Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

CHAPTER SEVEN

•──•─•──•✦•──•─•──•

Wysokie fale mórz rozbijały się o skały klifu, oblewając jego kamienne brzegi, śpiewając pieśń żałobną za jedną ze swoich córek. Wieść o śmierci lady Laeny Velaryon, która zmagając się z trudnym porodem, sama wybrała śmierć prawdziwego smoczego jeźdźca, odchodząc w płomieniach, szybko dotarła do Królewskiej Przystani.

Zebrani nad brzegiem morza żałobnicy w milczeniu słuchali słów przemowy Vaemonda Velaryona — wuja zmarłej kobiety, który przemawiał w języku valyriańskim.

— Zebraliśmy się dziś w siedzibie morza, by powierzyć lady Laenę Velaryon wiecznym wodom, władztwu króla Merlingów, który będzie jej strzegł aż po kres dni.

Maegelle mocno wtuliła się w bok swojej matki, chowając twarz w połach jej sukni, chcąc ukryć się w jej ramionach. Czuła przyjemne ciepło bijące od ciała królowej, które dodawało jej nieco otuchy.

— Lady Laena wyrusza w swą ostatnią podróż i zostawia na brzegu dwie córki z prawego łoża — kontynuował, Vaemond. — Choć ich matka już do nich nie wróci ze swej podróży, wszystkie je łączy krew. We krwi Velaryonów krąży sól.

Maegelle uniosła zaszklony wzrok i zerknęła w stronę swojego dziadka, Otto, który z dumą na piersi znów nosił przypinkę namiestnika. W myślach wróciła do wspomnień o poprzednim Namiestniku, Lyonelu Strongu, który odszedł z tego świata wraz ze swym synem Harwinem w płomieniach, które strawiły przeklęte mury Harrenhal.

Spojrzała w stronę Rhaenyry, która obejmowała swoich synów, przytulając ich do siebie z matczyną miłością. Słysząc oskarżycielskie słowa Vaemonda, kobieta jeszcze mocniej przycisnęła chłopców do siebie, chroniąc ich przed jego wzrokiem.

Krew to nie woda — przemawiał dalej, Vaemond. — Krew jest prawdziwa. Krwi nie da się rozwodnić.

Z ust księcia Daemona, młodszego brata króla oraz męża zmarłej, wyrwał się chichot na słowa drugiego syna Driftmarku, przyciągając tym spojrzenia żałobników. 

Rycerze naprężyli liny, przygotowując trumnę z wizerunkiem Laeny do spuszczenia jej w morskie odmęty. Maegelle poczuła, jak po jej policzkach spływają łzy. Alicent potarła jej plecy z czułością, próbując dodać jej otuchy.

Księżniczka podciągnęła nosem i złapała dłoń stojącego obok brata, którego cała ceremonia wyraźnie nużyła. Aegon spojrzał na nią ze zdziwieniem, ale nie odepchnął jej, pozwalając na ten drobny gest wsparcia.

— Kochana bratanico — zaczął po raz ostatni, Vaemond. — Niech twe wichry będą tak silne jak twój grzbiet, morza tak łagodne jak twój duch, a sieci tak pełne jak twe serce. Z morza przyszliśmy i do morza wrócimy.

Kamienna trumna zsunęła się z krawędzi, wpadając do słonych wód morza. Maegelle obserwowała, jak trumna tonie w odmętach, czując głęboki ból oraz tęsknotę w sercu za zmarłą kuzynką. 

Tak jak lady Laena opuściła morską toń, przychodząc na ten świat, tak teraz powróciła do swego pierwotnego domu, witana z honorami, jak na prawdziwą córkę morza przystało.

W powietrzu rozniósł się zapach soli i żałoby.

***

— Co się dzieje, aniele? Czemu nie pójdziesz do rodzeństwa? — zapytała Alicent, zmartwiona zachowaniem swojej córki.

Maegelle wtuliła się w jej bok, szukając w ramionach matki ukojenia.

— Chcę być z tobą — odparła cicho, wtulając się mocniej. — Nie podoba mi się tu.

Alicent spojrzała na nią pytająco, widząc smutek malujący się na jej twarzy.

— Czemu, kochanie?

Maegelle podniosła zaszklone spojrzenie na matkę, a w jej oczach błyszczały łzy.

— Wszyscy są tutaj tacy smutni — powiedziała, czując wszechogarniający ją smutek. — Czemu ludzie muszą umierać?

Alicent kucnęła, zniżając się do wzrostu swojej córki. Położyła dłonie na jej ramionach, patrząc prosto w jej oczy pełne bólu. Maegelle była niewinna, nigdy w swoim życiu nie doznała żałoby i trudno jej było zachować trzeźwość umysłu, kiedy spotkała się ze śmiercią kogoś z rodziny.

— Tak już wygląda świat, Maegelle. Ludzie rodzą się i odchodzą. Po każdego z nas kiedyś przyjdzie Nieznajomy.

Maegelle spojrzała na nią z przerażeniem, a po jej policzkach spłynęły łzy.

— Nie chcę, żebyś umarła — wyszeptała drżącym głosem, a Alicent cicho westchnęła, przytulając ją mocno do siebie.

— I jeszcze długo to nie nastąpi — powiedziała, próbując przetrzeć zaróżowione od płaczu policzki córki.

Maegelle cicho podciągnęła nosem i skinęła głową, czując odrobinę ulgi w objęciach matki. Alicent delikatnie pogłaskała ją po włosach, bojąc się, żeby ta nierozpadła się w jej rękach jak kruchy kwiat róży.

— Widzisz te dwie dziewczynki? — zapytała, wskazując na dwie postacie, które siedziały koło siebie, nerwowo rozglądając się po zgromadzonych na stypie.

Maegelle podążyła spojrzeniem za matką. Dwie dziewczynki, Baela i Rhaena, siedziały obok siebie, trzymając się za ręce.

— To córki lady Laeny — wyjaśniła jej, Alicent. — Twoje kuzynki właśnie straciły matkę. Pójdź i wesprzyj je na duchu.

Królowa delikatnie popchnęła Maegelle, która posłusznie podeszła do swoich kuzynek. Bliźniaczki podniosły spojrzenie na swoją krewną, a Maegelle poczuła, jak serce bije jej szybciej, nie wiedząc, co powinna powiedzieć.

— Współczuję... waszej straty — powiedziała cicho. — Lady Laena była nam wszystkim droga.

Bliźniaczki zerknęły na siebie i zgodnie pokiwały głowami w podziękowaniu za słowa. Maegelle wymusiła uśmiech.

— Jeszcze raz współczuję... — wyszeptała, odwracając się, by odejść. Wtedy natrafiła na spojrzenie Jacaerysa, który przyszedł tu w tym samym celu co ona. Jace, tak samo jak bliźniaczki, stracił właśnie jednego z rodziców. Choć nie mógł publicznie opłakiwać ser Harwina, jego smutek był równie głęboki.

Maegelle dotknęła jego ramienia, a chłopiec spojrzał na nią z zaskoczeniem.

— Współczuję z powodu ser Harwina. Był dobrym człowiekiem — wyszeptała, tak by obecni wokół nich ludzie, nie usłyszeli jej słów.

Jace skinął głową, wdzięczny za jej słowa. Księżniczka odeszła od nich, kierując się w stronę kamiennej poręczy, by na chwilę odetchnąć świeżym morskim powietrzem. Oparła się o zimny kamień, patrząc na spienione fale, które zderzały się z brzegiem. Czuła, jak ciężar smutku przytłacza jej serce.

Nagle padł na nią wysoki cień, gdy ktoś stanął przy jej boku. Maegelle spojrzała z zaintrygowaniem, widząc swojego wuja, którego dotąd nie miała okazji spotkać. Daemon Targaryen, znany jako książę łotrzyk, wyczuł jej spojrzenie i obrócił się w jej kierunku.

Maegelle nerwowo bawiła się palcami, co rusz zerkając na niego, nie widząc czy się odezwać. W końcu przerwała ciszę.

— Moje najszczersze kondolencje z powodu straty żony, książę.

Daemon spojrzał na nią z zainteresowaniem, opierając się nonszalancko o murek.

— A ty jesteś...?

Maegelle wyprostowała się.

— Księżniczka Maegelle, książę. Twoja bratanica.

Książę łotrzyk zlustrował ją wzrokiem, a Maegelle przeszedł dreszcz. Daemon spojrzał przez jej ramię w stronę jej matki, a potem w kierunku swojego brata. Bez wątpienia była córką swoich rodziców.

Maegelle ze skrępowaniem odwróciła wzrok, nie wiedząc, jak zachować się w towarzystwie wuja. Wolała zamilknąć, wracając do wpatrywania się w morze. Daemon uczynił to samo.

W tym samym czasie, Aegon wraz z Aemondem stali obok siebie, co chwilę zerkając to na Maegelle, stojącą obok Daemona, a to na Helaenę, która bawiła się pająkiem.

— Krosno i motek, zielony i czarny, to smoki przędą, to smoki tkają. Krosno i motek, zielony i czarny... — mamrotała w kółko Helaena.

Aegon wykrzywił się w obrzydzeniu.

— Nic nas nie łączy — rzucił z pogardą.

— To nasza siostra — przypomniał mu Aemond, krótko zerkając w stronę Maegelle, wpatrującą się w morze.

Aegon podążył jego spojrzeniem, wracając do jego twarzy.

— To się z nią ożeń.

— Spełniłbym swój obowiązek, gdyby matka nas zaręczyła — odrzekł pewnie Aemond.

Aegon prychnął, przykładając kielich do ust.

— "Gdyby".

— Ród zyskałby siłę, a nasza krew czystość — dodał młodszy z książąt, kontynuując.

Aegon zaśmiał się, wskazując kielichem w stronę Helaeny.

— To idiotka. Nie rozumiem czemu to mnie matka z nią zaręczyła — odparł, a jego wzrok mimowolnie powędrował w kierunku Maegelle, której srebrne włosy powiewały na wietrze. — Już ją bym wolał. Z pewnością, kiedy urośnie, będzie bardziej... urodziwa, gdy zyska swoje "kobiece atrybuty".

Aemond zmarszczył brwi na jego uwagę.

— Matka nigdy, by nie oddała ci Maegelle. Zbyt bardzo by się bała, że jej coś zrobisz.

Aegon zaśmiał się na jego komentarz, prześmiewczo patrząc na poważną twarz brata.

— A myślisz, że tobie by oddała? — dodał z kpiną. — Nie udawaj niewiniątka. Wcześniej nie mogłeś nawet na nią spojrzeć, a teraz od niedawna się z nią zadajesz — zaśmiał się. — Co kobiety potrafią uczynić z mężczyznami...

Aemond spuścił wzrok, milknąc. Helaena nadal szeptała pod nosem, nie przejmując się światem zewnętrznym. Pająk swobodnie wędrował po jej ręce.

— Krosno i motek...

Aegon wywrócił oczami i spojrzał na Aemonda z nieskrywanym rozbawieniem.

— Chyba jednak nas coś łączy — powiedział, sięgając po nowy kielich z tacy służki, która natychmiast uciekła pod naporem jego spojrzenia. — Oboje lubimy stworzenia z bardzo długimi nogami — zażartował, biorąc kolejnego łyka wina. Zaraz potem odwrócił się napięcie, by odejść. Widząc kolejną służkę z nową tacą, zawołał w jej kierunku. — Ej dziewko, jeszcze!

Aemond spojrzał za odchodzącym bratem, a potem przeniósł wzrok na Maegelle, która patrzyła w jego stronę. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę, a serce Aemonda zadrżało. Pokręcił głową, odrywając od niej wzrok, po czym zerknął na słońce, które powoli chowało się za horyzontem.

***

Słońce już dawno zniknęło z widnokręgu, a dzień zastąpiła noc. Nad plażą panowała cisza, przerywana jedynie szumem fal rozbijających się o brzeg. Goście obecni podczas pogrzebu lady Laeny Velaryon rozeszli się do swoich pokojów, by ułożyć się powoli do snu. Jednak nie wszyscy znaleźli ukojenie w ramionach Morfeusza. Aemond, gdy tylko nikt nie zwracał na niego uwagi, wymknął się z zamku i pobiegł w głąb plaży. Jego serce biło szybciej, napędzane pragnieniem i determinacją.

Vhagar po śmierci Laeny pozostała bez jeźdźca, a Aemond, który nie posiadał własnego smoka, pragnął ją zdobyć, zanim zrobi to jedna z jej córek. Zawzięcie przemierzał przez wydmy, a jego buty grzęzły w sypkim piachu. W ciemności, jego wzrok przykuł jasny punkt w oddali. Skierował się w tamtą stronę, a z każdym krokiem widok stawał się wyraźniejszy.

Maegelle siedziała obrócona do niego plecami, opierając się o wielką, czarną skałę, od której powierzchni odbijała się srebrna łuna księżyca. Jej włosy powiewały na wietrze, czyniąc z niej córkę samego księżyca. Aemond zrobił kilka kroków w jej kierunku, ale nagle przystanął przerażony. Skała, za jaką na samym początku ją uważał, delikatnie się poruszyła, oddychając miarowo.

Chłopak zmarszczył oczy, dostrzegając teraz wyraźnie skulonego Gaelithoxa, smoka należącego do Maegelle, który spokojnie spał, kiedy ona opierała się o jego bok. Skóra jego łusek mieniła się srebrem w świetle księżyca, a przez rzucane cienie na łeb jego rogi wydawały się jeszcze bardziej ostrzejsze.

— Maegelle? — zapytał cicho Aemond, podchodząc nieco bliżej.

Dziewczyna podskoczyła w miejscu i odwróciła się z przestrachem w jego stronę. Gaelithox momentalnie otworzył ślepia, zaalarmowany jej krzykiem. Widząc intruza, uniósł łeb, otwierając pysk pełen ostrych kłów, sycząc ostrzegawczo. W jego gardle pojawił się blask ognia. Maegelle natychmiast skoczyła przed niego, stając przed pyskiem smoka.

— Ȳdra daor, Gaelithox! Aemond iksis iā raqiros (Nie, Gaelithox! Aemond to przyjaciel) — krzyknęła, a smok uspokoił się na dźwięk jej słów. Ogień zniknął, a Gaelithox zamruczał, pozwalając jej pogładzić swoje nozdrza.

Maegelle spojrzała przez ramię na Aemonda, który patrzył na nią ze strachem.

— Możesz już podejść. Gaelithox nic ci nie zrobi.

Aemond zbliżył się niechętnie, zachowując bezpieczną odległość. Maegelle uśmiechnęła się lekko.

— Przepraszam za niego. Czasem jest zbyt nadopiekuńczy wobec mnie i traktuje każdego jako potencjalne zagrożenie — wyjaśniła, delikatnie głaszcząc smoka.

Gaelithox położył swój masywny łeb na ziemi, ale jego pomarańczowe ślepia nadal uważnie śledziły każdy ruch Aemonda. Maegelle uśmiechnęła się szeroko.

— Widzisz? Lubi cię. Śmiało, dotknij go.

Aemond pokręcił głową.

— Nie jestem pewny...

Maegelle przerwała mu, chwytając jego dłoń. Bez zawahania skierowała ją do smoka, przyciskając ją do powierzchni ciepłych łusek. Aemond z początku był przestraszony gadem, lecz po chwili z fascynacją przejechał dłonią po czarnej jak smoła skórze Gaelithoxa, a ten przymknął ślepia pod wpływem przyjemnego dotyku.

— Wspaniałe uczucie, prawda? — zapytała Maegelle z czułością.

Aemond uśmiechnął się pod nosem i skinął głową.

— Tak — odparł.

Niechętne oderwał się od smoka i spojrzał na Maegelle, która bacznie mu się przyglądała. 

— Co tu robisz? Sama. W dodatku w środku nocy?

Maegelle uniosła rozmarzone spojrzenie ku gwieździstemu niebu.

— Oglądałam gwiazdy. Pięknie dziś wyglądają, nie sądzisz?

Aemond powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem, ale zaraz wrócił do rzeczywistości.

— A tak naprawdę?

Dziewczyna westchnęła.

— Nie mogłam spać po dzisiejszym dniu, więc poszłam do Gaelithoxa. On zawsze mnie wysłucha. A po za tym... — wskazała na jeden punkt w oddali. — Tam, za tą wydmą, śpi Vhagar. Po śmierci Laeny strasznie cierpi i płacze, aż kraja mi się serce. Gaelithox też to wie, wyczuwa że jest samotna, ale boi się do niej zbliżyć, bo Vhagar go nie zna.

Aemond spojrzał w tamtą stronę, a jego włosy rozwiał podmuch wiatru. Maegelle przyjrzała mu się uważnie.

— Znam cię, Aemond. Lepiej niż sobie możesz zdawać. Nie jestem głupia, wiem, że nie mógłbyś porzucić takiej okazji.

Aemond spojrzał na nią z determinacją.

— I co zrobisz? Powstrzymasz mnie?

Maegelle pokręciła głową, uśmiechając się lekko.

— Wręcz przeciwnie, chcę ci pomóc w zdobyciu Vhagar.

Chłopak spojrzał na nią z niedowierzaniem, ale dostrzegł w jej spojrzeniu prawdę i determinację.

— Na co czekasz? Biegnij, zanim zmienię zdanie! — popędziła go, popychając go z rozbawieniem. — Jakby coś się wydarzyło, z Gaelithoxem wkroczymy do akcji, więc się nie bój.

Książe kiwnął głową i ruszył szybkim tempem w stronę, gdzie znajdowała się stara smoczyca.

Maegelle spojrzała w ślad za nim, aż ten nie zniknął za piaskową wydmą. Zerknęła na Gaelithoxa, który uniósł łeb, nachylając się nad nią.

— Ūndegon, Gaelithox? Mirri gierion issi nēdenka dārligon iā zaldrīzes... iā doru-borto. (Widzisz, Gaelithox? Niektórzy ludzie są na tyle odważni by oswoić smoka... albo głupi.) — Smok mruknął w odpowiedzi, a Maegelle poklepała go po pysku.

W oddali rozległ się głośny ryk. Maegelle odruchowo położyła dłoń na szyi smoka, próbując dojrzeć, co takiego działo się za wydmami. Wtem wielkie cielsko Vhagar uniosło się w górę, szykując się do lotu. Dziewczyna powiodła za nią wzrokiem, aż ta wzleciała w niebo.

Maegelle z niedowierzaniem otworzyła usta.

— Zrobił to — wyszeptała i roześmiała się. — On naprawdę to zrobił! Zdobył smoka!

Vhagar wydała w tle przeciągły ryk, a Gaelithox jej zawtórował. Maegelle z czułością spojrzała na swojego smoka, gładząc go po pysku.

— Chyba i na nas pora, jak myślisz, przyjacielu? — Gaelithox cicho zamruczał, a Maegelle uznała to za zgodę.

Szybko złapała za wystające rogi, podciągając się, by dostać się do siodła na jego grzbiecie. Smok przysiadł na piaszczystej ziemi, pomagając jej w tym. Maegelle wygodnie usadowiła się w siodle i spojrzała na Gaelithoxa, który obrócił w jej kierunku łeb.

— Sōvēs, Gaelithox! — Smok nie potrzebował dalszej zachęty.

Natychmiast ruszył naprzód, podrywając się do lotu. Maegelle zaśmiała się dźwięcznie, kiedy wzbili się w powietrze. Na niebie jasno świecił księżyc, odbijając się od ciała Gaelithoxa. Jego czarna skóra pokryta lśniącymi łuskami mieniła się żywym srebrem. Księżniczka zamknęła oczy, puszczając się uchwytów. Jazda na smoku była niesamowitym przeżyciem. Tylko podczas niej naprawdę czuła się wolna, szybując jak ptak po nieboskłonie.

Gaelithox głośno zaryczał, widząc Vhagar lecącą tuż nad wodami zatoki Blackwater. Natychmiast złożył błoniaste skrzydła, pikując w dół ku morzu. Maegelle natychmiast złapała się, przechylając się do przodu, wiedząc, co chce zrobić jej smok. Gaelithox w ostatnim momencie poderwał się w górę, zanim uderzył w taflę wody, rozbryzgując ją końcówką ogona i szponiastymi łapami. Maegelle zachichotała, czując czystą radość w sercu.

Gaelithox uniósł się, coraz bliżej zbliżając się do Vhagar. Stara smoczyca obróciła łeb, widząc nadlatującego smoka, a z jej gardła wyrwał się markotny odgłos pomruku. Aemond natychmiast przekręcił głowę, widząc Maegelle, która zrównała Gaelithoxa do Vhagar i mu pomachała.

Gaelithox z gracją przemykał wokół Vhagar, latając wokół jej cielska. Smok wykonywał powietrzne akrobacje, kręcąc spirale i zataczając kręgi, próbując zachęcić starszą smoczycę do zabawy. Księżniczka prychnęła śmiechem na jego zachowanie, przyrównując go do małego szczeniaka, który drażnił swoją matkę, co rusz podgryzając jej ogon.

Mimo że Gaelithox rósł w zastraszającym tempie, wciąż wiele lat musiałoby minąć, by zrównał się choć trochę wielkością z Vhagar, co zresztą było widoczne gołym okiem. Jednak jego wzrost miał swoje zalety: był o wiele szybszy i zwrotniejszy. Maegelle posłała Aemondowi oczko i zanim ten się spostrzegł, ona z ogromną prędkością zanurkowała w dół, prześcigając na Gaelithoxie smoczycę.

Gaelithox skierował się ku plaży obok tarasu, gdzie wcześniej odbywała się stypa, hamując w tumanie piasku. Maegelle zeskoczyła prędko z jego grzbietu, biegnąc w stronę zamku. Wspięła się po kamiennych schodach, akurat w momencie, kiedy Vhagar wzbiła się w powietrze, pozostawiając Aemonda na stałym gruncie. Księżniczka do niego dobiegła.

— Zrobiłeś to! Masz smoka! Od zawsze wiedziałam, że ci się uda! — Chłopiec obrócił się w jej stronę i nim zdążył odpowiedzieć, ona wpadła na niego, przytulając z całych sił. Aemond zesztywniał na moment, ale oddał jej uścisk, przyciskając swoją twarz do zgięcia jej szyi.

Książę oderwał się od niej i spojrzał na nią skruszonym wzrokiem.

— Przepraszam.

Maegelle zmarszczyła brwi.

— Za co?

— Od zawsze mówiłaś mi, że dostanę własnego smoka, a ja ci nigdy nie wierzyłem na słowo. Byłem zazdrosny, bo ty miałaś wszystko to, co ja tak skrycie pragnąłem, a teraz... przepraszam za wszystkie krzywdy, które ci przez to wyrządziłem.

Maegelle uśmiechnęła się, łapiąc go za dłoń.

— Nigdy się nie gniewałam na ciebie, Aemondzie, więc nie mam, co ci wybaczać. Chodź, zanim ktoś się zorientuje, że nas nie ma.

Maegelle pociągnęła Aemonda za rękę, prowadząc go w stronę zamku. Ich kroki odbijały się echem od kamiennych ścian korytarza, oświetlanego jedynie przez kilka zapalonych pochodni. Maegelle cicho chichotała pod nosem, wciąż nie mogąc uwierzyć, że jej brat zdobył smoka. Ich dłonie nadal były złączone, ale żadne z nich nie myślało, żeby pierwsze puścić tego drugiego.

Nagle zza rogu wyłoniła się Baela wraz Rhaeną i chłopcami. Twarz pierwszej z dziewczynek była wykrzywiona w gniewie.

— To on! — zawołała Baela, wskazując na Aemonda.

Aemond spojrzał na nią niewzruszony.

— Ja.

— Vhagar należy do mamy — powiedziała Baela, a jej oczy płonęły gniewem.

— Twoja matka nie żyje — odparł Aemond bez emocji. — Vhagar ma teraz nowego jeźdźca.

— Ona należała się mnie! — krzyknęła, Rhaena.

Maegelle puściła dłoń Aemonda, zaplatając ramiona na klatce piersiowej.

— Smoki to żywe istoty, a nie przedmioty, które można sobie zaklepywać.

Jace spojrzał na nią z niedowierzaniem.

— Czemu mu pomagasz?

Maegelle skrzyżowała z nim wzrok, jej spojrzenie było nieugięte.

— Mój brat nie miał smoka, a Vhagar jeźdźca. Więc go wybrała. Nie rozumiem, w czym macie problem.

Aemond spojrzał na Rhaenę, jego twarz wykrzywił kpiący uśmieszek.

— Jeśli chcesz swojego własnego wierzchowca, niech kuzyni znajdą ci świnię. Będzie w sam raz.

Rhaena ruszyła na Aemonda, ale ten ją odepchnął. Zaraz potem Baela, z furią w oczach, uderzyła go pięścią w twarz. Chłopak szybko podniósł się z ziemi, oddając jej. Maegelle cofnęła się z przestrachem, nie wiedząc, co zrobić.

— Spróbuj jeszcze raz, a rzucę cię mojemu smokowi na pożarcie! — krzyknął, Aemond. 

Jace i Luke rzucili się na niego. Pierwszy z nich próbował trafić go pięścią, ale Aemond go odepchnął. Lucerys, widząc to, pobiegł bratu na ratunek.

Maegelle wiedziała, że sytuacja powoli zaczęła wymykać się spod kontroli. Kiedy bliźniaczki dołączyły do walki, bijąc Aemonda, Maegelle wbiegła między nich, próbując ich rozdzielić. Nagle poczuła mocne kopnięcie, które zwaliło ją z nóg. Upadła, zdzierając ręce do krwi o zimny kamień.

Aemond, widząc to, złapał Lucerysa, który na niego zaszarżował, i podniósł go za szyję z ziemi. W jego dłoni zaraz pojawił się kamień.

— Zdechniecie w płomieniach, jak wasz ojciec, bękarty!

— Mój ojciec żyje — zapłakał, Luke.

Aemond uśmiechnął się kpiąco i spojrzał przez jego ramię na starszego brata chłopca.

— On nie wie, lordzie Strong?

Klatka piersiowa Jacaerysa zaczęła coraz szybciej się unosić, a chłopiec wyciągnął z kieszeni pomniejszy sztylet. Maegelle widząc błysk ostrza, zerwała się z ziemi i ominęła wszystkich, biegnąc po pomoc.

Biegła przez pusty, słabo oświetlony korytarz, a jej serce biło jak szalone. W końcu natknęła się na Harrolda Westerlinga, jednego z rycerzy z Gwardii Królewskiej. Starszy mężczyzna spojrzał na nią oniemiały.

— Księżniczko, powinnaś być już dawno w swoim pokoju.

— Nie ma na to czasu, ser Harroldzie! — odparła zasapana Maegelle. — Szybko za mną, zanim nie zrobią sobie gorszej krzywdy!

Zanim rycerz zdołał zareagować, Maegelle zniknęła za zakrętem.

Gdy dotarła do miejsca, gdzie zostawiła pozostałych, czas jakby stanął w miejscu. Jak w zwolnionym tempie widziała, jak Jacaerys, leżący na ziemi, rzucił piaskiem w twarz stojącego nad nim Aemonda. Piasek zasłonił widoczność jej bratu, a wtedy Luke chwycił sztylet należący do Jace i z wrzaskiem przeciął ostrzem prawy policzek księcia. Krzyk Aemonda przebił ciszę, a chłopiec upadł na ziemię, trzymając dłoń przy oku.

Maegelle z przerażeniem rzuciła się do brata.

— Aemond! — zawołała, a łzy zaczęły płynąć po jej policzkach. Jej głos drżał od nagromadzonych emocji, a ręce trzęsły się, gdy próbowała ocenić czy jego oko było całe.

W tym samym momencie do korytarza wtargnął Harrold Westerling, prowadząc za sobą kilku gwardzistów.

— Natychmiast to przerwijcie! — krzyknął. Widząc Maegelle nachylającą się nad Aemondem, podszedł od razu bliżej. — Pokaż, książę — powiedział łagodniej, próbując ocenić stan chłopca. 

Gdy zobaczył zakrwawioną twarz Aemonda, jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu.

— Dobrzy bogowie! — wyszeptał.

***

— Jak mogłeś do tego dopuścić? — wrzasnął król Viserys, kiedy wszyscy zostali zbudzeni po nocnym incydencie i zebrani w głównej sali. Jego głos rozbrzmiewał echem w kamiennych ścianach. — Domagam się odpowiedzi!

— Książęta powinni być w łóżkach — wytłumaczył mu ser Harrold, starając się zachować spokój.

Maegelle, siedząc obok Aemonda, trzymała jego dłoń, podczas gdy maester zszywał mu oko. Każde kolejne przeciągnięcie igły przez skórę sprawiało jej ból, jakby to ona sama straciła oko. Jej druga dłoń była ściskana przez Alicent, której twarz wyrażała głęboką rozpacz.

— Kto miał wartę? — kontynuował Viserys, jego palący jak ogień wzrok przeszywał każdego obecnego w sali.

— Młodego księcia zaatakował kuzyn, panie — wytłumaczył Criston Cole, jego ton głosu nieco bardziej chłodny i wyważony. Viserys, opierając się o laskę, spojrzał po twarzach gwardzistów.

— Przysięgaliście chronić moją krew! — krzyknął król, a jego wyraz gniewu na twarzy był niemal namacalny.

Harrold Westerling schylił głowę pełen skruchy.

— Wybacz, panie.

Ser Criston Cole spojrzał na króla.

— Gwardia królewska nigdy nie broniła księcia przed księciem, Wasza Miłość — wytłumaczył spokojnie. Jego słowa jeszcze bardziej rozwścieczyły Viserysa.

— To nie odpowiedź! — wrzasnął Viserys, a jego twarz była wykrzywiona w bólu i złości.

Alicent z zaszklonymi oczami spojrzała na Aemonda.

— Wygoi się, maestrze? — zapytała, a głos jej zadrżał.

Mężczyzna spojrzał na roztrzęsioną królową z ciężkim sercem.

 — Tkanka tak. Niestety oko jest już stracone, Wasza Miłość.

Maegelle słysząc te słowa, mocniej ścisnęła dłoń brata, jej serce pękało na myśl o cierpieniu, jakie go spotkało. Łzy cisnęły się do jej oczu, ale starała się zachować spokój.

Alicent natychmiast obróciła się w stronę Aegona, podnosząc się gwałtownie. 

— Gdzie byłeś? — wrzasnęła.

Aegon spojrzał na matkę zdziwiony i nieco przestraszony. 

— Ja?

Alicent spoliczkowała syna, a dźwięk uderzenia rozbrzmiał w sali. 

— Za co?! — krzyknął Aegon, łapiąc się za obolały policzek.

— Twój brat cierpiał, a ty bawiłeś się kielichami, głupcze! — krzyknęła Alicent, podczas gdy jej głos łamał się od emocji.

— Co to ma znaczyć? — zapytał pełen zaskoczenia i niepokoju Corlys, schodząc wraz z żoną po schodach. Rhaenys, widząc wnuczki, natychmiast podbiegła do nich, przytulając je z całych sił.

— Baela? Rhaena! Co się stało?

Lord Driftmarku rozejrzał się po tłumie, próbując zrozumieć, co się wydarzyło. Wtem drzwi ze zgrzytem otworzyły się, a przez nie przeszła Rhaenyra, a zaraz za nią szedł Daemon.

— Jace? Luke! — Kobieta pognała w stronę synów, przyglądając się im z bliska, jej serce biło mocno z niepokoju. — Pokaż. Kto ci to zrobił?

Aemond od razu obrócił się na krześle. 

— Zaatakowali mnie!

— A on Baelę! — odparł Jace pełen frustracji. — I złamał Luke'owi nos!

— Ukradł smoka mojej matki! — krzyknęła, Rhaena.

Viserys rozejrzał się po ich twarzach, próbując ich uspokoić. 

— Dość — powiedział cicho, a jego głos drżał z emocji.

— Zabiłby Jace'a! — zawołał Luke.

 — Nic nie zrobiłem! — zaprzeczył mu, Aemond.

Maegelle poczuła, jak buzują w niej emocje.

— To Luke chciał zabić Aemonda! — krzyknęła, jej głos łamał się od gniewu i rozpaczy.

Viserys pochylił się, opierając ciężko o laskę. 

— Dość.

Alicent spojrzała na dzieci po przeciwległej stronie, jej oczy pełne były gniewu i rozpaczy. 

— Niech mój syn mówi!

— Nazwał nas... — zaczął Jace, ale Viserys mu przerwał.

— Milczeć! — wrzasnął król, a wszyscy zamilkli. Jace nachylił się do matki, szepcząc jej coś do ucha. Rhaenyra wyprostowała się, a jej twarz stężała.

Viserys podszedł do Aemonda, stukając laską o kamienną podłogę. 

— Aemondzie. Chcę usłyszeć prawdę. Teraz.

Alicent spojrzała na męża z niedowierzaniem, jej oczy błyszczały od łez. 

— O czym tu teraz słuchać? Twój syn został okaleczony, a jej jest za to odpowiedzialny.

— To był wypadek — odparła księżniczka Rhaenyra, stając w obronie syna.

— Wypadek?! — krzyknęła Alicent, jej twarz była wykrzywiona w bólu. — Książe Lucerys przyniósł nóż i chciał zabić mojego syna.

— To moi synowie zostali zaatakowani i zmuszeni do obrony. Rzucono na nich podłe kalumnie — powiedziała ze zdecydowaniem Rhaenyra.

Maegelle wychyliła się zza krzesła i spojrzała na kobietę z niedowierzaniem. Jak jej siostra mogła to teraz poruszać, jak to Aemond został bardziej poszkodowany?

— Jakie? — zapytał Viserys, jego głos drżał z gniewu.

— Na głos zakwestionowano ich urodzenie — wyjaśniła po krótce Rhaenyra.

— Co? — Viserys spojrzał na Jace'a, jego twarz była pełna niedowierzania.

— Nazwał nas bękartami.

W sali zapadła głucha cisza, a jedynym słyszalnym dźwiękiem było trzeszczenie drewna w palącym się kominku. Maegelle zerknęła na twarz Aemonda, który uśmiechnął się lekko pod nosem z dumą, mimo pulsującego bólu w miejscu, gdzie jeszcze niedawno było jego oko. Jej serce ściskało się z bólu i niepokoju, widząc brata w takim stanie, lecz czuła również dumę z jego odwagi.

— Moi synowie odziedziczą po mnie Żelazny Tron — mówiła dalej Rhaenyra. — To największa zdrada. Należy ostro przesłuchać księcia Aemonda, by wyznał, od kogo usłyszał te oszczerstwa.

Alicent spojrzała na nią ze zwątpieniem, jej twarz pełna była rozpaczy oraz zmęczenia tą całą fasadą. 

— Oszczerstwa? Mój syn stracił oko.

Viserys, zignorowawszy obie kobiety, podszedł do Aemonda. 

— Powiedz mi, chłopcze. Gdzie usłyszałeś to kłamstwo?

Alicent wtrąciła się, zanim Aemond zdążył się odezwać. 

— Chłopcy wyzywają się na dziedzińcu — wytłumaczyła szybko. — Jak to dzieci. To nic.

— Aemondzie, zadałem ci pytanie — powtórzył surowo Viserys, w tej sytuacji był nieustępliwy.

Aemond spojrzał na stojącą obok Maegelle, po czym oboje skierowali wzrok na spanikowaną matkę, która od razu zmieniła temat. 

— Gdzie jest ser Laenor, ojciec chłopców? Może zechce coś dodać?

Viserys przytaknął. 

— Właśnie, gdzie jest ser Laenor?

Rhaenyra przytuliła do siebie Luke'a, głaszcząc go uspokajająco po plecach. 

— Nie wiem. Nie mogłam spać, więc wybrałam się na spacer.

Alicent cicho prychnęła, przewracając oczami. 

— Zapewne zabawia giermków.

Criston zaśmiał się cicho na uwagę królowej, ale zaprzestał pod naporem spojrzenia ser Harrolda.

Viserys z powagą spojrzał na syna. 

— Aemond. Spójrz na mnie. Twój król żąda odpowiedzi — rozkazał mu. Chłopiec spojrzał na niego jednym zdrowym okiem, a jego twarz była wykrzywiona bólem i determinacją. — Kto wypowiedział te kłamstwa?

Aemond spojrzał przez ramię na matkę, a Alicent zacisnęła nerwowo usta, a jej oczy zaszkliły się od łez. Maegelle ścisnęła mu dłoń, a on spojrzał na nią kątem oka, widząc jak ta niemo kiwa przecząco głową, by tego nie mówił.

Aemond spojrzał na ojca ze zdecydowaniem. 

— To był Aegon.

Aegon rozszerzył ze zdziwieniem oczy. 

— Ja?

Viserys obrócił się do najstarszego syna, jego twarz pełna była gniewu i niedowierzania. 

— A ty chłopcze, gdzie zasłyszałeś te kalumnie? — Książę nie odpowiedział, więc król wydarł się na niego. — Aegon! Mów prawdę!

Aegon stał prosto, bojąc się choćby poruszyć o krok, by nie rozzłościć mężczyzny. 

— My wiemy, ojcze. Wszyscy wiedzą. Tylko na nich spójrz.

Wzrok wszystkich spoczął na Rhaenyrze, która obejmowała swoich synów, tuląc ich do siebie. Wygląd zewnętrzny Jacaerysa i Lucerysa mocno odstawał od valyriańskiej urody ich rodziców i każdy to widział, ale nikt głośno tego nie chciał przyznać, bojąc się reakcji króla.

Viserys rozejrzał się po ich twarzach, a na jego czole zarysowały się zmarszczki spowodowane gniewem. 

— Macie natychmiast zakończyć te kłótnie! Wszyscy! Jesteśmy rodziną! Przeproście się i okażcie dobrą wolę. Wasz ojciec, dziad i król tego żąda!

Oczy Alicent zaszły łzami, które spływały cichymi strumieniami po jej bladych policzkach. 

— To nie wystarczy — odrzekła roztrzęsiona. — Aemond został okaleczony permanentnie, mój królu. Dobra wola go nie uleczy.

Viserys spojrzał na żonę z bezradnością. 

— Wiem, Alicent, lecz nie zwrócę chłopcu oka.

Królowa przełknęła ciążąca gulę w gardle, a jej oczy zapłonęły bólem. 

— Nie, ponieważ mu je zabrano.

— Co mam, więc uczynić? — zapytał Viserys, nie wiedząc już sam, co winien czynić.

— Dług należy spłacić — odpowiedziała Alicent stanowczo. — Wezmę oko jednego z jej synów.

W tłumie rozeszły się szepty, cienie przerażenia i niepewności przemykały między zebranymi. Król spojrzał na nią z zaskoczeniem, próbując ją uspokoić. 

— Droga żono...

— To twój syn, Viserys — zapłakała Alicent. — Twoja krew.

Viserys westchnął głęboko, zbliżając się do niej. 

— Nie pozwól, by twoja porywczość wpłynęła na twe osądy.

Alicent pokręciła głową z rozczarowaniem. 

— W takim razie, jeśli król nie chce wymierzyć sprawiedliwości, królowa to zrobi. — Jej spojrzenie spoczęło na Cristonie Cole'u. — Ser Cristonie, przynieś mi oko Lucerysa Velaryona. — Spanikowany Luke, słysząc słowa królowej, schował się za matką, cały trzęsąc się ze strachu. — Niech wybierze, które chce stracić, w przeciwieństwie do mojego syna, który nie miał takiego wyboru.

— Nie uczynisz tego — powiedziała Rhaenyra.

Viserys spojrzał ostrzegawczo na gwardzistę. 

— Stój.

— To mnie jesteś zaprzysiężony! — krzyknęła histerycznie Alicent. W jej postawie widoczna była desperacja.

Criston zerkał to na nią, to na króla. Na jego twarzy pojawiła się niepewności. 

— Jako twój obrońca, królowo.

— Alicent, sprawa została zakończona. Pojmujesz? — odezwał się, Viserys, po czym zwrócił się do pozostałych gapiów. — Oznajmiam też, że każdy, kto ośmieli się podważyć kwestię urodzenia dzieci księżniczki Rhaenyry, straci język.

Maegelle poczuła, jak przez jej żołądek przeszła fala mdłości, kiedy usłyszała głos Rhaenyry, która podziękowała ich ojcu. Pierworodna córka króla zawsze była u niego na pierwszym miejscu, niezależnie od tego, co by nie zrobiła. Nawet teraz, gdy Aemond stracił oko, tylko Rhaenyra i jej dzieci się liczyły. Maegelle skrzywiła się, wbijając paznokcie w dopiero co zasklepione zadrapanie we wnętrzu jej dłoni. Czuła, jakby jej serce miało się zaraz rozerwać na pół.

Poczuła uścisk na zranionej dłoni, który rozprostował jej palce, by się więcej nie krzywdziła. Spojrzała na Aemonda, który tylko pokręcił głową.

Nikt się nie spodziewał tego, co zaraz zaszło. Alicent podbiegła do swojego męża, chwytając przypięty do jego pasa sztylet z valyriańskiej stali. Rhaenyra, widząc nadchodzącą królową, wysunęła się do przodu, łapiąc jej dłoń, w której trzymała sztylet, próbując nie dopuścić ją do synów. Maegelle krzyknęła widząc widowisko, a stojący obok Aemond schował ją za sobą, blokując jej widok.

— Posunęłaś się za daleko — wycedziła przez zaciśnięte zęby Rhaenyra.

Alicent zachłysnęła się, powątpiewając w jej słowa. 

— Ja? Robię tylko to, czego się ode mnie oczekuje. Dbam o jedność królestwa, rodziny, praw! Ty masz je gdzieś i czynisz, co chcesz!

— Alicent! Puść ją! — Viserys próbował przemówić żonie do rozumu.

Po policzkach królowej spłynęły łzy złości. 

— Gdzie obowiązek? Gdzie poświęcenie? Wciąż depczesz je swoją piękną stopą!

— Odłóż ostrze, Alicent! — zawołał jej ojciec, chcąc przerwać to całe szaleństwo.

— Zabrałaś mojemu synowi oko, chciałaś odebrać mi moją córkę, wydając ją za swojego obmierzłego syna, i nadal uważasz, że masz do tego prawo! — krzyczała Alicent. Jej gniew mieszał się z bólem.

Rhaenyra spojrzała na nią z drwiną. 

— Nie łatwo ci było, prawda? Kryć się za maską prawości. Teraz wszyscy ujrzeli, jaka jesteś naprawdę.

Ostrze osunęło się w dół, a ciszę przerwał dźwięk cięcia valyriańskiej stali. Rhaenyra wpadła plecami na lorda Corlysa, który ją złapał, a Alicent wpadła na swojego męża. Rhaenyra spojrzała w dół swojego ramienia, a królowa podążyła za nią wzrokiem. Spod rękawa księżniczki spłynęła gęsta, czerwona strużka krwi. Sztylet z brzdękiem wypadł z dłoni Alicent.

Maegelle wyrwała się bratu i pobiegła do matki, a ta wtuliła ją w swój lewy bok. Aemond wyszedł na przód, spoglądając na królową. 

— Nie żałuj mnie, matko. To była uczciwa wymiana. Może i straciłem oko, ale za to zyskałem smoka — odparł chłopiec, podchodząc do jej prawego boku i otulił ją ramionami, kładąc głowę na jej ramieniu. Alicent pogłaskała go po włosach. 

Viserys spojrzał na nich, kręcąc głową. 

— Koniec zgromadzenia — odrzekł i opierając się o laskę, odszedł.

Maegelle uniosła wzrok, słysząc brzdęk zbroi, kiedy to ser Criston stanął za jej plecami, kładąc jej dłoń na ramieniu. Spojrzała na drugą stronę, widząc Daemona, który przystanął przy Rhaenyrze i jej dzieciach. 

Jeśli między ich rodzinami była kiedykolwiek znikoma szansa na rozejm, tak teraz przepadła. Ród smoka nigdy dotychczas nie był tak bardzo rozdarty. Na tle wyróżniał się kolor zielony oraz czarny.

***

Maegelle cicho zapukała w drzwi komnaty, lecz odpowiedziała jej tylko cisza. Z lekkim westchnieniem wsunęła się do środka, zamykając wrota za sobą z cichym kliknięciem

— Aemond, śpisz? — zapytała miękko.

Chłopiec, słysząc jej głos, odwrócił się na łóżku w jej kierunku.

— Nie.

Maegelle przystanęła z nogi na nogę, nieśmiało spoglądając w dół na swoje stopy.

— Mogę z tobą spać? Boję się teraz zostać sama po tym wszystkim.

Książę kiwnął głową, a Maegelle szybko wskoczyła na łóżko, wpełzając pod ciepłą kołdrę obok niego. Jej wzrok padł na jego ranę, teraz skrytą pod opatrunkiem.

— Mocno boli? — zapytała.

Aemond pokręcił głową.

— Już nie, tak bardzo jak wcześniej. Najprawdopodobniej mleko makowe, które podał mi maester, zaczyna powoli działać.

Między nimi zaległa cisza, przerywana jedynie cichym szumem wiatru za oknem. Na twarz Maegelle padło światło księżyca, wpadające do środka przez nie zasłonięte okno. Jej jasne włosy lśniły niczym srebrne nici, tworząc aureolę wokół jej głowy.

— Aemond? — odezwała się ponownie cicho.

— Tak, Maegelle? — odpowiedział chłopiec, patrząc na nią jednym okiem.

— Nie zostawisz mnie nigdy, prawda? — W jej głosie wybrzmiewał cichy lęk.

— Nie, nigdy — odpowiedział Aemond stanowczo.

Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie.

— To dobrze. Bo ja ciebie też nie zamierzam zostawić — odparła, łapiąc jego wolną dłoń i wtulając się w niego, szukając ciepła. Aemond poszedł za jej przykładem, zamykając oko, kiedy poczuł, że zaczyna go nużyć. Nim oboje się spostrzegli, dopadł ich sen.

Alicent cicho weszła do komnaty, by zobaczyć, w jakim stanie jest jej syn, a gdy spojrzała na łóżko, serce jej stanęło. Maegelle z Aemondem spali, wtuleni w siebie, nie chcąc wypuszczać się z objęć. Jeszcze nie tak dawno, jedno z nich nie mogło spojrzeć na to drugie, a teraz trzymali się, jakby bez siebie nie mogli żyć. Alicent z drżącym sercem zbliżyła się do nich, składając na ich czołach czułe pocałunki, uważając aby ich nie zbudzić. Odsunęła się na bezpieczną odległość, przyglądając im.

— Och, moje kochane dzieci — wyszeptała, a po jej policzkach spłynęły łzy. 

W świetle księżyca ich jasne, jak śnieg włosy oraz mleczno-biała skóra upodobniły ich do prawdziwych aniołów. Alicent uśmiechnęła się z miłością, uświadamiając sobie, że najwyraźniej Maegelle nie tylko dla niej była aniołem stróżem, ale także dla Aemonda. Jej wzrok przesunął się na syna, który nawet we śnie próbował zasłonić siostrę, więc najwyraźniej działało to w obie strony.

Alicent cicho wycofała się z komnaty, chcąc, by choć przez moment odpoczęli, zanim rankiem wrócą do Królewskiej Przystani. Drzwi z cichym kliknięciem się za nią zamknęły. 

Jak widać, Maegelle i Aemonda wcale dużo nie różniło. Byli po prostu niezrozumianymi duszami, które szukały zrozumienia, i takie znaleźli w sobie nawzajem. 

Ponieważ ona była tą, która chciała kochać, zaś on był tym, który chciał być kochany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro