14/02/16 I ▪
— Wiesz, że nie zjem wieprzowiny. — Mój głos zabrzmiał dużo zimniej niż zamierzałem. Odkąd tylko otworzyłem oczy, wszystko próbowało wytrącić mnie z równowagi i nawet Kook nie był wyjątkiem.
Stał przede mną z założonymi rękami i powoli tracił cierpliwość. Wiedziałem, że niepotrzebnie tyle od rana grymaszę i ciągle się czepiam, ale nic nie mogłem poradzić na uczucia, które we mnie szalały. Miałem ochotę coś rozwalić, a że nic odpowiedniego nie było w zasięgu mojej ręki, jedyne co mi pozostało, to upierdliwe jęczenie na cały świat.
Byliśmy niewyspani, a cała noc na kanapie sprawiła, że dobry nastrój zupełnie z nas wyparował. Bolały mnie kości, a kark wręcz płakał z rozpaczy. To ja byłem tym, który robił za poduszkę, więc wcale nie dziwił mnie stan mojego ciała. Zostałem bezczelnie przyciśnięty do oparcia w najbardziej niewygodnej pozycji, jaką nasze ciała mogły wymyślić. Nie tłumaczyło to jednak mojego aż tak złego samopoczucia. Przecież nic takiego się nie stało, a ja jednak czułem wypełniającą mnie złość na cały świat. Złość, która nie chciała zniknąć ani siedzieć cicho.
— Lubisz parówki.
— Ale nie zjem wieprzowiny! — Mówiąc to, odsunąłem talerz jak najdalej od siebie.
To nie tak, że nie doceniałem starań przyjaciela. Parówki wyglądały pyszne, keczup został wymieszany z sosem czosnkowym i nawet dostałem ciemne pieczywo, ale... Jeon doskonale zdawał sobie sprawę, że nigdy dobrowolnie nie włożę wołowiny i cielęciny do ust, a jednak teraz próbował wcisnąć mi coś takiego.
— Tae, mięso jak mięso. Skoro jesz drób, to z tym też sobie poradzisz.
— Nie.
Byłem uparty jak dziecko, które rękami i nogami zapiera się przed wyjściem z placu zabaw, gdy najlepsza zabawa miała dopiero się zacząć, a jego matka zupełnie nie potrafiła tego zrozumieć, mrucząc coś o obiedzie. Nie zamierzałam jednak rezygnować ze swoich poglądów, tylko dlatego że Kook miał dzisiaj równie zły dzień jak ja. Nie byłem aż tak żałosną istotą, by pod byle pretekstem porzucić wszystkie wartości, ale mój przyjaciel był najwyraźniej innego zdania.
— Naprawdę myślisz, że po tylu latach od tak je zjem, bo takie parówki kupiłeś? — zabrzmiało to jak warknięcie.
Kłótnia z najlepszym przyjacielem o parówki wydawała się być idiotyczna, ale w tym momencie byłem tą sytuacją żywo poruszony. Przecież tak dobrze się znaliśmy, a jednak on postanowił wyskoczyć z czymś tak absurdalny, bo przecież... Nie mogłem tego zjeść. Obiecałem sobie, że już więcej nigdy nie tknę takiego mięsa, a on doskonale wiedział dlaczego. Przecież nie mógł zapomnieć.
— Nie możesz ciągle kurczowo trzymać się każdego kiepskiego wydarzenia z twojej przeszłości. Jesteś tutaj, żyjesz i powinieneś iść dalej. Czy naprawdę tak trudno Ci zacząć po prostu żyć, zamiast tylko bezmyślnie egzystować? — wyrzucił z siebie, a moje oczy momentalnie zaszły łzami. Nie chciałem, by je zobaczył, więc natychmiast wstałem od stołu, chcąc odejść, ale powstrzymała mnie jego ręka. — Poczekaj, nie tak to miało zabrzmieć...
— Więc jak?! — Odwróciłem głowę w jego stronę. — Myślisz, że nie wiem, jak bezużyteczny jestem? Jak wielkim ciężarem staję się dla innych? Jak bardzo marnuję powietrze swoją bezmyślną egzystencją? — Zaakcentowałem ostatnie słowa, a widząc, że chłopak chce coś powiedzieć, natychmiast zacząłem mówić dalej, nie chcąc dopuścić go do głosu: — Wiem, okej? I wcale nie czuję się z tym dobrze, ale ty za to nie wiesz, jak to jest, gdy budzisz się w środku nocy, cały zlany potem, bo twoja wyobraźnia pokazuje ci tak wiele obrzydliwych scen, że nie wytrzymujesz i zaczynasz płakać, a raczej krztusić się łzami aż do rana. Nie wiesz jakie to uczucie, gdy wydaje ci się, że każdy człowiek patrzy na ciebie z pogardą, choć przecież starasz się nikomu nie wadzić. Nie wiesz jak to jest, gdy żyjesz z przeświadczeniem, że każdy człowiek wcześniej czy później od ciebie odejdzie, a ty jesteś jedynie kulą u nogi twoich przyjaciół, którym nie pozwalasz normalnie żyć! — Wyszarpnąłem dłoń z jego uścisku. Obaj płakaliśmy, ale nie zamierzałem w tym momencie się tym przejmować. Słowa wychodziły ze mnie samoistnie, zupełnie bez mojej woli. Czułem, jakby coś we mnie pękło i nie wiedziałem jak sobie z tym poradzić. — Jeśli tak bardzo cię denerwuje moje zachowanie, to po prostu odejdź. Nie będę cię przed tym powstrzymywał, a raczej wręcz przeciwnie. Myślisz, że jesteś lepszy w życiu? Cały czas skupiasz się tylko na mnie, zupełnie ignorując innych ludzi. Rezygnujesz z własnych potrzeb na rzecz moich, a czy ja cię o to prosiłem? Nawet nie wiesz, jak mnie to dręczy!
— Jesteś moim przyjacielem! — przerwał mi. — Naprawdę myślisz, że mogę od tak cię zostawić, kiedy widzę w jakim stanie jesteś?
— Nie lituj się nade mną — niemalże wysyczałem. Nigdy nie sądziłem, że będę potrafił powiedzieć coś z tak wielkim gniewem i pretensją. — Nie musisz tego robić. Obejdzie się.
Odwróciłem się na pięcie, od razu ruszając w kierunku sypialni chłopaka, żeby móc zabrać swoje rzeczy i po prostu wyjść. Nie chciałem dłużej na niego patrzeć. Jeśli kiedykolwiek wcześniej wydawało mi się, że przez nadmiar uczuć boli mnie serce, to byłem w błędzie. Dopiero w tym momencie zrozumiałem, czym jest złamane serce. Wydawało mi się, że naprawdę czuję, jak powoli pęka. Miałem ochotę położyć się na ziemi i zawyć z bólu, ale nie mogłem sobie na to pozwolić. Jeszcze nie.
— Tae! — krzyknął chłopak, podążając moim śladem. Nie przejmowałem się tym jednak. Dzielnie ignorowałem jego obecność, łzy odbierające ostrość widzenia, a nawet ten cholerny ból w klatce piersiowej. — Nie wygłupiaj się. Co ty robisz?
— Wracam do siebie.
Wziąłem do rąk plecak, z którym to wczoraj przyszedłem i natychmiast ruszyłem w kierunku drzwi wyjściowych. Chciałem zostać sam. Przestać patrzeć na zapłakaną twarz Kooka. Przestać słyszeć jego drżący głos i obserwować jego żałosne próby zatrzymania mnie. Wyglądaliśmy jak małżeństwo, które właśnie się rozpada.
— Tae, poczekaj — jęknął żałośnie. — Przecież jeszcze nie skończyliśmy ze sobą rozmawiać! Zupełnie nie to chciałem ci powiedzieć i nie możesz tak myśleć, bo przecież...
— Przestań, przestań, przestań — przerwałem mu, powtarzając to słowo niczym mantrę. Ręce, którymi wiązałem buty trzęsły mi się niemiłosiernie, a moje ciało było na cienkiej granicy między rzeczywistością a kolejnym atakiem. — Zostaw mnie w spokoju. Nie chcę cię widzieć — powiedziałem, gdy nareszcie udało mi się uporać ze sznurówkami i podnieść z ziemi. Na twarzy Kooka malował się szok. Sam również nigdy nie spodziewałem się, że takie słowa kiedykolwiek opuszczą moje usta.
Wykorzystałem chwilę, w której Kook był zbyt przejęty tym, co powiedziałem i ubrałem na siebie jak najszybciej kurtkę, a następnie wybiegłem z mieszkania. Jedyne o czym mogłem myśleć to to, by znaleźć się jak najdalej stąd.
a/n Ostatnio nie nadaję się do pisania, przepraszam. I nie dajcie mi słuchać smutnych piosenek pełnych emocji, bo później dzieje się właśnie coś takiego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro