19/01/16 ▪
Nigdy nie lubiłem zakupów. Już od małego nie kojarzyły mi się dobrze. Wielkie markety oświetlone zbyt jasnym światłem i wypełnione głośnymi ludźmi zdecydowanie nie były dla mnie. Najchętniej nie wchodziłbym do takich miejsc nigdy w życiu, ale małe, ciasne sklepiki osiedlowe były chyba jeszcze gorsze. Ludzie ledwo mogli się w nich obok siebie przeciskać i było tylko jedno wyjście, które przecież mogło się zatrzasnąć, a w razie nagłej ewakuacji zmniejszało sprawność ucieczki.
Zakupy przez internet były moim wybawieniem. Mogłem wtedy oszczędzić sobie stresu związanego ze zbyt jasnym światłem czy kiepską drogą ewakuacji i zwyczajnie się odprężyć. Mimo tego raz na jakiś czas i tak znalazł się ktoś, kto nie potrafił zrozumieć, że fizyczne odwiedziny sklepu nie są potrzebne, by lodówka była pełna. Ktoś na tyle uparty, że moja odmowa nawet nie wchodziła w grę.
— Chcesz czekoladowe płatki? — zapytał Kookie, machając mi przed twarzą paczką swoich ulubionych kuleczek. Miałem wrażenie, że wyglądaliśmy jak para zakochanych w sobie nastolatków, kiedy tak ramię w ramię przemierzaliśmy alejkę za alejką, wybierając najlepsze smakołyki. Nie przeszkadzało mi to jednak. Dzięki obecności przyjaciela czułem się pewniej, a spojrzenia ludzi nie miały dla mnie aż takiego znaczenia.
— Nope.
Czekolada była cudowna, ale to, co robiła z moim ciałem, już takie nie było. Nie chciałem przytyć, a w gorszych chwilach na pewno jadłbym je cały czas, by chociaż żyć nadzieją, że rozweselające działanie słodyczy podziała i na mnie. Naiwne. Jedyne, co dzięki temu miałem, to obrzydliwy tłuszcz zbierający się na moich udach i brzuchu.
— I tak je kupimy.
— I tak ich nie zjem.
— Zawsze tak mówisz, a później magicznie znikają. — Chłopak parsknął śmiechem i wrzucił jedno opakowanie do wózka. Był bardzo zadowolony z siebie, a ja nie miałem odwagi mu się postawić. Nie zamierzałem tłumaczyć, dlaczego nie powinienem ich kupować i nie chciałem mu psuć humoru, więc jedynie westchnąłem smętnie, ruszając za nim.
— Dzisiaj jesteś jakiś dziwnie markotny — zwrócił mi uwagę, zerkając w moją stronę.
Odruchowo odwróciłem wzrok w przeciwnym kierunku. Nie lubiłem patrzeć ludziom w oczy. Co prawda tyczyło się to obcych mi osób, ale przy niewygodnych pytaniach nawet spojrzenie najlepszego przyjaciela parzyło.
— Nie wyspałem się — zgrabnie skłamałem. Kook wiedział, jak bardzo nie lubiłem zatłoczonych miejsc, więc zdawał sobie sprawę z tego, że nie mówiłem mu prawdy, ale nie czułem się na siłach, by odpowiedzieć mu szczerze. Po co miałem rozwodzić się na temat tego, że moje dłonie właśnie pocą się ze stresu, kłuje mnie w klatce piersiowej, a chociaż zerknięcie na obcych ludzi sprawia, że cały się spinam i mam ochotę uciec. Najprawdopodobniej już i tak zauważył większość z tych objawów, więc nie zamierzałem jeszcze bardziej psuć naszego wspólnego wypadu. Chciałem po prostu cieszyć się jego obecnością i nie myśleć o niczym innym, choć było to niemożliwe.
— Skoro tak twierdzisz — mruknął niezadowolony, ale zaraz się rozpogodził. — Przeczytałem tę mangę, którą mi tak polecałeś.
Moje oczy natychmiast się rozszerzyły, a na twarzy pojawił się szczery uśmiech. Kochałem moje papierowe dzieci i zachęcałem każdego wokół do zaznajomienia się chociaż z kilkoma tomami. Zazwyczaj ludzie szybko mi ulegali, ale Kook był uparty jak osioł. Musiał coś samemu chcieć, żeby to zrobić. Żadne prośby czy błagania na niego nie działały, choć miałem wrażenie, że czasami udaje mi się z nim wygrać. Z naciskiem na czasami.
— Nareszcie! I jak? — Aż podskoczyłem w miejscu, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, co zrobiłem.
— Podobała mi się kreska — zaczął, w międzyczasie wkładając do wózka kolejne produkty, a ja pokiwałem energicznie głową, w stu procentach się z nim zgadzając. — Na początku spodziewałem się dużo cukru, ale jednak nie było tak źle. Gareki jest nadzieją tej serii, a Nai podejrzanie cię przypomina. — Puścił w moją stronę oczko, czym zarobił sobie dość mocne dźgnięcie łokciem.
— Nie mam nic wspólnego z tym zwierzakiem! Już prędzej przypominam Garekiego!
Najwyraźniej byłem bardzo zabawny, bo w tym momencie mój przyjaciel wybuchnął głośnym śmiechem, sprawiając, że aż kilka osób skierowało wzrok w naszą stronę. Tym razem jednak się tym nie przejąłem. Wciąż byłem spięty, ale liczył się dla mnie tylko roześmiany Kook, który najwyraźniej nie doceniał mojej ironiczno-dupkowatej strony.
— Wal się — burknąłem niczym obrażony dzieciak, przyśpieszając kroku, by jak najszybciej dotrzeć do kasy i wyjść z tego miejsca. Wiedziałem, że Jungkook próbował zająć moje myśli, bym nie musiał skupiać się na lęku, ale on wciąż we mnie był i tylko powrót do domu mógł mnie od niego uwolnić. Przy ciemnowłosym wszystko było prostsze i mniej przerażające, ale wciąż daleko było mi do spokoju.
— Co ja poradzę na to, że jesteś tak słodką kluską? — Chłopak już po chwili mnie dogonił i rozczochrał jedną dłonią moje włosy.
— Nie jestem kluską. Jestem mężczyzną, idioto.
Natychmiast poprawiłem swoją fryzurę, robiąc naburmuszoną minę, ale nie byłem w stanie jej długo utrzymać. Już po chwili wybuchnąłem głośnym śmiechem. Sam nie wierzyłem we własne słowa i musiałem przyznać, że brzmiały zabawnie, zwłaszcza w moich ustach.
Zaraz Kook zaczął śmiać się razem ze mną, a moje serce przez moment zostało ogrzane jakimś dziwnym rodzajem ciepła. Tylko przy nim czułem, że jeszcze jestem sobą. Tylko jego obecność dawała mi poczucie złudnego bezpieczeństwa. Tylko on był moim ratunkiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro