Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14/02/16 II ▫

Ręce okropnie mi się trzęsły, przez co trafienie kluczem do drzwi mieszkania było nie lada zadaniem, a łzy płynące z moich oczu strumieniami zdecydowanie tego nie ułatwiały. Czułem się jak wrak człowieka. Jakby moje serce było kłute drobnymi igłami. Oddech był niespokojny, a całe ciało zdawało się kruche i bezsilne. Tak jakby najmniejszy powiew wiatru mógł je doszczętnie zniszczyć.

Nie mogłem uwierzyć, że całe to zamieszanie zaczęło się od głupich parówek. Nawet zły dzień kompletnie tego nie usprawiedliwiał. Co we mnie wstąpiło? Jasne, zabolały mnie jego słowa, ale nigdy się nie kłóciliśmy tak poważnie. Nigdy nie powiedzieliśmy sobie aż tylu nieprzyjemnych rzeczy. W końcu to byłem ja i Kook. Nieważne co się działo – zawsze byliśmy po swojej stronie i wspieraliśmy siebie z całych sił.

Zupełnie nie wiedziałem, jak mam poradzić sobie z uczuciami, które we mnie szalały. Miałem ochotę położyć się w łóżku i po prostu zacząć krzyczeć. Dać jakieś ujście emocjom, których nawet łzy nie mogły wyciągnąć z moje ciała. Ból. Tylko to czułem.

Nie miałem siły nawet, by wstać, dlatego zaraz po wejściu do mieszkania ściągnąłem pospiesznie buty i kurtkę, a następnie udałem się na ulubioną kanapę. Zaraz na niej zwinąłam się w kuleczkę, szczelnie owijając kocem, by poczuć choć namiastkę bezpieczeństwa, które to miejsce zawsze mi dawało.

Tym razem nie poczułem się dzięki niej ani trochę lepiej, ale moje wyziębione ciało przynajmniej zaczęło powoli się ogrzewać. Niezapięcie kurtki i zignorowanie uczucia zimna nie było zbyt mądre, bo uszy i ręce niemiłosiernie szczypały, ale naprawdę nie miałem siły, by się tym przejąć. Ucisk w sercu był dla mnie dużo ważniejszy niż jakiekolwiek niedogodności fizyczne. Wciąż widziałem ból na twarzy Kookiego, kiedy opuszczałem jego mieszkanie. Uczucie, które mi towarzyszyło za każdym razem, gdy przypominałem sobie tę chwilę, było naprawdę potworne. Jak mogłem doprowadzić go do takiego stanu? Jasne, częściowo to on zaczął taką a nie inną rozmowę, ale przecież to był Kook. Jakim prawem sprawiłem, że cierpiał?

Upływający czas nie robił na mnie zupełnie wrażenia. Nie wiedziałem, czy mijają minuty, czy godziny. Po prostu leżałem tępo wpatrując się w eter, a łzy wciąż ciekły po moich policzkach. Nawet nie myślałem o niczym konkretnym. W głowie wciąż słyszałem słowa Kookiego, ale tworzyły one istny chaos. Dopiero dźwięk telefonu częściowo sprowadził mnie na ziemię, a raczej moje ciało postanowiło automatycznie zobaczyć, kto do mnie napisał.

Hoseok: Mały, robisz teraz coś ważnego?

Tae: Oddycham.

Hoseok: Fantastycznie się składa, bo ja również! Może poodychamy razem?

Tae: To znaczy?

Zamiast dźwięku wiadomości tym razem telefon dał mi jasno do zrozumienia, że chłopak postanowił do mnie zadzwonić. Nie miałem ochoty teraz nawet żyć, a co dopiero z kimś rozmawiać. Poczułem jednak irracjonalną potrzebę przytulenia się do kogoś, choć przecież na to nie zasłużyłem. Powiedziałem dzisiaj wystarczająco nieprzyjemnych słów, by świat się ode mnie odwrócił.

— Halo? — Mój głos zabrzmiał słabo i niewyraźnie, a chrypka spowodowana płaczem tylko pogłębiła efekt wraku człowieka, którym to obecnie byłem.

— Wszystko w porządku, Taeś? — zapytał z troską chłopak, a ja natychmiast przyłożyłem pięść do ust, by stłumić zbliżający się szloch. Nie zasłużyłem na to, by ktoś tak wspaniały się o mnie martwił.

— Tak, przepraszam. Chyba będę chory.

— Kręcisz. — Nie trzeba było być Hoseokiem, żeby domyślić się, że kłamałem, a cisza z mojej strony była jednak dla niego wystarczająco wymowną odpowiedzią. — Co się stało?

— Ja — zachrypałem, więc natychmiast przerwałem i odkaszlnąłem. — Powiedziałem okropne rzeczy Kookiemu, hyung. Naprawdę okropne... — Przy końcu załamał mi się głos, przez co moją twarz wykrzywił wyraz brzydzenia. Jak mogłem martwić kogoś takiego jak Hoseok? Byłem idiotą.

— Czasami ludzie muszą powiedzieć sobie okropne rzeczy, a następnie je wybaczyć, by ich relacja była jeszcze silniejsza. Nie ma w tym nic złego.

— Nie rozumiesz. Nie powinienem mu tego mówić! Był przy mnie od zawsze, a ja — przerwałem. — Ugh. Jestem naprawdę okropnym człowiekiem.

— Nie mów tak. — W jego głosie było słychać stanowczość, której nigdy wcześniej u niego nie spotkałem. To głupie, ale moje ciało mimowolnie zesztywniało i było gotowe go posłuchać, choć rozum podpowiadał coś zupełnie innego. — Jesteś naprawdę wyjątkową osobą i nie ma w tobie niczego, co można byłoby nazwać mianem okropnego.

— Nic o mnie nie wiesz.

— Wiem wystarczająco, by móc dojść do takich wniosków.

Między nami zapadła cisza, którą zakłócały jedynie nasze oddechy. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć, a Hoseok najwyraźniej dawał mi czas na zebranie myśli, za co byłem mu naprawdę wdzięczny. Nie byłem w stanie uwierzyć w jego słowa, choć bardzo chciałem. Byłem nikim i doskonale o tym wiedziałem.

— Dlaczego dzwonisz?— Postanowiłem po dłuższej chwili zapytać.

— Są walentynki.

Zupełnie o tym zapomniałem.

— I?

— Pomyślałem, że skoro nie chcesz się spotkać, to może chociaż w taki sposób spędzimy ze sobą trochę czasu — wyznał. Normalnie zapewne zarumieniłbym się na te słowa, ale teraz byłem cały czerwony i spuchnięty od płaczu, więc zobaczenie jakiejkolwiek różnicy było niemożliwe. Czułem, jakby słowa, które wypowiadał, przytulały mnie do niego i pokazywały, że przecież wszystko się ułoży, ale wiedziałem, że zupełnie nie zasłużyłem na coś tak wspaniałego.

— Chcesz przeprowadzić spotkanie przez telefon?

— W sumie to nie przemyślałem tego — w jego głosie wyczułem cień uśmiechu — ale to całkiem ciekawy pomysł.

— Wolałbym nie. Chyba wolę zostać sam.

— Nie zostawię cię, gdy jesteś w takim stanie. Nawet o tym nie myśl, mały.

— Dlaczego to robisz? — wyszeptałem cicho, czując, że kolejna salwa płaczu jest blisko.

— Dlaczego co robię?

— Dlaczego ciągle próbujesz podnosić mnie na duchu?

— Mówiłem ci. Jesteś wyjątkowy.

Nie wiedziałem, co mam na to odpowiedzieć. W ustach Hoseoka wszystko brzmiało szczerze i ciepło, co nadzwyczaj koiło moją duszę. Sprawiał, że wszystko stawało się odrobinę lżejsze, a mnie przerażało to, jak szybko się do niego przywiązywałem. W niecały miesiąc osiągnął to, nad czym Kook pracował lata. Wciąż nie mówiłem mu o wszystkim, ale miałem świadomość, że w każdej chwili mogę to zrobić, a było to tak do mnie niepodobne.

Może po prostu wariowałem?

— Zaśpiewaj mi — poprosiłem, a chłopak nawet nie zamierzał oponować. Od razu zaczął nucić dobrze znaną mi piosenkę.





a/n Kupa, kupa, kupa.
Jak myślicie... Co teraz??

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro