30/01/16 ▪
Lubiłem spędzać czas samotnie, ale czasami ciepło drugiego ciała było naprawdę kojące. Nagle życie wydawało się odrobinę lżejsze i przyjemniejsze, a ja czułem się niemalże normalny. Było to oczywiście tylko chwilowe, ale mi wystarczyło. Traktowałem to jak magiczną kotwicę, która jeszcze utrzymywała mnie przy życiu.
Wieczory filmowe w ostatnią sobotę miesiąca były moją i Kooka ulubioną tradycją. Robiliśmy tak już od kilku dobrych lat i miałem nadzieję, że już zawsze tak zostanie. Nawet wtedy, kiedy mój przyjaciel znajdzie sobie piękną żonę i będzie miał gromadkę dzieci z króliczymi ząbkami. Nie wyobrażałem już sobie życia bez maratonów głupich bajek, mało strasznych horrorów i przygód superbohaterów, a oglądanie tego wszystkiego samemu nie miało takiego uroku.
Leżeliśmy na łóżku Jeona przytuleni do siebie niczym jakaś słodka parka, choć od zawsze łączyły nas czysto przyjacielskie stosunki. Okazywanie sobie czułości było dla nas normalne i nie doszukiwaliśmy się w tym czegoś większego. Chłopak obejmował mnie ramieniem, a ja leżałem głową na jego klatce piersiowej, słuchając bicia jego serca. Zawsze mnie to uspokajało i momentami było dużo ciekawsze niż filmy, które aktualnie leciały w telewizorze.
Podobało mi się to, jak dłoń Kooka powoli masowała moje ramię. Robił to zapewne zupełnie bezwiednie, ale było miło. Zawsze w takich chwilach czułem się potrzebny i kochany.
— Jak można chcieć wyjść za mąż, znając kogoś zaledwie jeden dzień? — prychnął chłopak, jak zawsze wczuwając się w Krainę Lodu. Nie mówił tego głośno, ale naprawdę uwielbiał tę bajkę.
— Miłość wiele twarzy ma — palnąłem bez zastanowienia.
— A podobno nie jesteś romantykiem. — Młodszy delikatnie uszczypnął mnie w ramie. Oczywiście nie na tyle mocno, by sprawić mi ból, ale wystarczająco, żebym ugryzł go w brzuch w ramach odwetu. Najwidoczniej ledwo to poczuł, bo zamiast jęku bólu do moich uszu doszedł jego cichy śmiech.
— Jestem, ale nie jeśli chodzi o moje życie — przypomniałem mu, ale nie wziął moich słów zbyt poważnie i roześmiał się jeszcze głośniej. Nie miałem mu za złe, że nie zawsze dobrze mnie rozumiał. Był moim całym światem i byłem w stanie wybaczyć mu wszystko. Nawet to, jak ślepy czasami bywał.
— A co u Hoseoka? — zapytał, a ja aż wciągnąłem głośniej powietrze, zupełnie zaskoczony.
— Skąd takie pytanie?
— Nie pisaliście? — dociekał, a ja nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć. Nie chciałem, żeby jego głowa zaczęła snuć jakieś dziwne wizje, ale kłamstwo też było kiepskim pomysłem.
— Trochę — przyznałem, podnosząc się do pozycji siedzącej, by móc spojrzeć na niego z góry. – Zazdrosny? — Poruszyłem sugestywnie brwiami.
— O mojego maluszka? — Również postanowił się podnieść, zmniejszając odległość między nami. Był stanowczo zbyt blisko mojej twarzy, ale nie przeszkadzało mi to. Przecież to tylko Kookie. — Zawsze.
— Dobry z ciebie kłamca, smarku — parsknąłem.
— I próbuj tu być czarujący! — jęknął, ponownie opadając na poduszki. Pokręciłem rozbawiony głową i postanowiłem również wrócić do mojej wcześniejszej pozycji.
***
Dzisiaj czułem się naprawdę wykończony, więc napisy końcowe przywitałem z westchnieniem ulgi.
— Na dzisiaj już nam wystarczy, co? — zasugerował Kookie, a ja potulnie pokiwałem głową, nie mając nawet siły w tym momencie mu odpowiadać. — W takim razie idę jeszcze umyć zęby i idziemy spać.
— Czy choć raz nie możesz wziąć przykładu ze mnie i umyć je trochę wcześniej?
— Ale w każdej chwili mogłem zgłodnieć, a wtedy musiałbym myć je jeszcze raz — wytłumaczył, wyplątując się z moich objęć i powoli wstając z łóżka.
— Tragedia — mruknąłem, ale zabrzmiało to dziwnie miękko.
— Cieszę się, że się zgadzamy. — Rozczochrał dłonią moje włosy i wyszedł z sypialni.
Nie lubiłem spać poza domem, ale mieszkanie Kooka i Namjoona było całkiem przyjemnym miejscem, w którym czułem się zadziwiająco swobodnie. Co prawda współlokator mojego przyjaciela był bardzo specyficzną osobą, ale właśnie za to go lubiłem. Rzadko się widywaliśmy, bo zazwyczaj „pędził na ratunek swojej księżniczce", cokolwiek to znaczyło, ale miał w sobie tajemnicze coś, które przyciągało do niego ludzi.
Dzisiaj również go nie było, ale tym razem naprawdę się z tego cieszyłem. Chłopak uwielbiał dokuczać mi i Kookiemu nazywając nas „słodką parką", co zdecydowanie mi się nie podobało. Nie chciałem, żeby ludzie myśleli, że Jeon jest z kimś takim jak ja. Zasługiwał na kogoś lepszego.
Jak zawsze momentalnie poczułem wielkie przygnębienie przez moje myśli. Tajemniczy głosik w głowie uwielbiał mi przypominać, jak żałosną osobą jestem, a ja coraz gorzej sobie z nim radziłem. Miałem wrażenie, że pewnego dnia z nim przegram i zdarzy się to szybciej niż mi się wydaje.
Chcąc zająć czymś myśli, zerknąłem na mój telefon, a widząc wiadomość od mojego nowego znajomego, automatycznie się uśmiechnąłem. Stanowczo zbyt łatwo przywiązywałem się do ludzi, ale dzięki Hoseokowi ten tydzień nie był tak parszywy jak większość poprzednich. Naprawdę byłem mu za to wdzięczny, choć przecież robił to zupełnie nieświadomie.
Hoseok: Pamiętaj, że pod łóżkiem nie ma potworów - to tylko ja. Dobranoc.
TaeTae: To brzmi jeszcze straszniej!
Hoseok: Czy ja wiem... Potwory zjadają chłopców, a ja ich tylko przytulam, kiedy śni im się coś złego.
Kiedy nagle usłyszałem ciche chrząknięcie, momentalnie podskoczyłem. Zupełnie nie spodziewałem się, że Kook tak szybko wróci i nawet nie zauważyłem jego obecności. Moje policzki automatycznie przybrały nowych kolorów. Mina chłopaka mówiła sama za siebie. Źle zinterpretował moje uśmiechanie się do telefonu i w głowie tworzył jakieś wielkie historie, najwyraźniej będąc bardzo zadowolony z siebie. Nie podobało mi się to. Przecież nic takiego się nie działo.
— To może jednak porozmawiamy na temat twojego życia uczuciowego? — zaproponował z głupim uśmiechem na ustach.
— Moje życie uczuciowe nie istnieje — odpowiedziałem mu stanowczo i odłożyłem telefon na półkę. Następnie szczelnie owinąłem się kołderką, plecami odwracając się do krawędzi łóżka po mojej stronie.
Kookie oczywiście zareagował na to śmiechem, ale nie zamierzałem tego komentować. Czułem się jak dziecko przyłapane przez rodziców na robieniu czegoś niegrzecznego, a przecież pisanie z nowym znajomym nie było nieodpowiednie. Sam nie rozumiałem moich reakcji, ale najprawdopodobniej było to winą tego, że nie lubiłem, kiedy ktoś mieszał się w moje relacje z ludźmi. Nawet jeśli tą osobą był mój Kook.
Już po chwili poczułem, jak materac po drugiej stronie łóżka się ugina. W jakiś dziwny sposób mnie to uspokoiło. Od razu całe zdenerwowanie mi przeszło, kiedy przyjaciel przysunął się w moją stronę i przyciągnął mnie do siebie, delikatnie przytulając. To była nasza metoda na mój spokojny sen. Nie lubiłem brać leków na noc, kiedy spałem poza domem w obawie, że rano będę zbyt nieprzytomny, więc nigdy nie zabierałem ich ze sobą. Poza tym przy Kooku naprawdę nie były mi potrzebne.
— Dobranoc, maluchu — wyszeptał, całując mnie w czoło, a ja automatycznie się uśmiechnąłem.
— Koszmarków, smarku. — Wtuliłem się w jego pierś i w tym momencie byłem gotów przyznać, że Jeon był jedyną osobą, z którą mógłbym zasypiać noc w noc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro