CHAPTER TWELVE
•──•─•──•✦•──•─•──•
Harra szła szybkim krokiem przez pałacowy korytarz, a cichy stukot jej kroków odbijał się echem od zimnych, kamiennych ścian. Wczesne słońce wlewało się przez wysokie okna, oświetlając drogę prowadzącą do komnat księżniczki Maegelle. Harra, jak co dzień, niosła z sobą niewielką tacę z poranną herbatą i świeżymi owocami. Co jakiś czas mijała pojedynczych członków służby, którzy tak jak ona spieszyli do swych obowiązków.
Kiedy zbliżała się do zakrętu, jej myśli krążyły wokół zadań, które czekały ją tego dnia. Skręciła gwałtownie, zamyślona, i niemal zderzyła się z osobą, która nagle wyłoniła się zza rogu. Na moment wstrzymała oddech, zaskoczona, ale jeszcze bardziej zdumiona była, gdy rozpoznała sylwetkę księcia Aemonda, który odchodził od drzwi komnaty należącej do młodszej księżniczki. Jego twarz była chłodna, jak zawsze, a jego oko utkwione było przed siebie, jakby nie dostrzegając jej obecności. Minął ją bez słowa, ale Harra nie mogła powstrzymać się od obejrzenia się za nim.
Gdy weszła do komnaty, powitała ją zupełna cisza. Zasłony były szczelnie zaciągnięte, a jedynie słaba wiązka światła przeciskała się przez niewielką szparę między nimi. Zbliżyła się do okien i jednym szybkim ruchem rozsunęła zasłony, wpuszczając do środka jasne promienie słońca.
— Dzień dobry, księżniczko — powiedziała z entuzjazmem. — Mamy dziś przepiękny dzień.
Maegelle odpowiedziała na to jedynie cichym jękiem, zakrywając się kołdrą po sam czubek głowy. Światło dnia zdawało się być dla niej zbyt jasne oraz zbyt brutalne w porównaniu do mroku, który wcześniej panował w pomieszczeniu.
Harra westchnęła i położyła dłonie na biodrach, spoglądając na księżniczkę z troską.
— Czy ty w ogóle spałaś? — zapytała, widząc zmęczenie malujące się na twarzy Maegelle.
Księżniczka uchyliła kołdrę i spojrzała na dziewczynę swoimi zamglonymi od niewyspania oczami.
— Nie spałam zbyt dobrze — przyznała cicho, a jej głos zdradzał więcej, niż chciała ujawnić.
— Czy ma to może coś wspólnego z księciem Aemondem? — zapytała, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
Maegelle natychmiast usiadła na łóżku, jej serce zabiło mocniej, a twarz przybrała wyraz niepewności.
— Co? — zdołała jedynie wydusić, próbując ukryć swoje zaskoczenie.
Harra nie zamierzała się wycofać. Spoglądała na księżniczkę wyczekująco, a jej głos był teraz bardziej dociekliwy.
— Widziałam go na korytarzu — zaczęła, wskazując kciukiem za siebie, w stronę drzwi. — Prawie na mnie wpadł, kiedy tu szłam. Wiesz coś o tym?
Maegelle skuliła się na łóżku, czując narastające napięcie. Jej myśli galopowały, próbując znaleźć odpowiednie słowa, by uspokoić Harrę. Prawda była zbyt skomplikowana i zbyt osobista, by mogła ją tak po prostu wyjawić.
— Ja... miałam w nocy koszmar — odpowiedziała po chwili, a jej głos był spokojny, choć drżał lekko, jakby była na granicy przyznania się do czegoś więcej. — Śniło mi się, że ktoś włamał się do mojej komnaty. Aemond, który akurat wtedy wracał, usłyszał mój krzyk. Zaproponował, że w ramach przeprosin za swoje wcześniejsze zachowanie będzie pilnował drzwi do mojej komnaty, by na pewno nikt tu nie wszedł. Najwyraźniej nie żartował w tym temacie.
Maegelle w pewnym sensie nie kłamała. Po zdarzeniu z poprzedniej nocy bała się pozostać zupełnie sama, a Aemond zaproponował jej, że będzie jej strzegł przez całą noc. Różniło się to tylko tym, że wcale nie śnił jej się żaden koszmar oraz to, iż chłopak wcale nie przesiadywał przed drzwiami jej komnaty. Siedział przy niej blisko, trzymając ją za rękę, aż w końcu jej nerwy uspokoiły się na tyle, że mogła choć na moment zapaść w sen.
Harra patrzyła na nią przez chwilę w milczeniu, po czym powoli skinęła głową, jakby uznając, że odpowiedź była wystarczająco sensowna.
— Więc, między waszą dwójką wszystko już dobrze? — zapytała, a w jej głosie pojawiła się nuta ulgi.
Maegelle spuściła wzrok na swoje dłonie, które bawiły się skrawkiem kołdry. To pytanie było proste, ale odpowiedź na nie już nie. Wszystko wydawało się powracać do normy, ale czuła, że między nimi pozostało coś niewypowiedzianego, czego logicznie nie potrafiła wytłumaczyć. Jednak Harra nie musiała znać tych wszystkich szczegółów, nie musiała wiedzieć, jak bardzo ich relacja zmieniła się przez jedną noc.
— Myślę, że jak najbardziej — odpowiedziała z niewielkim uśmiechem, starając się, by brzmiało to przekonująco.
Harra odwzajemniła uśmiech, czując jak napięcie opuszcza jej ciało. Księżniczka znów była spokojna, a to oznaczało, że dzień mógł przebiegać normalnie, bez zmartwień. Ale Maegelle, mimo że starała się przekonać samą siebie, że wszystko jest w porządku, wiedziała, że ta noc pozostawiła w niej ślad. Ślad, który uświadomił jej, że w świecie pełnym przemocy, ją jako niewinną oraz bezbronną księżniczkę wiele dobrego w życiu nie czekało.
***
Maegelle szła przez pałacowe korytarze, niosąc w ramionach obszerną księgę, której ciężar zdawał się być odbiciem jej własnych myśli. Z każdym krokiem czuła, jak narasta w niej frustracja, która powoli zamieniała się w poczucie bezradności. Miała nadzieję znaleźć coś o królowej Visenyi, legendarnej wojowniczce, której imię budziło strach i podziw. Szukała czegoś, co mogłoby pomóc jej samej opanować sztukę walki, by chociaż przez chwilę poczuć się mniej bezbronna, ale jedynie na co się natknęła to szczątkowe informacje, które były tylko suchą oraz nieprzydatną wiedzą. Maegelle miała ochotę przekląć samą siebie i swoją głupotę. Gdy tylko natknęła się na maestra, który zapytał jej czego dokładnie szukała, uciekła jak największy tchórz, bojąc się że wszystko opowie jej matce.
Maegelle głęboko westchnęła. Kogo ona chciała oszukiwać, nie była żadnym wojownikiem, a tym bardziej Visenyą. Była nikim. Próbowała siebie przekonywać, że jest silna, ale głos w jej głowie szeptał okrutną prawdę, daleko było jej do wojowniczki. Nigdy nią nie była i nigdy nią nie będzie. Jej ręce były wiotkie i nie wyćwiczone, nie nadawały się do walki. Jedyne, co znały to dotyk igły, a nie rękojeści miecza. Jedyne wspomnienie, kiedy pamiętała, że trzymała w swojej dłoni broń, było gdy jej ojciec pozwolił potrzymać jej Blackfyre'a czy jego sztylet z valyriańskiej stali. Była bezbronną księżniczką, którą jedyną bronią był smok, który większość swojego czasu spędzał w Smoczej Jamie niż przy niej. Była bezużyteczna.
Jej myśli wróciły do minionego wieczoru, kiedy to spotkała się z prawdziwym niebezpieczeństwem. Mężczyzna, którego twarz była cieniem w jej pamięci, stał nad nią, gotów uczynić coś, co mogłoby na zawsze złamać jej duszę. Gdyby nie Aemond... Drżała na myśl o tym, co mogło się wydarzyć. Wiedziała, że nie jest w stanie obronić się sama, że bez pomocy kogokolwiek jest niczym więcej niż ofiarą.
W końcu dotarła do drzwi swojej komnaty, znużona oraz wciąż pogrążona w myślach. Bez większej uwagi chwyciła za klamkę drzwi, naciskając na nią. Wsunęła się do środka, zamykając je za sobą z cichym westchnieniem, ale gdy się odwróciła, jej serce zamarło. Na widok Aemonda siedzącego w jej komnacie, krzyk wyrwał się z jej gardła, a księga wypadła jej z rąk, upadając z hukiem na ziemię.
— Na siedem piekieł! Aemond, co ty tu robisz? — zawołała, wstrząśnięta i zdezorientowana.
Aemond, widząc jej zaskoczenie, od razu wstał z miejsca, zbliżając się do niej z wyraźną troską.
— Przyszedłem sprawdzić, jak się czujesz po wczorajszym wieczorze — odparł spokojnie.
Maegelle spojrzała na niego z goryczą, czując, jak wszystkie emocje, które tak długo w sobie tłumiła, teraz gwałtownie wypływają na powierzchnię.
— A jak mam się czuć? — zapytała ironicznie. — Tamten mężczyzna chciał mnie skrzywdzić, a ja? Ja nie mogłam na to nic poradzić. Wiesz, jakie to uczucie być zupełnie bezbronnym? Gdzie jedynym wyjściem jest modlić się do bogów o jakikolwiek cud? Bo ja tak, Aemond.
Chłopak zmrużył swoje oko, a jego oblicze przybrało wyraz głębokiego zrozumienia. Cicho mruknął coś pod nosem i podszedł do niej, schylając się po upuszczony przedmiot. Spojrzał na jej okładkę i oddał ją Maegelle, a opuszki jego palców delikatnie przejechały po grzbiecie jej dłoni.
— Po co ci ta książka? — zapytał cicho.
Maegelle przyjęła księgę z drżącymi rękami, jakby szukała w niej nie tylko odpowiedzi, ale także ukojenia.
— Ja... chciałam nauczyć się walczyć — odrzekła ze wstydem.
Aemond spojrzał na nią zaskoczony.
— Walczyć? — zapytał, jego wyraz twarzy wyrażał zdziwienie i troskę. — Czemu w takim razie nie poprosiłaś o to ser Cristona?
— Nie jestem wojownikiem, Aemond — odpowiedziała z rezygnacją. — Jestem za stara na podstawy nauki trzymania czy wymachiwania mieczem. Nie nadaję się do tego. — Podeszła do fotela, opadając na jego siedzenie. — Chcę umieć się bronić, gdy zajdzie taka potrzeba. Nie w smak mi zabijanie wrogów na polu bitwy czy stawanie w szranki w turniejach. To nie dla mnie.
Aemond przeskanował ją wzrokiem, a potem, ku jej zdziwieniu, wyciągnął zza paska niewielki sztylet. Podszedł do niej i przyklękając na jedno kolano, zrównując się z nią twarzą. Wyciągnął do niej broń, kierując w jej stronę rękojeść.
— Chcesz się nauczyć walczyć? Dobrze. Ja cię nauczę.
Maegelle uniosła na niego zdumione spojrzenie.
— Co?
Aemond skinął głową, a jego wzrok nie odrywał się od jej twarzy.
— Chcesz umieć się bronić, ale jednocześnie nie chcesz władać mieczem. Nauczę cię kilku chwytów sztyletem. Jest niewielki. W razie potrzeby możesz go łatwo ukryć pod ubraniem i nikt się nie zorientuje — wyjaśnił Aemond.
Maegelle zadrżała nieznacznie, mając co do tego wątpliwości.
— Nie jestem pewna. Matka na pewno nie będzie zadowolona z tego faktu.
— A kto powiedział, że będzie musiała o tym wiedzieć? — zapytał Aemond z błyskiem w oku, który zdradzał, że ma plan.
Maegelle spojrzała na niego z zaintrygowanym wyrazem twarzy, jej serce zaczęło bić szybciej, pełne mieszanki niepewności i fascynacji. Aemond wbił w nią wzrok, a kącik jego ust uniósł się nieznacznie.
— Nie masz przypadkiem ochoty na małą przejażdżkę?
***
Szum fal rozchodził się wokół, obmywając piaszczysty brzeg plaży morską pianą. Pod rozświetlonym niebem, słońce rzucało swoje ostre promienie, przez co piasek lśnił jak złote drobinki rozsypane wszędzie wokół. W tle, między kołyszącymi się falami, dobiegały ciche pomrukiwania smoków, które z wdziękiem rozłożyły się na ciepłym piasku, wygrzewając się w promieniach popołudniowego słońca. Gaelithox, co jakiś czas unosił wzrok, słysząc nadbiegające do niego odgłosy, podczas gdy Vhagar nie zaszczycała ich uwagą, śpiąc głębokim snem.
Wielu uważało, że więź między smokami jest zależna od tej między ich jeźdźcami. Jeśli jeźdźcy byli w dobrych stosunkach, ich smoki często żyły w zgodzie, ale jeśli była między nimi niezgoda, efekt był równie wyraźny. Maegelle zauważyła wyraźną zmianę w zachowaniu swojego smoka. Odkąd tylko relacja między nią i Aemondem się zacieśniła, Gaelithox zaczął coraz bardziej zbliżać się z Vhagar niż z innymi smokami. Wielokrotnie siłą przedzierał się na zewnątrz Smoczej Jamy, uciekając Strażnikom Smoków, by pobyć ze starą smoczycą, która wolała przebywać poza murami jaskini. Nawet sama Vhagar była podirytowana i zmęczona jego szczeniackim zachowaniem, czego dowodem była niewielka szrama na jego ciele. W każdym bądź razie, relacja między nimi była na dobrej drodze, sądząc po tym ile czasu ze sobą spędzali.
Maegelle sapnęła, unosząc się z ziemi, a jej włosy rozsypały się wokół jej twarzy, kiedy to po raz kolejny wylądowała tyłkiem na piaszczystej plaży. Mogła przysiąc, że piasek znajdował się w każdym zakamarku jej ciała, uwierając jej skórę. Aemond górował nad nią, a na jego twarzy pojawił się drwiący uśmieszek, który budził w niej zarówno irytację, jak i nieodparte pragnienie, by mu go zetrzeć z twarzy.
Maegelle spojrzała na niego z oburzeniem.
— To nie fair! — wykrzyknęła, patrząc na niego z wyrzutem. — Jak mam się czegoś nauczyć, kiedy non stop ląduję na ziemi?
Aemond wzruszył ramionami, a jego uśmiech bardziej się poszerzył.
— Żeby móc podnieść się z nóg, najpierw trzeba upaść — odpowiedział spokojnie.
Maegelle zdmuchnęła kosmyk włosów, który spadł jej na twarz, z rezygnacją zauważając, że jej wygląd pozostawia wiele do życzenia. Jej włosy były roztrzepane, a ubrania wymięte i zabrudzone, w przeciwieństwie do tych należących do chłopaka. Aemond wyglądał jak zawsze nienagannie, nosząc się z nonszalancją, podczas gdy jego fryzura pozostała w idealnym stanie.
Dziewczyna prychnęła.
— Doprawdy? Nie wiedziałam — odpowiedziała z ironią, podczas gdy jej głos drżał od tłumionej złości. — Jesteś ode mnie o wiele silniejszy i wyższy. Jak mam cię niby pokonać?
Aemond podszedł bliżej, wyciągając w jej stronę sztylet. Jego spojrzenie było twarde i wbite prosto w nią, lustrując z góry do dołu jej sylwetkę.
— Podczas walki przeciwnik nigdy nie daje ci forów — powiedział, a ona niechętnie przyjęła od niego broń, którą upuściła. — Jeśli chcesz go pokonać, musisz go przechytrzyć.
Maegelle spojrzała na niego zdezorientowana, czując, jak jej myśli wirują bezradnie w poszukiwaniu odpowiedzi.
— Jak? — zapytała, czując, jak rośnie w niej niepewność.
Aemond uśmiechnął się lekko, jakby znał odpowiedź, której ona nie mogła jeszcze dostrzec.
— Używając tego, w czym jesteś najlepsza — odparł z pewnością z głosie.
Maegelle uniosła brwi, jeszcze bardziej zdezorientowana.
— Mam go pokonać tańcem? — zapytała, pół żartem, pół serio. — Szybciej padnie ze śmiechu, niż go choćby tknę końcówką sztyletu.
Kącik ust Aemonda uniósł się w uśmiechu, który był bardziej zachętą niż kpiną.
— To już coś — powiedział, odsuwając się nieco. — Wracaj na swoją pozycję.
Maegelle jęknęła przeciągle, ale posłusznie wykonała jego polecenie. Jej serce wciąż biło szybko, nie tylko z wysiłku, ale i z emocji, które nie dawały jej spokoju.
— Stań stabilnie. Nogi lekko rozstawione, rozluźnij ramiona. To że będziesz spięta, nic ci nie pomoże — pouczył ją Aemond, a ona starała się zastosować do jego rad.
W jego oku zatańczyły iskry niecierpliwości, a zaciśnięte mocno usta zdradzały koncentrację.
— Jesteś gotowa? — zapytał jej, chcąc upewnić się czy jest gotowa.
Maegelle skinęła głową, jej serce biło szybko, a dłonie spoczywały na sztylecie, który zaciskała tak mocno, że aż zbielały jej knykcie Broń wydawała się nagle cięższa, jakby ważyła więcej pod ciężarem jej niepewności. Aemond ruszył na nią bez wahania, bez broni, lecz nie było to pocieszeniem. Nawet bez niej chłopak był niebezpieczny, a jego ruchy szybkie i precyzyjne, jakby każda walka była dla niego naturalnym tańcem.
Maegelle cofnęła się instynktownie, uchylając się przed jego pierwszym ciosem. Adrenalina pulsowała w jej żyłach, nakazując jej działać szybciej, mocniej. Zamaszystym ruchem rzuciła się w jego stronę, ale Aemond z łatwością uchylił się, jakby jej ruchy były zbyt przewidywalne. W każdej chwili, w każdym ruchu, nie było miejsca na litość. Dla Aemonda żadne uczucia nie grały tu roli. Jeśli chciała nauczyć się walczyć, musiała stanąć z przeciwnikiem, jak do prawdziwej walki.
Aemond był bezwzględny. W każdym jego ruchu czuła tę nieugiętą determinację, ten ogień, który nie pozwalał mu odpuścić nawet na chwilę. Z kolei ona... bała się. Nie jego, nie ciosów, które mogłyby ją zranić. Bała się, że zadając cios, naprawdę go skrzywdzi. Ta obawa paraliżowała jej ruchy, każdy gest był niepewny, a w każdym swoim kroku czuła wahanie. Co rusz odskakiwała, próbując uniknąć jego ataków, a piach pod jej stopami stawał się coraz bardziej grząski, uginając się pod nią, jakby chciał ją powstrzymać przed ucieczką.
W jednej chwili, gdy Maegelle wykonała zgrabny unik i piruet, Aemond zatrzymał się na moment, spoglądając na nią z lekkim uśmiechem.
— Tańczysz czy walczysz? — rzucił z kpiną, która przeszyła ją na wskroś.
Ta krótka uwaga zapiekła ją w sercu, a coś jakby w niej pękło. Z zaciśniętymi zębami, wydała z siebie krzyk pełen emocji i rzuciła się na niego, atakując z całą mocą. Ale Aemond był gotowy, jakby przewidział każdy jej ruch. Jego ręka błyskawicznie zablokowała jej uderzenie, a silny uścisk odebrał jej kontrolę nad sztyletem. Próbowała wyrwać się z jego żelaznego uchwytu, ale bezskutecznie. Sztylet wypadł z jej dłoni i upadł na piasek.
Niespodziewanie, Aemond zwolnił uścisk i pchnął ją delikatnie, ale wystarczająco mocno, by straciła równowagę. Upadła na piasek, który z miękkim szelestem otulił jej ciało. Próbowała złapać oddech, czując, jak jej serce wali w piersi jak młot.
Chłopak nachylił się nad nią, kucając, a jego cień rozlał się nad jej drobną sylwetką. Jego spojrzenie było chłodne, a w oczach czaiła się nieokreślona iskra.
— Jeśli chcesz kogoś pokonać, musisz wykazać się zręcznością, szybkością... — jego głos był spokojny, niemal łagodny. Wyciągnął do niej dłoń, a jego usta drgnęły w ledwo widocznym uśmiechu. — Oraz sprytem.
Maegelle wpatrywała się w jego twarz, skupiając się na jego oku, które z uwagą i niemal czułością śledziło każdy jej ruch. Przyjęła jego dłoń, czując, jak ciepło jego skóry przenika przez jej palce. Wstała z jego pomocą, ale nie pozwoliła, by chwilowa ulga ją zmyliła. W jednej chwili, gdy najmniej się tego spodziewał, podcięła mu nogi, a Aemond upadł na ziemię z zaskoczeniem malującym się na jego twarzy.
Maegelle poczuła rosnący w niej triumf, jakby to małe zwycięstwo miało dla niej większe znaczenie niż jakakolwiek wygrana bitwa. Z uśmiechem podbiegła po swój sztylet, czując, jak adrenalina rozsadza jej serce. Ale gdy tylko spojrzała na Aemonda, wiedziała, że to jeszcze nie koniec.
— Nieźle — skomentował, wstając z ziemi z niepokojącym uśmiechem na ustach. — Ale to nadal za mało.
Rzucił się na nią z nową siłą, a Maegelle odpowiedziała na to z pełnym zapałem. Ich ciosy były szybkie, precyzyjne. Okrążali się nawzajem, rzucając pojedyncze ciosy, które raz po raz mijały cel, zmuszając ich do ciągłego ruchu.
Maegelle czuła, jak jej serce bije w rytmie, którego nie mogła zignorować. Adrenalina mieszała się ze zmęczeniem, jej oddech stawał się coraz bardziej nierówny oraz płytki. Każdy ruch był walką z własnym ciałem, które powoli zaczynało odmawiać posłuszeństwa. Zamachnęła się ostatnim, desperackim ruchem, ale zanim zdążyła uderzyć, Aemond zniknął z jej pola widzenia.
Nim zdążyła zrozumieć, co się dzieje, poczuła jak jego ręka łapie tę należącą do niej, po czym zimna stal musnęła skórę jej krtani, a ciepły oddech Aemonda owiał jej szyję. Dreszcz przeszedł przez jej plecy, a serce przyspieszyło jeszcze bardziej, tym razem z powodu czegoś innego niż tylko walka.
— Masz już dość? — zapytał cicho, jego głos był niemal szeptem, a bliskość sprawiała, że jej myśli zaczęły się plątać.
Maegelle pokręciła głową, choć jej ciało chciało poddać się tej chwili.
— Nie — odpowiedziała zdecydowanie. Jej głos drżał, ale w sercu wiedziała, że nie mogła przegrać.
W tej samej chwili zebrała całą swoją siłę i uderzyła łokciem na oślep. Trafiła. Aemond skulił się pod wpływem ciosu, bardziej z zaskoczenia niż samego bólu, a sztylet upadł na ziemię. Maegelle nie straciła ani chwili, napierając na niego z pełną siłą, zwalając go z nóg. Aemond upadł na ziemię, a Maegelle, triumfalnie uśmiechnięta, usiadła na jego klatce piersiowej, czując, jak jego szybki oddech unosi jej ciało.
— Wygrałam — wyszeptała z pełną satysfakcją, której nie mogła ukryć.
Aemond spojrzał na nią zaskoczony, a potem jego brew uniosła się w górę.
— Tak myślisz? — odparł, i nim zdążyła odpowiedzieć, przewrócił ją na plecy, zmieniając strony w mgnieniu oka. Jego ręce przytrzymały jej nadgarstki, mocno dociskając je do piasku nad jej głową. Był tak blisko, że Maegelle mogła poczuć zapach jego skóry, a jego twarz była tuż nad jej, tak blisko, że czuła ciepło bijące z jego ciała.
Ich spojrzenia się skrzyżowały, a w powietrzu zapanowała cisza, przerywana jedynie ich nierównymi oddechami. Przez moment, który wydawał się trwać wieczność, Maegelle nie wiedziała, co zrobić. Jej serce biło tak głośno, że bała się, że Aemond je usłyszy. Czuła, jak jego uścisk na jej nadgarstkach jest jednocześnie pewny, ale nie boleśnie mocny, jakby bał się jej zrobić krzywdę, mimo wcześniejszej brutalności ich starcia.
Aemond patrzył na nią intensywnie, a jego oko przeszywało ją na wylot, jakby próbował odczytać każdą myśl, każdą emocję, która kłębiła się w jej sercu. W jego fioletowym oku dostrzegała coś, co sprawiało, że jej własne myśli stawały się chaotyczne. Było to coś więcej niż zwykła wola walki, coś więcej niż zwykła rywalizacja. Czuła, jak coś w niej drży pod jego spojrzeniem, jakby nagle odkryła część siebie, której wcześniej nie znała.
— Aemond... — wyszeptała, ledwo słyszalnie, a głos jej zadrżał, ale nie była pewna, czy z powodu walki, czy czegoś głębszego, czegoś, co trudno było jej nazwać.
On milczał, ale jego usta drgnęły, jakby chciał coś powiedzieć, jednak słowa nie wydostały się na światło dzienne. Zamiast tego, jego spojrzenie złagodniało, a chwila między nimi nabrała nowego, intensywnego znaczenia. Nie było już tylko walki, nie było tylko prób przechytrzenia siebie nawzajem. Było coś, co zawiązało się między nimi, coś delikatnego i zarazem potężnego.
Czas zwolnił. Piach pod ich ciałami był ciepły, a otaczający ich świat wydawał się nagle odległy, jakby znajdowali się w innym wymiarze, gdzie istnieli tylko oni dwoje. Maegelle poczuła, jak jej oddech się uspokaja, ale serce nadal biło jak szalone. Wzrok Aemonda skupił się na jej twarzy, badając każdy detal, jakby chciał zapamiętać tę chwilę na zawsze.
Maegelle nie wiedziała, co nią kierowało. Czy to był impuls, czy może zwykła głupota? Nie była pewna, ale w jednym nieprzemyślanym ruchu zbliżyła się do Aemonda, skracając odlegosć między nimi. Ich oddechy zmieszały się. Chłopak rozchylił lekko usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale Maegelle nie dała mu na to szans. Jej usta musnęły jego wargi, a Aemond zamarł. Od razu pożałowała tego kroku, zdając sobie sprawę z jego zdziwienia. Miała zamiar się cofnąć, ale zanim zdążyła to zrobić, Aemond odwzajemnił pocałunek, pogłębiając go.
Mimo chłodnej morskiej bryzy, która otulała jej ciało chłodem, Maegelle poczuła, jak jej skóra staje się gorętsza. Jej myśli stały się bardziej chaotyczne, odpływając gdzieś daleko. Aemond puścił jej nadgarstki, a jego dłoń znalazła się w zgięciu jej talii. Niespodziewanie z gardła dziewczyny wyrwał się cichy jęk rozkoszy, a na usta Aemonda wpłynął zadowolony uśmiech, który Maegelle mogła wyczuć przez pocałunek. Instynktownie położyła dłoń na jego prawym policzku, gładząc go z czułością. Przesunęła rękę wyżej, sięgając do tyłu jego głowy, po czym zanurzyła palce w jego aksamitnych włosach. Gdy poczuła skórzany pasek opaski na oko, jednym sprawnym ruchem pociągnęła za nią, zdejmując.
Aemond odsunął się zaskoczony, oddychając ciężko.
— Co robisz? — zapytał, patrząc na nią z mieszanką zdumienia i zaskoczenia.
Maegelle spojrzała na niego zamglonym wzrokiem, jej policzki były zarumienione, a usta spuchnięte od pocałunku.
— Chciałam zobaczyć prawdziwego ciebie — wyszeptała, przejeżdżając opuszkami palców po bliźnie, która szpeciła jego twarz.
Aemond przymknął na moment powieki, po czym spojrzał na nią intensywnie. Jego niebieski szafir w prawym oczodole błysnął w promieniach słońca.
— I co widzisz? — zapytał, unosząc jej podbródek. Czuła jak jej skóra paliła się pod jego dotykiem.
— Dorosłego mężczyznę, który już dawno temu przestał być chłopcem. Mężczyznę, który chciał skraść serce niedostępnej dla niego damy — odpowiedziała Maegelle.
Aemond nachylił się bliżej, ściszając swój głos do szeptu. Ich usta dzieliły milimetry.
— I co? Udało mu się?
Maegelle uchyliła usta, po czym je przygryzła.
— Najwidoczniej tak.
Aemond nie oczekiwał innej odpowiedzi. Ponownie połączył ich usta w głębokim pocałunku. Ich usta walczyły o dominację, a wcześniejsza walka wydawała się przy tej jedynie rozgrzewką. Ich oddechy mieszały się ze sobą, przynosząc na myśl grzeszną rozkosz. Uczucia, które czuła w tej chwili były do nieokiełznania. Nigdy nie czuła się tak, jak w tej chwili. To był pierwszy raz, jak ktoś skradł jej pocałunek, ale nie był to taki, o którym tak wiele razy czytała. Nie był niewinny, a ich usta wcale zaledwie się nie stykały. Był gorący, głęboki, doprowadzając ją tym do szaleństwa. Nigdy nie spodziewała się takiej pasji ze strony kogokolwiek, a szczególnie Aemonda. Jego ruchy czasem były zbyt nieśmiałe i niepewne, a gdy tylko znajdowali się zbyt blisko, zawsze to on pierwszy odwracał wzrok. A teraz? Pożądliwie przyciskał ją do swojego ciała, zacieśniając uścisk jego dłoni na jej talii, jakby bał się, że się rozpłynie, znikając na zawsze.
Zarzuciła swoje dłonie na jego kark, oplatając je wokół jego szyi. Zanurzyła swoje dłonie w jego włosach, przeczesując je smukłymi palcami. Drażniąc się z nim, pociągnęła delikatnie za ich końcówki. Słysząc jego ciche mruczenie, uśmiechnęła się pod nosem. Jego ręka zsunęła się niżej na jej biodro, ściskając je mocno, przez co cicho westchnęła.
W oddali rozległo się ostrzegawcze syknięcie, a oni zaskoczeni oderwali się od siebie, oglądając się w kierunku dźwięku. Vhagar i Gaelithox z uwagą przyglądali się im, a ich ślepia intensywnie śledziły każdy najmniejszy ruch. Z gardła czarnego smoka wydarł się głęboki dźwięk, patrząc wprost na Aemonda i posyłając mu niepokojące spojrzenie. Maegelle cicho się zaśmiała z absurdu tej sytuacji, a następnie podniosła wzrok na Aemonda.
— Dobrzy bogowie... — wyszeptała, kręcąc głową.
Ze wstydem oparła czoło o jego klatkę piersiową, mając ochotę schować się gdzieś głęboko, gdzie nikt nie mógłby jej znaleźć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro