
Moja komórka wydała dźwięk przychodzącego powiadomienia.
Vanessa: Po raz pierwszy stałam się sławna i jestem w gazecie
Uśmiech rozbawienia wkradł mi się na usta, lecz zdusiłam go by rodzice go nie zauważyli. Nie powinnam była napisać z Vanessą, mama jasno mi tego zabroniła, ale nie potrafiłam się powstrzymać. Przecież nic złego się nie stanie.
Ja: Szkoda tylko, że z powodu złej sławy
Vanessa: Nie ważne jak mówią, ważne, że mówią
Rodzice jak zawsze omawiali przy stole sprawy biznesowe. Czy oni nawet podczas śniadania nie mogli porozmawiać o czymś po prostu dla przyjemności i integracji z rodziną?
- Babcia ma dziś urodziny - powiedziałam, na co moi rodzice przerwali swoją rozmowę, patrząc na mnie z zaskoczeniem.
- Nie utrzymujemy kontaktów z tamta częścią rodziny - powiedziała oschle mama.
- Wiem, ale nawet nie wiem dlaczego, nigdy o tym nie mówicie... Tak czy inaczej, z racji, że babcia ma urodziny to wypadało by jej chociaż służyć życzenia - mówiłam dalej.
- Nie rozmawiamy z moją mamą. Ona nie jest już częścią naszej rodziny - powiedziała dobitnie mama.
- Ale dlaczego? Co się stało? - nigdy nie rozumiałam dlaczego mama tak bardzo odcięła się od swojej matki, że wręcz się jej wyrzekła.
- Nie i koniec - mama wróciła do konwersacji z tatą, więc wiedziałam, że to koniec rozmowy i nie ma co dalej ciągnąć tematu, bo i tak mama nic więcej mi nie powie.
Przez następne kilka dni mama wciąż była zła i obrażona za zniszczony bankiet, który jej zdaniem skończył się okropna katastrofą i teraz wszyscy niby uważają, że jest okropną gospodynią. Wiedziałam, że te imprezy są dla mamy ważne, ale nie robiłabym tak z igły widły, za tydzień znów wyrządzi bankiet, który, jak co miesiąc, zostanie okrzyknięty najlepszym dotyczasowym przyjęciem. Tak było za każdym razem jak coś nie wyszło, matka się wkurzała, robiła wszystko by to naprawić, by końcowo zrobić coś jeszcze lepiej, by się zrehabilitować w oczach innych.
Mimo, że rodzice zabronili mi kontaktu z Vanessą, dalej z nią pisałam, przykładając szczególną uwagę do tego by tego nie zauważyli. Co komu może zaszkodzić kilka wiadomości, mama i tak się przecież o nich nie dowie, więc nikomu nie dzieję się krzywda. Większość naszych wiadomości z Vanessą to były przekomarzanki i dogryzanie sobie i sama nie wiedziałam dlaczego ta nasza wymiana zdań tak bardzo mi się podoba i mnie ekscytuje.
Vanessa: Ta foczka wygląda jak ty księżniczko *załącza śmieszny obrazek foki w koronie*
Ja: Hahaha, faktycznie
Ja: A to ty *załącza obraz małpy w czarnym garniturze*
Vanessa: W takim razie jestem niezwykle przystojna
Ja: Jeśli uważasz, że mały są przystojne to tak. Czy wgl dziewczyna może być przystojna?
Vanessa: Kto to tam wie, ale jeśli może, to ja zdecydowanie jestem przystojna
Ja: Ahhh ta swoja skromność jak zawsze w formie
Vanessa: Moja samoocena ma się bardzo dobrze, dziękuję, że pytasz
Ja: Nie wiem jak twoja druga połówka z tobą kiedykolwiek wytrzyma
Vanessa: Ja też jej współczuję. Ja już jestem zajęta
Ja: Tak? Masz kogoś?
Vanessa: Jestem zajęta byciem niesamowitą
Ja: Nie wiem czy się śmiać czy skręcać z zażenowania
Vanessa: A jeśli pytasz poważnie, to nie, nie mam nikogo
Ja: Warto wiedzieć
Vanessa: A do czego potrzebna ci ta wiedza...?
Zarywałam zdecydowanie zbyt wiele nocy na pisanie z Vanessą, ale to chwilami było silniejsze ode mnie. Zawsze obiecywałam sobie, że jeszcze tylko piec minut, a ja wszyscy dobrze wiedza, pięć minut nigdy nie jest pięcioma minutami, zazwyczaj zamieniało się w dobrą godzinę jak nie więcej. Harry chyba zaczął coś podejrzewać, zatrzymał mnie raz w drodze na śniadanie pytając, czemu tak długo w nocy świeci się u mnie światło, czemu chodzę późno spać. Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć, więc nie powiedziałam nic, co Harry skomentował wszystko wiedzącym uśmiechem. Nie chciałam się domyślać o co mu chodziło.
~~.~~
Kiedy wieczorem leżałam w łóżku, coś uderzyło w moją szybę. Zmarszczyłam zaskoczona brawu, ale nie ruszyłam się spod ciepłej kołdry. Do momentu, kiedy coś ponownie w nie uderzyło. Mimo, że łóżko miało duże przyciąganie, wywlokłam się z niego do okna. Czy to jakiś biedny ptaszek uderzył w moje okno? Jeśli ptaszkiem można nazwać Vanessę, rzucającą w moje okno kamieniami.
- Co ty tu robisz? - zawołałam otwierając okno i zapalając lampkę przy łóżku.
- W oryginale Julia nie narzeka, kiedy Romeo przychodzi pod jej balkon - odpowiedziała mi Vanessa stojąc pod moim oknem.
- Jak się dostałaś na teren posiadłości?
- Tą boczną furtką o której mówiłaś. Wpuścisz mnie do środka czy każesz mi tak stać całą noc?
Otworzyłam szerzej okno, a Vanessa wspięła się po pniu drzewa, które rosło zaraz przy moim oknie i po jego gałęziach dostała się do mojego okna, przez które weszła do mojego pokoju.
- Myślałam, że wejście tu po drzewie będzie trudniejsze - powiedziała strzepując liście z bluzy.
- Po co tu przyszłaś w środku nocy? Wiesz, że jeśli moja mama cię zobaczy będzie problem - zapytałam podejrzliwie, ale w głębi duszy cieszyłam się, że przeszyła, mimo że nigdy się nie spodziewałam, że wejście do mnie po pniu drzewa. Była nad wyraz dobra w włażeniu na drzewa.
- Dlatego nie weszłam głównymi drzwiami tylko oknem - no przecież to normalne i oczywiste, nie? Vanessa ciągle mnie zaskakiwała tym co robi. - Masz moją sukienkę, którą tu ostatnio zostawiłam, bo była z czekolady. Chciałbym ją odzyskać.
- I to jedyny powód twojej wizyty? - zapytałam, bo nie wydawało mi się by Vanessa byłaby osobą, tak przywiązaną do jednego ubrania.
- Co jeśli powiem, że prawdziwym powodem jest fakt, że się za tobą stęskniłam? - zapytała patrząc na mnie uważnie.
- To powiem ci, że ja też tęskniłam - odpowiedziałam, ale mój głos stał się nagle jakiś niepewny, a płuca zapomniały jak się dostarcza tlen. Co się działo?
Vanessa uśmiechnęła się zadziornie jakby wiedziała co się teraz dzieję w mojej głowie. Ciekawe, bo ja sama nie miałam pojęcia co się w niej dzieję. Dlaczego na myśl, że Vanessa przyszła do mnie w nocy przez okno, bo się za mną stęskniła, miałam wrażenie, że serce zabiło mi szybciej?
- Skąd masz gramofon? - zapytała Vanessa, podchodząc do wspomnianego urządzenia. Miał już swoje lata, ale nadal był zadbany i w dobrej formie. - Myślałam, że je mają tylko starzy ludzie, przecież teraz mamy spotifya.
- Mój tata miła kiedyś obsesje na punkcie zbierania płyt winylowych. Kiedy mu się znudziło, ja przejęłam gramofon. Nie miałam serca pozwolić mu go oddać, jak byłam mała, ciągle gdzieś w tle grał gramofon, więc bardzo kojarzył mi się z dzieciństwem, dlatego go zachowałam.
- Nie wiedziałam, że jesteś taka sentymentalna - zauważyła Vanessa, ale nie mówiła tego złośliwe, tylko stwierdzała fakt.
- Chyba czasem jestem zbyt bardzo przywiązana do niektórych rzeczy - powiedziałam i nie chodziło mi tylko o rzeczy fizyczne, ale też jak wspomnienia, tradycje czy sposoby postępowania. Kierowałam się wytartymi, utrwalonymi schematami, bo w nich czułam się bezpiecznie.
- Mogę coś włączyć? - zapytała Vanessa, przyglądając się gramofonowi.
Teoretycznie był środek nocy i nie powinnyśmy puszczać muzyki, ale wiedziałam, że rodzice mają sypialnie w innym skrzydle i nic nie usłyszą, więc dlaczego by nie?
- Tak, w szafce po lewej są płyty.
Vanessa grzebałą chwil w szafce, a ja byłam ciekawa co wybierze. Z jej osobą kojarzył mi się raczej rock, albo chociaż rap, dlatego nie potrafiłam ukryć zdziwienia, kiedy z gramofonu poleciała muzyka klasyczna.
- Nie bądź taka zdezorientowana, Chopin był jedynym wykonawcą jakiego znałam spośród tych płyt. Jak już wspominałam, ja używam tylko spotifya, nie znam wykonawców sprzed 20 lat, dlatego postawiłam na coś znanego - było to dość logiczne.
Ja akurat znałam wszystkich, których płyty były w szafce, wręcz każdy utwór jaki się na nich znajdował. Tata tak długo katował te płyty, że chyba nigdy nie zapomną tych melodii. Mimo wszystko było to jedno z moich ulubionych wspomnień z dzieciństwa.
- Czy mogę prosić panią do tańca? - Vanessa teatralnie się przede mną ukłoniła, wystawiając dłoń w oczekiwaniu.
- Że tak teraz, tutaj? - zapytałam zdezorientowana.
- Tak, teraz, tutaj - Vanessa wydawał się być rozbawiona moim zmieszaniem.
Niepewnie podałam jej rękę i sapnęła zaskoczona, kiedy przyciągnęła mnie do siebie. Poczułam jak nasze ciała się stykają i miałam wrażenie, że moje zakończenia nerwowe zaczęły bić na alarm. Byłam nad wyraz świadoma miejsc, gdzie nasze ciała się dotykały.
- Ale co będziemy tańczyć? - zapytałam skołowana rozwojem sytuacji. - Walc wiedeński? Angielski? Tango?
Vanessa znów się roześmiała, jakbym była słodka, ale głupiutka.
- Nie potrafię tańczyć poprawie żadnego z tańców które wymieniłaś. Daj się ponieść muzyce. Nie wszystko musi być wpisane w ramy i schematy, czasem trzeba po prostu improwizować.
Tyle, że całe moje dotychczasowe życie składało się z planów i schematów. Było pełna zasad, które mam przestrzegać i z góry zaplanowanego przez moją mamę grafiku na cały tydzień. Nie wiedziałam jak sobie radzić, kiedy ich nie ma.
Mimo to pozwoliłam Vanessie się prowadzić. Ona tez nie widziała co robi, więc ja też nie musiałam tego wiedzieć, powtarzałam sobie, powzolajc na chwile porzucić schenaty i wyjść z ram w których dotąd trwałam.
Na początku wyszło niemrawo, deptałyśmy sobie po stopach i się zderzałyśmy, ale w końcu znalazłyśmy wspólny rytm poruszania się. Nie przypominał on żadnego z znanych mi układów i tańców. Zawierał jednocześnie elementy każdego oraz żadnego i właśnie przez to wydawał mi się taki piękny i wspaniały. Muzyka cały czas leciała, kiedy poruszałyśmy się w synchronizacji, a światła były przygaszone, tworząc przytulną i zarazem tajemniczą atmosferę.
Kiedy tak kołysałyśmy się w takt miękkich i przyjemnych tonów muzyki, pozwoliłam sobie oprzeć głowę na ramieniu Vanessy. Ona położyła swoją dłoń na dole moich pleców, a ja poczułam jakby coś zaczęło mnie palić w tym miejscu. Po raz pierwszy zdałam sobie sprawy jak niedaleka jest droga z krzyża do pośladków. Czy Vanessa też wiedziała jak blisko mojego tyłka znajduję się jej ręka? Może to było celowe działanie? Jednak żadna z nas nic nie powiedziała i nie zrobiła by zmienić układ naszych działa. Było nam dobrze.
Ta chwile wydawał mi się taka odosobniona, jakbyśmy przez ten jeden moment były sam na świcie poza czasem, gdzie nie mogły nas dosięgać żadne konsekfencje tego co robiłyśmy. To się wydawało takie idealne i cudowne. Pozwoliłam sobie zatonąć w tym uczucie i zachować je w pamięci na jak najdłużej. Po jakimś czasie to wspomnienie będzie już wytarte na rogach i wymiętolone od mojego ciągłego przywoływania go.
- Wydajesz się być szczęśliwa - zauważyła cicho Vanessa, wciąż trzymając mnie w ramionach i prowadząc nas do spokojnego rytmu muzyki.
- Bo tak się czuję - odrzekłam.
- Wydaję mi się, że rzadko taka jesteś.
Zmarszczyłam zdziwiona brwi na jej słowa. Uważała, że mało kiedy jestem szczęśliwa? Spróbowałam przewertować moje życie w myślach. Miałam pieniądze, dach nad głową, jedzenie i wszystko innego co przeciętny człowiek by potrzebował do życia.
- Nie chodzi mi, że brakuję ci podstawowych rzeczy, które są potrzebne człowiekowi by przetrwać - powiedziała jakby odczytała moje myśli. - Chodzi mi o to, że nie pozwalasz sobie żyć pełnią życia. Ciągle wydajesz się czymś ograniczać, co sprawi, że mało kiedy jesteś naprawdę sobą, a co za tym idzie, jesteś szczęśliwa.
Zadumałam się nad jej słowami. Nie odezwałam się, bo bałam się, że wtedy musiałbym przyznać jej rację, a tego nie chciałam zarobić nad przed samą sobą. Wiedziałam, że te rozważania jeszcze do mnie wrócą, kiedy będę leżała późną nocą w łóżku. Pogrążyłyśmy się w ciszy w tańcu, kiedy jej słowa rozbrzmiały w pokoju między taktami muzyki.
Wtedy rozległo się cichutkie pukanie do pokoju, na którego dziwek Vanessa zesztywniała zaniepokojona. Ja natomiast wiedziałam, że jakby moi rodzice nas nakryli, nawet by nie pukali, tylko Harry tak cicho pukał. Uspokoiłam Vanessa, która się rozluźniła. Harry zajrzał do pokoju.
- Czemu panienka jeszcze nie śpi... Ooo Panienka Vanessa? - Harry spojrzał zaskoczony na czarnowłosą. - Panienki rodzice byli by bardzo niezadowoleni jakby się o tym dowiedzieli - powiedział patrząc na was uważnie.
- Jakby się dowiedzieli... Ale nie się dowiedzą, prawda? - zapytałam z nadzieją.
- Prawda, nie dowiedzą się - powiedział Harry podejmując moją grę, a kącik jego ust poderwał się w uśmiechu.
Zawsze byłam mu ogromnie wdzięczna za to, że cały czas mnie krył. Nie wiem jakbym przetrwała w tej rezydencji bez niego.
- Uroczo wyglądacie - powiedział, bo cały czas stałyśmy w pozycji do tańca, a muzyka wciąż cicho leciał w tle. - Mogę wam zrobić zdjęcie? - zapytał z nadzieją ojca, który nakrył swoją córkę w urzekającej chwili i pragnął to uwiecznić.
- I włożysz je sobie do portfela? - zażartowałam, ale Harry już zdążył zrobić nam zdjęcie. - Harry! - ale nie potrafiłam być zła, wiedziałam, że te zdjęcie również zawieszę sobie nad łóżkiem, obok pozostałych.
Harry wycofał się z mojego pokoju, ostrzegając, żeby Vanessa nie została dłużej by rodzice nas nie nakryli.
- Chyba faktycznie powinnam już iść - powiedziała moja towarzyszka.
- Odwiedzisz mnie znowu? - zapytałam z nadzieją, bo naprawdę chciałam by znów przyszła, choćby potajemnie, wtedy czułam się jakby nasze spotkania były jeszcze bardziej wyjątkowe i tylko nasze.
- A czy kot zawsze spada na cztery łapy? - zapytała z błyskiem w oku.
- Teoretycznie tak, ale w praktyce....
Vanessa położyła mi swój palec na wargach, uciszając mnie.
- Tak przyjdę - powiedziała.
Przez chwilę się nie ruszałam i wpatrywałam się w nią oczarowana, choć każdy mój nerw był skupiony na tym, że dotyka moich ust.
- Dobranoc księżniczko - powiedziała i znikła za oknem.
Dopiero kiedy wyszła zorientowałam się, że nie wzięła ze sobą ubrań po które przyszła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro