Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Kiedy wślizgnęłam się z powrotem do rezydencji, na jeden z licznych korytarzy, mając nadzieje, że nikt nie zauważył mojej nieobecności, wpadłam nagle na jednego z barczystych ochroniarzy.

- Właśnie miałeś iść poinformować pani matkę, że panienka gdzieś zniknęła – powiedział spoglądając na mnie z góry, bo był ode mnie o głowę wyższy.

- Ale jestem, więc nie trzeba mamie zawracać już głowy – powiedziałam okazując skruchę.

Ochroniarz westchnął ciężko i przeczesał ręką swoje brązowe włosy.

- Zmykaj już do pokoju, impreza się właśnie kończy, więc twoja obecność nie będzie tam już wymagana – powiedział łagodnym głosem i uśmiechnął się do mnie lekko.

Odwzajemniłam jego uśmiech.

- Dzięki Harry.

Harry był jednym z niewielu naszych ochroniarzy, który zdawał się mieć serce i jakiekolwiek emocje. Pracował u nas odkąd pamiętałam. Kiedy byłam mała, to on uspokajał mnie w czasie burzy i bawił się ze mną lalkami, kiedy rodzice byli zbyt zajęci, by znaleźć dla mnie czas. Mimo, że był tylko ochroniarzem, jednym z wielu i sam już nie był pierwszej młodości, czułam się w pewien sposób z nim związana. Czasem był dla mnie bardziej ojcem niż mój ojciec.

Życzyłam mu jeszcze dobrej nocy i uciekłam do mojego pokoju. Chyba lekko się zataczałam, ale miałam nadzieję, że nikt tego nie widział. Moja sypialnia znajdowała się na pierwszym piętrze i mimo że można by pomyśleć, że chodzę tutaj przecież każdego dnia i powinnam mieć już jakąś kondycję, to kiedy dotarłam na samą górę, miałam lekką zadyszkę. Przemierzyłam szybko kilka korytarzy, pełne obrazów olejny oraz tkanych gobelinów, bo przecież każdy kawałek domu musiał krzyczeć o tym jak jesteśmy bogaci, po czym wpadałam do mojego pokoju.

Kiedy otoczyły mnie moje znajome jasnoróżowe ściany, poczułam się spokojniejsza. Byłam u siebie. Na podłodze z paneli leżał mój biały dywan, a w oknie wisiały szare zasłony. To co było mi znane, sprawiało, że czułam się pewniej, choć pewnie każda inna osoba w moim pokoju czuła by się przytłoczona jego wielkimi rozmiarami, bo spokojnie miał on rozmiary dość dużej kawalerki. Ruszyłam do mojej łazienki, każda sypialnia w tym domu miał prywatną łazienkę, jakby inaczej.

Wzięłam szybki prysznic, ciesząc się gorącą wodą spływającą po moim ciele. Kiedy wychodziłam z łazienki, nieopatrznie zahaczyłam biodrem o białą komódkę, o mało nie rzucając z niej porcelanowego słonia i wazonu z rumiankiem. Złapałam słonika w ostatniej chwili. Duża ilość alkoholu dawała o sobie znać, a nie chciałam by moja jedyna pamiątka od babci w postaci słonika, zbiła się przez moją nieostrożność. Kiedy z nabożną czcią odstawiłam figurkę, mimowolnie pomyślałam o babci. Dziadek od strony mamy nie żył, zmarł na zawał serca, a jego żony, czyli mojej babci, która to podarowała mi tego słonia, nie widziałam od dawna, choć ona akurat miała się bardzo dobrze, w przeciwieństwie do swojego już nieżyjącego męża.

Nigdy do końca się nie dowiedziałam dlaczego moja rodzicielka całkowicie odcięła się od swojej matki i odsunęła od niej naszą rodzinę. Skutek był taki, że nie widziałam jej od dawien dawna, ale zawsze kiedy poruszałam z rodzicami ten temat, ucinali drastycznie dyskusje, aż w końcu przestałam o tym wspominać.

Ale teraz kiedy spojrzałam na tego słonika, poczułam w klatce piersiowej jakąś tęsknotę za babką. Wierzyłam, że mama musiała mieć jakiś poważny powodów by postąpić tak jak postąpiła, a jej decyzja była słuszna i nie mogłam nie rozdrapywać starych ran. Odwróciłam wzrok od słonika i rzucając brudne ubrania na krzesło obok również białego biurka, ruszyłam ku łóżku. Rzuciłam się na moje olbrzymie łoże i wzdychając zmęczona, przetoczyłam się na plecy i spojrzałam na baldachim, który miałam nad łóżkiem. Standardy na najwyższym poziomie, jak to mawia moja mama.

Nie do końca wiem w którym momencie zasnęłam, ale w jednym momencie zezowałam na malowidła na suficie, a w drugim powieki mi się zamknęły i odpłynęłam w sen. To że zasnęłam uświadomiłam sobie dopiero, kiedy kilka godzin później coś mokrego dotknęło mnie twarz. Zmarszczyłam brwi niezadowolona i otworzyłam zdezorientowana oczy. Tuż przed moimi nosem zobaczyłam parę dwóch czarnych ślepi i wielki różowy język, który chwilę temu polizał mnie po twarzy. Uśmiechnęłam się sennie do mojej suczki i podrapałam ją za uszami.

- Co tam Carmen? - zapytałam ją, na co ona zamerdała radośnie ogonem.

Rodzice podarowali mi ją na szesnaste urodziny. Carmen była rasowym psem samojedem, śliczną białą puchatą kulką, ewidentnie kupili ją od jakiegoś dobrego hodowcy. Uwielbiałam ją nad życie, była moją wierną towarzyszką i jednym z niewielu zwierząt jakim wolno było przebywać w rezydencji rodziców.

Spojrzałam zasapana na wielkie wykuszowe okno i zmarszczyłam brwi. Było podejrzanie jasno, za jasno.

- Zaspałam! - poderwałam się gwałtownie z łóżka i spojrzałam na zegarek. Szlag, miałam dziś szkołę, jeśli miałam zdążyć musiałam się pospieszyć.

W biegi, kiedy ubrałam jeansy, zastanawiałam się czemu budzik mi nie zadzwonił, ale nie wykluczone było, że po prostu go przespałam zbyt zmęczona po wczorajszej imprezie. Uważam, że trochę nie fair było ze strony rodziców, że kazali mi oni chodzić na ich bankiety i nazajutrz zasuwać do szkoły, ale nie udało mi się z nimi ustalić żadnych innych korzystnych dla mnie warunków. Tak więc spojrzałam tylko tęsknie na moją toaletkę z myślą, że nie zdążę się już dziś pomalować i łapiąc moją torbę do szkoły, wypadłam z pokoju, dziękując w duchu Carmen za pobudkę.

Niczym huragan zbiegłam na dół po schodach, omal nie wywijając przy tym orła i wpadłam do jadalni, która znajdowała się na parterze. Przy stole, przy śniadaniu siedzieli moi rodzice. Oboje w spokoju spożywali posiłek, w przeciwieństwie do mnie, nie musieli się nigdzie spieszyć.

Tata, z zawodu niezawodny prawnik, który wygrał chyba wszystkie rozprawy w swojej karierze, zazwyczaj pracował w domu, zaszywając się w swoim gabinecie bądź w sądzie razem z masą papierów i dokumentów. Tata nie często bywał na sali sądowej, a jak już się tam pojawiał, sprawa musiała być poważna i zawsze wychodził stamtąd z głośnym hukiem wygrywając rozprawę. Klienci bili się o niego, lecz on wybierał sobie spośród nich tylko tych najlepszych, gotowych zapłacić mu za swoje usługi nie małe pieniądze.

Teraz natomiast mój ojciec siedział sobie przy stole i popijając kawę, czytał poranną gazetę, by być na bieżąco z wszelkimi informacjami. Prostokątne okulary, które ubierał tylko kiedy byliśmy w rodzinnym gronie, nigdy na rozprawy i imprezy, zsuwały mu się teraz z nosa i co rusz poprawiał je ruchem ręki, przy okazji odrzucając sobie do tyłu grzywkę brązowych włosów, które z racji że miał dziś luźniejszy dzień, nie były jak zawsze ułożone na żel.

Za to mama spokojnie jadła jajecznice, ewidentnie nad czymś rozmyślając. Może nad nową rolą w filmie, bo niedawno podpisała umowę z dobrze zapowiadającą się wytwórnią filmową? Mama z jej kręconymi blond włosami i pięknym naturalnym wyglądem niewymagającym makijażu, była wręcz rozchwytywaną aktorką i liczyła sobie za to spore sumy. Nie ma co ukrywać, mama miała smukłą sylwetkę i była po prostu piękna, a do tego miała niesamowity talent aktorski, nie mogła nie odnieść sukcesu w swojej branży.

Więc kiedy wpadłam niczym torpeda do jadalni, moi rodzice podnieśli na mnie swój przenikliwy wzrok. Oboje raczej byli z grupy tych poważnych ludzi, nie rzucających słów na wiatr, którzy najpierw zawsze wszystko trzy razy przemyśleli zanim coś powiedzieli. Poważni, dostojni ludzie, nietolerujących u siebie ani u innych ludzi niedoskonałości. Może właśnie przez to czasem się nie zgadzaliśmy ze sobą.

- Dzień dobry – wysapałam zmęczona po biegu na dół i złapałam z zastawionego wykwintnym jedzeniem stołu jedną kanapkę, którą zjadłam w biegu.

- Dzień dobry – powiedziała moja mama patrząc na mnie uważnie i zapewne krytykując w myślach za moje spóźnienie, ale nie powiedziała tego na głos. - Masz dziś sprawdzian z algebry?

- Zgadza się, uczyłam się wczoraj po obiedzie, nie zawale go – zapewniłam, mając nadzieję, że faktycznie dobrze mi on pójdzie.

- To dobrze. Oceny są bardzo ważne jeśli chcesz coś w życiu osiągnąć, one otwierają ci bramy na dobre studia, które z kolei...

- Tak, wiem – przerwałam jej, bo słyszałam ten wykład co najmniej raz na tydzień i już dawno się skapłam, że muszę się dobrze uczyć, by spełnić oczekiwania rodziców i by jak to oni mówią, mieć dobrą przyszłość. - Muszę lecieć, pa!

Zniknęłam z jadalni zanim tata zdążył by jeszcze coś dodać, jak to za jego czasów było ciężko i że my teraz w szkołach prawie niczego się nie uczymy. To też już słyszałam wiele razy. Mimo, że moi rodzice chwilami byli ciężcy w relacjach, wiedziałam, że chcą dla mnie jak najlepiej.

Wypadłam na dziedziniec przed domem, tak, mieliśmy przed naszą rezydencją dziedziniec z klombami kwiatów i rozmaitymi posągami, a tam czekał już na mnie samochód, który codziennie zawoził mnie do szkoły. W pośpiechu wpakowałam się do mojej prywatnej limuzyny, tak limuzynę też miałam na własność, i kazałam kierowcy dać gaz do dechy, by nie spóźnić się na pierwszą lekcje. Nie chciałam już na początku semestru nałapać spóźnień.

Auto ruszyło z piskiem opon i nie minęło dużo czasu, kiedy zatrzymało się przed moim liceum. Podziękowałam kierowcy i ruszyłam w stronę budynku w którym akurat miałam lekcje. Moje liceum było szkołą prywatną, co oznaczało, że chodziły tu dzieci całej śmietanki towarzyskiej, więc spotkanie tu syna gwiazdy piłki nożnej czy córkę zagranicznego biznesmena było czymś normalnym.

Dosłownie chwilę przed dzwonkiem wpadłam do klasy w której właśnie miałam lekcje. Zajęłam swoje miejsce, w chwili kiedy profesor Klieman, starszy mężczyzna, który uczył nas historii, wszedł do klasy.

- Już myślałam, że nie przyjdziesz – szepnęła do mnie Amelia, moja najlepsza przyjaciółka, z którą siedziałam w ławce.

Amelia była nad wyraz niska, kiedy ja miałam przeciętny wzrost, ona sięgała mi może do połowy głowy, przez co moja przyjaciółka zawsze chodziła w butach na obcasach, by nadrobić swój wzrost. Lecz mimo wszystko nie przeszkadzało jej to w uwodzeniu mężczyzn swoimi blond włosami i uroczym uśmiechem.

- Przespałam budzik, wczorajsza impreza rodziców mnie wykończyła – odszepnęłam jej, wciągając zeszyt i podręcznik z plecaka.

-Nie wiem kto wymyślił takie uroczystości w środku tygodnia, kiedy nazajutrz rano trzeba się wywlec z łóżka.

Amelia lubiła sobie czasem ponarzekać, lecz tak naprawdę była bardzo optymistyczną i entuzjastyczną osobą. Niewiele rzeczy było w stanie ją zmartwić lub czegoś zniechęcić, co w niej uwielbiałam, bo zawsze utrzymywała się wokół niej pozytywna energia, którą czasem udawało mi się przejąć.

- Nasi kasiaści rodzice i ich bogaci znajomi. Kto ma pieniądze ten rządzi tym społeczeństwem – odpowiedziałam i taka rzeczywiście była prawda. Okazuje się, że za odpowiednią sumkę da się naprawdę wiele załatwić.

Musiałyśmy przerwać naszą rozmowę, bo właśnie przeszedł obok nas profesor Klieman, który rozdawał nam nasze sprawdzone sprawdziany, które pisaliśmy kilka lekcji temu.

- Angelika – profesor zatrzymał się przy naszej ławce. - Jak zawsze wybitnie, maksymalna ilość punktów – powiedział oddając mi mój sprawdzian, który przyjęłam z uśmiechem. - Amelia, całkiem dobrze, ale było kilka błędów.

Po tym jak moja przyjaciółka dostała swoją pracę, profesor ruszył do kolejnej ławki, a my wznowiłyśmy rozmowę.

- Jak to jest, że ty z wszystkiego zawsze masz tak dobre oceny? Nawet z biologii, której nie cierpisz! - zapytała mnie Amelia, patrząc na mnie uważnie, jakby się spodziewała, że jestem jakąś kosmitką poddającą się za człowieka.

Wzruszyłam tylko obojętnie ramionami, wpatrzona w swoją kartkę. To prawda, że nie cierpiałam biologii. Tak naprawdę to presja ze strony rodziców i ich oczekiwania sprawiały, że poświęcałam na naukę tyle czasu, nawet na przedmioty, których nijak nie lubiłam i w ogóle mi nie szły, czyli biologia, tak że koniec końców nikt nie mógł się przyczepić do moich ocen. Kosztowało mnie to czasem dużo nerwów i snu. Jednak wtedy rodzice byli zadowoleni, nauczyciele ze mnie dumni, a ja miałam, jak to mówiła mama, szanse na dobre studia i karierę w życiu.

Nie miałyśmy okazji porozmawiać dłużej, bo profesor Klieman, zaczął prowadzić lekcje i musiałyśmy się skupić na jego słowach o zamachach podczas I wojny światowej.

Kiedy lekcja dobiegła końca, zabrałyśmy z Amelią swoje rzeczy i wyszłyśmy z klasy, by udać się na kolejną lekcję. Lecz nie zdążyłam dobrze przejść przez próg klasy, kiedy ktoś zagrodził mi drogę.

- Mała Clermont! - dobiegł mnie radosny głos. Musiałam zadrzeć głowę do góry by spojrzeć w twarz temu, kto zastąpił mi przejście.

Przede mną stał dużych gabarytów chłopak o brunatnych włosach i gdyby nie uśmiechał się do mnie, mogłabym się poczuć przytłoczona, a nawet zaniepokojona.

- Ethan – odwzajemniłam niepewnie jego uśmiech, nieco zaskoczona jego widokiem. Byliśmy znajomymi, może nie bliskimi, ale rozmawialiśmy sporadycznie ze sobą. Zawsze nazywał mnie uszczypliwie „małą Clermont" z racji, że byłam najmłodsza w mojej rodzinie, a on najwyraźniej za cel w życiu postawił sobie przypomnienie mi o tym tak często jak się da.

- Co powiesz żebyśmy wyskoczyli gdzieś po szkole? - zagadnął mnie, a ja widziałam kontem oka jak Amelia powstrzymuje się tylko i wyłącznie siłą woli by nie zacząć piszczeć i wręcz metanie pcha mnie w jego ramiona. Dla Amelii każda okazja do randki była dobra.

Nawet lubiłam Ethana Greena, ale na tym się kończyło, nie potrafiłam sobie wyobrazić byśmy mieli być kimś więcej niż przelotnymi przyjaciółmi. Owszem, był on przystojny i zabawny, co pozwalało mu podrywać wiele dziewczyn, co skrupulatnie robił, ale od początku szkoły, kiedy to poznaliśmy się na apelu, kiedy żartował sobie z śmiesznej fryzury wicedyrektorki, postrzegałam go po prostu jako kumpla, choć miałam świadomość, że próbuję ze mną flirtować, zresztą jak z połową szkoły.

Przemyślałam na szybko jego propozycje, jeśli nie wyrwę się z domu, prawdopodobnie zostanę wkręcona w jakiś kolejny bankiet czy wizytę na planie firmowy, więc takie spotkanie mogłoby być pretekstem by tego uniknąć.

- W sumie czemu by nie – popołudnie z Ethanem wydawało się znośną perspektywą, nawet jeśli z naszej relacji nie miało powstać nic poważnego.

- No to super, będę na ciebie czekał po lekcjach pod szkołą – uśmiechnął się do mnie po raz ostatni i zniknął na korytarzu w tłumie uczniów.

- O matko, ale z niego ciacho! - zawołała Amelia, kiedy Ethan nie mógł już nas usłyszeć. - Naprawdę nie potrafię zrozumieć dlaczego na niego nie lecisz, przecież to ideał na chłopaka. Jeśli ja bym była singielką, nie wahałabym się ani chwili nad jego kandydaturą na mojego kochanka.

- On podrywa połowę szkoły, nie jestem wcale wyjątkowa, że podrywa akurat też mnie - odpowiedziałam.

- Z ciebie jest beznadziejny przypadek. Co z tego, że kręci z połową szkoły, w tym momencie jest zainteresowany tobą, wykorzystaj to. Nie musisz od razu szukać kandydata na męża. Zabaw się. Nawet jeśli nie nadaję się on do poważnego związku, kto nie chciałby romansu z przystojnym ciachem? – Amelia westchnęła zrezygnowana.

Nie ciągnęłyśmy dalej tego tematu, tylko ruszyłyśmy na kolejne lekcje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro