Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

CHAPTER TWENTY-SEVEN

•──•─•──•✦•──•─•──•

Przez większą część nocy nie zmrużyła oka. Po wszystkim, co wydarzyło się na rodzinnej kolacji, Aemond był wzburzony bardziej niż zwykle. Maegelle znała jego temperament aż nazbyt dobrze — lata spędzone u jego boku nauczyły ją, jak go uspokajać, czy jak odciągać jego myśli od gniewu, który w nim buzował. Wiedziała, że najlepszym lekarstwem na jego złość była ona sama. I tej nocy było podobnie.

Jednak nawet bliskość i czułość, które dzielili pod osłoną nocy, nie wystarczyły, by odgonić jej własny niepokój. Leżąc w jego ramionach, wpatrywała się w półmrok komnaty, starając się uspokoić kłębiące się w głowie myśli. Ale jej spokój nie trwał długo.

Wciąż jeszcze otulona ciepłem ciała męża, usłyszała cichy, niepewny głos dobiegający z progu. Harra, przepraszając za zakłócanie jej spokoju o tak późnej porze, poinformowała ją, że mała księżniczka płacze nieustannie i nic nie jest w stanie jej uspokoić.

Nie potrzebowała więcej słów. Była w pokoiku dziecięcym szybciej, niż zdążyła o tym pomyśleć. Aemon spał spokojnie w swoim łóżeczku, podczas gdy jego młodsza siostra niemal krztusiła się własnymi łzami. Jej małe ciałko trzęsło się w spazmach szlochu, a Maegelle poczuła ścisk w piersi, widząc ją w takim stanie.

Co ją obudziło? Zły sen? Cień na ścianie, który w jej dziecięcej wyobraźni urósł do rangi potwora? Nie wiedziała, co było powodem, aż tak nagłego wybuchu płaczu. Lecz kiedy tylko wzięła córkę w ramiona, ta niemal natychmiast przestała się trząść. Daenys mocno się w nią wtuliła, nadal łkając cicho, ale wyraźnie się uspokajając.

Widząc, że ta jest spokojniejsza, próbowała oddać ją Marisie lub Harze, ale dziewczynka za każdym razem wybuchała płaczem, mocniej zaciskając swoje drobne rączki na materiale sukni matki, a z gardła wydobywało się żałosne łkanie, jakby sama myśl o rozłące wywoływała u niej atak paniki.

Maegelle nie miała innego wyboru niż tylko z nią zostać. Do samego świtu kołysała Daenys w swoich objęciach, nucąc cicho melodię, którą zawsze śpiewała w obecności swego ojca, gdy odwiedzała króla z dziećmi, by mu poczytać.

I nuciła ją nadal, nieświadomie, nawet teraz, siedząc z córką na kolanach, przesuwając z czułością palcami po jej jasnych, srebrnych włoskach. Daenys bawiła się haftem na sukni matki, zaciskając małe paluszki na miękkim materiale. Jej oczy były szeroko otwarte, jakby wciąż pozostawała pod wpływem nocnego koszmaru.

Helaena uniosła wzrok znad swojego hafu, przerywając wyszywanie pająka. Spojrzała na młodszą siostrę i siostrzenicę, a potem zerknęła na bawiących się na podłodze bliźniaków oraz Aemona. Cała trójka pochłonięta była zabawą, będąc pod czujnym okiem jednej z pokojówek Maegelle oraz nowej niani Jaehaerysa i Jaehaery, która zastąpiła miejsce Dyany — jej wcześniejszej służki, która zniknęła z dnia na dzień z niewiadomych dla niej przyczyn.

— Masz prześliczny głos — powiedziała cicho Helaena, spoglądając na nią znad swojego haftu.

Maegelle uniosła na nią zaskoczone spojrzenie, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że nuciła na głos.

— Och, dziękuję... — odparła speszona, a na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.

Starsza księżniczka odwzajemniła jej uśmiech, choć w jej oczach kryło się coś trudnego do odczytania.

— Przepraszam. Zamyśliłam się — dodała Maegelle, opuszczając wzrok. Jej dłoń nieświadomie przesunęła się po materiale sukni, jakby chciała uspokoić wciąż tulącą się do niej Daenys.

Helaena przez chwilę milczała, wpatrując się w nią uważnie.

— Wyglądasz na zmęczoną. Źle spałaś?

Maegelle westchnęła cicho, zmęczenie niemal przygniatało jej ramiona.

— Właściwie... wcale nie spałam — przyznała, muskając palcami loczki córki. — Daenys też nie. Płakała przez większość nocy, a uspokoiła się dopiero, gdy wzięłam ją w ramiona. Nie mam pojęcia, co ją tak bardzo przeraziło...

Helaena uśmiechnęła się lekko, przekrzywiając głowę, a jej palce nieświadomie musnęły materiał haftowanej chusteczki, jakby coś ją nagle pochłonęło.

— Dzieci to naprawdę ciekawe istoty — wyszeptała, bardziej do siebie niż do młodszej siostry. — Są tak bardzo podobne do dorosłych, a jednocześnie tak zupełnie inne. Jak owady... niby pozornie takie same, a jednak tak się od siebie różnią.

Maegelle zmarszczyła brwi, zastanawiając się przez chwilę nad jej słowami.

— Może masz rację — przyznała po chwili, wyciągając w jej stronę dłoń i dotykając lekko ręki siostry, na co Helaena spojrzała na nią pytająco. — Ubolewam nad faktem, że same już nimi nie jesteśmy — powiedziała, a w jej głosie pobrzmiewał cichy smutek. — Życie było łatwiejsze, kiedy byliśmy dziećmi. Nie miałyśmy żadnych poważnych obowiązków, żadnych trosk. Wszystko wydawało się wtedy prostsze. — Przytuliła mocniej Daenys, a dziewczynka wtuliła się w nią jeszcze bardziej, jakby wyczuwając melancholię matki. — Czasem naprawdę za tym tęsknię — dodała cicho.

Helaena spojrzała na nią z dziwną powagą, jakby te słowa miały większe znaczenie, niż Maegelle sądziła.

— Przeznaczone nam pragnąć tego, co dane innym — powiedziała zamyślonym tonem. — Jeśli ktoś coś posiada, ktoś mu to odbierze.

Maegelle zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć, co miała na myśli, ale zanim zdążyła zapytać, Helaena zerknęła na swoją służkę. Kobieta natychmiast skinęła jej głową, jakby rozumiała wszystko bez słów.

— Tak, księżniczko — odpowiedziała posłusznie.

Helaena przeniosła wzrok na Maegelle, a potem z uśmiechem, który wydawał się niemal za lekki w porównaniu do jej poprzednich słów, poklepała ją po ramieniu, jakby chciała rozładować atmosferę. Jednak zanim którakolwiek zdążyła powiedzieć coś więcej, drzwi do komnaty otworzyły się ze zgrzytem.

Obie jednocześnie zwróciły głowy w stronę drzwi. Maegelle wstrzymała oddech, widząc królową Alicent wkraczającą do komnaty szybkim, nerwowym krokiem. Jej kasztanowe włosy były w nieładzie, a suknia pognieciona, jakby dopiero co poderwała się z łóżka. Tuż za nią podążał Otto Hightower, z twarzą kamienną jak zwykle, ale jego oczy zdradzały coś, czego rzadko było w nich widać — niepokój.

Wystarczyło jedno spojrzenie, by zrozumieć, że coś się stało.

— Gdzie Aegon? — Alicent nie bawiła się w uprzejmości, jej głos brzmiał ostro, niemal surowo, gdy zwróciła się do Helaeny.

Helaena zawahała się, zaskoczona tonem matki. Spojrzała pytająco na Maegelle, a potem lekko wzruszyła ramionami.

— Nie tutaj — odparła cicho.

— I nie w swoich komnatach — dodał Otto twardo, a jego spojrzenie przesunęło się po wnętrzu komnaty, jakby szukał choćby cienia obecności wnuka.

Na te słowa Helaena opuściła wzrok na swój haft, a jej palce zacisnęły się na igle. Nie mogła znieść spojrzenia dziadka — było zbyt surowe, zbyt oceniające. Maegelle dostrzegła jej napięcie i bez zastanowienia położyła dłoń na jej ramieniu w uspokajającym geście.

— A czy to coś nowego? — zapytała spokojnie Maegelle, przenosząc wzrok na królową i namiestnika. — Aegon prędzej czy później wróci do zamku. Jak zawsze.

Otto zacisnął szczękę. Nic nie powiedział, po prostu odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem opuścił komnatę. Alicent wyciągnęła rękę w jego stronę, jakby chciała go zatrzymać, ale zanim zdążyła się odezwać, jej ojciec zniknął już za rogiem korytarza.

— Ojcze... — westchnęła ciężko.

Gdy ponownie spojrzała na swoje córki, jej wzrok mimowolnie powędrował ku wnukom. Służące, czując na sobie wzrok królowej, natychmiast pojęły jej nieme polecenie. Bez zbędnych protestów, podniosły się z podłogi, chcąc zabrać dzieci.

Maegelle spojrzała na Marisę, po czym bez słowa przekazała jej Daenys. Dziewczynka niemal natychmiast wybuchła płaczem, a jej małe rączki rozpaczliwie wyciągnęły się w stronę matki. Serce Maegelle ścisnęło się boleśnie, gdy tylko córka zaczęła płakać, ale nie zaprotestowała. Pozwoliła służącym odejść, odprowadzając je wzrokiem aż do drzwi, dopóki ich kroki nie ucichły w korytarzu. Została sam na sam z Alicent i Helaeną.

Ponownie skupiła uwagę na matce. Alicent wyglądała źle. Twarz królowej była blada, upiększona dodatkowo ciemnymi sińcami pod oczami. Jej wargi były zaciśnięte w prostą linie, a dłonie nerwowo zaciskały się na materiale sukni.

— Matko... co się stało? — zapytała ostrożnie, nie odrywając spojrzenia od jej zmęczonej twarzy.

Alicent uniosła wzrok i spojrzała na nią, a potem na Helaenę. W jej oczach czaiło się coś nieokreślonego — lęk? Ból? Może jedno i drugie? Maegelle poczuła, jak w jej własnym żołądku zaciska się supeł. Widok matki w takim stanie budził niepokój, który wślizgiwał się do jej wnętrza niczym lodowaty powiew wiatru.

Królowa zbliżyła się do nich, a spódnica jej zielonej sukni wydała cichy szelest. Jej kroki były powolne, jakby każdy kolejny wymagał od niej ogromnego wysiłku. W końcu usiadła obok nich i zacisnęła palce na dłoni Maegelle, jakby ten dotyk miał dodać jej sił.

Na moment zapadła cisza. Alicent otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła, jakby nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Wzięła głęboki oddech, próbując przełknąć gulę, która utknęła jej w gardle.

— Wasz ojciec... — zaczęła, ale głos jej się załamał.

— Pod podłogą czai się bestia — wyszeptała nagle Helaena, wbijając wzrok w jeden punkt przed sobą.

Maegelle przeniosła na nią spojrzenie, nie rozumiejąc jej słów, które w kółko powtarzała od kilku dni. Królowa wyciągnęła do niej rękę, próbując ją uspokoić, lecz starsza księżniczka odsunęła się gwałtownie, jakby dotyk matki ją parzył.

— Najdroższa... — Alicent spojrzała na nią z troską, ale starsza księżniczka wydawała się zupełnie odcięta od otaczającej ją rzeczywistości.

Helaena drżącymi palcami przycisnęła dłoń do piersi, a jej oczy, choć otwarte, patrzyły gdzieś daleko, poza granice tej komnaty i obecnej chwili. Maegelle zaniepokojona spojrzała na królową.

— Matko...?

Alicent nie odpowiedziała od razu. Jej oczy zaszkliły się od wstrzymywanych emocji, a oddech stał się cięższy. A potem, jakby coś w niej pękło, przyciągnęła niespodziewanie Maegelle do siebie i mocno ją objęła, przyciskając córkę do siebie z całej siły, jakby bała się, że i ją zaraz straci. Księżniczka nie zadawała więcej pytań. Po prostu odwzajemniła uścisk, chowając twarz w zgięciu jej szyi.

Wtedy po komnacie ponownie rozległy się kroki.

Maegelle poczuła, jak Alicent lekko drgnęła, jakby na moment wstrzymała oddech. Niechętnie oderwała się od matki i uniosła wzrok ku drzwiom. Uniosła brew, widząc w ich progu stojącego Aemonda. Jego obecność nie powinna jej dziwić, gdyby nie to, iż w tym momencie powinien być na swoim treningu, którego nigdy nie opuszczał. Serce Maegelle zabiło mocniej. Coś w jego postawie ją zaniepokoiło. Jego ramiona były napięte, a on sam stał prosto w jednym miejscu.  Jego oczy — a raczej jedno oko, to jedyne, które mu pozostało, patrzyło na nie z powagą. To nie było nic nowego. Aemond zawsze był poważny, nawet w gronie rodziny, ale tym razem wyglądało to zupełnie inaczej.

Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Maegelle dostrzegła w jego oku coś, czego nie widziała u niego prawie nigdy. Strach.

Prawdziwy, głęboki, niemal namacalny lęk, który osiadł w jego spojrzeniu jak cień, jak coś, co wdarło się w niego i nie chciało odejść. Był blady, jakby przed chwilą dowiedział się o czymś, co wstrząsnęło nim do głębi. Serce Maegelle przyspieszyło.

Przeniosła wzrok z Aemonda na matkę, ale ta wciąż wpatrywała się w przestrzeń, jakby miała powiedzieć coś więcej, ale zabrakło jej słów. Poczuła tylko, jak palce królowej jeszcze mocniej zacisnęły się na jej dłoni.

Coś poważnego się stało. Coś, co miało zmienić wszystko.

***

Jej ojciec nie żył. Król Viserys zmarł w nocy we własnym łóżku, pogrążony głęboko we śnie. Odszedł cicho, bez żadnych krzyków bólu czy bez dramatycznych pożegnań. Po prostu zasnął i już się nie obudził.

Maegelle myślała, że w takiej chwili poczuje coś więcej — ból, rozpacz, cokolwiek, co powinno wypełnić serce córki po stracie ojca. Powinna czuć, jak jej oddech się rwie, jak serce bije boleśnie w piersi, przeszywane tęsknotą za tym, którego przecież kochała. Ale nie czuła nic.

Tylko pustkę.

Gorące języki ognia trzaskały wesoło w kominku, jakby na przekór wszystkiemu. Ich ciepłe światło tańczyło na ścianach komnaty, rzucając cienie, które wydawały się poruszać w rytmie jej własnych, chaotycznych myśli. Wpatrywała się w płomienie, pozwalając, by ich ruch hipnotyzował ją na tyle, by na moment oderwać się od rzeczywistości.

Jeszcze wczoraj jej ojciec zasiadał z nimi do wspólnej wieczerzy. Choć był słaby, wydawał się szczęśliwy. Mówił, śmiał się, lekko uśmiechał, pomimo nękającego go bólu. Wyglądało to niemal jak dawniej — jakby przez chwilę ich rodzina mogła znów być jednością, bez podziałów i niechęci. A teraz... teraz już go nie było. Nieznajomy przyszedł po niego tej samej nocy, bez żadnego ostrzeżenia, pozostawiając po sobie tylko ciszę i nadciągającą burzę.

Za jej plecami słychać było nerwowe kroki królowej. Jej matka nie potrafiła usiedzieć w miejscu, krążyła po komnacie, namiętnie skubiąc skórki wokół paznokcia. Co jakiś czas przystawała, jakby chciała coś powiedzieć, ale z jej ust nigdy nie padały żadne słowa. Maegelle zacisnęła powieki, próbując się pozbierać, lecz to na nic. W uszach słyszała pulsowanie własnej krwi, nieprzyjemne, uporczywe dudnienie, które wypełniało całą jej głowę.

Oddychała ciężko, ale nie z żalu — ten już dawno przepracowała. Nie była już tą małą dziewczynką, która łaknęła ojcowskiej uwagi i czekała, aż wybierze ją zamiast kogokolwiek innego. Teraz jej serce biło szybko z innego powodu. Ze strachu.

Bała się tego, co miało nadejść.

Królestwo zostało bez władcy. Ich rodzina była postrzępiona, rozdarta na dwie części, gdzie każda strona pragnęła czegoś innego. Byli wrogami we własnym domu, a teraz, gdy tron pozostawał pusty, to nieuchronnie prowadziło do jednego — konfliktu.

Maegelle potrząsnęła głową, zaciskając opuszki palców na skroniach, gdzie pulsował tępy ból. Zmęczenie ściskało jej ciało, osiadając na jej barkach jak ciężka mgła, ale nie mogła pozwolić sobie na sen. Nie, kiedy myśli uparcie krążyły wokół tego, co miało nadejść.

Palce jej lewej dłoni zaczęły nerwowo wystukiwać rytm o podłokietnik fotela, w którym siedziała. Mocno przygryzła od środka policzek, aż poczuła metaliczny posmak krwi. Skrzywiła się lekko, ale nie przestała. W jakiś sposób ten ból pomagał jej się skupić, utrzymując ją w rzeczywistości, nie pozwalając jednocześnie odpłynąć w głąb niechcianych myśli.

Nagle poczuła coś ciepłego na swojej dłoni.

Wzdrygnęła się, niemal podskakując w miejscu, wyrwana z własnego świata. Uniosła wzrok, napotykając spojrzenie Aemonda. Jego twarz jak zawsze była trudna do odczytania, ale w oku tliło się coś, czego nie dało się zignorować: zmartwienie.

Bez zastanowienia, odwzajemniła jego uścisk, splatając z nim ciasno palce.

Z ust Alicent wyrwało się ciche westchnienie rozdrażnienia. Maegelle obejrzała się na królową, spoglądając na nią przez ramię z troską.

— Matko... co teraz zrobimy? — zapytała cicho. Jej głos, choć delikatny, odbił się echem od kamiennych ścian przez panującą tam grobową ciszę, którą przerywał jedynie trzask palącego się drewna w kominku.

Alicent podniosła wzrok, jej brązowe oczy były przygaszone, pełne zmęczenia i bezsilności.

— Musimy znaleźć waszego brata — odparła, a jej głos drżał ledwie dostrzegalnie. Pociągnęła nosem, prostując się i przyjmując bardziej zdecydowaną postawę. — Aegon musi zostać królem.

Maegelle zastygła. Serce zatrzepotało jej w piersi, jakby nagle zabrakło jej powietrza. Alicent nigdy wcześniej nie wypowiedziała tego na głos. Przez lata mówiła o obowiązkach, o przyszłości, o konieczności ochrony rodziny. Lecz nigdy tak otwarcie nie podważyła decyzji Viserysa, co do jego decyzji w sprawie sukcesji, kiedy to jeszcze lata temu ogłosił Rhaenyrę swoją dziedziczką.

Kątem oka zerknęła na Aemonda. Siedział sztywno w fotelu, nie odzywając się ani słowem. Jednak jego zaciśnięta szczęka i spięte ramiona zdradzały, że słowa matki odbiły się echem także w nim. Jego rysy wyostrzyły się jeszcze bardziej, a pojedyncza blizna biegnąca przez miejsce, gdzie niegdyś znajdowało się jego prawe oko, zdawała się teraz głębsza.

Maegelle nie musiała pytać, by wiedzieć, co myśli. Była pewna, że Aemond wolałby sam przejąć koronę, niż oddać ją komuś, kogo uważał za słabego i niegodnego. Ale wiedział też, że był jedynie drugim synem. Nie miało znaczenia, że poświęcił więcej niż Aegon, że ciężką pracą zdobywał siłę i szacunek. Był tylko cieniem, drugim wyborem, gdyby coś poszło nie tak. I nikt nigdy nie brał go pod uwagę jako przyszłego władcę.

To właśnie dlatego myśl o koronacji Aegona budziła w Maegelle tak wiele sprzecznych uczuć. Wiedziała, że jej starszy brat nigdy tego nie chciał. Nie zabiegał o władzę, nie marzył o tronie. Pragnął jedynie, by go zauważono. By kochano go jako syna, a nie tylko jako potencjalnego dziedzica. Aegon chciał tylko prawdziwej, rodzicielskiej miłości, której nigdy tak naprawdę nie otrzymał.

Zacisnęła usta, przygryzając dolną wargę.

— A co z Rhaenyrą? — zapytała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. — To ją ojciec ogłosił dziedziczką.

Alicent nie spuściła z niej wzroku. Jej spojrzenie stało się twardsze, a rysy napięły się jak u osoby, która podjęła już decyzję i nie zamierza jej zmieniać.

— Zmienił zdanie — odparła stanowczo, na co Maegelle zadrżała. — Wczoraj osobiście mi o tym powiedział. Chciał, by to właśnie Aegon objął po nim Żelazny Tron.

Maegelle opuściła spojrzenie na swoje dłonie. Jej ręce drżały, ale nie wiedziała, czy to ze strachu, czy z gniewu. Czy naprawdę w to wierzyła? Czy rzeczywiście jej ojciec, w ostatnich chwilach życia, zapragnął, by to Aegon nosił koronę?

Alicent westchnęła i przełknęła ciężko ślinę.

Drzwi do komnaty królowej głośno skrzypnęły, gdy ser Criston przekroczył próg pokoju. Zbroja mężczyzny wydała metaliczny brzdęk, gdy stanął, prostując się w niemal wojskowej postawie. Wbił wzrok w Alicent, a w jego spojrzeniu nie było wahania, jedynie chłodna determinacja.

— Księcia nie ma w zamku, pani — poinformował, kładąc dłoń na rękojeści miecza zawieszonego na pasie. — Twój ojciec wysłał ser Erryka do miasta, żeby go odnalazł.

Alicent zacisnęła usta w prostą linię. Serce waliło jej w piersi, ale nie mogła pozwolić, by ktokolwiek to zauważył.

— Ser Erryk zna księcia i ma przewagę — przyznała gorzko, czując, jak wzbiera w niej niepokój. Nie mogła dopuścić, by jej ojciec dopadł Aegona jako pierwszy. To ona musiała mieć nad tym kontrolę.

Zbliżyła się do swojego zaprzysiężonego obrońcy, zatrzymując się przed jego twarzą. Jej wzrok był twardy, pełen niewypowiedzianych oczekiwań.

— Pokładam wiarę w tobie i twej wiernej służbie, ser Cristonie — powiedziała cicho, lecz stanowczo. — Aegon musi trafić do mnie. Zależy od tego los Siedmiu Królestw.

Maegelle zmarszczyła brwi, widząc jak blisko jej matka stała Cristona Cole. Zbyt blisko, biorąc pod uwagę, że mężczyzna był członkiem białych płaszczy a ona królową wdową. To, jak Alicent patrzyła na Cristona, jak mu ufała, jak do niego szeptała, nie było czymś, co powinno ujrzeć światło dzienne.

Zerknęła na Aemonda, który również rzucał im ukradkowe spojrzenia przez swoje ramię. Ich oczy spotkały się na moment. Oboje jednocześnie doszli do podobnych wniosków.

Alicent nachyliła się lekko do Cristona, mówiąc coś tak cicho, że nawet Maegelle nie mogła tego usłyszeć. Dornijczyk skinął jej głową.

— Nie zawiodę cię — zapewnił ją z pełnym przekonaniem, na co królowa odetchnęła z ulgą.

— Pójdę z tobą — wtrącił nagle Aemond.

Maegelle uniosła głowę, zaskoczona jego słowami. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Jednooki książę podniósł się ze swojego miejsca, na co dziewczyna odruchowo zacisnęła dłoń na jego ręce, chcąc go zatrzymać, lecz ten bez słowa wyrwał ją z jej uścisku.

— Valzȳrys... — zaczęła z trudem, lecz nie zdołała dokończyć.

Alicent obejrzała się na syna.

— Nie chcę tego, Aemondzie — powiedziała surowo, podchodząc do niego. Położyła obie dłonie na jego ramionach, wbijając w niego spojrzenie pełne troski i lęku. — Jeśli coś ci się stanie...

Aemond nie odwrócił wzroku.

— Cole mnie potrzebuje, matko — odparł, pewny swego. — Nie tylko ser Erryk zna zwyczaje Aegona.

Kobieta zawahała się. Zerknęła na Cristona, jakby szukała u niego potwierdzenia, że jej syn nie ucierpi. Rycerz milcząco skinął głową, obiecując, że zatroszczy się o księcia. Alicent westchnęła cicho, po czym odsunęła się, zaplatając dłonie przed sobą.

Maegelle niepewnie podniosła się z fotela, wbijając wzrok w swojego męża.

— Aemond... — zaczęła cicho.

Chłopak nie odpowiedział, ale za podszedł do niej bezszelestnie. Uniósł palcami jej podbródek, i zanim dziewczyna zdążyła powiedzieć coś więcej, złożył na jej czole krótki pocałunek, na co Maegelle przymknęła oczy.

— Niedługo wrócę — zapewnił ją szeptem. — Zostań z matką i Helaeną.

Otworzyła powieki, patrząc na niego uważnie.

— Znajdź go — powiedziała poważnie. — A przede wszystkim uważaj na siebie.

Aemond nie odpowiedział, tylko kiwnął głową. Puścił ją i bez słowa odwrócił się na pięcie. Wyszedł razem z Cristonem, nie oglądając się za siebie. Maegelle wraz z Alicent odprowadziły ich spojrzeniami.

Zapadła cisza.

Dziewczyna wzięła głęboki oddech, wpatrując się w królową.

— Matko... co teraz?

Alicent przełknęła ślinę.

— Musimy czekać — odparła cicho, wiedząc, że nic innego nie mogły zrobić.

Maegelle przymknęła powieki, a jej dłonie zacisnęły się na materiale jej sukni.

— Boję się... — przyznała nagle, a w jej głosie słychać było drżenie.

Alicent spojrzała na nią łagodnie.

— Och, aniele...

Bez zastanowienia podeszła do córki i objęła ją ramionami. Maegelle bez słowa wtuliła się w jej ciepłe ciało, szukając w tym schronienia przed niepokojem, który dławił jej serce. Alicent przeczesała delikatnie jej srebrne włosy, lecz jej własny wzrok był pusty, wbity w płomienie w kominku. Palące się w nim kawałki drewna wydały cichy trzask.

***

O świcie nad Królewską Przystanią rozbrzmiał dźwięk bijących dzwonów. Ich głuche, powtarzające się uderzenia niosły się echem nad miastem, budząc tych, którzy jeszcze spali, i wywołując niepokój wśród tych, którzy już czuwali. Wąskie uliczki wypełnił tętent końskich kopyt i stukot drewnianych kół domów na kółkach sunących po nierównym bruku. Straż Miejska torowała drogę dla dwóch królewskich powozów, odpędzając ciekawskie tłumy prostaczków, którzy zgromadzili się na trasie przejazdu.

Mieszkańcy przekrzykiwali się nawzajem, starając się zrozumieć, co się dzieje. Chorągwie z czerwonym trójgłowym smokiem Targaryenów łopotały na wietrze, a rycerze dzierżący je w dłoniach mieli surowe, nieprzeniknione twarze. Ich milczenie, w połączeniu z ponaglającymi rozkazami strażników, tylko wzmagało napięcie wśród gawiedzi.

Maegelle odsunęła twarz od zakratowanego okna powozu, przenosząc wzrok na swoją rodzinę. Siedziała w jednym z powozów wraz z Aemondem i Helaeną oraz ich dziadkiem, Otto, podczas gdy królowa miała jechać sama wraz ze swoim pierworodnym synem. Alicent osobiście chciała dopilnować, by doprowadzono Aegona na jego własną koronacje.

Zerknęła krótko w stronę, siedzącego obok niej Aemonda. Siedział nieruchomo, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, wpatrując się ze znudzeniem w mijane uliczki. Jego twarz była zimna i pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu, niczym u wyrzeźbionego w kamieniu posągu. Od chwili, gdy powrócił poprzedniego dnia z miasta z ser Cristonem, siłą ciągnąc ze sobą Aegona, nie odezwał się niemal ani słowem. Maegelle nie musiała pytać, co go dręczyło, ale martwiła się o męża.

Przeniosła spojrzenie na siedzącego naprzeciw nich Otto oraz na Helaenę. Starszy mężczyzna trzymał się prosto, z chłodnym, wyrachowanym wyrazem twarzy, od czasu do czasu omiatając ich spojrzeniem, choć nie zabierał głosu. Helaena natomiast wydawała się zupełnie oderwana od rzeczywistości, jeszcze bardziej niż zazwyczaj.

Siedziała w jasnobłękitnej sukni, przynoszącą na myśl bezchmurne niebo w słoneczny dzień. Jej szyję zdobił złoty naszyjnik, a włosy swobodnie opadały na plecy, gdzie jednocześnie górna ich część była zapleciona w kilka warkoczy, które podtrzymywały cały tył fryzury.

Maegelle również wyglądała odpowiednio do okazji. Była przyodziana w suknie w kolorze wyblakłej zieleni, którą założyła na życzenie swej matki. Nie protestowała, gdy poprzedniego wieczoru Alicent osobiście wręczyła jej strój, podkreślając, że obie jej córki muszą olśniewać w dniu koronacji ich brata, przyciągając spojrzenia i budząc podziw wśród tłumu, który miał być świadkiem podczas całego wydarzenia.

Jej włosy zostały upięte w elegancki kok z tyłu głowy, wykonanego z warkoczy. Całą fryzurę utrzymywała ozdobna opaska, spod której opadał półprzezroczysty welon w barwie pasującej do jej sukni, delikatnie muskając jej ramiona.

Dłoń Maegelle mimowolnie przesunęła się na jej szyję, gdzie pod opuszkami palców wyczuła zawieszkę w kształcie siedmioramiennej gwiazdy. Na krótką chwilę kąciki jej ust ledwie drgnęły, gdy pomyślała o osobie, która wręczyła jej ten naszyjnik zdobiący jej szyję od ponad trzech lat.

Nie widziała Gerolda od dnia ich rozłąki. Pomimo tego, że ich drogi od tamtego momentu się nie zetknęły, nadal wymieniała z nim listy. Nie obchodziło jej, jak mogło to zostać odebrane przez innych, że wymienia korespondencje z mężczyzną, który był jej niedoszłym narzeczonym. Była kobietą zamężną, kochającą swojego męża oraz dwójkę ich dzieci, będącą także młodszą córką króla jak i księżniczką. Nikt nie miał prawa oceniać jej wierności oraz cnoty przez pryzmat słów spisanych na głupim skrawku papieru.

Niespodziewanie wzrok Helaeny padł na jej młodszą siostrę. Jej dłoń, dotąd spokojnie spoczywająca na kolanie, drgnęła, zaciskając się nerwowo na materiale sukni. Maegelle natychmiast to zauważyła. Przechyliła lekko głowę, przyglądając się siostrze z troską.

— Helaena? Wszystko w porządku? — zapytała cicho, starając się nie wzbudzić większego zainteresowania reszty towarzyszy podróży.

Starsza księżniczka nie odpowiedziała od razu. Skrzywiła się lekko, wyginając wargi w grymasie, jakby coś ją uwierało. Jej spojrzenie utkwiło w splecionych na udach dłoniach.

— Pod podłogą czai się bestia... — wyszeptała, niemal bezgłośnie, miętoląc w palcach fałdy jedwabiu.

Maegelle zawahała się na moment, ale nie pozwoliła, by niepokój zarysował się na jej twarzy. Zamiast tego, delikatnie wyciągnęła rękę i położyła dłoń na grzbiecie dłoni siostry, chcąc dodać jej otuchy.

W powozie zapadła ciężka, dusząca cisza. Nikt się nie odzywał ani nawet się nie poruszył.

Maegelle rozejrzała się ukradkiem. Otto spoglądał przez okno, niewzruszony, jakby słowa jego wnuczki nie miały znaczenia. Aemond również patrzył w inną stronę, jakby zupełnie go to nie obchodziło. Zacisnęła lekko usta i odchrząknęła, próbując skupić uwagę siostry na sobie. Helaena drgnęła i uniosła wzrok, jakby dopiero teraz zorientowała się, że Maegelle nadal trzyma jej dłoń. Młodsza księżniczka posłała jej ciepły, zachęcający uśmiech.

— Niedługo zostaniesz królową, jak nasza matka — powiedziała łagodnie, ściskając lekko jej palce. — Jak się z tym czujesz?

Helaena przez chwilę milczała, a potem powoli odwróciła twarz w stronę okna.

— Nie chcę tego — wyszeptała niemal niedosłyszalnie. — Wolałabym, by wszystko zostało tak, jak jest.

Maegelle wzięła głębszy oddech, ale nie od razu odpowiedziała.

— Czasem... — zaczęła powoli, a w jej głosie pobrzmiewała nuta goryczy. — Czasem po prostu musimy robić to, czego się od nas oczekuje, bo to nasz obowiązek. — Zacisnęła usta, jakby ważyła kolejne słowa. — Ale to nie znaczy, że nie możemy pragnąć czegoś więcej. Nie możemy po prostu czekać. Tylko od nas zależy, czy dopniemy swego.

Jej słowa zawisły w powietrzu, zanim przeciął je chłodny, rzeczowy głos.

— Twoja siostra ma rację, dziecko — Otto Hightower odezwał się nagle, zabierając głos po raz pierwszy od chwili, gdy weszli do powozu. Jego wzrok wciąż utkwiony był w krajobrazie za oknem. — Dobro całej rodziny jest ważniejsze niż zachcianki pojedynczej jednostki. Każdy z nas ma swoją rolę do wypełnienia, a twoim zadaniem jest zostać królową. I masz to zrobić z szerokim uśmiechem na twarzy oraz wysoko uniesioną głową, rozumiesz?

Jego spojrzenie w końcu spoczęło na Helaenie. Starsza księżniczka nie odpowiedziała. Po prostu odwróciła wzrok, jakby chciała odciąć się od całej sytuacji. Otto westchnął z rozdrażnieniem i przeniósł spojrzenie na Maegelle.

Przez ułamek sekundy, gdy ich oczy się spotkały, miał wrażenie, że patrzy nie na wnuczkę, lecz na jej matkę. Gdyby nie srebrne włosy i fioletowe oczy, mógłby przysiąc, że przed nim siedzi Alicent. Tak bardzo przypominała mu córkę — w wyrazie twarzy, w sposobie, w jaki potrafiła maskować emocje pod fasadą spokoju i łagodności.

I wtedy, jak wiele razy wcześniej, Otto pomyślał, że być może popełnił błąd.

Gdyby tylko mógł cofnąć czas, być może podjąłby inną decyzję, co do wyboru zaślubin jego wnuków. Może inaczej pokierowałby losem swoich wnuczek. Wtedy Maegelle prawdopodobnie zostałaby żoną Aegona, a nie Helaena. Nie było wątpliwości, że to ona pasowałaby o wiele lepiej na królową. Bardziej niż była do tej pory jej matka czy chociażby będzie jej siostra.

Maegelle była łagodna, ale też posłuszna. Wiedziała, czym jest obowiązek i bardzo dobrze znała jego wagę. Wiedziała, jakie znaczenie ma powinność wobec rodu oraz zawsze postępowała zgodnie z tym, czego od niej oczekiwano. Znała swoje miejsce. W przeciwieństwie do Alicent nigdy nie walczyła o swoje racje w tak jawny i otwarty sposób, jak robiła to jego córka. Sprzeciwiła im się tylko raz — wtedy, gdy siłą przymusiła ich do jej zaślubin z Aemondem, by na światło dziennie nie wyszedł ich niecny akt. I nigdy później nie zrobiła tego ponownie.

A przede wszystkim — i to właśnie cenił w niej najbardziej — Maegelle nie była do końca zepsuta, jak reszta jej rodu. Była czystsza, bardziej niewinna. Miała więcej w sobie cząstki rodu jej matki niż ojca. Wciąż wierzyła w pewne ideały, wciąż miała w sobie coś, co inni dawno stracili.

Aegon by ją złamał.

Był o tym doskonale świadomy, co wiedziała również Alicent, która od samego początku nie chciała oddać swojej córki nikomu, nazywając ją swoim aniołem. I może właśnie dlatego lepiej, że nigdy do tego nie doszło.

Reszta drogi minęła w głuchej, przytłaczającej ciszy. Nikt nie miał nic do powiedzenia, a nawet jeśli — żadne słowa nie były w stanie zmienić tego, co miało nastąpić.

Kiedy w końcu dotarli do Smoczej Jamy, ich oczom ukazał się tłum ludzi, tak liczny, że wypełnił całą przestrzeń aż po brzegi. Wielu stało przed wrotami, bo wewnątrz zabrakło już miejsca. Powietrze było gęste od szmerów i szeptów, które odbijały się od kamiennych ścian, mieszając się z podnieceniem i niepewnością zgromadzonych. Prostaczkowie zadzierali głowy, wspinając się na palce i próbując dojrzeć, co dzieje się na niewielkim podium w samym centrum budowli, gdzie zebrała się cała rodzina królewska.

Nikt dokładnie nie wiedział, czego się spodziewać. Wśród tłumu krążyły plotki, gdzie zastanawiano się, czemu zebrano cały lud stolicy w jednym miejscu. Niezależnie od tego, co było prawdą, jedno było pewne: to, co miało wydarzyć się dziś w Smoczej Jamie, zostanie zapamiętane na długie lata.

Maegelle uniosła wzrok na swojego dziadka, który wyszedł przed szereg, przyciągając uwagę tych, którzy stali najbliżej podwyższenia. Zerknęła na Aemonda stojącego u jej boku, a potem ukradkiem spojrzała na Helaenę po swojej lewej stronie.

Otto odchrząknął, powiódł spojrzeniem po zgromadzonych i w końcu przemówił.

— Mieszkańcy Królewskiej Przystani! — Jego głos rozbrzmiał wśród murów Smoczej Jamy, odbijając się echem. Szmer rozmów ucichł, wszystkie spojrzenia zwróciły się ku namiestnikowi. — Oto najsmutniejszy z dni! — odrzekł, na co zgromadzony tłum wstrzymał oddech. — Nasz ukochany król, Viserys Zgodliwy... nie żyje.

Westchnienia niedowierzania rozeszły się po Smoczej Jamie. Ludzie wymieniali spojrzenia, szepcząc między sobą. Wielu z nich nie mogło uwierzyć, że król naprawdę odszedł.

Otto dał im krótką chwilę, zanim kontynuował.

— Lecz jest to również najradośniejszy z dni... — dodał, podnosząc głos, by przekrzyczeć szmery. — Albowiem nim duch go opuścił... król zdradził nam swoje ostatnie życzenie, by to jego pierworodny syn, Aegon... zasiadł po nim na tronie.

W tłumie rozgorzała wrzawa. Wiele głosów uniosło się jednocześnie, jedni szeptali, inni przytakując, wymieniali się spostrzeżeniami. Niektórzy wyglądali na poruszonych, inni na zdezorientowanych. Słychać było pojedyncze brawa, które stopniowo narastały, aż w końcu cała Smocza Jama wypełniła się głośnym aplauzem.

Wtedy z jednego z bocznych wejść wkroczyła straż, torując ścieżkę prowadzącą aż do podium. Na komendę dowódcy rycerze zatrzymali się jednocześnie, stając w szeregu, by następnie zwrócić się ku sobie twarzami. Muzycy, którzy do tej pory czekali w gotowości, unieśli trąbki do ust i zaczęli grać triumfalną melodię.

Strażnicy bezzwłocznie dobyli mieczy i unieśli je wysoko, krzyżując ostrza nad ścieżką. W tym samym momencie rozległy się ciche, miarowe kroki. Z każdą sekundą dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy.

Aż w końcu z przejścia wyłonił się Aegon.

Starszy książę szedł powoli po schodach, idąc wytyczoną dla niego ścieżką. Jego sylwetka była wyprostowana, lecz oczy jak i twarz była pozbawiona wszelkich emocji. Mijając rycerzy, słyszał, jak ostrza ich mieczy opadają za nim jedno po drugim. Poruszał się jak ktoś, kto zna swój los, ale nie jest pewien, czy powinien się go obawiać, czy go zaakceptować.

— Spotkało was wielkie szczęście i zaszczyt, gdyż możecie być świadkami nadejścia nowego dnia dla naszego miasta... i całego królestwa! — oznajmił uroczyście, unosząc głos Otto. — A poprowadzi was... nowy król!

Aegon uniósł szklany wzrok przed siebie, będąc praktycznie przed schodami , prowadzącymi na podium, gdzie znajdowała się jego rodzina. Jego spojrzenie padło najpierw na matkę. Alicent stała obok Otto, a w jej oczach malowała się duma, choć za fasadą spokoju kryło się coś więcej — coś, czego Aegon nie potrafił nazwać. Spojrzał w bok na trójkę swego rodzeństwa, gdzie za ich plecami stał wyprostowany ser Criston. Aemond stał sztywno, a jego twarz jak zawsze nie zdradzała żadnych emocji, gdy uparcie wpatrywał się w tłum. Helaena miała spuszczony wzrok, nie patrząc na nikogo, a szczególnie nie w kierunku swojego męża. Tylko Maegelle spoglądała w jego stronę. Stała spokojnie, ze splecionymi przed sobą dłońmi. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, lekko skinęła mu głową. Kąciki jej ust drgnęły ledwie zauważalnie, jakby chciała dodać mu tym otuchy.

Za jego plecami rycerze na komendę zasalutowali, chowając miecze, a potem odmaszerowali w zgodnym szyku.

Otto ustąpił miejsca Alicent, która zrobiła krok do przodu i wyciągnęła ręce do syna. Aegon poczuł ciepło jej dłoni, gdy ujęła jego twarz i złożyła czuły, matczyny pocałunek na jego czole. Poczuł, jak jej palce delikatnie ściskają jego ramię, prowadząc go przed oblicze septona. Otto kiwnął mu wymownie głową, na co Aegon, bez zbędnych protestów, przyklęknął.

W powietrzu unosiła się napięta cisza, jakby cały świat wstrzymał oddech, oczekując na moment, który miał nadejść.

Septon Eustace podszedł bliżej, unosząc złotą misę. Zanurzył kciuk w wodzie i podniósł go ku czole księcia.

— Niech Wojownik da mu odwagę — ogłosił, znacząc skórę Aegona wilgotnym śladem.

Chłodne krople spłynęły po jego skroni. Aegon nie poruszył się, ale wewnątrz czuł, jak narasta w nim napięcie.

— Niech Kowal użyczy mocy jego mieczowi i tarczy — kontynuował Septon, ponownie zanurzając palec w wodzie i dotykając czoła przyszłego króla.

Maegelle patrzyła na to wszystko w milczeniu, ale jej wzrok nie zatrzymywał się długo na bracie. Zerknęła na Aemonda, stojącego obok, wyprostowanego jak struna. Widziała, jak jego pierś unosi się miarowo, ale jego spojrzenie było utkwione w tłumie — jakby za wszelką cenę unikał patrzenia na koronację starszego brata.

Bez zastanowienia sięgnęła do jego dłoni, splatając z nią palce. Poczuła, jak Aemond ściska jej dłoń mocniej, nie odwracając wzroku. Nie musiał nic mówić — wiedziała, co czuje.

— Niech Ojciec chroni go w potrzebie — głos Septona Eustance'a odbił się echem w Smoczej Jamie.

Aegon przełknął ślinę, zamykając na chwilę oczy.

— Niech Starucha uniesie swą lśniącą lampę i oświetli mu drogę ku mądrości — zakończył Septon.

Septon Eustance oddał misę swojemu pomocnikowi, po czym obrócił się i sięgnął po koronę. Leżała na poduszce, lśniąc w świetle wpadającym przez wysokie łuki budowli. Korona Zdobywcy — należąca niegdyś do Aegona I, a potem do jego młodszego syna, Maegora, miała od teraz należeć do niego. Eustace uniósł ją, podając Cristonowi Cole'owi.

Ser Criston przyjął ją z powagą, wznosząc wysoko nad głową.

— Korona Zdobywcy, przekazywana z pokolenia na pokolenie! — obwieścił, a valyriańska stal zalśniła w promieniach światła.

W rubinach osadzonych w metalu zatańczyły czerwone refleksy. Cała Smocza Jama zamarła, przytłoczona momentem, gdy Criston powoli zniżył koronę i ostrożnie położył ją na głowie Aegona, tak jak niegdyś zrobiła to jedna z sióstr-żon jego imiennika. Ciężar metalu sprawił, że książę drgnął nieznacznie pod jego naciskiem. Nie był to jednak jedynie ciężar fizyczny — lecz także ciężar odpowiedzialności, którą właśnie na siebie przyjął.

— Siedmiu świadkami! — głos ser Cristona rozbrzmiał wśród murów. — Aegon Targaryen to prawowity dziedzic Żelaznego Tronu!

Aegon wziął płytki oddech, czując, jak w gardle rośnie mu gula. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że nie da rady wstać. Ale wiedział, że nie może klęczeć dłużej.

Powoli podniósł się z kolan z pomocą septona i wyprostował się. Ser Criston natychmiast schylił przed nim głowę, składając mu ukłon. Chwilę później w jego ślady zrobiła to również Alicent, delikatnie kłaniając się wraz z obok stojącą Helaeną. Jego wzrok powędrował do Maegelle i Aemonda. Młodsza księżniczka posłała mu lekki uśmiech, po czym, naśladując matkę i siostrę, również skłoniła głowę. Aemond jedynie skinął mu krótko głową.

Aegon przeniósł wzrok na dziadka. Otto patrzył na niego długo i uważnie, jakby ważył każdą jego reakcję. Jego twarz pozostawała bez wyrazu, ale oczy zdradzały coś więcej. Satysfakcję? A może ocenę? Bez słowa schylił głowę, kłaniając się swemu królowi. Aegon poczuł, jak ściska go w żołądku. To była chwila, do której Otto dążył przez całe lata, kiedy to piastował pieczę Królewskiego Namiestnika. Moment, w którym krew Hightowerów miała zasiadać na Żelaznym Tronie.

— Niech żyje Jego Miłość, Aegon, Drugi Tego Imienia! — rozbrzmiał donośny głos septona Eustace'a. — Król Andalów, Rhoynarów i Pierwszych Ludzi, władca Siedmiu Królestw i protektor królestwa!

W Smoczej Jamie zapadła grobowa, długa i jakże nieznośna cisza, przerwana głośnym biciem dzwonu.

Aegon wbił wzrok w ziemię, czując, jak napięcie narasta. Jego własny lud nie wiwatował. Nie krzyczał jego imienia. Gdzie było to uwielbienie, którego tak pragnął?

Ser Criston rozejrzał się po zgromadzonym tłumie. Twarze poddanych były zimne, niezdecydowane. Ludzie nie wiwatowali, nie klękali w oddaniu. Stali w miejscu, patrząc, jakby nie dowierzali.

— Król Aegon! — zawołał głośno, a jego głos odbił się echem od kamiennych ścian.

Z początku nikt nie zareagował. Jednak po chwili, jakby w odruchu, kilka osób zaczęło powoli klaskać. Inni dołączyli, a pojedyncze oklaski zamieniły się w falę dźwięku, która zaczęła rosnąć, rozprzestrzeniając się po całej Jamie.

Aegon uniósł wzrok, słysząc, jak tłum w końcu przechodzi do wiwatów. Ich głosy niosły się coraz głośniej, coraz pewniej. Ktoś krzyknął jego imię. Potem zrobiła to kolejna osoba, a za nią następna. Wkrótce cała sala wypełniła się gromkimi okrzykami.

Imię Aegona odbijało się echem od murów Smoczej Jamy. Nie imię Rhaenyry. Nie żadnego z jego młodszych braci czy sióstr. Jego.

Z każdym kolejnym krzykiem w jego żyłach buzowała coraz większa euforia. W tej chwili, w tym miejscu, nie był już tylko niechcianym synem, zagubionym młodzieńcem uciekającym od obowiązków. Był królem. Z palącym pragnieniem w sercu chwycił za rękojeść Blackfyre'a, jednego z dwóch rodowych mieczy Targaryenów. Metal był zimny w dotyku, ale w jego dłoni wydawał się idealnie dopasowany, jakby od zawsze należał do niego.

Zdecydowanym ruchem uniósł broń nad głowę. Tłum zawył, gdy błysk valyriańskiej stali przeciął powietrze. Ludzie wiwatowali jeszcze głośniej, klaskali, krzyczeli jego imię, ich głosy zlewały się w jedną, dziką falę uwielbienia.

Aegon uśmiechnął się. Po raz pierwszy tego dnia nie był to wymuszony grymas. Był to prawdziwy, szczery uśmiech człowieka, który właśnie otrzymał to, czego zawsze pragnął — uwielbienie oraz miłość tłumu.

Alicent, stojąc obok, obserwowała syna. Na jej twarzy pojawił się uśmiech — delikatny, ledwo dostrzegalny. Wiedziała, że to dopiero początek. Wiedziała, że jej syn jeszcze nie rozumie, jak wiele kosztowało ją to, by włożyć na jego głowę koronę, ale w tej jednej chwili jedynie patrzyła na niego i widziała, że był szczęśliwy. To jej wystarczyło.

Wszystko, co dobre, musiało prędzej czy później się skończyć. Bogowie już rzucili monetą w powietrze, a świat wstrzymał oddech, obserwując, na którą stronę wyląduje. Fortuna sprzyja odważnym, mawiano. Ale tego dnia to nie ona wzięła górę.

Tłum wciąż wiwatował, wykrzykując imię swego nowego króla, klaszcząc i wychwalając go z coraz większą euforią. Powietrze w Smoczej Jamie drżało od ogłuszających okrzyków i dudniącego echa setek głosów, które mieszały się w jeden triumfalny ryk. Ludzie popychali się nawzajem, walcząc o miejsce bliżej podestu, pragnąc choć przez moment poczuć się częścią tej wielkiej chwili.

Jednak radość, która jeszcze chwilę temu wypełniała salę, prysła w ułamku sekundy.

Najpierw przyszło ledwie wyczuwalne drżenie posadzki, niemal niezauważalne w tym hałasie, lecz wystarczyło, by niektórzy poczuli nagły niepokój. Potem, niczym uderzenie gromu, rozległ się niski, dudniący trzask. Kamienne płyty zadrżały, a echo pękających fundamentów rozniosło się po całym pomieszczeniu. Czas na chwilę zwolnił. A potem wszystko eksplodowało.

Podłoga w centrum sali nagle się załamała. Ogromne kamienne bloki pękły jak skorupa jaja i runęły w przepaść, odsłaniając ziejącą dziurę, z której buchnął kurz i dym. Odłamki gruzu wystrzeliły w powietrze z niszczycielską siłą, niczym pociski, rozcinając skórę, łamiąc kości i raniąc tych, którzy nie zdążyli odskoczyć.

Na moment nastała nienaturalna cisza. Szok sparaliżował tłum. Ludzie wpatrywali się w ziejącą czeluść, nie pojmując jeszcze, co się stało. A potem nadeszła panika.

Pierwsze krzyki rozdarły powietrze, gdy stojący najbliżej otchłani zaczęli spadać w głąb, znikając w ciemności. Niektórzy próbowali się ratować, rozpaczliwie chwytając krawędzi rozpadającej się podłogi, lecz ciężkie głazy spadające z góry bezlitośnie miażdżyły ich ciała, grzebiąc żywcem pod tonami gruzu.

Tłum ruszył jak szalony. Ludzie tratowali się nawzajem, popychali, przepychali, uciekali na oślep, wpadając na siebie w chaosie i dezorientacji. Niektórzy padali na ziemię i w mgnieniu oka ginęli pod naporem kolejnych uciekających. Powietrze wypełniły wrzaski bólu, szloch i przerażone błagania.

Ale to nie sam wybuch wywołał największy strach.

Z głębi otchłani rozległ się dźwięk, który zamroził krew w żyłach wszystkich obecnych. Głęboki, gardłowy ryk, nieludzki, potężny i przepełniony surową wściekłością. Z czerni wyrwał się cień. Coś się poruszyło wśród kurzu i dymu. A potem spod podłogi wynurzyła się bestia.

Czerwone łuski błysnęły w półmroku, a olbrzymia sylwetka smoka wyłoniła się z ruin, taranując wszystko na swojej drodze. Potężne skrzydła drgnęły, rozrzucając odłamki na wszystkie strony. Gdy Meleys uniosła swój ogromny łeb, powietrze wypełnił kolejny przeszywający i niemal ogłuszający ryk.

Jej ogon smagnął na oślep, zgniatając ludzi jak owady, miażdżąc ich pod ciężarem swojej siły. Ciała leciały w powietrze jak szmaciane lalki, roztrzaskując się o kamienne ściany i kolumny. Ci, którzy jeszcze stali, wpadli w panikę, rzucając się do ucieczki, lecz chaos był tak wielki, że nie było gdzie biec.

Ciężkie łapy bestii uderzały o posadzkę, a jej ostre jak brzytwa pazury wgryzały się w kamień, zostawiając głębokie bruzdy. Każdy jej ruch był pełen gracji, a jednocześnie śmiercionośnej potęgi.

Dopiero gdy kurz zaczął opadać, Meleys ukazała się w całej okazałości. Jej wielki łeb, ozdobiony ostrymi rogami, zwrócił się ku platformie, na której stali członkowie królewskiej rodziny.

Na jej grzbiecie, w siodle, siedziała księżniczka Rhaenys. Jej spojrzenie było twarde, nieprzeniknione. Podniosła głowę i wbiła wzrok w podest, nie zwracając uwagi na wrzaski, płacz i błagania wokół.

Maegelle zacisnęła mocno dłoń na ramieniu Aemonda, który stał w pochylonej pozycji, oddychając ciężko. Czuła pod palcami napięcie jego mięśni, jakby każde włókno w jego ciele było gotowe do działania oraz do potencjalnej walki. Spojrzała w bok na Helaenę, wpatrującą się z szeroko otwartymi oczami w smoka. Maegelle, nie zastanawiając się, splotła swoje palce z jej drobną dłonią, ściskając ją mocno.

Wokół nich narastał chaos. Ludzie w panice rzucili się do ucieczki, krzycząc i popychając się nawzajem, byle tylko wydostać się ze Smoczej Jamy. Straż Miejska, zamiast ułatwić im drogę, zaczęła zamykać wrota, próbując zatrzymać wszystkich w środku. Według nich, nikt nie powinien się stąd wydostać, więżąc jednocześnie smoka i każdego, kto miał nieszczęście znaleźć się w środku.

Otto Hightower, dostrzegłszy to, natychmiast ruszył do przodu.

— Otworzyć drzwi! — zawołał stanowczo, lecz jego głos zagłuszył wrzask przerażonych ludzi. Wrota powoli, z ciężkim skrzypieniem, zaczęły się zamykać. — Otworzyć drzwi! — ponowił rozkaz, tym razem wrzeszcząc tak głośno, że nawet szalejący tłum nie był w stanie go całkowicie zagłuszyć.

Alicent spojrzała z przerażeniem na Rhaenys i na jej smoka. Przełknęła ślinę, czując śmiertelny strach ściskający jej wnętrzności. Królowa wdowa przeniosła wzrok na Cristona, który wciąż stał u jej boku. Zdecydowana, popchnęła mężczyznę lekko w stronę córek.

— Idź po Helaenę i Maegelle — powiedziała twardo.

Ser Criston skinął głową i natychmiast ruszył w ich stronę, podczas gdy Alicent przesunęła się do przodu, łapiąc Aegona za ramię i odciągając go za siebie. Młody król nie opierał się, wręcz instynktownie przylgnął do niej, pozwalając matce go osłonić.

Maegelle, patrząc, jak bestia powoli zbliża się do podestu, miała wrażenie, że jej serce uderza w piersi tak mocno, że zaraz rozsadzi jej klatkę. Każdy krok smoka sprawiał, że ziemia zdawała się drżeć. Gdy Meleys wyciągnęła łeb ku nim, Aemond odruchowo wypchnął Maegelle za siebie, próbując ją osłonić. Szarpnięcie było tak silne, że zachwiała się, ale zanim zdążyła upaść, uderzyła plecami w czyjąś sylwetkę. Chłodny metal zbroi przeszył jej skórę przez cienki materiał sukni.

Ser Criston przytrzymał ramię księżniczki, jednocześnie osłaniając Helaenę. Był gotowy zrobić wszystko, by je ochronić — tak jak przysiągł ich matce.

Maegelle, nie mogąc złapać oddechu, uniosła wzrok i zobaczyła, jak Meleys rozszerza nozdrza, wypuszczając z nich kłąb gęstego, gorącego dymu. Przez chwilę wydawało się, że wszystko spowolniło — krzyki ludzi stały się odległe, a echo jej własnego oddechu odbijało się w jej głowie. Pomimo ostrzeżeń i strachu, jej ciało działało instynktownie, gdy przylgnęła do pleców Aemonda, zaciskając drżące palce na materiale jego kubraka. Przymknęła oczy, bojąc się tego, co miało zaraz nastąpić. W jednej chwili przez jej myśli przemknął obraz dwójki jej dzieci — jej słodkiego Aemona oraz kochanej Daenys, którzy czekali na jej powrót w Czerwonej Twierdzy.

Nie mogła umrzeć. Nie teraz. Nie w ten sposób. Nie mogła ich osierocić.

Dłoń Maegelle zadrżała, gdy instynktownie przycisnęła ją do brzucha. Serce ścisnęło się jej boleśnie. Nie tylko Aemon i Daenys potrzebowali jej miłości. Pod jej sercem biło kolejne maleńkie życie. Jeszcze kruche, jeszcze nienarodzone. Jej trzecie dziecko. Nie mogła pozwolić, by zginęło razem z nią w smoczych płomieniach.

Spod jej przymkniętych powiek spłynęła pojedyncza łza.

Alicent stała nieruchomo, z sercem ciężkim jak kamień, patrząc wprost na Rhaenys. Starsza księżniczka, siedząc dumnie w siodle Meleys, odwzajemniła jej spojrzenie, i choć w jej oczach nie było gniewu, nie było też nie współczucia. Była tylko pewność.

Meleys wysunęła się do przodu, a jej ogromny łeb zatrzymał się centralnie przed podium. Rozwarła paszczę, ukazując rzędy ostrych jak brzytwa zębów. Alicent poczuła suchość w ustach i ciężko przełknęła ślinę. Czuła, jak jej oczy powoli wypełniają się łzami. 

Widziała, jak usta Rhaenys drgnęły, więc po prostu zamknęła oczy, czekając na najgorsze.

Ale ogień nie nadszedł.

Zamiast tego smok wydał przeciągły, rozdzierający ryk, wypełniając całą Smoczą Jamę potężnym piskiem, od którego zadrżały kamienne ściany. Gorący oddech bestii buchnął na nich z ogromną siłą, targając ich ubraniami i włosami we wszystkie strony.

Alicent otworzyła oczy, dostrzegając poważne oblicze Rhaenys. Ich spojrzenia spotkały się po raz ostatni, a w oczach królowej wdowy czaiło się widoczne zdziwienie. Rhaenys nic nie powiedziała. Nie musiała. Szarpnęła wodze swojego smoka, a Meleys w odpowiedzi rozłożyła skrzydła. Smoczyca odwróciła się w stronę wyjścia, wzbijając tumany kurzu, a potem zamachnęła się błoniastymi skrzydłami. Ziemia drgnęła, gdy bestia gwałtownie uniosła się w powietrze, przelatując przez szparę w zamykany drzwiach. 

Smok wyfrunął z budynku, wzbijając się w powietrze nad Królewską Przystanią, aż do momentu, gdy czerwona sylwetka gada rozpłynęła się w oddali.

Maegelle wciągnęła gwałtownie powietrze, jakby dopiero teraz przypomniała sobie, jak się oddycha. Jej czoło opadło na plecy Aemonda, czując pod dłonią, jak jego mięśnie napinają się pod materiałem jego ubrania.

Wrota Smoczej Jamy zatrzasnęły się z głuchym, złowieszczym hukiem.

I chociaż byli już bezpieczni, Maegelle nie mogła pozbyć się wrażenia, że oto przekroczyli granicę, zza której nie było już powrotu.

***

Minęło kilka dni od koronacji Aegona. Machina wojny dopiero ruszyła, a wraz z nią kruki niosące wiadomości, posłańcy przemierzający Westeros i pergaminy pokryte słowami, które mogły zadecydować o życiu tysięcy. Krew jeszcze nie została przelana, ale Maegelle czuła, że ten stan nie potrwa długo. W powietrzu unosiła się ciężka, dusząca niepewność, będąca ciszą przed burzą. W Siedmiu Królestwach było zbyt dużo smoków, by ziemie Westeros nie przesiąkły krwią i ogniem.

Obie strony działały w swoich interesach. Zarówno Zieloni, jak i Czarni zwoływali chorążych, przypominając im o złożonych przysięgach, które kiedyś składali. Wojna toczyła się nie tylko na polach bitew, ale i w salach audiencyjnych, gdzie liczył się każdy sojusz i każde zobowiązanie. Zieloni wiedzieli, że nie mogą czekać, aż wróg uderzy pierwszy. Po tym, jak Otto Hightower udał się na Smoczą Skałę z propozycją pokoju, wrócił z pustymi rękami. Rhaenyra wysłuchała jego słów, ale odpowiedź, jaką otrzymali, była wyłącznie grą na czas. Czarna Królowa, jak sama się nazwała, nosząc koronę Jaehaerysa, a potem jej ojca Viserysa, już działała. Każdy dzień zwłoki dawał jej przewagę.

Nie mogli czekać, aż pod ich gardła zostanie przysunięte ostrze noża.

Tully byli niepewni — ich lojalność względem Zielonych powiewała niczym liść na wietrze. Nie było pewności, czy w pełni poprą kandydaturę Aegona na króla. Lord Grover był chwiejny i dodatkowo stary. Nie było wiadomo, jak długo będzie żył, tym bardziej, że jego potomkowie otwarcie sprzyjali Czarnym. 

Na Starków nie mieli nawet, co liczyć. Ludzie Północy byli dumnym i przede wszystkim honorowym ludem. Byli wierni danemu słowu, a obietnica złożona przed laty Rhaenyrze nie miała prawa zostać złamana. Lord Cregan Stark miał reputację człowieka nieugiętego. Nie było mowy o żadnych negocjacjach.

Jednak w przypadku Borrosa Baratheona sprawa wyglądała inaczej. Pan Końca Burzy nie był swoim ojcem. Powiadano, iż lord Boremund był jak kamień, twardy, silny i niewzruszony. Lord Borros był zaś jak wiatr, który wścieka się, wyje i wieje to w tę, to w tamtą stronę. Przysięgi złożone przez jego pana ojca miały dla niego znacznie mniejsze znaczenie niż korzyści, jakie mógł zyskać, a tym bardziej dalekie, acz nadal istniejące pokrewieństwo krwi, łączące jego jak i księżniczkę Rhaenys, która popierała Rhaenyre. Wystarczyło jedno wysunięte słowo, o zaręczeniu jednej z jego czterech córek z którymś z książąt, by lord Końca Burzy zainteresował się propozycją wysuniętą ze strony Zielonych. 

Aegon posiadał tylko dwójkę braci — Aemonda, który już był żonaty oraz najmłodszego, Daerona, będącego piętnastoletnim młodzieńcem, który aktualnie przebywał w Starym Mieście. Nie było innej możliwości, niż to najmłodszego z nich zaproponować. Lecz krew była krwią. Nie odrzucało się szansy na związanie się poprzez małżeństwo z rodziną królewską.

Tak, więc to Aemondowi przypadło zadanie, by udać się na grzbiecie Vhagar z propozycją — nie do odrzucenia, rzecz jasna — do pana Końca Burzy.

Maegelle czuła niepokój, gdy tylko o tym usłyszała. Aemond był inteligentny, ale jego porywczość mogła stać się zgubna. Miała złe przeczucia — może to przez sposób, w jaki patrzył na nią, gdy żegnał się przed wylotem, może przez napięcie w jego szczęce, kiedy usłyszał rozkazy, co do tego, co miał zrobić. Nie wiedziała, jak lord Borros przyjmie jednookiego księcia. Wiedziała jednak, że jeśli coś pójdzie nie tak, nie będzie odwrotu.

Nie mogła zmrużyć oka. Siedziała w ich wspólnej komnacie, zanurzona w fotelu, wpatrując się w trzaskający w kominku ogień. Czekała. Odgłos deszczu bębniącego o okiennice zdawał się pogłębiać ciszę, która ją otaczała. Myśli krążyły wokół jej męża i tego, co mogło się wydarzyć.

Czekała.

Aż w końcu zmorzył ją sen.

Była późna noc, gdy trzaśnięcie drzwi wyrwało Maegelle ze snu. Drgnęła gwałtownie, a jej ciało zesztywniało, zanim jej umysł zdołał obudzić się z chwilowego odrętwienia. Powieki jej ciążyły ze zmęczenia, a kark był obolały od spania w niewygodnej pozycji. Ogień w kominku nadal płonął, rzucając ciepłe światło na ściany komnaty, ale pomieszczenie wydawało się nagle chłodne i pełne napięcia.

Przetarła twarz, próbując się dobudzić, i dopiero wtedy jej wzrok padł na drzwi, widząc, stojącego tam Aemond.

Był przemoknięty do suchej nitki, a z jego srebrnych włosów i krańców płaszcza wciąż kapały krople wody. Maegelle, widząc go całego i zdrowego, poczuła falę ulgi. Uśmiechnęła się słabo, nieświadomie prostując plecy.

— Jak poszło z lordem Borrosem? Przyjął warunki? — zapytała, z nadzieją w głosie.

Aemond nie odpowiedział od razu. Milczenie przeciągało się, gdy zrobił kilka kroków w głąb komnaty. Jego zwykle dumna postawa wydawała się... inna. Ciężka. Przytłoczona. Uśmiech Maegelle powoli zgasł, gdy dostrzegła wyraz jego twarzy. Nie uśmiechał się — nie żeby często to robił, ale tym razem wyglądał jak ktoś, kto poniósł klęskę.

W jego spojrzeniu było coś, co ją zaniepokoiło. Przypominał skarcone dziecko, które nie chce przyznać się do winy, a jednocześnie czuje ciężar konsekwencji.

— Aemond, wszystko dobrze? — zapytała niepewnie, widząc jak grdyka na jego krtani drga, gdy ciężko przełknął ślinę. — Borros się nie zgodził?

Jego jedyne oko wylądowało na niej, ale zaraz ponownie odwrócił wzrok.

— Zgodził się — odparł sucho.

To nie była odpowiedź, której się spodziewała.

— Więc o co chodzi? — zapytała, marszcząc brwi.

Nie odpowiedział. Przeszedł obok niej bez słowa, jakby jej nie zauważał, i zatrzymał się dopiero przed kominkiem. Cienie tańczyły na jego twarzy, ale nawet one nie były w stanie ukryć napięcia malującego się na jego rysach. Maegelle powiodła za nim wzrokiem, wbijając go w jego napięte plecy.

 — Valzȳrys... co się stało? Proszę, powiedz coś w końcu. Martwię się o ciebie — odrzekła z troską.

Westchnął ciężko, opuszczając głowę.

— Ja... chyba zrobiłem coś złego.

Maegelle spojrzała na niego ze zdziwieniem.

— Co? — zapytała niemal bezgłośnie, nie rozumiejąc, co chce jej powiedzieć. 

Aemond w końcu odwrócił głowę i spojrzał na nią kątem oka.

— Proszę, nie bądź zła. — W jego głosie pobrzmiewało coś, czego rzadko w nim słyszała. Czy to była... obawa? — I tak już dość usłyszałem z ust matki i dziadka, nim tu przyszedłem.

Maegelle zastygła, słysząc jego słowa.

— Nie mogę nic obiecać, jeśli nie wiem, o co chodzi — powiedziała przezornie, unosząc się z siedzenia fotela. Zbliżyła się do niego ostrożnie, kładąc mu delikatnie dłoń na ramieniu. Aemond napiął się pod jej dotykiem. — Aemond... co stało się w Końcu Burzy?

Aemond wpatrywał się w płomienie, jakby szukał w nich odpowiedzi, których sam nie potrafił znaleźć. Ogień tańczył w jego jedynym oku, odbijając migotliwie światło na jego ostrych rysach twarzy. Jego oddech był powolny, ale Maegelle widziała napięcie w jego szczękach oraz w zaciśniętych pięściach.

— Nie byłem jedynym, który udał się z propozycją do lorda Borrosa — powiedział w końcu, jego głos był szorstki, wręcz zmęczony. — Ten bękart Strongów zjawił się niedługo po mnie z wiadomością od tej kurwy, która uważa się teraz za królową.

Maegelle poczuła, jak coś ściska ją w żołądku.

— Lucerys... — wyszeptała, bardziej do siebie niż do niego.

Aemond kiwnął głową.

— Chciałem tylko jego oka. — Jego ton stał się niemal szeptem. — Jako zapłatę za moje. — Przez krótką chwilę w komnacie panowała cisza, przerywana jedynie trzaskiem ognia. — Nie przypuszczałem, że sprawy potoczą się w ten sposób... — dodał, jakby sam wciąż próbował w to uwierzyć.

Maegelle zesztywniała. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, a jej serce zaczęło bić coraz szybciej. Czuła, że nie chce znać odpowiedzi na pytanie, które cisnęło jej się na usta.

— Co zrobiłeś, Aemond?

Jego imię zabrzmiało jak ostrze wbijające się w ciszę.

Aemond powoli odwrócił się w jej stronę. Jego twarz była kamienna, ale w oku błyszczało coś, czego nie potrafiła odczytać. Przełknął ślinę, podczas gdy jego pierś uniosła się głęboko.

— Zabiłem Lucerysa Velaryona — powiedział na jednym wydechu. — A wraz z nim jego smoka.

Maegelle poczuła, jak świat wokół niej się trzęsie. Serce uderzyło boleśnie o żebra, a oddech ugrzązł jej w gardle. Otworzyła usta, ale żadne słowa nie przyszły. Miała wrażenie, jakby podłoga pod jej stopami nagle przestała istnieć, a ona spadała w bezdenną otchłań.

Nie. To nie mogła być prawda. Nie mogła w to uwierzyć.

Poczuła nadchodzące falę mdłości, a świat wokół niej stał się rozmyty, wręcz nierealny. Przytrzymała się podłokietnika fotela, próbując złapać równowagę. Jej palce zacisnęły się na drewnie, jakby od tego zależało jej życie. Poczuła jak po jej plecach spływa zimny pot, a jej ciało przebiegł dreszcz.

Drżąc, uniosła wzrok. Aemond patrzył na nią bez ruchu, bez cienia uśmiechu, bez tej arogancji, którą zawsze nosił jak zbroję. Ale w jego oku nie było też żalu. Był tylko ciężar. Może zrozumienie konsekwencji tego, co zrobił. Może akceptacja.

— Aemond... — wykrztusiła, ale nie była pewna, co chciała powiedzieć.

Aemond zabił Luke'a. Ich własnego siostrzeńca. Tego samego chłopca, który w dzieciństwie wydłubał mu oko.

Oko za oko. Krew za krew.

Maegelle zamknęła oczy na ułamek sekundy, próbując uspokoić myśli. Ale nie potrafiła. Nie potrafiła zignorować drżenia własnych rąk, ciężaru, który osiadł jej na piersi.

— Wiesz, co to oznacza...? — szepnęła, ledwo słyszalnym głosem.

Nie wiedziała, jak szybko wieść o śmierci Lucerysa dotrze na Smoczą Skałę, lecz była pewna jednej rzeczy — jak tylko Rhaenyra usłyszy o śmierci syna, nie będzie już odwrotu.

Aemond milczał. Nie musiał odpowiadać. Wojna, która wisiała nad nimi od lat, teraz stała się faktem. Może i miała wybuchnąć prędzej czy później, ale to on, Aemond, ją przypieczętował.

— Coś ty zrobił... — szepnęła drżącym głosem, kładąc dłoń na piersi, czując bolesne kłucie. Jej gardło było ściśnięte, a oczy zaszkliły się łzami, których nie chciała za wszelką cenę wypuścić.

Na zewnątrz niebo nagle rozbłysło, a chwilę później powietrze przeszył grom. Głęboki, niski dźwięk odbił się echem od murów zamku.

Na horyzoncie majaczyła burza i dopiero miała zebrać swoje żniwa.

Krwawe żniwa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro