17/02/16 ▪
Kiedy po moim mieszkaniu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi, byłem w trakcie wpatrywania się w pustą przestrzeń lodówki. Zupełnie wypadło mi z głowy coś takiego jak zakupy, za co płacił mój żałośnie wołający o jedzenie żołądek. Jedyne, co miałem pod ręką, to trochę mrożonek, z których można było stworzyć coś pysznego, ale byłem na to prawdopodobnie zbyt leniwy. Mimo tego nie załamywałem się! To był mój dobry dzień, więc wiedziałem, że zawsze można znaleźć jakieś rozwiązanie. Planowałem więc najpierw wrzucić w siebie kila ciastek, które na pewno były w szufladzie, a dopiero potem zacząć martwić się czymś bardziej wartościowym. Doskonale wiedziałem, że nie powinienem żywić się w ten sposób, bo mogłem osłabić organizm, a mój umysł z miłą chęcią by to wykorzystał, ale w tamtym momencie naprawdę najmniej mnie coś takiego interesowało.
Podszedłem na palcach do drzwi, od razu przykładając oko do judasza. Nie miewałem często gości, więc za każdym razem, gdy ktoś się do mnie dobijał, odczuwałem spory stres. Tym bardziej, że tak naprawdę jedyną odwiedzającą mnie osobą był Kook, który przecież miał klucze. Dlatego też dzwonek do drzwi był dla mnie czymś prawie obcym, a wszystko, co takie było, napadało mnie lękiem.
Tym razem lęk ten był jednak dużo lżejszy. Czułem się dziwnie lekko i dobrze, a nawet wcześniej kilka razy zaśmiałem się bez wyraźnego powodu. Wiedziałem, że to tylko sprawka mojej nerwicy, która postanowiła tego dnia obdarzyć mnie nienaturalną radością, ale nie było to coś, czym chciałem się przejmować. Już nawet zupełnie wyleciało mi z głowy, że stan ten utrzymywał się drugi dzień, a zawsze starannie monitorowałem tego typu objawy. Po każdym dniu przesadnej radości przychodziły dni zupełnego braku chęci do życia i bólu. Im dłużej przesadnie dobre samopoczucie trwało, tym boleśniejsza było sprowadzenie mnie na ziemię przez władające moim życiem lęki.
Kiedy po drugiej stronie drzwi zobaczyłem Jimina, niemalże odetchnąłem z ulgą. Nie lubiłem mieć gości, ale znajoma twarz zawsze była lepsza niż zobaczenie potencjalnego złodzieja lub świadków Jehowy. Dlatego też natychmiast mu otworzyłem, posyłając w jego stronę przyjazny uśmiech, który nie został odwzajemniony. Odrobinę mnie to zdziwiło, ale automatycznie wycofałem się, by zrobić mu przejście do wnętrza mojego mieszkania.
— Kim Tahyung, musimy porozmawiać — powiedział, zupełnie ignorując jakiekolwiek powitanie. Było to do niego niepodobne. Był człowiekiem wylewnym w uczuciach, więc zawsze rzucał mi się na szyję. Zwłaszcza gdy nie widzieliśmy się tak długo...
Powinienem się tym przejąć. Powinienem właśnie zastanawiać się nad każdym możliwym wytłumaczeniem jego zachowania. Powinienem. Zamiast tego uśmiechałem się delikatnie i cierpliwie obserwowałem sylwetkę chłopaka, jakby w jego wizycie i zachowaniu nie było nic dziwnego.
Park szybko ściągnął z nóg buty, nawet się nie schylając i odwiesił na wieszak kurtkę, a następnie od razu pomaszerował do małego salonu, nie czekając na mnie. Nie podobało mi się jego zachowanie, ale nie pozostało mi nic innego, jak wzruszyć bezradnie ramionami, zamknąć drzwi do mieszkania na wszystkie zamki i ruszyć za nim.
— Co to za ważna sprawa, Jiminne? — zapytałem, wchodząc do największego pomieszczenia w mieszkaniu, które nie wyróżniało się niczym szczególnym. Mimo moich wielu prób wciąż nie udało mi się nadać temu miejscu duszy. Mojemu przyjacielowi to jednak zupełnie nie przeszkadzało. Siedział bowiem rozparty na kanapie i patrzył na mnie swoim pseudo-karcącym wzrokiem.
— Czy ciebie do reszty pogrzało? — Zmarszczyłem brwi w geście niezrozumienia. — Uśmiechasz się jak gdyby nigdy nic, a Kook staje się powoli wrakiem człowieka. Długo zamierzasz jeszcze bawić się w te swoje foszki?
— Nie — odparłem natychmiast, siadając po drugiej stronie wypoczynku. — W sobotę z nim porozmawiam, obiecuję.
Jimin spojrzał na mnie dziwnie, jakbym był niespełna rozumu. I może było w tym trochę racji. Nie zachowywałem się normalnie. Nie myślałem normalnie. Czułem się jednak dobrze, więc czemu miałbym się tym jakoś szczególnie przejmować? Miałem plan, w moich oczach świetny plan, i zamierzałem się go trzymać, a obraz cierpiącego przyjaciela był zbyt nierzeczywisty dla mojej wyobraźni.
— Tae — zaczął mój towarzysz, ale zaraz zamknął usta, nie wiedząc, co powiedzieć, a ja czekałem. Cierpliwie i spokojnie, czyli tak niepodobne do mnie. Dopiero po chwili zdecydował się kontynuować: — Bierzesz leki tak, jak lekarz kazał, prawda?
— Jasne, że tak! — Gdyby nie to, że miałem za długie nogi, by swobodnie zwisały z kanapy, to zapewne zamachałbym nimi niczym małe dziecko pozbawione trosk i zmartwień.
— Czyli — zaczął powoli — w sobotę zamierzasz pogodzić się z Jeonem?
— No przecież Ci przed chwilą powiedziałem!
— I czujesz się dobrze, tak?
— Lepiej niż kiedykolwiek!
Chłopak przez chwilę lustrował moją twarz, ale nie widząc na niej tego, czego szukał, odchylił głowę do tyłu i patrząc w sufit, powiedział coś, co brzmiało jak krótka modlitwa do boga o siłę i zrozumienie.
Było to w moich oczach głupie i naiwne, ale dzisiaj pozwoliłem mu w spokoju wierzyć w te średniowieczne dyrdymały. W końcu dzień był zbyt piękny, by przejmować się czymś nadto poważnym! Prawdopodobnie.
a/n jestem tutaj z wami, pamiętajcie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro