Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Długo stałam przed szafą debatujący co ubrać. Ubrania leżały rozsypane po całym pokoju, lecz wszystko wydawało mi się eleganckie do klubu lub krzyczące "patrz jaka jestem bogata!". Nie na tym mi dziś zależało, chciałam się po prostu wtopić w tłum typowych nastolatków, a przeciętny nastolatek raczej nie chodzi do klubu w garniturze i torebce za dobrych parę stówek.

Zirytowana przerzuciłam przez ramię kolejną odrzuconą bluzkę. Przez przypadek trafiłam w Carmen, która prychnęła zirytowana atakiem. Była moją wierną towarzyszką w mojej walce z szafą. Szafa 1 - Ja 0.

Po kilkukrotnym przebieraniu się, podczas którego odrzuciłam letnią sukienkę w kwiatki, bluzkę hiszpankę, eleganckie spodnie i wiele innych ubrań, w końcu stanęło po prostu na czarnych dżinsach i topie na ramiączkach. Klasycznie i prosto, to powinno się nadać.

Włożyłam jeszcze balerinki i złapałam torebkę do ręki. W drodze do wyjścia związałam włosy w wysoki kucyk. Przez walkę z szafą i kryzys co ubrać, nie miałam czasu robić nowego makijażu, więc zostałam w lekkim makijażu z ranna. Nie taki był plan, ale cóż poradzić.

- A panienka dokąd się wybiera? - w drzwiach z pokoju zatrzymał mnie Harry.

Spojrzałam lekko spanikowana na ochroniarza, bo ja umknąć rodzicom było bardzo prosto, ciągle byli pogrążeni praca czy uroczystymi imprezami, to Harry zawsze miał mnie na oku.

- Na imprezę... - wyznałam, lekko kuląc się pod jego spojrzeniem.

- W takim stroju? Która z twoich koleżanek urządza bankiet, gdzie chodzi się w takim stroju? - mimo że pewnie planował to powiedzieć tonem sugerującym moje naganne zachowanie, lecz w jego głosie pobrzmiewała głównie ciekawość i troska. Harry już taki był, próbował oderwać role twardo i nieustępliwego, ale tak naprawdę był kochany i uczuciowy.

- Tym razem to nieco inna impreza - z lekkich nerwów bawiłam się paskiem torebki. Wiedziałam, że Harry nie nakrzyczy za mnie na ten pomysł, ale chciałam żeby pozwolił mi tam iść nie informując o tym moim rodzicom.

- Inna impreza... - powiedział powoli, jakby zaczynał rozumieć co się dzieję. - A gdzie ta impreza?

- Harry! Proszę cię! Wiesz, że nie jestem lekkomyślna, nic mi nie będzie, pozwól mi już iść, bo się spóźnię - próbowałam go uprosić.

Harry patrzył na mnie jeszcze przez chwilę wahając się, ale w końcu westchnął z rezygnacją.

- Niech będzie, ale wróć przed północą. Jak minutę po północy nie będziesz leżeć u siebie w łóżku, w swoim, nie czyimś, postawię całą ochronę na nogi, która zacznie cię szukać w całym mieście - zastrzegł Harry.

- Wiesz, że to by wywołało nagłówki "Córka Clermontów poszukiwana w całym mieście. Co za niedopuszczalne zachowanie szlajać się po nocy" i inne takie - przewróciłam oczami, bo dobrze wiedziałam, że naprawdę tak by było. Ostatnim razem, kiedy potknęłam się na chodniku i na oczach wszystkich, wywróciłam się, umazując się truskawkowymi lodami, które właśnie jadłam, przez tydzień byłam w prasie nazywana "Truskawkową panienką" i oczywiście artykuły były ubogacone o szczegółowe zdjęcia. Wszystko co zrobiłam lądowało w gazecie.

- Zatem wróć na czas, żeby nie doszło do takiej sytuacji.

- Będę do północy - obiecałam i już pędziłam na dół po schodach.

Poprosiłam szofera, by zatrzymał się przecznice wcześniej, bym nie przyciągnęła na siebie zbędnej uwagi podjeżdżając po club limuzyną. Dziś miałam się nie wyróżniać, a prywatna limuzyna zdecydowanie nie zaliczyła się do nie wyróżniania.

Ochroniarz przed wejściem spojrzał się na mnie nieco dziwnie, jakby rozpoznał, że nie pasuję do tego klimatu klubów, ale nic nie powiedział i wpuścił mnie do środka. Od razu uderzyła we mnie fala gorąca i głośnej muzyki. Musiałam przepychać się między ludźmi, wręcz używać łokci by jakkolwiek się przecisnąć między nimi. Ludzi było mnóstwo, wszyscy ściśnięci jak sardynki w puszcze na małej powierzchni, a hałas tak ogromny, że nie słyszałam nawet tego co mówi osoba stojąca obok mnie. Zdecydowanie nie przypominało to spokojnych bankietów, gdzie każdy prowadzono uprzejme rozmowy z muzyką klasyczną w tle i każdy nie zbliżał się do innych zanadto by nie osaczać przestrzeni osobistej drugiej osoby. Tu pojęcie spokój i przestrzeń osobista nie istniały.

Zaczęłam szukać w torebce telefonu, by napisać do Vanessy gdzie ona jest, kiedy ktoś mnie popchnął. Wpadłam na kolejną osobę, tworząc efekt domina, ale w tym tłumie nawet nie wiedziałam kto mnie szturchnął i kogo powinnam obrzucić oburzającym spojrzeniem. Niestety na skutek tego zamieszania, komórka wypadła mi z ręki i zaginęła gdzieś w tym tłumie. Próbowałam szukać jej między nogami otaczających mnie osób, ale było ciemno i ciasno, a tłum już mnie przepchnął w innym kierunku, więc nawet nie potrafiłam zlokalizować, gdzie zgubiłam telefon.

No pięknie. Byłam bez telefonu, w obcym klubie w którym zdecydowanie nie powinnam być, a do tego nie wiem jak zadzwonię po limuzynę, która miała mnie odwieźć do domu. Lekki niepokój zasiał się w moim sercu. Już miałam szukać kogoś, kto użyczy mi komórki, kiedy poczułam jak ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu. Odwróciłam się.

-Hej! - przede mną stała uśmiechnięta Vanessa. Rzadko kiedy uśmiechała się naprawdę szczerze z radością, zwykle posyłała ludźmi tylko te swoje cwane i rozbrajające uśmieszki. - Dotarłaś! - Ona w przeciwieństwie do mnie wyglądała niesamowicie i typowo w klubowym stylu. Duża ilość eyelinera, czarna spódniczka, kabaretki i skąpy top zrobiły niezłą robotę. Jakim cudem człowiek mógł tak dobrze wyglądać w jej krótkich,  falowanych do ramion włosach?

- Sama nie wierze, że tu jestem - próbowałam przekrzyczeć hałas.

- Choć, wezmę nas gdzieś gdzie jest ciszej - Vanessa złapała mnie za rękę i zaczęła sprawnie przeciskać się między ludźmi ciągnąc mnie za sobą. Było widać, że ma wprawę w takich przepychankach, musiała często bywać na tego typu imprezach.

Faktycznie kawałek dalej, bardziej w głąb klubu było luźniej, a co za tym idzie, ciszej.

- Już się bałam, że ubierzesz się w jedną z tych swoich eleganckich sukienek, ale widzę, że udało ci się dobrze ubrać - powiedziała Vanessa taksując mnie wzrokiem.

- Ale nie chcesz wiedzieć, jak wygląda reszta mojego pokoju, co najmniej jakby przeszło przez niego tornado plujące ubraniami - odpowiedziałam mile zadowolona z aprobaty Vanessy co do mojego stroju.

Vanessa się roześmiała z moich słów. Tutaj w klubie wydawała się taka radosna i nieskrępowana. Podejrzewałam, że nieco już wypiła, co sprawiło, że stała się bardziej wyluzowana.

- Chciałabym to zobaczyć - przyznała.

- A ja bym chciała nie musieć tego jutro sprzątać.

- Księżniczka nie ma osobistej pokojówki? - zadrwiła sobie Vanessa z tym swoim kocim uśmiechem na ustach.

- Nie we wszystkim jestem wyręcza.

- Faktycznie, słabo by było jakby ktoś wyręczał cię w jedzeniu tych wszystkich dobroci, które pewnie masz, w wydawaniu pieniędzy i noszeniu drogich ubrań.

- Jesteś zazdrosna? - zapytałam rozbawiona, bo uczucie takie jak zazdrość czy złość wydawały się być zbyt ludzkie dla Vanessy.

- Po prostu też bym chciała mieć tyle kasy. Choć, chce przedstawić ci moich znajomych.

Zaprowadziła mnie do jednego ze stolików w lożach. Siedziała tam ruda dziewczyna w okularach, z taką ilością piegów jakiej jeszcze nie wiedziałam na raz u jednej osoby i patyczkowaty chłopak z kędziorkami na głowie.

- Chase i Margot - przedstawiła ich Vanessa.

Oboje uśmiechali się do mnie przyjaźnie i radośnie. Spodziewał się, że znajomi Vanessy będą tacy jak ona, mroczni i zdystansowani, tymczasem ta dwójka przede mną wydawała się być sympatycznymi i miłymi nastolatkami.

- Angelika - przywitałam się, siadając obok nich na kanapie.

- Idę po drinki - oznajmiła Vanessa i już po chwili zniknęła w tłumie.

- Czyli ty jesteś tą bogaczką o której mówiła Vanessa - zwróciła się do mnie Margot z zainteresowaniem.

- Mówiła o mnie? - zapytałam zaskoczona.

- Tak, musiałaś ją czymś zaintrygować, bo normalnie nie poświęca innym ludziom zbyt wiele uwagi, a ciebie wyratowała z opresji z tym typkiem, który chciał cię wziąć na randkę. To duże wyróżnienie, Vanesse mało kiedy interesuje los innych.

- Jak to jest być bogatym? - wtrącił się Chase.

Udało mi się już zorientować, że żadne z ich trójki nie jest bogatym, zapewne nie są nawet zaraz pod progiem słowa bogaty, więc siłą woli wzbudzałam w nich lekką sensację i robiłam za małą celebrytkę. Każdy chciałby się w końcu pochwalić, że jego znajomy jest bogaczem.

- Masz w domu prywatne jacuzzi i basen? Latasz na kolację prywatnym odrzutowcem? Obstawiacie z ojcem wyścigi konne na kwoty z ośmioma zerami? Macie prywatnych ogrodników i fontannę w ogrodzie? - Chase wypluwał z siebie wypytania jak karabin maszynowy.

- Tak, nie, nie i tak - odpowiedziałam na wszystkie pytania. - Samolotu nie mielibyśmy gdzie trzymać, a mój ojciec uważa obstawianie wyścigów konnych za źle zainwestowane pieniądze.

- Wow, czyli Vanessa nie żartowała, że jesteś w pyte bogata - Chase wydawał się oczarowany.

- Mamy trochę pieniędzy - przyznałam, choć mieliśmy ich znacznie więcej niż trochę.

- Myślałam, że bogacze są wredni - przyznał Chase - A ty nie wydajesz się taka być.

Faktycznie, wielkość bogatych ludzi z mojego otoczenia wydaje się mieć dość wysokie ego, przez co dla innych mogą wydawać się wredni i zapatrzeni w siebie. Ale to chyba tak działa, że kiedy masz tyle pieniędzy zaczynasz inaczej patrzeć na świat i na część rzeczy mimowolnie patrzysz z góry.

- Dzięki? - powiedziałam nie do końca pewne czy to miał być komplement. - Skąd znacie Vanesse?

- Ja z chodzę z nią do szkoły, pewnego dnia bez pytania dosiadła się do mojej ławki, jakby oznajmiła, że od tamtej pory trzymamy się razem i faktycznie tak jest - powiedziała Margot.

- Ja jestem jej sąsiadem i wiele razy ratowała mnie przed zaczepkami wrednymi komentarzami chłopaków z osiedla. W końcu chyba postanowiła, że weźmie mnie pod swoje skrzydła i się mną zaopiekuję. Od tego czasu dręczenie mnie ustało - opowiedział Chase. - A ty?

- Poznałam ją na ulicy w środku nocy pijąc whisky.

Po ich zaskoczonych minach uświadomiłam sobie jak dziwnie musi to brzmieć. Następnym razem jak będę opowiadać o tym jak ją poznałam, muszę nieco inaczej przedstawić tą historię.

- Zawsze jak myślę, że znam Vanesse ona mnie czymś zaskakuje - wyznała Margot, co było jednym komentarzem do moich słów.

Rozejrzałam się w poszukiwaniu Vanessy. Zauważyłam ją przy barze jak rozmawiała z jakimś nawet przystojnym chłopakiem. Nachylała się w jego stronę, więc on miał idealny widok na jej piersi, uwodzicielskie spojrzenie jakie mu posyłała, nakazywało myśleć, że z nim flirtuje. On odwzajemniał jej zaloty, kładąc rękę na jej tali i szeptał jej coś do ucha, na co się uśmiechnęła.

- To chłopak Vanessy? - zapytałam nowych znajomych, bo sposób w jaki zachowywała się ta dwójka mógłby to sugerować.

Margot i Chase spojrzeli po sobie zdezorientowani.

- Vanessa ci nie mówiła? - zapytała zmieszana Margot.

- O czym? - zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu.

- Vanessa jest lesbijką.

- Och - tylko tyle z siebie wydusiłam i przeniosłam ponownie spojrzenie na czarnowłosą. Przyglądałam jej się przez chwilę próbując dostosować tą informację do wizerunku Vanessy. - To dlaczego flirtuje z tym chłopakiem? - zapytałam

- Ten facet jeszcze nie wie, że nie ma u niej szans. Vanessa lubi sobie czasem pogrywać z ludźmi, a flirt traktuję prawie jako hobby - wyjaśniła Margot.

Po chwili czarnowłosa odebrała nasze drinki i ruszyła radosna w stronę naszego stolika.

- Drinki! - obwieściła i postawiła przed nami cztery kieliszki z kolorowymi płynami. Spojrzałam na nie nieufnie. - Nie patrz na nie jakby zabiły ci matkę.

- Po prostu jeszcze nigdy nie piłam takiego czegoś - wyznałam, nie chcąc myśleć ile w tym musi być chemii, że to jest takie kolorowe.

- Mamy dużo do nadrobienia - powiedziała Vanessa podsuwając mi różowego drinka.

- Ty mnie wiecznie alkoholizujesz - zauważyłam nawiązując do ostatniej sytuacji w barze. - Tylko jeden drink - zastrzegłam, bo nie mogłam wrócić do domu pijana.

Vanessa tylko uśmiechnęła się zadziornie i wzniosła drinki do toastu. Najpierw był jeden drink, potem jakimś cudem Vanessa namówiła mnie na drugi i trzeci, przed czwartym się opierałam, ale nie wiem jakim cudem, ale go też końcowo wypiłam. Potem nieco straciłam rachubę. Vanessa przy każdym drinku robiła nam grupowe zdjęcie i byłam pewna, że wyglądam na nich na totalnie pijaną.

Vanessa zaciągnęła nas na parkiet. Wokół rozbrzmiewała muzyka, która uszkadzała mi bębenki w uszach, a ludzie wokoło podskakiwali i tańczyli bez ładu i składu.

- A ty co tak stoisz jak słup? - zapytała mnie Vanessa krzycząc, widząc że stoję zdezorientowana w miejscu.

- Nie wiem jak mam tańczyć - wyznałam lekko speszona. - Nigdy nie byłam w takim miejscu, nie wiem jak to się robi.

- Nigdy nie tańczyłaś? - zdziwiła się Vanessa.

- Tylko balet, klasyczny i tance towarzyskie.

- Ale z ciebie beznadziejny przypadek - Vanessa westchnęła ciężko.

Położyła ręce na moich biodrach, na co wciągnęłam zaskoczona powietrze. Przez niski stan spodni czułam dotyk jej palców na talii. Vanessa zaczęła kołysać moimi biodrami, pokazując mi jaki ruch nimi wykonać.

- Widzisz? To nie takie trudne. Teraz dodaj do tego ręce jak chcesz. Nie ma znaczenia jak nimi poruszasz, po prostu rób cokolwiek, daj się ponieść.

Czarnowłosa sama zaczęła wymachiwać rękami, nie zważając na innych, po prostu zatracając się w swoim świecie muzyki. Patrzyłam oczarowana na jej płynne ruchy. Każdy jej ruch wydawał się być idealnie zaplanowany, a może to po prostu jej pewność siebie je takimi czyniły. Tak czy inaczej nie potrafiłam odwrócić od niej wzroku podziwiać jak tańczy.

- Tańczysz czy będziesz podpierała ściany cały wieczór? - podpuszczała mnie Vanessa. Skutecznie.

Zaczęłam się niepewnie ruszać, czując się głupio, jakby miała atak padaczki czy coś w tym stylu. Dopiero po chwili, kiedy zorientowałam się, że naprawdę wszyscy mają gdzieś jak tańczę i co robię, poczułam się nieco swobodniej i pozwoliłam sobie na swoje dziwne wygibasy. Vanessa zaśmiała się na widok moich niezdarnych ruchów, ale uśmiechnęła się do mnie promiennie zachęcając mnie do wspólnego tańca.

Kilka godzin później, zmęczeni, dość podpici, choć przecież nie taki był plan, wywlekliśmy się przed klub. Noc się nieco ochłodziła, więc potarłam ramiona by się ogrzać. Trzeba było wracać.

- Nie mam jak dostać się do domu, zgubiłam telefon - wyznałam przypominając sobie, że przecież straciłam komórkę. Do tej pory wypadło mi to z głowy, zbyt wiele innych spraw pochłonęło moja uwagę, ale teraz, kiedy musiałam wrócić, spadło na mnie jak lawina, że ni mam jak zadzwonić do mojego szofera.

- Możesz zadzwonić z mojej - powiedziała Margot, podsuwając mi swój telefon.

- Nie pamiętam numeru szofera, a do rodziców nie chce dzwonić, nie mogą wiedzieć, że tu byłam - z każda chwilą uświadomiłam sobie, że mam coraz poważniejszy problem.

- Odstawię ją do domu, wy wracajcie, późno jest - powiedziała Vanessa do swoich znajomych.

Margot przez chwilę się jeszcze wahała, ale kłócenie się z Vanessą nie miało większego sensu, ona i tak zawsze stawiała na swoim, więc razem z Chasem pożegnali się ze mną i wsiedli do taksówki. Stałyśmy przez chwilę patrząc jak odjeżdżają, po czym ruszyłyśmy w drogę w stronę mojego domu. Było późno, a ulice rozświetlały tylko pobliskie latarnie, nie było prawie żadnych przechodniów, więc byłyśmy prawie same. Wypiłam niemało tej nocy, zdecydowanie więcej niż powinnam, więc czułam jak moja głowa jest jednocześnie ciężka i lekka. Musiałam się skupić by iść prosto i by nie znosiło mnie za bardzo na boki, a moje myśli plątały mi się nieco w głowie.

- Jak cię się podobało na imprezie? - zapytała mnie Vanessa.

- Fajnie było, choć trochę za głośna muzyka, za dużo ludzi i zbyt chaotycznie - odpowiedziałam.

Vanessa zaśmiała się rozbawiona moimi słowami.

- Czyli przeszkadzało ci to wszystko, co jest typowe dla klubowej imprezy.

- Imprezy na których bywam są całkowicie inne - przyznałam skupiając się na stawianiu kolejnych kroków.

- Przyznam, że nie wiem jak wyglądają twoje imprezy, bywam tylko na takich w klubach lub na nudnych urodzinach mojej ciotki, gdzie każdy ma kij w tyłku - skrzywiła się na to wspominanie.

- Moim bankietom zdecydowanie bliżej do urodzin twojej ciotki niż imprezy w klubie. Zabiorę cię kiedyś na moją uroczystość, skoro ty zabrałaś mnie na swoją imprezę, wtedy będziesz mogła zobaczyć jak to jest.

Zawiał zimny wiatr, więc zatrząsałam się z zimna i opatuliłam się ramionami, by się trochę ogrzać. Nie spodziewałam się, że stracę telefon i będę musiała wracać do domu na piechotę, więc nie zabrałam ze sobą niczego na górę, co teraz udało mi się boleśnie we znaki.

- Masz - Vanessa podała mi swoją czarną bluzę.

Spojrzałam na nią zaskoczona jej gestem.

- Ale co z tobą? Tobie nie jest zimno?

- Wypiłam dużo alkoholu, który mnie rozgrzewa, nie czuję tak zimna. Bierz bluzę, bo zmarzniesz - jej ton był ponaglający.

Z wdzięcznością wzięłam od niej bluzę i włożyłam ją na siebie. Poczułam jak tonę w materiale, Vanessa miała upodobania do oversizowych ubrań, więc z oczywistych względów rękawy były za długie, a bluza za duża. Mimo to poczułam wdzięczność, kiedy otulił mnie ciepły materiał. Jej bluza pachniała całkowicie inaczej niż moje ubrania, które przesiąkły moimi kwiatowymi perfumami. Jej zapach był cięższy, bardziej głęboki, jak...

- Twoja bluza pachnie jak morze - powiedziałam. Przez nadmierną ilość alkoholu zaczynałam pleść, co mi ślina na język przyniosła, ale nie bardzo się tym przejmowałam.

- Morzem? - zapytała lekko rozbawiona Vanessa, przyglądając mi się uważnie, ale wydawała się zaintrygowana moimi słowami.

- Tak, morzem. Taką morską bryzą, mokrym piaskiem i solą - starałam się jej opisać, co mam na myśli. Podobał mi się ten zapach.

- Byłaś kiedyś w ogóle nad morzem? - zapytała z ciekawości.

- Tylko raz - przyznałam. - Wiele lat temu, ale pamiętam, że byłam zachwycona. Spędziłam wiele godzin siedząc na piasku i patrząc na bezkres oceanu. Woda w morzu była zimna, ale i tak podawałam falą obmywać mi stopy i słuchałam ich szumu, a wiatr rozwiewał mi włosy, przynosząc ze sobą zapach oceanu - mówiłam zachwycona. - Właśnie tak pachnie twoja bluza. Kojarzysz mi się z morzem, a ja kocham morze - spojrzałam na nią.

Vanessa patrzyła na mnie zaskoczona. Po raz pierwszy nie zobaczyłam na jej twarzy pewności siebie i lekkiej wyższości. Patrzała na mnie otwarcie, pozwolić by kłębiące się w jej głowie emocje miały odzwierciedlenie nie jej twarzy. Przez chwilę pomyślałam, że ta cechująca ją śmiałość i zdecydowanie są tylko maską, a pod nią kryje się cała gama emocji, których nie pokazuje. Ale to trwało tylko chwilę, zaraz potem znów wróciła jej zuchwałość i koci uśmieszek.

- Ty za to kojarzysz mi się z księżniczką - powiedziała. - Wychowana w wysokich serwach, trwasz w swoim bezpiecznym, lecz ograniczonym zamku, bojąc się z niego wyjść, sprzeciwić złej macosze i naprawdę żyć, więc czekasz na swojego księcia z bajki, który uwolni cię z wieży.

Chciałam się oburzyć i zaprotestować jej słowom, ale uświadomiłam sobie, że może mieć nieco racji, że może w jej słowach jest nieco bolesnej prawdy, mimo że pragnęłam zarzucić jej kłamstwo, nie mogłam, więc nic nie powiedziałam i dalej szłyśmy w milczeniu.

Po jakimś czasie w końcu dotarłyśmy do mojego domu, no dobra, do mojej rezydencji. Wejście przez główną bramę byłoby nierozważne, przyciągnęłoby wiele zbędnej uwagi, więc tak jak prawie zawsze, zatrzymałyśmy się przy tajemnej furtce wśród bluszczu.

- Dzięki za dzisiaj - powiedziałam do Vanessy, bo spędziłam naprawdę fajny wieczór. Nie była to typowa noc w moim życiu, wręcz przeciwnie, była jak dla mnie całkowicie szalona i nie w moim stylu, ale podobało mi się to oderwanie od rzeczywistości. - Twoja bluza.

- Oddasz mi ją kiedy indziej, mieszkam niedaleko, nie zmarznę - powiedziała Vanessa kiedy chciałam jej ją oddać. Przez chwilę się wahałam czy się nie kłócić i mimo wszystko naciskać by ją oddać, ale było na to zbyt późno i byłam na to zbyt zmęczona i pijana na takie sprzeczki.

- Okej - powiedziałam. - Uważaj na siebie w drodze do domu.

- Diabeł diabła nie atakuję - powiedziała uśmiechając się zadziornie.

Pokręciłam tylko rozbawiona i zrezygnowana głową. Pożegnałam się z moją nową niespotykaną znajomą i wkradłam się na teren rezydencji.

Udało mi się chyłkiem przekraść się przez ogród i wejść do środka. Już byłam na ostatnim korytarzu prowadzącym do mojego pokoju, kiedy usłyszałam za sobą znaczące chrząknięcie. Przyłapana zamarłam i powoli z lekkim strachem odwróciłam się. Za mną stał zdenerwowany Harry.

- Widziałaś, która jest godzina?! - pewnie chciał krzyknąć, ale zważając, że był środek nocy, ganił mnie głośnym szeptem.

- Zgubiłam telefon, nie miałam zegarka - przyznałam skruszona, bo pewnie wróciłam dużo później po godzinie o której miałam wrócić.

- Miałaś być dwie godziny temu. Odchodziłem od zmysłów gdzie jesteś i co się z tobą dzieje - Harry wydawał się szczerze zmartwiony i przyjęty, więc zrobiło mi się głupio, że tak się przeze mnie niepokoił.

- Naprawdę cię przepraszam, nie chciałam cię martwić, proszę mi - przemawiała przeze mnie skrucha.

- Musiałem cię kryć przed twoimi rodzicami. Wmówiłem im, że uczysz się na ważny sprawdzian i prosiłaś, by ci nie przeszkadzać.

- Dzięki Harry, mam u ciebie ogromny dług - uśmiechnęłam się do niego na myśl, że mnie krył. Rodzice na pewno rozpętali by piekło jakby odkryli, że mnie nie ma.

- Leć już do łóżka - powiedział zrezygnowany Harry. Nie umiał się długo na mnie złościć.

- Dobranoc - powiedziałam znikając w swoim pokoju i nie mając nawet siły się przebrać, padłam do łóżka w tym co miałam na sobie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro