Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

CHAPTER NINETEEN

•──•─•──•✦•──•─•──•

18+

Noc była dla niego męczarnią. Sen nie przyszedł, podobnie jak koszmary, które zdawały się nawiedzać go tym razem na jawie. Nie mógł znaleźć spokoju, a myśli, które kłębiły się w jego głowie, odbierały mu wszelką szansę na odpoczynek. Wciąż słyszał w swojej głowie każde słowo, które wypowiedział w gniewie w stronę Maegelle. Teraz, gdy twierdze otulił mrok nocy, a cisza wypełniała korytarze, jego umysł nieustannie wracał do tamtej chwili oraz do największego błędu, który popełnił.

Nie mogąc znieść już bezczynności, opuścił swoją komnatę. Echo jego kroków odbijało się po kamiennych korytarzach, które za dnia tętniły życiem, teraz świeciły zaś pustką. Jego nogi, jakby kierowane instynktem, poniosły go same do miejsca, gdzie spoczywała czaszka Baleriona. Sam nie wiedział, czemu właśnie tam się znalazł, ale było to jedno z niewielu miejsc, gdzie mógł zaznać choćby gram spokoju.

Gdy przekroczył próg, cisza była niemal przytłaczająca. Świece, płonące ostatkami na kamiennym piedestale, rzucały migotliwe cienie na ściany, tworząc na jej powierzchni przeróżne kształty. Postawił kilka kroków przed siebie, a stukot jego butów rozszedł się głośnym echem po pomieszczeniu.

Nagle, kątem oka, dostrzegł niewielki ruch. Jego serce zabiło szybciej, a ręka automatycznie spoczęła na rękojeści sztyletu, przyczepionego do pasa. Spojrzał w tamtym kierunku i zadrżał, widząc tam postać, której najmniej się spodziewał. Zastygł na chwilę, nie wiedząc, co zrobić. Patrzył na nią, a ból, który w nim wrzał, tylko się pogłębił. Wyrzuty sumienia uderzyły w niego nagle jak lawina. Maegelle, jego anioł, wyglądała teraz jak ktoś, kto stracił wszystko. Siedziała skulona, opierając się o zimną kamienną kolumnę, będąc wciąż w tej samej sukni, którą miała na sobie zeszłego wieczoru, lecz teraz materiał był zmięty, a jej srebrno-złote włosy, których górę zazwyczaj miała spiętą w elegancki węzeł, opadały bezładnie wokół jej twarzy. Wyglądała zupełnie na zagubioną oraz zniszczoną.

Przez chwilę nie mógł wydusić z siebie słowa. Z trudem zebrał odwagę, by podejść bliżej, a gdy zrobił krok, echo jego butów zabrzmiało jak grzmot, rozbijając ciszę między nimi. Bał się, że ją wystraszy, ale jeszcze bardziej obawiał się, co zobaczy, gdy tylko podniesie na niego wzrok.

— Zabawne, nie uważasz? — odezwała się niespodziewanie, jej głos był chrapliwy oraz pozbawiony wszelkich emocji. W jej tonie było coś, co sprawiło, że poczuł lodowaty dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. — Znów wracamy do początku, gdy jedno z nas nie mogło znieść obecności tego drugiego.

Zrobił krok do przodu, starając się zebrać odwagę, by z nią porozmawiać, choć wiedział, że każda próba może zakończyć się tylko kolejnym palącym bólem.

— Dostałem twój prezent — odezwał się w końcu, wskazując dłonią na sztylet wiszący u jego pasa.

Maegelle nie spojrzała na niego. Jej wzrok wciąż był utkwiony w przestrzeń przed sobą.

— To dobrze — odparła beznamiętnie. Jej głos brzmiał tak, jakby nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Ale gdy zrobił kolejny krok i stanął tuż przed nią, uniosła na niego wzrok. Jej twarz była opuchnięta od płaczu, a policzki mokre od wciąż spływających łez. Ten widok rozdzierał mu serce. — Cieszę się, że ci się podoba — dodała, a jej głos zadrżał, zdradzając emocje, które starała się ukryć. Aemond patrzył na nią, ale słowa nie przychodziły. Wiedział, że żadne z nich nie będzie wystarczające. Zbyt wiele rzeczy powiedział w gniewie, których teraz żałował. I chociaż chciałby się cofnąć czas, wiedział, że to niemożliwe.

Nie wiedząc, co zrobić, po prostu usiadł obok, by choćby w ten sposób być blisko niej. Oboje milczeli, wpatrując się w czaszkę smoka, każde pogrążone we własnych myślach. Aemond kątem oka spoglądał na profil jej twarzy, oświetlony ciepłym blaskiem świec, a widok jej łez, wciąż spływających po zaróżowionych policzkach, sprawiał, że czuł się jeszcze bardziej bezradny.

Po dłuższej chwili ciszy, nie mogąc znieść napięcia, Aemond zadał pytanie, które dręczyło go od chwili, gdy zobaczył ją w tym stanie. 

— Nienawidzisz mnie, prawda? — wyszeptał, bojąc się jej odpowiedzi.

Nie patrzył na nią, obawiając się, że jeśli to zrobi, zobaczy w jej oczach coś, czego nie zdoła znieść. Maegelle milczała, a każda sekunda wydawała się trwać wieczność. W końcu jej głos, cichy i pełen bólu, przerwał ciszę.

— Chciałabym cię nienawidzić — przyznała drżącym głosem. — Wtedy wszystko byłoby o wiele prostsze. — Jej słowa przeszyły go jak ostrze. Był gotów na wybuch jej gniewu czy wściekłości, że zwyzywa go od najgorszych, każąc mu iść w diabli, ale to, co usłyszał, sprawiło, że poczuł się jeszcze gorzej. — Ale nie mogę.

Aemond poczuł, jak coś w nim pęka. Spuścił głowę, nie wiedząc, jak odpowiedzieć, wiedząc że każde jego słowo, każdy gest wydawały mu się tylko pogarszać sprawę.

— Czemu nasza relacja przypomina labirynt? — spytała, podnosząc na niego wzrok, jej oczy błyszczące od niewylanych łez. — Czemu nie możemy po prostu być normalni? Ile razy to się jeszcze powtórzy? Sądzę, że przy następnym razie nie uda mi się ponownie skleić mojego roztrzaskanego na tysiące małych kawałeczków serca. Nie wszystko da się naprawić dwa razy.

Aemond zacisnął szczęki, czując bezsilność. 

— Nie wiem, Maegelle — powiedział w końcu. — Chciałbym móc ci odpowiedź, ale po prostu nie mam pojęcia.

Cisza, która między nimi zapadła, była ciężka, przerywana jedynie cichym dźwiękiem podciągania przez dziewczynę nosa. Aemond sięgnął do kieszeni i wyjął marmurową figurkę, z którą od wczorajszego wieczoru się nie rozstawał. Obrócił ją między palcami, próbując znaleźć w niej odpowiedzi na pytania, które nie dawały mu spokoju.

— To, co powiedziałaś, zanim uciekłaś... — zaczął cicho, przerywając ciszę, nie patrząc na nią. — To prawda? Że mnie kochasz? — Jego głos zdradzał niepewność, której zwykle tak starannie unikał, ale teraz był bezbronny, zagubiony w swoich uczuciach.

Maegelle długo nie odpowiadała. Aemond niemal sądził, że może już nie usłyszy od niej odpowiedzi, ale po chwili ciszę przerwał jej ledwo słyszalny szept.

— Myślałam, że to było to dla ciebie oczywiste — wyszeptała, opuszczając głowę.

Aemond odwrócił głowę w jej stronę, a jego jedyne oko zaszkliło się od niewypowiedzianych emocji. Zacisnął dłoń na marmurowej figurce, czując, jak jej chłodna powierzchnia wbija mu się w skórę, zanim spojrzał na nią ponuro.

— Najwyraźniej nie — odpowiedział, tonem pełnym goryczy.

Maegelle zacisnęła powieki, próbując zatrzymać kolejną falę łez, które napływały do jej oczu.

— Wszystko, co mówiłam, pochodziło prosto z serca — powiedziała, a jej głos stał się cichszy niż kiedykolwiek wcześniej. — Gerold jest naprawdę miłym, honorowym oraz czułym człowiekiem... Ale nigdy mnie nie interesował w ten sposób, Aemond. — Uniosła na niego wzrok, a jej spojrzenie było pełne bólu i desperacji. — Nigdy mnie nie interesował tak, jak ty. Zawsze byłeś dla mnie tym jedynym i nawet po tym, co się wydarzyło, nic się nie zmieniło.

Aemond zacisnął usta w wąską linie i raz jeszcze spojrzał na figurkę, którą ciągle ściskał w swoich palcach, by zaraz położyć ją koło dziewczyny. Maegelle spojrzała na nią, zdziwiona.

— Pomyślałem, że tobie bardziej się przyda — wyjaśnił cicho.

Złapała figurkę w dłonie, patrząc na nią przez chwilę, a potem uniosła wzrok na Aemonda. W jej oczach było coś, co sprawiło, że serce mu zadrżało. Wstał, czując, że nie ma już nic więcej do powiedzenia.

— Nie będę cię więcej niepokoił. Wystarczająco sprawiłem ci bólu w ostatnim czasie — powiedział, ruszając w stronę wyjścia.

— Aemond, zaczekaj. — Jej głos przerwał ciszę, a on, choć chciał iść dalej, nie mógł się powstrzymać. Odwrócił się i spojrzał na nią przez ramię. — Nie odchodź, chociaż ten jeden raz — poprosiła.

Spojrzał na nią długo, jakby ważył, czy powinien spełnić jej prośbę. W końcu, bez słowa, zawrócił i usiadł z powrotem na swoim miejscu.

— Chciałbym móc ci obiecać, że będzie jak dawniej, że wszystko da się naprawić, ale nie mogę — przyznał szczerze. Spojrzał na nią z powagą, a jego ręka, z wahaniem, uniosła się w stronę jej twarzy. Dotknął delikatnie jej policzka, wycierając ostatnie ślady łez. — Jedyne, co mogę ci przyrzec, to że może być lepiej.

Maegelle poczuła, jak jego dotyk koi jej ból, choć wiedziała, że nie zagoi wszystkich ran. Chwyciła jego nadgarstek, splatając ich dłonie razem.

— Jeśli przez to rozumiesz, że mnie nie opuścisz, nie mogę prosić o nic więcej — wyszeptała, a na jej twarzy pojawił się ledwie zauważalny uśmiech.

Aemond nie odpowiedział, zamiast tego przyciągnął ją do siebie, pozwalając, by jej głowa spoczęła na jego piersi. Oboje milczeli, wpatrując się w płonące knoty świec, mając cichą nadzieję, że może w końcu wszystko wróci normy.

***

Maegelle nie mogła zaznać spokoju. Jej serce było pełne wątpliwości, które nasiliły się, gdy ponownie pogodziła się z Aemondem. Z jednej strony wiedziała, że ich relacja przynosiła jej ukojenie, a uczucie, którym do niego pałała, była prawdziwe, jednakże z drugiej strony, coś w niej buntowało się przeciwko temu. Wiedziała, że to, co robi, może być źle postrzegane przez innych. Obowiązek, rozsądek oraz poświęcenie, o których nieustannie przypominała jej matka, nieustannie ciążyły jej na sercu. Nie miała pewności, czy wybrała właściwą ścieżkę. Miała wrażenie, że jej serce i umysł toczyły ze sobą nieustanną walkę, która wydawała się nie mieć końca.

Czy to, co robiła, było słuszne? Mawiano przecież, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, a jednak ona — wbrew swojemu rozsądkowi, chciała poddać się jej nurtowi oraz pozwolić, by popłynęła tam, gdzie ją zabierze. Nie wiedziała, co zrobić ani co myśleć. W końcu, nie mogąc samodzielnie znaleźć odpowiedzi na swoje pytania, postanowiła udać się do jedynej osoby, która, jak sądziła, nie osądzi jej pochopnie.

Jej nogi instynktownie poprowadziły ją do komnaty ojca. Przemierzała korytarze zamku, a jej kroki stawały się coraz bardziej pewne, mimo że serce biło jej coraz mocniej. Kiedy dotarła pod drzwi, zauważyła, że nie ma przy nich żadnego strażnika. Uświadamiając sobie, iż to najpewniej jej matka kazała nie przeszkadzać królowi, odczuła zarazem mieszankę ulgi jak i zarazem niepokoju. Widok pustych drzwi tylko potwierdził jej przypuszczenia, że stan jej ojca musiał się pogorszyć, skoro nawet straż nie pilnowała jego spokoju.

Chwyciła klamkę niepewnie, czując chłód metalu pod palcami. Przez chwilę wahała się, zastanawiając się, czy powinna wejść, ale ostatecznie zdecydowała się nacisnąć klamkę i wsunęła się cicho do środka, starając się nie naruszyć ciszy, która wypełniała komnatę.

Wewnątrz panowała duszna, niemal przytłaczająca atmosfera. Powietrze było gęste i ciężkie, przesiąknięte zapachem mleka makowego oraz kadzideł. Grube zasłony były zaciągnięte na okna, przepuszczając jedynie wąskie smugi światła, które ledwo docierały do środka. Ciemność pokoju wydawała się niemal namacalna, a promienie dziennego słońca nie były w stanie rozproszyć tej ponurej atmosfery.

Rozejrzała się po wnętrzu pomieszczenia. Jej spojrzenie natrafiło na starą makietę Valyrii, którą jej ojciec pieczołowicie tworzył przez lata. Z żalem zauważyła, jak dawna duma jej ojca pokrywa się kurzem i zaniedbaniem. Serce ścisnęło jej się na ten widok, ale nie miała czasu, by dłużej się nad tym rozwodzić.

Nagle usłyszała cichy, stłumiony jęk dobiegający z łóżka. Natychmiast skierowała wzrok w tamtym kierunku i dostrzegła sylwetkę ojca, leżącego wśród poduszek, podczas gdy jego ciało niemal znikało w morzu pościeli. Jego twarz była blada, podczas gdy jedna z jej części była zakryta bandażem, a wydobywający się z jego piersi kaszel brzmiał boleśnie, jakby każdy oddech sprawiał mu trudność.

Podeszła bliżej, z troską patrząc na ojca. Jej serce było rozdarte między współczuciem a bezradnością. Widok ojca w takim stanie, który był kiedyś silnym oraz i pełnym życia człowiekiem, teraz był zaledwie cienia tej samej osoby, poruszał ją do głębi.

— Ojcze... — wyszeptała cicho, jakby bała się, że jeśli będzie mówiła głośniej, mogłaby sprawić mu tylko więcej cierpienia.

Viserys otworzył jedno oko, jego wzrok był przygaszony, a twarz pełna bólu. Jego usta drgnęły, jakby próbował coś powiedzieć, ale zamiast słów z jego ust wydobył się tylko chrapliwy kaszel. Z trudem uniósł rękę, wskazując na kubek stojący obok łóżka.

— Wody... — wychrypiał z wysiłkiem, ledwo poruszając wargami.

Maegelle szybko złapała kubek i przyłożyła go do ust ojca, pomagając mu się napić. Każda kropla wody wydawała się przynosić mu ulgę, choć była to tylko chwilowa poprawa. Gdy skończył, król skinął jej delikatnie głową, niemal niewidocznie, jakby nie miał już siły na więcej. Opadł z powrotem na poduszkę, a jego ciało ponownie zadrżało w ataku kaszlu. Maegelle patrzyła na niego ze smutkiem i bezradnością, czując, że niewiele może zrobić, by mu ulżyć.

— Czegoś jeszcze potrzebujesz, ojcze? — zapytała cicho, starając się ukryć drżenie w głosie.

Viserys otworzył przymknięte powieki i spojrzał na nią. Jego wzrok był przyćmiony, jakby walczył z rosnącym zmęczeniem. Jego twarz, częściowo ukryta pod opatrunkiem, była pomarszczona i wyczerpana. Ostatecznie jego drżąca ręka ponownie uniosła się i wskazała na stolik.

— Moja... chusteczka... — wychrypiał ledwo słyszalnym głosem.

Maegelle odwróciła się w stronę stolika i dostrzegła kawałek materiału, który leżał na jego krawędzi. Sięgnęła po niego, ale kiedy chwyciła chusteczkę w dłoń, jej serce na moment zamarło. Czarny smok, ozdobiony złotym haftem, który zdobił materiał, przypomniał jej dawne czasy. Choć chusteczka nie była już pierwszej świeżości, a jej biel przybrała szarawy odcień, wciąż była taka sama, jaką zapamiętała z chwili, gdy wręczyła ją ojcu jako prezent przed laty.

Poczuła, jak ściska jej się serce, ale ojciec znów zakaszlał, wyrywając ją z zamyślenia. Szybko się otrząsnęła i podała mu przedmiot. Król przytknął ją do ust, tłumiąc kolejny atak kaszlu, a Maegelle pomogła mu usiąść wyżej, poprawiając przy tym poduszkę, by mógł się wygodniej oprzeć.

Viserys westchnął ciężko, oddychając płytko i nieregularnie. Jego spojrzenie, choć zamglone, było utkwione w twarzy córki z odrobiną czułości.

— Wyglądasz zupełnie jak twoja matka... — wyszeptał zmęczonym głosem. — Jak moja biedna Aemma.

Jego słowa sprawiły, że poczuła ścisk w gardle. Skrzywiła się, ale natychmiast przybrała delikatny uśmiech, nie dając po sobie poznać, jak bardzo ją to poruszyło.

— Moją matką jest królowa Alicent — przypomniała łagodnie. — Twoja druga żona.

Viserys zamrugał, jakby nagle uświadamiając sobie, że jego wspomnienia pomieszały się mu z teraźniejszością. Rozchylił usta, a jego twarz zdradzała zmieszanie.

— Ach, tak... Alicent... Przepraszam, moja pamięć często mnie zawodzi... — odparł Viserys ciężko, jakby słowa kosztowały go niemal tyle wysiłku, co każdy oddech. Jego zmęczone oko powędrowało na twarz córki, i choć się w nią wpatrywał, wydawało się, że nie do końca ją rozpoznaje, jakby mgła, która przyćmiewała jego umysł podsyłała mu obraz kogoś innego.

Maegelle patrzyła na niego z żalem, widząc, jak choroba zabiera jej ojca kawałek po kawałku. Zmiana, jaka zaszła w jej ojcu na przestrzeni lat, była naprawdę bolesna. Kiedyś pełen sił, mądrości, król, który zasiadał na Żelaznym Tronie z dumą, teraz wydawał się być cieniem samego siebie.

— Kochałeś ją? — zapytała cicho, jej głos niemal drżał, choć starała się ukryć emocje. Wiedziała, że nie powinna pytać, ale nie mogła się powstrzymać. Potrzebowała wiedzieć. Potrzebowała usłyszeć to z jego ust, nie tylko zasłyszanych plotek.

Viserys spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem. Przez chwilę wyglądał, jakby nie rozumiał pytania.

— Kogo? — zapytał słabym głosem, próbując zrozumieć, co miała na myśli.

— Królową Aemmę — odpowiedziała, czując, jak pytanie staje się ciężarem nie tylko dla niej, ale także dla niego. — Kochałeś ją, ojcze?

Viserys zmarszczył czoło, jego twarz zdradzała ból — nie tylko fizyczny, ale także emocjonalny. W jego spojrzeniu pojawił się cień dawnego cierpienia, który przez lata nagromadził się w jego sercu. Kolejny kaszel wstrząsnął jego ciałem, a on zacisnął drżące palce na materiale chusteczki.

— Och... moja słodka Aemma... — wykrztusił w końcu, a jego głos drżał, przepełniony żalem. — To... to była moja wina... — wydusił, ale jego słowa urwały się, jakby nie miał już sił dokończyć myśli.

Maegelle patrzyła na niego w milczeniu, a serce biło jej niemiłosiernie. Wiedziała, co jej ojciec miał na myśli. Wiedziała, że obwiniał się za śmierć swojej pierwszej żony, królowej Aemmy, która zmarła w wyniku komplikacji przy porodzie. To była rana, która nigdy się nie zabliźniła, a Viserys, mimo lat, wciąż nosił ją w sercu jak najcięższy grzech.

— Gdybym wtedy nie... — Viserys urwał, jego oddech stał się płytszy, a ręka zadrżała. — ...ona by nadal żyła.

Maegelle odwróciła wzrok, próbując ukryć łzy, które zaczęły napływać jej do oczu. Wiedziała, że ojciec nie chciał jej skrzywdzić tym wyznaniem, ale każda jego wypowiedź na temat matki Rhaenyry bolała ją coraz bardziej. Zawsze wiedziała, że jej rodzice nie byli ze sobą z miłości, lecz było to wynikiem politycznego obowiązku, a jej matka, choć była królową, nigdy nie zdobyła serca Viserysa, ponieważ ten od zawsze kochał inną kobietę, nawet po jej śmierci.

Mimo tego Maegelle szanowała swoją matkę za to, że była lojalna i oddana. Alicent, pomimo trudności, była królową godną podziwu oraz rządziła królestwem, gdy jej mąż był zbyt chory, by pełnić swoje obowiązki. Maegelle podziwiała jej siłę, ale wiedziała jedno, że nie chciała podzielić jej losu. Nie chciała małżeństwa bez miłości, opartego tylko na obowiązku.

Wiedziała, że jej matka obiecała jej coś innego. Zawsze powtarzała, że Maegelle będzie mogła wyjść za mąż z miłości, a nie z obowiązku. Obiecała, że jej córka nie podzieli losu jej oraz jej siostry, czego Maegelle trzymała się jak ostatniej deski ratunku.

Spojrzała ponownie na ojca. Choć jego twarz była zmęczona, a spojrzenie zamglone, próbowała dostrzec w nim choć cień tego króla, którego kiedyś znała. Chciała wiedzieć, co on wybrałby, gdyby miał możliwość cofnięcia czasu. Czy wybrałby miłość, czy powinność?

— Ojcze... — zaczęła, chwytając go delikatnie za rękę. — Gdybyś mógł cofnąć czas i miał możliwość wybrać pomiędzy miłością a obowiązkiem... co byś wybrał?

Viserys spojrzał na nią w ciszy, a jego twarz ogarnęło zmęczenie, jakby to pytanie było zbyt trudne, by na nie odpowiedzieć. Jego ciało wydawało się zbyt słabe, by kontynuować rozmowę, a oko, które z trudem otwierał, co rusz się zamykało. Mimo to, próbował znaleźć w sobie siłę, by odpowiedzieć.

— Moja droga Aemma... — wyszeptał w końcu, ale to były ostatnie słowa, jakie udało mu się wymówić, zanim jego ciało ogarnęła senność. Głowa opadła mu ciężko na poduszkę, a zmęczona powieka zamknęła się.

Maegelle poczuła, jak smutek przepełnia jej serce. Odpowiedź, którą usłyszała, choć ledwo słyszalna, była wystarczająca. Viserys wybrałby miłość, gdyby tylko mógł. Choć wiedziała, że Aemma była dla niego najważniejsza, słyszenie tego na nowo poruszyło ją do głębi. Czuła, jakby właśnie dowiedziała się czegoś istotnego, choć jednocześnie bolesnego.

Z czułością nachyliła się nad ojcem i pocałowała go w czoło, składając na nim pożegnalny pocałunek, wiedząc, że ich rozmowa dobiegła końca. Potem, bez słowa, podniosła się z miejsca i skierowała się w stronę drzwi, chcąc opuścić komnatę króla.

Nagle jednak usłyszała dźwięk dobiegający z zewnątrz — głęboki, potężny ryk, który sprawił, że momentalnie przystanęła. Odwróciła się w stronę okna, uchylając ciężkie zasłony, by spojrzeć na niebo. Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu, gdy dostrzegła w oddali sylwetkę smoka szybującego wysoko nad zamkiem. To był Aemond na grzbiecie Vhagar. Patrzyła, jak stara smoczyca majestatycznie szybowała po niebie, a jej myśli krążyły wokół jedynego mężczyzny, którego naprawdę kochała. Wiedziała, że Aemond był dla niej darem, ale także przekleństwem. Mimo to nie mogła wyobrazić sobie życia bez niego. Czuła, że jej serce szybciej pękłoby z tęsknoty, niż wyszła za kogoś innego.

Czymże była powinność, kiedy przed sobą miało się miłość?

Z tą myślą, odwróciła się od okna i jednym sprawnym ruchem zasłoniła zasłony, pozostawiając za sobą wszelkie wątpliwości.

***

Leżała pośród pościeli na łóżku, pogrążona zewsząd ciszą. Księżyc już dawno zajął swoje miejsce na nocnym niebie, świecąc wśród morza gwiazd. Słowa ojca krążyły w jej umyśle, plącząc się w jedną, trudną zrozumiałą całość. Miała wrażenie, że nadmiar myśli, które powoli zmieniały się w pulsujący ból, zaraz rozsadzi jej głowę na strzępy.

Była głupia. Głupia i chora z miłości, jak sobie powtarzała, przeklinając własne serce. W głębi duszy wiedziała, że jej ojciec nie zrozumiał prawdziwego tematu ich rozmowy, ale mimo to, jego odpowiedź dała jej choć odrobinę ukojenia. To wystarczyło, by rozwiać niektóre z jej wątpliwości, nawet jeśli nie wszystkie.

Jej wzrok przesunął się na dogasający ogień w kominku, który rozpaliła Harra, zanim sama nie udała się na zasłużony odpoczynek. Dziewczyna przewróciła się na bok, wtulając twarz w miękką poduszkę, próbując zmusić swoje ciało do snu. Jednak sen nie nadchodził. Z każdą minutą jej zmęczenie rosło, ale myśli nie chciały jej opuścić. Czuła się, jakby była więźniem własnego umysłu, który uparcie nie chciał się uspokoić.

Po chwili bezowocnych prób zapadnięcia w sen, uniosła się z westchnieniem do siadu, oplatając ramionami swoje ciało, jakby mogła ochronić się przed chłodem i niepokojem, które ją ogarniały. Jej wzrok padł na stolik nocny obok łóżka, gdzie leżała mała, marmurowa figurka smoka. Podniosła ją delikatnie, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Opuszki jej palców powoli przesunęły się po misternie wyrzeźbionych krawędziach. Figurka była chłodna w dotyku, ale mimo tego, poczuła jak jej ciało ogarnia chwilowe ciepło, gdy pomyślała o jej właścicielu.

Uśmiech Maegelle poszerzył się, a jej ciało przeszedł dreszcz, kiedy zastanawiała się, co robił w tej chwili. Czy podobnie jak ona nie mógł zasnąć, dręczony myślami i niepokojem? A może już dawno zapadł w sen, podczas gdy ona wciąż była nękana natrętnymi myślami? Westchnęła, odkładając figurkę na stolik, po czym ponownie położyła się na plecach, a ostatnie płomienie w kominku wygasły, przysłaniając komnatę ciemnością. Noc była głucha oraz przesycona samotnością.

Maegelle zacisnęła palce na kołdrze, wiedząc, że tej nocy już nie zaśnie. Coś w niej pękło. Czasem reagowała instynktownie oraz nieracjonalnie, ale teraz wiedziała, że nie chce być sama. Zrozumiała, że nie mogła tak dłużej leżeć w ciszy, nie mogąc znosić już tej głuchej pustki. Wstała gwałtownie, z determinacją wypisaną na twarzy, jakiej wcześniej nie czuła. Przez chwilę krążyła po pokoju, niepewna, co zrobić.

Jej wzrok padł na niezapaloną świecę na stole. Szybko podpaliła knot, a ciepłe światło świeczki rozświetliło przestrzeń wokół niej. Nie było sensu przechodzić przez główne drzwi — wiedziała, że ktoś mógłby ją przyłapać, a tego chciała uniknąć. Jej myśli, jeszcze kilka minut wcześniej pełne wątpliwości, teraz skoncentrowały się na jednym celu.

Spojrzała na ścianę, gdzie ukryte było przejście, które wskazał jej Aemond. Przecież już go używała, trafienie nim do komnaty chłopaka nie musiało być przecież trudne, prawda? Zebrała się na odwagę, po czym wzięła głęboki oddech i podeszła do ozdobnej draperii. Ostrożnie nacisnęła jej powierzchnie, a ukryte w niej przejście otworzyło się.

Maegelle niepewnie postawiła przed siebie stopę na zimnym kamieniu, a jej ciałem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz. Nie przejmując się gęsią skórką, ruszyła przed siebie, zamykając ówcześnie za sobą przejście. Nie była pewna czy dobrze się kieruje i czy przypadkowo nie natrafi na osobę trzecią, ale instynktownie skierowała się w kierunku, gdzie miała nadzieję, że znajdzie komnatę chłopaka.

Niewielki płomień świeczki oświetlał jej całą drogę, podczas gdy mroźne igiełki zimna prześlizgiwały się po jej ciele przez narzuconą na siebie cienką koszulę nocną. Zadrżała, żałując, że nie wzięła ze sobą dodatkowego okrycia, ale nie zamierzała teraz zawracać, bojąc się że ktoś mógłby ją przyłapać.

W końcu, po dłużącej jej się drodze, która z pewnością zajęła jej zaledwie kilka minut, natrafiła na jedno z przejść, które ktoś ewidentnie w niedawnym czasie użytkował, patrząc na to, że zostało wyraźnie uprzątnięte. Maegelle miała szczerą nadzieję, że było to sprawką Aemonda, a nie kogoś innego, obawiając się, że trafiła w złe miejsce. Wzięła kilka głębokich wdechów, biorąc się na odwagę i jednym pewnym ruchem nacisnęła ukryte drzwi, a te z ledwo słyszalnym dźwiękiem się roztwarły. Z gulą ciążącą jej we krtani, wsunęła się do środka, zamykając za sobą przejście. Rozejrzała się dookoła, z ulgą przyjmując, że się nie pomyliła i trafiła do komnaty Aemonda.

Pomarańczowy blask świec rozświetlał pokój, rzucając długie cienie na ściany. Dziewczyna rozglądnęła się, szukając właściciela komnaty, którego dopiero dostrzegła siedzącego w fotelu przed kominkiem. Ogień wesoło trzaskał w palenisku, pochłaniając jego uwagę do tego stopnia, że nie zauważył jej obecności. Maegelle zbliżyła się do stołu i ostrożnie odłożyła na nim swoją świeczkę, po czym niepewnie postawiła kilka kroków w stronę chłopaka, starając się nie narobić zbyt wielkiego hałasu.

— Aemond? — szepnęła cicho, nie chcąc go przestraszyć.

Jednooki książę poruszył się niespodziewanie, wyraźnie zaskoczony. Obrócił się powoli w jej stronę, jego twarz wyrażała zdumienie.

— Maegelle? Jest środek nocy, co ty tu robisz?

Wygląd Aemonda odbiegał od tego, co widywała na co dzień. Miał na sobie zwyczajne, ciemne spodnie, w które wpuszczoną miał zwykłą lnianą koszulę, która miejscami była wygnieciona, jakby dopiero co wstał z łóżka. Jego włosy, które zwykle spinał z tyłu głowy były rozpuszczone, podczas gdy kilka pojedynczych kosmyków opadało na jego gładkie lico. Ale największą widoczną różnicą był brak opaski na oko, która leżała gdzieś obok na stoliku, odkrywając błękitny szafir w prawym oczodole chłopaka. Nie był to codzienny widok, który mogła zobaczyć, ale pragnęła by tak było. Chciała codziennie widzieć jego prawdziwe oblicze, które jest zarezerwowane tylko i wyłącznie dla niej. Aby rozkoszować się jego zapachem oraz dotykiem jego skóry. By słyszeć jak szepcze jej słodkie słowa, podczas gdy jego ciepły oddech owiewa jej kark, wywołując u niej ciarki przyjemności.

Maegelle odwróciła wzrok, czując, jak nieprzyzwoite myśli przebijają się do jej umysłu. Przygryzła lekko wargę, starając się zapanować nad własnym ciałem.

— Nie mogłam spać — odparła cicho. Zawiesiła głowę, starając się uniknąć jego wzroku, który przesuwał się po jej sylwetce. — I z tego, co widzę, ty również...

Aemond przymknął powieki, a napięcie w jego ramionach częściowo ustąpiło. Oparł się na oparciu fotela, jakby szukał wytchnienia, choć myśli wciąż szalały w jego głowie. Maegelle zbliżyła się do niego bezszelestnie, niemal jak cień, po czym kucnęła przed nim. Jej dłoń delikatnie spoczęła na jego kolanie, a ciepło jej dotyku przenikało przez materiał jego spodni. Aemond spojrzał na nią z lekkim zainteresowaniem, wciąż pogrążony we własnych rozterkach.

— Coś się stało? — zapytała cicho, a jej głos brzmiał miękko i troskliwie, jakby wyczuwała niepokój, który w nim narastał.

Aemond pokręcił głową, jego twarz nadal pozostawała napięta, ale ton głosu był spokojny.

— Nie, po prostu musiałem coś przemyśleć.

Jego dłoń uniosła się, a palce musnęły jej zarumieniony policzek. Maegelle z rozkoszą wtuliła się w jego rękę, zamykając powieki, jakby ten drobny gest był dla niej oazą spokoju, której tak długo szukała. Dzięki jego dotykowi czuła się bezpieczna, a cała reszta świata przestawała mieć dla niej znaczenie.

— Powiedz mi, riña, co tu robisz? — zapytał łagodnym szeptem. 

Kciukiem przejechał po jej ustach, lekko zahaczając o dolną wargę, co sprawiło, że Maegelle delikatnie je rozchyliła. Jej oczy, choć wcześniej zamknięte, otworzyły się, a blask ognia, który tańczył w kominku, odbił się w jej spojrzeniu.

— Nie chciałam być sama. — powiedziała cicho, a przysłuchujący się jej książę, nie miał zamiaru jej przerywać. — Poza tym... Rozmawiałam dziś z ojcem i uświadomiłam sobie jedną rzecz, której nie mogłam dostrzec przez mgłę, która przysłaniała mój umysł od lat.

— Co takiego? — spytał ciekawy, choć w jego głosie zabrzmiała nuta niepewności.

Maegelle uniosła głowę, spoglądając na niego z powagą, a jej oczy błyszczały emocjami, które przez długi czas były uśpione.

— Że jest coś silniejszego od powinności — odpowiedziała cicho.

Aemond odetchnął głęboko pod naporem jej wzroku. Serce zabiło mu mocno w piersi, a w ustach zapanowała suchość. Przełknął ciężko ślinę, spoglądając na nią z powagą.

— Co masz przez to na myśli? — zapytał, starając się zapanować nad rosnącym napięciem.

Maegelle nachyliła się nad nim, na tyle ile mogła, siedząc na ziemi.

— Uczyń ze mnie swą panią żonę.

Aemond zamarł, nie będąc pewnym, czy dobrze ją zrozumiał. Było to tak nagłe, a jednocześnie tak naturalne, że przez chwilę nie wiedział, jak odpowiedzieć.

— Co...? — jego głos zadrżał, a w oku pojawiło się pytanie, które na moment odebrało mu mowę.

Maegelle spojrzała na niego z niezwykłą powagą, jej dłoń zadrżała lekko, ale w jej spojrzeniu była siła, której nigdy wcześniej w niej nie widział.

— Chcę, żebyś wiedział, że moje uczucia są prawdziwe — zaczęła, nie spuszczając z niego wzroku. — Oboje wiemy, że te uczucia są zakazane... Ale przecież nie będziemy grzeszyć, jeśli złożymy sobie śluby. Żadnych świadków ani Septona. Tylko my i bogowie. W ich oczach będziemy czyści.

Aemond przysłuchując się wszystkiemu, oddychał ciężko. Serce biło mu tak niemiłosiernie, że miał wrażenie, że samo znajdzie drogę ucieczki z jego ciała. Utkwił spojrzenie w licu dziewczyny, która wpatrywała się w niego z uczuciem, jakby to w nim widziała samego boga. Dla niego Maegelle była boginią. Słodką niczym miód kobietą, która doprowadzała jego zmysły do szaleństwa. Jej gładki niczym jedwab głos dobiegał do niego, wywołując na jego skórze ciarki, przez co włoski stawały dęba. Była najlepszym lekiem na wszystkie jego dolegliwości i nic tak nie mogło ulżyć jego bólu, jak jej obecność obok. Aemond rozchylił usta, nie wiedząc co winien odpowiedzieć. Oblizał wargi, biorąc przy tym głęboki oddech.

— W świetle prawa nie będziemy małżeństwem, wiesz o tym? — zapytał cicho, starając się ukryć drżenie w głosie.

Maegelle spojrzała na niego z uśmiechem, jakby jej pewność była odpowiedzią na wszystkie jego wątpliwości.

— Wiem, ale jeśli mamy spłonąć w piekle, to na pewno nie z powodu miłości — odpowiedziała, chwytając jego dłoń z pewnością. — Ślub w obecności innych byłby tylko formalnością, ponieważ moja dusza już dawno należy do ciebie.

Aemond patrzył na nią, czując, jak rośnie w nim pragnienie, by to uczucie zmaterializować.

— Jesteś tego pewna? — zapytał, choć wiedział, jaka będzie jej odpowiedź.

Maegelle, nie odrywając od niego wzroku, uśmiechnęła się słabo, ale w jej oczach nie było ani cienia wahania.

— Jak nigdy w życiu — odparła cicho.

Aemond wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, po czym bez słowa wstał. Maegelle uniosła na niego wzrok, a on podał jej dłoń, pomagając jej się podnieść. Jednakże jego chwilowa pewność szybko uleciała, przez co widocznie się zawahał, co ona zauważyła od razu.

— Coś nie tak? — zapytała, a w jej głosie słychać było troskę.

— Nie pamiętam, jak brzmiały śluby — przyznał z zawstydzeniem, spuszczając wzrok na swoje stopy. 

Ostatnią ceremonią ślubną, jak nie jedyną, której był świadkiem, były zaślubiny Helaeny i Aegona, i szczerze niezbyt się tym wtedy przejmował. Dziewczyna uśmiechnęła się z czułością, łącząc razem ich dłonie. Jej oczy iskrzyły się radością.

— A kto powiedział, że nie możemy ułożyć własnych, prosto z serca? — zapytała z figlarną nutą w głosie, dodając mu otuchy.

Aemond patrzył na nią przez chwilę w milczeniu, pozwalając jej przejąć inicjatywę. Był zdumiony jej pewnością i prostotą, z jaką podchodziła do tej sytuacji, która dla niego wydawała się tak skomplikowana.

— Miłość Siedmiu jest czysta i wieczysta. Co bogowie złączą, jest święte i niepodważalne — zaczęła powoli, patrząc mu prosto w oko. — Dzisiejszej nocy dwie dusze pragną złączyć się w jedno, czyniąc siebie jednością — kontynuowała, a Aemond wzmocnił uścisk na jej dłoni, jakby te słowa dawały mu siłę. Czuł, jak jego serce bije mocniej, a jego ciało reaguje na każde jej słowo. — Ojciec... Matka... Wojownik... Kowal... Dziewica... Starucha... Nieznajomy. Usłyszcie nasze śluby — mówiła dalej, na co Aemond przyciągnął ją bliżej, ich ciała niemal się stykały, a on patrzył na nią z powagą. W jej oczach mógł dostrzec czyste uczucie, przez co odebrało mu dech. — Ja jestem twoja, a ty jesteś mój — odparła szeptem, zbliżając się do niego. Ich nosy omal się nie zderzyły, a oddechy złączyły w jedno. Aemond położył wolną dłoń na jej policzku, przechylając jej głowę w tył. — Od tego dnia po kres moich dni.

— Ja jestem twój, a ty jesteś moja, od tego dnia po kres moich dni — powtórzył za nią, a na jej licu wykwitł uśmiech, pełen radości i wzruszenia.

— Tutaj, w obecności bogów, niech będzie wiadome, że Maegelle oraz Aemond z rodu Targaryenów... — mówiła dalej, a jej głos z każdym słowem stawał się coraz cichszy. — Są jednym ciałem. Jednym sercem. Jedną duszą. Teraz i na wieki.

Aemond czuł, jak każde jej słowo przenika go, jakby były one częścią niego. Wiedział że nic, co się teraz wydarzy, nie będzie już miało takiej samej wagi. Jego serce biło nieubłaganie szybko, ale nie z lęku, tylko z radości, nadziei oraz miłości, która wypełniała go od środka.

Puścił jej rękę, ale tylko po to, by ująć jej twarz obiema dłońmi. Maegelle z rozchylonymi ustami czekała na to, co zamierza zrobić. Jej oczy lśniły radością i nadzieją, a w sercu Aemonda rosła fala uczuć, których nie potrafił opisać.

— Tym pocałunkiem ślubuję ci miłość — wyszeptał, po czym nachylił się nad nią, a Maegelle zamknęła oczy, oddając się temu momentowi w pełni. 

Ich usta w końcu spotkały się, łącząc w jednym ciepłym, pełnym miłości pocałunku. W tej chwili świat zewnętrzny przestał istnieć — liczyli się tylko oni i ich wzajemne uczucia. Każdy gest, każde muśnięcie warg było dowodem ich obietnicy.

Maegelle położyła dłoń na klatce piersiowej Aemonda, zaciskając palce na materiale jego koszuli. Ręce chłopaka w odpowiedzi zsunęły się z jej twarzy na kark, przechylając jeszcze bardziej jej głowę, pogłębiając tylko mocniej ich pocałunek. Ich usta walczyły o dominację nad drugim i żadne z nich nie chciało ustąpić pierwsze.

Aemond przygryzł jej dolną wargę, przez co z jej gardła wyrwał się niekontrolowany jęk. Chłopak uśmiechnął się na to zadowolony, pozwalając swoim dłoniom zjechać jeszcze niżej wzdłuż jej pleców. Jego gorący dotyk parzył jej skórę przez cienki materiał jej koszuli nocnej, a ona bez oporu dawała mu na to przyzwolenie. Dobrzy bogowie, pomyślała, kiedy pomiędzy kolejnymi pocałunkami, brała łapczywie powietrze. Maegelle miała wrażenie, że zaczyna powoli się topić. Pragnęła go w tej chwili, jak nigdy dotąd. Słyszała wiele plotek młodych dam, które szepcząc sobie do uszu, rozmawiały o grzesznych uczynkach między kobietą a mężczyzną. Wtedy właściwie nie wiedziała, o czym tak naprawdę rozmawiały i czym była ta mityczna przyjemność, którą można sprawić drugiej osobie, ale w tej chwili zdała sobie z tego zupełną sprawę. 

Ich nogi samoistnie poprowadziły ich w kierunku łóżka chłopaka, zahaczając o krawędź jego materaca. Maegelle oderwała się od niego, a Aemond spojrzał na nią, oddychając ciężko. Jego źrenica była szeroko rozszerzona.

— Co się dzieje, riña?

Maegelle uniosła na niego zamglony wzrok, spoglądając na niego spod ciemnego wachlarza rzęs.

— Ābrazȳrys — poprawiła go, przygryzając przy tym dolną wargę. Jej usta były czerwone oraz spuchnięte od wielu pocałunków. — Nie jestem już zwykłą dziewczyną. 

Aemond uniósł na to brew.

— Skoro, tak wolisz, żono — podkreślił, przejeżdżają opuszkami palców wzdłuż jej policzka. — Niech tak zatem będzie. Czego w taki razie oczekujesz od swojego męża, ābrazȳrys? 

Maegelle przybliżyła do niego swoją twarz, stając przy tym na palcach, by móc znaleźć się koło jego ucha. Jej ciepły oddech omiótł jego szyję, wywołując gęsią skórkę.

— Żebyś wziął mnie, tak jak zawsze chciałeś, czyniąc mnie naprawdę twoją żoną — wyszeptała słodko, podczas gdy jej postawa ociekała pewnością siebie, która go tylko bardziej podnieciła.

Nie potrzebował więcej słów i nim się spostrzegła, chłopak popchnął ją w tył, a ta wylądowała plecami na miękkim materacu łóżka. Aemond zawisł nad nią, opierając się ramionami po bokach jej głowy i ponownie połączył ich usta w głębokim pocałunku, w czym Maegelle nie była mu dłużna, odwzajemniając jego pieszczoty. 

Jej ręce błądziły po jego plecach, co rusz zaciskając palce na materiale ubrania, które w tym momencie było dla niej tylko przeszkodzą. Chciała poczuć pod palcami fakturę jego skóry oraz bijące od niego ciepło. Sprawnie pociągnęła za materiał koszuli, a chłopak, widząc co zamierza zrobić, pomógł jej w tym, zdejmując ją przez głowę. Aemond spojrzał na nią z pasją wypisaną w jego oku, na co Maegelle zarumieniła się pod wpływem jego spojrzenie i nic nie mówiąc, ponownie złączyła ich wargi. Jego usta były słodkie niczym najsłodszy owoc, który ją kusił, by tylko go skosztować, doprowadzając ją przy tym na kraniec trzeźwości. Pragnęła go więcej i jeszcze więcej, łaknąc jego dotyku jak tlenu. 

Nie chcąc mu być dłużna, uniosła się powoli na łokciach, po czym zmieniła się z nim stronami, będąc teraz na górze, podczas gdy on wylądował pod nią. Wygodnie rozsiadła się na jego udach, a Aemond podążył za nią, unosząc się do siadu, kładąc przy tym dłonie na jej biodrach. Maegelle przylgnęła do jego klatki piersiowej, oplatając jego kark ramionami, przytulając się do niego całym swoim ciałem. 

Aemond miał ochotę zakląć w tamtej chwili, czując krzywiznę jej piersi, oddzielonych od niego tylko cienkim materiałem jej ubrania. Maegelle była słodka, nieziemska oraz odurzająca. Jej drobne dłonie, które jeździły po jego ciele, pozostawiały za sobą palące ślady, a każdy jej pojedynczy ruch, kiedy siedziała na jego kolanach, sprawiał że jego kutas twardniał. 

Kurwa, pomyślał sobie, kiedy jego ręce znalazły drogę do jej pośladków, a z jej ust wymknął się kolejny jęk, gdy ścisnął je w swoich dłoniach. Chciał słyszeć go więcej. Nie, od go potrzebował. Uwielbiał wydobywać z niej tę stronę, której nikt oprócz niego nie mógł doznawać. Uwielbiał widzieć jej twarz, kiedy doznawała przyjemności tylko z jego rąk. Jej ciało odpowiadało na każdy jego pojedynczy gest, jakby było stworzone specjalnie dla niego.

Maegelle odchyliła szyję w tył, co on natychmiast wykorzystał, składając na niej mokry szlak pocałunków. Zacisnęła usta, przygryzając je do krwi, próbując powstrzymać się od wydania kolejnego dźwięku, kiedy poczuła jak jego zęby zahaczając o cienką skórę w zgięciu jej szyi, pozostawiając po sobie niewielki ślad. Jednakże, kiedy jego ręce znalazły się po zewnętrznej stronie jej ud, z jej gardła wymsknął się kolejny jęk, tym razem zduszony pocałunkiem chłopaka. Jego palce ponownie wsunęły się pod materiał koszuli, tym razem docierając do miejsca, gdzie pulsowała jej kobiecość. Kolejny dźwięk rozkoszy wydostał jej się ust, kiedy jego palec zanurzył się w jej wnętrzu, poruszając się w niej wolno, aby sprawdzić czy jest wystarczająco mokra. Ze wstydem schowała swoją twarz w zgięciu jego szyi, a ciałem Aemonda wstrząsnął cichy chichot na jej reakcji. 

On pragnął jej, a ona pragnęła jego. 

Wiele razy wyobrażał sobie ten moment w snach oraz marzeniach, ale żadne z powyższych nie było w stanie opisać tego, co czuł w obecnej chwili. Był chory z jej powodu. Maegelle była jego narkotykiem, który tumanił wszystkie jego zmysły, jednocześnie będąc afrodyzjakiem, który doprowadzał go do szaleństwa. Wykonał jeszcze parę ruchów, po czym opuścił jej wnętrze, drażniąc się z nią, na co w odpowiedzi dostał jej niezadowolone sapnięcie. Jego dłonie znalazły sznurowadła od jej koszuli nocnej i już miał za nie pociągnąć, ale Maegelle złapała jego rękę, zatrzymując go. 

— Nie — odparła drżącym głosem. Aemond już myślał, że się rozmyśliła, żałując swojej decyzji, ale tak się na szczęście nie stało. — Chcę zrobić to sama — powiedziała. 

Spojrzał na nią w ciszy i skinął głową, na co podniosła się z jego kolan, schodząc na podłogę. Wiedziała, że jest jeszcze czas, by się zatrzymać oraz wycofać, ale nie zrobiła tego. Zamiast tego jej dłonie powędrowały do węzłów jej ubrania, które utrzymywały jej koszule na swoim miejscu, po czym delikatnie za nie pociągnęła. Materiał opadł z szelestem do jej kostek.

Wzrok Aemonda był świdrujący, skanując każdy zakamarek jej ciała, jakby miał wypalić w niej dziurę. Maegelle nie czuła wstydu stojąc przed nim zupełnie naga. Wręcz przeciwnie — sprawił, że poczuła się jak ósmy cud świata, czując się piękna w jego spojrzeniu.

Bez zbędnej zwłoki ruszyła w jego stronę, ponownie siadając na jego kolanach, łącząc ich usta razem. Maegelle zanurzyła swoje dłonie w jego jedwabistych włosach, przeczesując je palcami, w odpowiedzi otrzymując od niego stłumione mruknięcie, przez co na jej ustach pojawił się zadowolony uśmieszek.

Twarz Aemonda zanurkowała w kierunku jej klatki piersiowej, omiatając ciepłym oddechem jej piersi. Zagryzając wargi, przyciągnęła jego głowę bliżej, podczas gdy usta chłopaka składały gorące pocałunki na jej skórze.

— Kocham cię — wysapał ciężko pomiędzy tym, kiedy muskał wargami jej biust. — Nawet nie masz kurewskiego pojęcia, jak bardzo.

Maegelle jęknęła w momencie, gdy jego palce natrafiły na jej stwardniałe sutki, drażniąc się z nią. Przez jej kręgosłup przeszedł dreszcz.

— Aemond, proszę... — wystękała błagalnie.

Chłopak oderwał się od niej, łapiąc brodę dziewczyny między palce. Jego kciuk przejechał po jej dolnej wardze, rozchylając jej spuchnięte usta, które z daleka krzyczały, by ponownie się w nich zatopić, kosztując ich słodki smak.

— Powiedz mi na głos czego chcesz, ābrazȳrys — poprosił ją. Nachylił się nad nią, przygryzając płatek jej ucha, wywołując u niej kolejny atak gorąca. — Powiedz, a ja z przyjemnością spełnię twoją prośbę.

Maegelle zadrżała w jego ramionach, czując jak jej ciało wiotczeje. Spojrzała mu prosto w oko, widząc jego spojrzenie przesiąknięte czystą żądzą i uwielbieniem.

— Ciebie — wysapała. Oddychała ciężko, łapiąc łapczywie każdy wdech w swoje płuca, a jej serce jak szalone biło w jej klatce piersiowej. — Chcę ciebie.

Aemond uśmiechnął się w odpowiedzi. Szybko przewrócił ją na plecy, delikatnie kładąc ją materacu. Maegelle ułożyła się wygodniej pomiędzy rozrzuconymi wszędzie poduszkami, podczas gdy on pozbył się z siebie zbędnego odzienia.

Spojrzała na niego oniemiała, skubiąc zębami swoją wargę. Chłopak pochylił się nad nią, umieszczając kolano między jej udami, aby zapewnić sobie lepszy dostęp. Maegelle uniosła na niego wzrok, kiedy oparł się łokciami po bokach jej głowy. Jej klatka piersiowa unosiła się coraz szybciej w górę.

— Czy to... — zaczęła, ale jej głos nieznacznie zadrżał. Wstydliwie odwróciła głowę, próbując ukryć swoje obawy. Aemond jednak szybko, z troską, skierował jej twarz z powrotem ku sobie. Widząc rosnący strach w jej oczach, dotknął delikatnie jej zarumienionego policzka, odgarniając kilka kosmyków włosów za ucho.

— Boisz się? — zapytał cicho, z autentycznym zmartwieniem w głosie.

Maegelle spojrzała na niego, a Aemond mógłby przysiąc, że wyglądała jak spłoszona łania, na którą poluje myśliwy. Jej oczy były pełne niepewności, a jej serce biło tak szybko, że mógł wyczuć jego nerwowe tempo.

— Czy to będzie bardzo bolało? — zapytała szeptem, nie wiedząc, czego powinna się spodziewać.

Słyszała wiele o utracie dziewictwie, głównie o tym, że noc poślubna była momentem, w którym mąż odbierał kobiecie coś cennego i nieodwracalnego. Często wiązano to z bólem, którego opisy wzbudzały w niej niepokój. Maegelle zastanawiała się, czy te opowieści były jedynie wyolbrzymionymi plotkami, czy rzeczywiście kryła się w nich jakaś straszna prawda. Myśl o tym, co mogło ją czekać, budziła w niej lęk — nie wiedziała, czy to zwykły strach przed nieznanym, czy rzeczywista groźba cierpienia, o którym tyle razy słyszała.

— Może trochę — odpowiedział spokojnie, delikatnie głaszcząc jej policzek. — Ale obiecuję, że zrobię wszystko, żeby być delikatny. Nie chcę, żebyś cierpiała.

Aemond nie chciał jej skrzywdzić. Maegelle była zbyt dla niego cenna i był w stanie zrobić dla niej wszystko. Nie zniósłby, gdyby po raz kolejny zadał jej ból, przez co musiałaby ponownie cierpieć.

Spojrzała mu prosto w oko, dostrzegając w jego spojrzeniu samą prawdę. Skinęła więc niepewnie głową, ufając mu tym bezgranicznie. Aemond w odpowiedzi pochylił się nad nią, łącząc ich usta w powolnym, a zarazem czułym pocałunku, w który włożył wszystkie swoje emocje oraz uczucia, które względem niej czuł.

Zacisnęła mocno powieki, kiedy poczuła jak wszedł w jej wnętrze, przez co z jej oka wymknęła się niekontrolowana łza. Aemond szybko ją starł, patrząc na nią z powagą.

— Mam przestać? — zapytał, na co szybko zaprzeczyła, kręcąc głową.

— Nie — wydusiła ciężko, spoglądając prosto w jego oko. — Nie przestawaj.

Widząc jej błagalne spojrzenie, ponownie połączył ich usta, tym razem poruszając się w niej tak wolno, jak tylko mógł. Maegelle skłamałaby, gdyby powiedziała, że ​​nie bolało, ale z każdym kolejnym pchnięciem dyskomfort znikał, ustępując miejsca przyjemności, której nigdy wcześniej nie doświadczyła.

Z jej ust wyrwał się cichy jęk i szybko ugryzła się w wargę, tłumiąc wszelkie dalsze dźwięki. Przytuliła się mocniej do jego ciała, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi, podczas gdy jej ręce wylądowały na jego plecach, pozostawiając za sobą ślady po jej paznokciach na jego skórze.

Aemond przyspieszył, rytmicznie poruszając swoimi biodrami. Ich oddechy stawały się coraz bardziej nierówne, a na ich ciałach pojawiał się pot.

Maegelle głośno jęknęła, otwierając przy tym szeroko oczy. Widząc świdrujący wzrok Aemonda, który wpatrywał się w nią z uwielbieniem, natychmiastowo się zaczerwieniła. Chłopak przejechał dłonią po jej szyi, składając za jej uchem krótkie pocałunki, wywołując u niej kolejną falę przyjemności.

— Powiedz mi, ābrazȳrys, do kogo należysz — wyszeptał słodko, skubiąc płatek jej ucha. Przez jej ciało przeszedł dreszcz.

— Ja... — zaczęła, nie będąc w stanie dokończyć swoich słów.

— Powiedz to — powtórzył.

Jego ruchy stały się powolniejsze, przez co wydała z siebie niezadowolone sapnięcie, wiedząc, że robi to specjalnie, by tylko się z nią podrażnić.

— Aemond, proszę... — odparła błagalnie.

— Odpowiedz mi.

Wbił się w nią ponownie, ale tym razem o wiele mocniej, sprawiając, że krzyknęła, wczepiając palce w jego kark. Czuła, jak kręci jej się w głowie, a ona sama topiła się w ekstazie.

— Jestem twoja, Aemond — wykrztusiła przez zaciśnięte zęby, czując, że powoli zbliża się do szczytu. — Tylko twoja. Teraz i na wieki.

Chłopak uśmiechnął się w odpowiedzi, owijając jej nogi wokół swoich bioder, pomagając jej zdobyć to, czego potrzebowała.

Tej nocy byli jednym ciałem, jednym sercem oraz jedną duszą.

Ona była jego, a on był jej. Od tego dnia po kres ich dni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro