05/02/16 ▪
— Czyż podwójne randki nie są cudowne? — zapytał Namjoon, kiedy staliśmy w kolejce po bilety do kina. Na jego słowa Jin od razu spłonął rumieńcem, a Kookie uderzył go w głowę, na co blondyn zareagował jedynie głośnym śmiechem. Szczęście wręcz z niego emanowało i nie dało się na niego złościć.
— To nie jest podwójna randka — upomniałem go, przyciskając do siebie mocniej kurtkę, którą chwile temu ściągnąłem. Było mi zimno, ale za bardzo bałem się, że za chwilę zrobi mi się duszno, by się tym przejmować. Nie lubiłem uczucia ciepła w miejscach publicznych. Zawsze, kiedy je czułem, miałem wrażenie, że zaraz zemdleję. — Po prostu dwójka przyjaciół postanowiła iść do kina z pewną słodką parką.
— Oczywiście, królewno — prychnął rozbawiony chłopak, obejmując ciaśniej w pasie szatyna, który mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak przestańcie.
Jin wyglądał na równie przytłoczonego tym miejscem jak ja. Co prawda dużo lepiej udawałem, że wcale nie mam ochoty zwinąć się w kulkę i cichutko płakać, ale... Automatycznie poczułem do niego wielką sympatię. Wyglądał jak wystraszony szczeniaczek, którym człowiek miał ochotę się zaopiekować. Był ode mnie starszy i wyższy, a jednak w pewnym sensie poczułem się za niego odrobinę odpowiedzialny.
— Gdzie podziewa się Jimin, żeby ratować status tego spotkania? — jęknąłem, udając zrozpaczonego. Moje pytanie nie brzmiało poważnie, ale naprawdę byłem tego ciekaw. Oprócz Kooka i Namjona był to tak naprawdę mój jedyny, prawdziwy znajomy, który czasami strasznie mnie irytował, ale powoli zaczynało mi go brakować.
— Pewnie ze swoją nową miłością — stwierdził mój przyjaciel, płacąc za bilety. — Podobno wpadł po uszy, choć już słyszałem to od niego tyle razy, że ciężko mi w to uwierzyć.
— Może tym razem uda mu się nie znudzić tym biednym chłopakiem po kilku dniach. — W głosie Namjoona pobrzmiewało coś na kształt nadziei. Każdy z nas chciał dla Jimina jak najlepiej. Chłopak potrzebował dużo miłości, ale zdecydowanie nie potrafił tworzyć poważnych relacji, a później wypłakiwał morze łez w poduszkę. Nikt nie chciał widzieć jego zapuchniętej, czerwonej twarzy i bólu w oczach.
Między nami zapadła cisza. Nie była jednak niewygodna, a wręcz przeciwnie. Każdy z nas momentalnie utonął we własnych myślach, a nogi zdawały się automatycznie prowadzić nas w kierunku odpowiedniej sali. Był to jednak dość krótki stan.
— Chcę siedzieć w środku! — zawołałem wspinając się po schodkach i od razu zajmując odpowiednie miejsce. Kook tylko prychnął na to, siadając po mojej lewej stronie, a Jin po prawej, mając obok siebie swojego chłopaka.
Rozsiadłem się wygodnie, przekładając nogi nad podłokietnikiem, by rozłożyć je na udach przyjaciela. Była to najwygodniejsza pozycja, więc nie zamierzałem z niej rezygnować, nawet słysząc jakieś ciche uwagi Namjoona na temat gołąbeczków. Dzięki obecności Kooka czułem się pewniej, więc nie interesowały mnie fantazje blondyna, a w sali oprócz nas było tylko pięć osób i to oddalonych o kilka siedzeń. Było mi naprawdę dobrze i nawet obecność Jina mi nie przeszkadzała, choć widziałem go dopiero drugi raz w życiu. Wydawało mi się, że on też powoli się rozluźnia i nabiera pewności siebie, w czym zapewne pomagała mu ręka Kima, spoczywająca na jego udzie.
Światła na sali zgasły, a głupie reklamy dobiegły końca. Nie przejąłem się tym jakoś szczególnie, bo nie interesowała mnie Odlotowa przygoda. Byłem tutaj tak naprawdę tylko po to, by nie siedzieć cały czas w domu, w którym powoli wariowałem, a każdy samotny dzień sprawiał, że jakiekolwiek późniejsze wyjście zmieniało się w prawdziwe wyzwanie. Rezygnując ze studiów, obiecałem sobie urozmaicenie życia towarzyskiego i częste wychodzenie do ludzi, ale zupełnie mi to nie wychodziło. Gdyby nie Kookie najpewniej już dawno leżałbym martwy w łazience ku uldze moich rodziców. W końcu kto chciałby utrzymywać syna, którego się nie kocha i ma się przez niego jedynie same problemy?
Nie przepadałem za oglądaniem bajek, więc nie poświęcałem zbyt wiele uwagi akcji, która rozgrywała się na wielkim ekranie. Oczywiście często oglądałem je z Jeonem, który po cichu uwielbiał filmy animowane całym sobą, ale tylko podczas naszych maratonów miały one dla mnie jakieś znaczenie. Teraz wolałem patrzeć na grę świateł na twarzy przyjaciela.
To nie tak, że Kookie mi się podobał. Zdecydowanie wolałem mężczyzn, ale związek z tym smarkiem kojarzył mi się z kazirodztwem. Był najważniejszą osobą w moim życiu, ale nigdy nawet do głowy nie przyszło mi, by poczuć względem chłopaka coś romantycznego. On najwyraźniej był podobnego zdania, bo nigdy nie przekraczał pewnej granicy, która automatycznie powstała między nami.
Mimo tego musiałem docenić jego przystojną twarz. Nie była idealnie gładka, ale prezentowała się wystarczająco dobrze, by mało która dziewczyna była w stanie przejść obok niego obojętnie. Zawsze bardzo mnie to cieszyło, bo chłopak zasługiwał na wszystko, co najlepsze.
— Oglądasz czy podziwiasz? — zapytał cicho, nie odrywając wzroku od ekranu.
— Oglądam grę świateł.
— To mało romantyczna odpowiedź — westchnął, łapiąc się za serce, ale słysząc mój cichy śmiech, sam zareagował w dokładnie ten sam sposób, pstrykając mnie przy okazji w nos. Następnie wrócił do oglądania, a ja postanowiłem też poświęcić trochę więcej uwagi bajce.
Czułem się dobrze, choć w głowie ciągle słyszałem cichy głosik, który próbował mi przypomnieć, że jestem poza mieszkaniem, a przecież wszystko za jego drzwiami było straszne i niebezpieczne. W sali kinowej nic złego nie mogło się wydarzyć, zwłaszcza że nie byłem przecież sam. Mimo tego co jakiś czas moje ciało odrobinę się spinało, by już po chwili na nowo się odprężyć, jak gdyby nigdy nic. Niezmiernie mnie to irytowało, ale dopóki nie zaczynałem panikować, to nie planowałem się tym przejmować.
Tym bardziej, że moje myśli wolały skupiać się na telefonie, który nieznośnie wibrował w mojej tylnej kieszeni. Doskonale wiedziałem, kto się do mnie dobijał, ale nie mogłem teraz odczytać wiadomości z jednej prostej przyczyny. Gdybym tylko postanowił odblokować ekran, zdecydowanie nie umknęłoby to uwadze Kookiego, który już i tak wyobrażał sobie za dużo. Nie miewałem przed nim sekretów, ale doskonale wiedziałem, że niepotrzebnie się nakręci i zacznie mnie irytować swoimi tekstami na temat miłości i innych bzdur.
Bajka trwała, napój powoli się kończył, a pęcherz zaczynał dawać o sobie znać, ale dopóki nie była to bardzo poważna sprawa, nie zamierzałem ruszać się z miejsca. W końcu byłem w idealnej pozycji do spędzenia całego życia, a łazienki były zbyt daleko. Większym problemem była dla mnie świadomość, że napisał do mnie Hoseok, ale nie chciałem zachowywać się jak napalona nastolatka. Przecież mogłem dopiero później odczytać, co chłopak ma mi do powiedzenia.
Niepójście do toalety tylko dlatego, by udowodnić sobie, że wcale nie uzależniłem się już od obecności ciemnowłosego, było głupotą. Nie chciałem jednak przegrywać po raz kolejny sam ze sobą. Nie mogłem się przyzwyczajać do nowo poznanego chłopaka. W końcu zniknie on z mojego życia, a ja zostanę sam, użalając się nad swoim żałosnym życiem. Nie chciałem tego.
— Idę to toalety — wyszeptał Jin w kierunku Namjoona, a mój mózg potraktował to, jako nagły impuls do działania.
— Pójdę z tobą — powiedziałem od razu, zanim jeszcze zdążyłem przemyśleć swoją decyzję. Już po chwili pożałowałem swoich słów, ale nie zamierzałem ich cofać.
Jin zawahał się przez moment, ale zaraz pokiwał głową, przechodząc obok swojego chłopaka, by wejść na podświetlane schodki i zacząć nimi powoli schodzić. Mi natomiast nie pozostało nic innego jak ruszyć jego śladem, z dziwnie ciężkim telefonem, który od jakiegoś czasu potwornie mnie kusił. Zanim ruszyłem schodkami w dół, spojrzałem jeszcze przez ramię na dwójkę przyjaciół, których twarze akurat oświetliło światło ekranu. Obaj wyglądali w tamtym momencie jak dumni ojcowie, którzy patrzą na postępy swoich dzieci. Nie zamierzałem jednak zastanawiać się nad tym, dlaczego obdarzyli mnie i Jina takim spojrzeniem. Dogoniłem chłopaka i razem z nim ruszyłem w kierunku toalety.
Przez całą drogę nie odezwaliśmy się do siebie, co tym razem było nieco krępujące. Uśmiechałem się sam do siebie i rozglądałem na boki, udając wielce zainteresowanego otoczeniem, ale to był jedyny sposób, bym nie zrobił się nagle czerwony jak burak przez ciężką atmosferą między nami. Kątem oka zobaczyłem jednak, że chłopak robi dokładnie to samo co ja, więc na mojej twarzy tym razem pojawił się szczery uśmiech. Poczułem się przez to odrobinę lżej.
Obaj zatrzymaliśmy się dopiero przed drzwiami do toalet. Nigdy nie potrafiłem zapamiętać, czy mam iść do tych oznaczonych kółeczkiem, czy trójkątem. Popatrzyłem więc na Jina w nadziei, że to on wykona pierwszy ruch, ale jego mina była równie zagubiona, co zapewne moja.
— Zgaduję, że ty też nie wiesz — zacząłem, ale nawet nie musiałem kończyć, bo chłopak natychmiast pokręcił głową, uśmiechając się przepraszająco.
— Może zrobimy wyliczankę? — zasugerowałem, zupełnie zapominając, czym jest dojrzałość. Mój pomysł jednak najwyraźniej nie był aż taki głupi, bo chłopak zaczął cicho mruczeć pod nosem coś o Hitlerze i żabach, powoli ruszając palcem to w stronę jednych, to w stronę drugich drzwi, aż w końcu jego palec się zatrzymał.
— Kółko?
— Czemu nie? — Wzruszyłem ramionami, otwierając drzwi i wchodząc pewnie do jasnego środka. Rozejrzałem się po wnętrzu, ale nikogo w nim nie było, więc zerknąłem na mojego towarzysza i razem ruszyliśmy do części z toaletami. Zniknąłem za jednymi z drzwi, by załatwić swoją potrzebę. Nie trwało to długo, więc już po chwili z niej wyszedłem, równocześnie z Jinem. Uśmiechnąłem się do niego delikatnie i obróciłem w drugą stronę, by iść umyć ręce, ale momentalnie stanąłem jak wryty. Przede nami stała bowiem jakaś niska dziewczyna z krótkimi, czarnymi włosami. Patrzyła na nas zaskoczona i wyraźnie zmieszana, a my nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić w tej sytuacji.
— Ja — zaczęła, wyraźnie zagubiona. — Najwyraźniej pomyliłam toalety —wypaliła, szybko wychodząc z pomieszczenia.
Jeszcze przez chwilę stałem z Jinem, nie wiedząc jak na to zareagować, ale kiedy tylko nasze oczy się spotkały, obaj wybuchnęliśmy śmiechem. Nagle cała dziwna atmosfera między nami uleciała. Momentalnie poczułem się nadzwyczaj swobodnie i zupełnie inaczej spojrzałem na szatyna. W tym momencie nie wyglądał jak wystraszony szczeniaczek, a jak prawdziwa księżniczka Namjoona. Jego oczy błyszczały, w ich kącikach miał łzy, a twarz przyozdobiona została wesołym uśmiechem. Czułem się, jakbym patrzył na zupełnie innego człowieka, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało.
Na salę wróciliśmy w naprawdę dobrych nastrojach, a ja przestałem zwracać uwagę na telefon, który wcześniej tak mi ciążył. Nagle bajka, na której byliśmy, wydała mi się być całkiem ciekawa.
Hoseok: Miałeś kiedyś wypadek?
Hoseok: Bo wiesz... U mnie masz klepanie zderzaków za darmo ;)
Hoseok: Tak długo się nie odzywasz, że zaczynam się aż martwić.
Hoseok: Wszystko w porządku, mały?
Hoseok: Odezwij się od razu, jak to przeczytasz, dobrze?
a/n czy tylo mnie bawi słowo podłokietniki? XDDDDDDDDDDDDDDD
rozdział trochę spóźniony, bo ostatnio jestem naprawdę leniwą kluską i w sumie nie mam pojęcia, czemu ktokolwiek to czyta XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro