Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

CHAPTER SIX

•──•─•──•✦•──•─•──•

Na dziedzińcu panowało małe zamieszanie. Zewsząd słychać było głosy rozmów służby pomieszane z dźwiękami uderzeń drewnianych mieczy o manekiny. Maegelle siedziała koło swojego ojca Viserysa, który bacznie wraz z królewskim namiestnikiem, Lyonelem Strongiem, oglądał książęcy trening. Maegelle, co jakiś czas unosiła swój wzrok, zerkając na trenujących braci oraz swoich siostrzeńców, którzy ćwiczyli walkę mieczem. Księżniczka im trochę tego zazdrościła.

Kiedyś, gdy spytała Septy, czemu nie trenuje walki mieczem jak chłopcy, ta ją zbeształa, twierdząc, że jest to barbarzyńskie zajęcie oraz że jako księżniczka i dziewczynka, powinna uczęszczać na inne lekcje. Maegelle była dociekliwa i uparta, więc zapytała ją, co jeśli znalazłaby się w sytuacji, że musiałaby się bronić. Starsza kobieta wyśmiała ją. Twierdziła, że w królestwie panuje pokój, a nawet jeśli, od tego ma strażników, oraz że jej ochroną powinien zająć się jej przyszły mąż. Maegelle nie spodobała się ta odpowiedź, ale nie mogła na to nic zaradzić, kiedy kobieta kazała wrócić jej do wyszywania.

Nastolatka wróciła do teraźniejszości i spojrzała na prawie ukończoną chusteczkę w swoich rękach. Uśmiechnęła się delikatnie, widząc, że wzór wyszedł jej lepiej niż na początku myślała. Viserys przeniósł wzrok z trenujących chłopców na swoją najmłodszą córkę. Z ciekawością spojrzał na chusteczkę, którą haftowała. Na białym materiale wybijał się czarny smok z ostrymi rogami, które wychodziły mu z głowy, a jego sylwetka była przyozdobiona złotymi wykończeniami.

— Piękny smok, nieprawdaż, Lyonelu? — odrzekł, obracając się do królewskiego namiestnika.

Mężczyzna skinął mu głową.

— W rzeczy samej, Wasza Miłość.

Maegelle uśmiechnęła się na ich pochlebne słowa.

— Dziękuję, lordzie Namiestniku — powiedziała, po czym zwróciła się do króla. — To prezent dla ciebie, ojcze. Byś zawsze nosił przy sercu cząstkę Baleriona, by twoje dni nigdy nie były samotne oraz były przepełnione radością.

Viserys westchnął z zaskoczenia. Jego kąciki ust podniosły się delikatnie.

— Och... — wydusił. — To bardzo miłe z twojej strony, że myślisz o schorowanym ojcu. Dziękuję... — powiedział, zacinając się ze wstydem.

Maegelle spojrzała na niego z nadzieją, czekając, aż dokończy. Namiestnik widząc jego dezorientację, nachylił się nad uchem króla, zwracając się do niego szeptem.

— Księżniczka Maegelle, Wasza Miłość.

Viserys otworzył usta i skinął głową.

— Ach, tak. Maegelle. Dziękuję, Lyonelu.

Uśmiech nastolatki spełzł z jej twarzy momentalnie, a cały jej dobry humor znikł w jednej sekundzie. Spuściła głowę, wbijając wzrok w chusteczkę, która nie wydawała się już tak fascynująca jak dotychczas.

Maegelle nie mogła powstrzymać lawiny emocji, która ją obezwładniła. Czuła się jakby nagle cały świat zwalił się na jej ramiona. Próbowała opanować drżenie rąk, ale serce biło jej tak mocno, że miała wrażenie, iż wszyscy wkoło mogą je słyszeć. Była zrozpaczona, że ojciec nie pamiętał jej imienia, jakby była jedną z wielu obcych osób, które łatwo można było zapomnieć.

Księżniczka wstała powoli, starając się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Miała ochotę się stąd wydostać, zakopując głęboko pod ziemią, zanim łzy zdradzą, jak bardzo ją to zabolało, ale nie mogła. Wzięła głębszy oddech, zacieśniając palce, które wbiły się w gładką skórę wnętrza jej dłoni. Przywołała na swoją twarz fałszywy uśmiech, by nie zdradzić swoich prawdziwych uczuć, po czym z gracją oparła się o kamienną barierkę. Wiedząc że nikt już nie zerka w jej stronę, tracąc momentalnie nią zainteresowanie, zrzuciła swoja pozorną radość.

Aemond oderwał się od swojego treningu i zerknął w stronę balkonu, na którym siedział król wraz z namiestnikiem i młodszą księżniczką. Maegelle widząc, że chłopak spogląda w ich kierunku, pomachała mu dłonią, uśmiechając się tym razem szczerze. Aemond odwzajemnił uśmiech i wrócił do ćwiczeń.

Spoglądając na młodszego z książąt, czuła mieszaninę uczuć. Wiedziała, że od momentu ocieplenia ich relacji, mogła liczyć na jego wsparcie. Nawet jeśli miałoby to być głupie spojrzenie, wiedziała że mogła znaleźć w nim swojego sojusznika.

Cichy śmiech wyleciał z ust Viserysa, który z zadowoleniem spoglądał na swoich synów i wnuków.

— I tak ma być, Lyonelu. Chłopcy, którzy się razem uczą, razem trenują, wspólnie przewracają się i podnoszą, będą razem do śmierci. Czyż nie?

Namiestnik skinął królowi, zgadzając się z nim.

— Oby, Wasza Miłość.

Maegelle powiodła za nimi spojrzeniem. Aemond wybił swoją bronią drewniany miecz z rąk Jace'a. Na twarzy Lyonela Stronga pojawiło powątpienie w słowa króla, a ona się po cichu z nim zgodziła.

— Nie prostuj się zbytnio, książę, bo cię trafią. — Zabrzmiał donośny głos, należący do ser Cristona Cole'a.

Aemond krótko skinął głową, wracając do manekina ćwiczebnego.

Starszy z książąt w tym czasie tańcował wokół jednej z kukieł, uderzając ją z każdej strony drewnianą klingą miecza, do momentu, gdy nie został rozproszony przez przechodzące obok służki. Dowódca gwardii od razu go do siebie przywołał, ale Maegelle nie dosłyszała dokładnie, co do niego powiedział. Wkrótce ser Criston zawołał również do siebie Aemonda, by odbyli z nim krótki sparing. Oboje próbowali natrzeć na mężczyznę, ale każdorazowo ten się uchylał, unikając ich ciosów. Jego doświadczenie i umiejętności przewyższały poziom jej braci, więc nie zdziwiła się wygraną rycerza z Dorne.

Zerknęła w kierunku swoich siostrzeńców, ciekawa jak młodsi chłopcy radzą sobie ze swoim treningiem, widząc, jak ser Harwin, syn królewskiego namiestnika, dawał im małe wskazówki. Ale nie tylko ona na to zwróciła uwagę. Criston Cole widząc to, podszedł do mężczyzny. Harwin uniósł na niego spojrzenie.

— Młodsi też wymagają twej uwagi, ser Cristonie — zauważył Harwin, widząc, jak Criston bagatelizował Jace'a i Lucerysa.

Criston Cole skrzywił się na jego komentarz.

— Kwestionujesz moje metody? — odpowiedział z lekkim obrzydzeniem.

— Sugeruję, żebyś stosował je wobec wszystkich podopiecznych.

Maegelle lubiła Cristona Cole. Królewski gwardzista był zawsze dla niej miły i uprzejmy, ale tutaj ser Harwin miał całkowitą rację. Criston nigdy nie traktował Jacaerysa i Lucerysa na równi z Aegonem oraz Aemondem, i było widać jego widoczną niechęć do synów Rhaenyry. Criston pokiwał głową i z cynicznym uśmiechem spojrzał na Harwina.

— Dobrze. — Cole podszedł do Jace i złapał go za ramię, targając chłopca za sobą, jak szmacianą lalkę. — Jacaerysie! Chodź. Zmierz się z Aegonem.

Na twarzy starszego księcia pojawił się uśmiech satysfakcji.

— Najstarszy na najstarszego — dopowiedział, Criston.

Harwin spojrzał na niego z niedowierzaniem.

— To nierówny pojedynek.

Criston prychnął na jego uwagę.

— Wiem, że nie walczyłeś w bitwie. Tam nie ma równych pojedynków.

Maegelle bardziej pochyliła się nad barierką, by lepiej widzieć całe widowisko. Jace ustawił się na przeciw Aegona, który z prześmiewczym uśmieszkiem, zerkał na siostrzeńca, podczas gdy ten niepewnie trzymał drewnianą broń.

— Unieście broń. Zaczynajcie — zawołał Criston, a Aegon zaszarżował na Jacaerysa.

Aegon raz za razem wykonywał zamachnięcia, gdy Jace cofał się do tyłu. Niewątpliwie wyższa postura i siła starszego z książąt dawała mu przewagę, co było widać gołym okiem. Aegon popchnął go, a Jace upadł niezdarnie na ziemię. Nastolatek zaśmiał się szyderczo, zapominając o najważniejszej zasadzie: nigdy nie obracaj się do przeciwnika tyłem. Jacaerys z nową siłą poderwał się z podłoża i z krzykiem natarł na wuja. Aegon ze zdziwieniem zaczął oddawać ciosy, blokując je drewnianą bronią. W końcu zrzucił na niego jednego z manekinów. Ser Harwin widząc, że ten złamał zasady, od razu zareagował.

— Nie wolno!

Criston powstrzymał go.

— Zajmę się nim — odparł, po czym złapał Aegona, odciągając go na bok, tak samo jak Harwin Jace i Luka.

Maegelle nie wiedziała, co takiego ser Criston powiedział jej starszemu bratu, ale ten wkurzył się nie na żarty, i z furia zaszarżował na Jace.

— Ty! — krzyknął, zamachując się na siostrzeńca.

— Skróć dystans — upomniał go Criston. — Atakuj! Nie przerywaj! Noga!

Aegon zaszarżował. Okładał go mieczem raz z lewej, by zaraz zaatakować go z prawej strony. W końcu kopnął Jace'a w pierś, a ten upadł.

— Nie pozwól mu wstać. Nie przerywaj! — krzyczał Criston Cole.

Ser Harwin widząc, że zmierza to w złym kierunku, a ciosy Aegona były coraz mocniejsze, a Jacaerys powoli nie nadążał z ich odbijaniem, popędził do walczących i złapał siłą Aegona, odciągając go od młodszego chłopca, przez co książę się wywrócił.

Aegon ze złością podniósł się z ziemi.

— Jak śmiesz?!

Viserys widząc zamieszanie na placu, zawołał go, upominając swojego syna.

— Aegonie!

— Zapominasz, że to książę — odparł oburzony Criston.

Harwin pokręcił głową.

— Tego ich uczysz? — zapytał ser Harwin. — Okrucieństwa wobec słabszych przeciwników?

Harwin raz jeszcze pokręcił głową, zawiedzony jego postawą i zaczął zbierać porozrzucaną broń. Maegelle straciła nimi zainteresowanie. Usiadła na swoje wcześniejsze miejsce, chcąc wrócić do wyszywania, ale krzyki z placu jej przeszkodziły. Z szokiem spojrzała, jak wściekły ser Harwin rzucił się na Cristona, okładając go pięściami. Białe płaszcze od razu zerwały się, biegnąc do walczących, by powstrzymać dowódcę Straży Miejskiej od zabicia Cristona gołymi rękoma.

Viserys machnął na strażników stojących na balkonie, kierując spojrzenie na Maegelle.

— Zabierzcie stąd księżniczkę. Natychmiast.

Maegelle otworzyła usta, by się sprzeciwić, ale ciężka dłoń wylądowała na jej ramieniu, zmuszając ją do wstania. Strażnik pociągnął ją za sobą, ale ta zaparła się, zatrzymując się, by zobaczyć, co się dzieje. Harwin wyrywał się zaciekle, podczas gdy przytrzymywało go czterech rycerzy, dobitnie uświadamiając pozostałych, że nie bez powodu nazywany jest Łamignatem.

— Powtórz to! Powtórz!

Criston leżąc na ziemi, zaśmiał się szyderczo.

— Tak myślałem — odparł zadowolony i splunął na bok własną krwią.

Maegelle nie miała pojęcia, co takiego gwardzista powiedział ser Harwinowi, ale musiało być to coś poważnego. A przez ten incydent mężczyzna zapewne będzie miał kłopoty. Duże kłopoty.

***

Podczas spotkania Małej Rady panowała napięta atmosfera, do tego stopnia, że powietrze można było ciąć nożem. Dyskusje na temat konfliktu między Blackwoodami a Brackenami oraz sytuacji wojny na Stopniach stawały się coraz bardziej zażarte. Alicent, widząc, że rozmowa donikąd nie prowadzi, wstała ze swojego miejsca i spojrzała w kierunku Viserysa.

— Skończmy już — rzekła, a król przytaknął, zgadzając się z żoną.

— A, tak.

Pozostali członkowie rady poszli w ślady króla, wstając ze swych miejsc. Rhaenyra nerwowo rozejrzała się po twarzach zebranych.

— Chwileczkę — powiedziała, na co wszyscy zamarli. — Chcę coś powiedzieć.

Viserys spojrzał na swoją pierworodną i skinął ręką na pozostałych.

— Usiądźcie.

Członkowie rady zgodnie wrócili na swoje miejsca. Rhaenyra podniosła się z krzesła, opierając dłonie o blat długiego stołu. Jej spojrzenie spoczęło na królowej Alicent, która uparcie stała.

— Nie jestem nieświadoma rozłamu, do jakiego doszło pomiędzy naszymi rodzinami, królowo — zaczęła niespokojnie, Rhaenyra. — I jeśli spotkała cię jakakolwiek uraza, przepraszam.

Alicent spojrzała na nią bez słowa, czekając na dalsze wyjaśnienia.

— Należymy do jednego rodu — mówiła dalej, Rhaenyra. — Kiedyś byłyśmy nawet przyjaciółkami.

Alicent zamrugała, zniecierpliwiona przemową srebrnowłosej. Rhaenyra przełknęła ślinę, dochodząc do sedna tego, co chciała przekazać.

— Mój Jacaerys odziedziczy po mnie Żelazny Tron. Proponuję zaręczyć go z jedną z twoich córek, chociażby na przykład Maegelle. Zjednoczmy się tym raz na zawsze. Niech władają wspólnie. Z pewnością przyszłość królestwa byłaby bezpieczna w ich rękach.

Viserys uśmiechnął się słysząc to.

— Nadzwyczaj rozsądna propozycja!

Alicent spojrzała na niego wilkiem i pokręciła głową. Rhaenyra ponownie zabrała głos.

— Do tego, jeśli Syrax znów zniesie jaja, pozwolimy Aemondowi wybrać jedno z nich — odrzekła i uśmiechnęła się do kobiety naprzeciwko niej. — W geście dobrej woli.

Alicent przygryzła wargę i spojrzała na księżniczkę.

— Rhaenyro... — powiedziała, wskazując znacząco na jej klatkę piersiową.

Rhaenyra spojrzała w dół, widząc dwie rosnące mokre plamy. Ze wstydem natychmiast się zakryła się rękoma, klnąc pod nosem.

— Och, na siedem piekieł — wymamrotała i siadła na swoje miejsce.

— Moja droga — zaczął Viserys, zwracając na siebie uwagę. — Smocze jajo to szczodry dar.

Rhaenyra odwzajemniła jego uśmiech. Alicent chrząknęła znacząco.

— Król i ja dziękujemy za twoją propozycję, ale będziemy musieli odmówić.

Viserys spojrzał ze zdziwieniem na żonę.

— Tak?

Alicent zacisnęła usta w prostą linię.

— Tak, mój drogi.

Alicent nigdy w życiu nie pozwoliłaby wydać swojej najmłodszej córki za żadnego z "pospolitych" synów Rhaenyry. Jej anioł był zbyt cenny i zasługiwał na to, co najlepsze. Maegelle była jej najdroższym dzieckiem i najukochańszym z całej piątki. Nie pozwoliłaby na to, żeby odebrać jej jedyną osobę, którą szczerze miłowała, ani żadnych z pozostałych jej dzieci.

Viserys spojrzał z nadzieją na żonę.

— Moja droga, może to jeszcze przemyślisz.

Alicent pokręciła tylko głową.

— Nie sądzę. Musisz odpocząć, mężu — przypomniała mu, na co Viserys zgodził się i z jej pomocą podniósł się z krzesła.

Rhaenyra powiodła za nimi wzrokiem, aż ci wyszli z sali narad. Wraz z ich odejściem, atmosfera w pomieszczeniu zaczęła się rozluźniać. Członkowie rady wymienili między sobą niepewne spojrzenia, próbując zrozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło.

***

Maegelle siedziała wraz z Aemondem w Bożym Gaju, otoczona kojącym szumem liści czardrzewa oraz śpiewem ptaków. Księżniczka wygrzewała się na słońcu, które rzucało ciepłe promienie na jej delikatną, jasną skórę. Obok niej zaś, Aemond spokojnie czytał swoją lekturę, co rusz przewracając jej kartki w rytm jego spokojnego oddechu.

— Smakowało ci ciasto cytrynowe, Aemondzie? Specjalnie poprosiłam kuchnie o przygotowanie go dla nas — zapytała Maegelle, zwracając się w kierunku swojego brata.

Chłopak mruknął cicho pod nosem, nie wyściubiając nosa zza książki.

— Było okej. 

Maegelle spojrzała na niego z powątpiewaniem, jej fioletowe oczy błysnęły w świetle słonecznym.

— Czy ty w ogóle mnie słuchasz?

Aemond ponownie odmruknął.

— Oczywiście.

Księżniczka westchnęła ciężko. Delikatnie zabrała mu książkę z rąk, z hukiem zamykając jej okładkę przed jego twarzą.

— Hej, ja to czytałem! — Aemond spojrzał na nią z oburzeniem, wyciągając rękę, by odzyskać swoją własność.

Maegelle schowała książkę za swoimi plecami, a jej oczy zaświeciły się figlarnie.

— Jeśli chcesz odzyskać swoją własność, będziesz musiał mnie złapać! — zawołała i pobiegła przed siebie, zostawiając brata zdezorientowanego.

Aemond niezbyt był chętny do jej dziecinnej zabawy, lecz jednak szybko za nią ruszył. Maegelle wbiegała pomiędzy drzewa oraz krzewy, próbując przed nim uciekać, a jej śmiech głośno rozniósł się po ogrodzie. Czuła, jak wiatr rozwiewał jej włosy, a serce biło jej szybciej z każdym przemierzonym krokiem. W końcu, nie mogąc znaleźć drogi ucieczki, wybiegła z ogrodu, wbiegając do środka Twierdzy, słysząc za sobą ciężkie kroki Aemonda.

Przemierzając korytarze, Maegelle czuła adrenalinę pulsującą w jej żyłach. Ze śmiechem przebiegła, przepychając się przez tłum możnych, którzy stanęli jej na drodze, a ich zdziwione spojrzenia powiodły za nią, aż nie zniknęła przy najbliższym zakręcie.

Pobiegła dalej, aż dotarła do ślepego zaułku, więc szybko zawróciła do korytarza obok, próbując znaleźć inną drogę ucieczki.

Jej serce dudniło w piersi, a oddech przyspieszył. Kręte korytarze Czerwonej Twierdzy stawały się coraz bardziej kręte, przypominając labirynt, z którego nie mogła znaleźć wyjścia. Gdy usłyszała zbliżające się kroki, zerknęła przez ramię, próbując dostrzec, jak daleko znajdował się od niej Aemond. Jego kroki jednak ucichły, co wzbudziło w niej niepokój. Zaskoczona, obróciła głowę naprzód i nagle poczuła, jak wpadła na coś twardego, a dokładnie na czyjąś sylwetkę.

— Mam cię! — powiedział Aemond, a ich ciała zderzyły się z łoskotem, upadając na podłogę.

Maegelle zdmuchnęła kosmyk włosów, który opadł jej na twarz i spojrzała z niedowierzaniem na brata.

— To nie fair! Oszukiwałeś!

— Nieprawda — odpowiedział ze spokojem, lecz jego oczy mówiły co innego, błyszcząc figlarnym blaskiem.

— Jakim cudem znalazłeś się tu przede mną? — zapytała z wyraźnym zdziwieniem.

Aemond uśmiechnął się tajemniczo.

— To mój sekret. Może kiedyś ci go zdradzę.

Maegelle sapnęła pod nosem. Aemond podniósł się z ziemi, po czym podał jej dłoń, pomagając jej tym wstać. Maegelle spojrzała na niego ponuro, ale po chwili wybuchła głośnym śmiechem, który odbił się echem po kamiennych ścianach korytarza. Aemond spojrzał na nią zdumiony.

— Śmiejesz się.

Maegelle uśmiechnęła się szeroko, jej twarz rozświetliła się czystą radością.

— Tak, to było nawet zabawne.

Chłopak pokręcił głową.

— Nie o to mi chodzi. Byłaś smutna, a teraz... śmiejesz się.

Księżniczka spuściła wzrok, jej serce znów zalała fala smutku.

— Nie byłam smutna. Skąd przyszło ci to do głowy? — zapytała, choć wiedziała, że nie jest w stanie dłużej ukrywać przed nim swoich uczuć.

— Nie jestem ślepy, Maegelle — odparł poważnie. — Mam oczy. Chodzi o ojca?

Maegelle spuściła wzrok i usiadła na pobliskim murku.

— Tak. I tę głupią chustkę — wymamrotała, miętoląc między palcami skrawek sukni.

— Nie spodobała mu się?

Maegelle pokręciła głową, w jej oczach pojawiły się łzy.

— Nie spodobała? Wręcz przeciwnie, tylko że... nawet nie pamiętał mojego imienia. Wiem, że jest bardzo chory i można to na to zwalić, tylko że... to tak boli.

Aemond spojrzał na nią ze zmieszaniem, nie wiedząc, jak ją pocieszyć. Maegelle, widząc jego zakłopotanie, machnęła ręką.

— Nie musisz mnie pocieszać, powoli zaczynam się przyzwyczajać.

Między nimi zapanowała chwilowa cisza.

— Wiesz... — zaczęła Maegelle, zmieniając temat. — Trening coraz lepiej ci idzie. Z pewnością w przyszłości zostaniesz dobrym szermierzem.

Aemond przytaknął krótko.

— Mam taką nadzieję.

Maegelle posłała mu uśmiech, ale zaraz usłyszała nadchodzące kroki. Alicent zatrzymała się przed swoimi dziećmi. Widząc matkę, dziewczyna natychmiast się podniosła.

— Matko, dobrze cię widzieć. Potrzebujesz czegoś?

Alicent spojrzała na nią i zerknęła na Aemonda obok.

— Aemond, muszę porozmawiać z twoją siostrą. Pójdź do swojej komnaty.

Maegelle spojrzała na matkę z niepokojem.

— Ufam Aemondowi. Możesz przy nim mówić.

Alicent pokręciła głową.

— To nie jest sprawa, która go dotyczy. Idź. Później porozmawiacie — powiedziała stanowczo.

Aemond skinął głową i złapał leżącą książkę, po czym odszedł. Alicent spojrzała w ślad za nim, kierując wzrok na Maegelle.

— Usiądźmy, aniele — odparła i wskazała murek, na którym wcześniej dziewczyna siedziała.

Maegelle posłusznie siadła na murku, na który wskazała jej matka, a jej serce zalał niepokój. Alicent uśmiechnęła się do niej czule i pogładziła jej włosy, jakby próbując uspokoić burzę emocji, która w niej szalała.

— No popatrz tylko na siebie! Jeszcze niedawno byłaś takim małym dzieckiem, a teraz powoli stajesz się prawdziwą kobietą. Ale nadal jeszcze jesteś dzieckiem i dla mnie zawsze pozostaniesz moją małą córeczką.

Maegelle spojrzała na matkę z rozszerzonymi oczami, jej serce biło z każdą sekundą coraz szybciej. 

— Mamo, przerażasz mnie. Coś się stało?

Alicent zacisnęła usta i zamrugała oczami, jakby szukając właściwych słów. 

— Czy coś się stało? Trudno stwierdzić. — Królowa nachyliła się nad nią, kładąc dłoń na jej policzku. Z miłością potarła go kciukiem. — Twoja starsza siostra... — zaczęła, nie mogąc dobrać właściwych słów. — Zaproponowała mi pakt małżeński między naszymi rodzinami.

— Pakt małżeński? Między kim? — Maegelle zmarszczyła brwi, czując, jak zimny dreszcz przebiega jej po plecach.

Alicent westchnęła głęboko. 

— Zaproponowała wydać cię za mąż za jej najstarszego syna, Jacaerysa.

Maegelle zaniemówiła, jej serce zamarło. 

— Co?

— Od razu odmówiłam — odpowiedziała Alicent, kładąc obie dłonie na policzkach swojej córki, ściszając głos do szeptu, jakby ktoś mógł je podsłuchać w pustym korytarzu. — Rhaenyra jest zdesperowana. Będzie próbowała zrobić wszystko, byleby wyszło to na jej korzyść. Nie pozwolę, by jej chore gierki doprowadziły do twojego upokorzenia, jakbyś była zwykłą klaczą, którą można sprzedać byle handlarzowi. Nie oddam jej ciebie. Nie dam jej tej satysfakcji — wysyczała. — To ja zdecyduję, kto jest warty ręki mojej córki, nie ona.

— Czy jeśli będę musiała wyjść za mąż, obiecujesz mi, że będzie to ktoś, kogo pokocham? — zapytała Maegelle, a jej głos zadrżał, a w oczach błysnęła nadzieja.

Alicent spojrzała na nią z powagą, w jej oczach odbijała się cała miłość i troska, jaką matka mogła obdarzyć swoje dziecko.

— Aniele, wiesz, że to tak nie działa. Jako księżniczka musisz...

— Obiecaj mi! — przerwała jej Maegelle, z desperacją zaciskając uścisk na dłoniach jej matki.

Alicent patrzyła na twarz swojej córki, na której wypisane była czysta beznadzieja, pomieszana z determinacją. W tej chwili zobaczyła w niej nie tylko małą dziewczynkę, którą niegdyś kołysała do snu, śpiewając kołysanki, a naprawdę pewną swego dziewczynę. Uśmiechnęła się do niej delikatnie.

— Obiecuję — powiedziała cicho.

Zbliżyła swoją twarz do Maegelle, przykładając swoje usta do jej czoła, składając na nim czuły pocałunek. Przygarnęła ją do swojej piersi, otulając córkę kojącym ciepłem oraz obietnicą bezpieczeństwa. Kołysząc ją delikatnie, spojrzała w pustą przestrzeń, opierając podbródek o czubek jej głowy. 

— Obiecuję — wyszeptała ponownie. — Możesz być tego pewna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro