Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

CHAPTER FOUR

•──•─•──•✦•──•─•──•

Przejechała dłonią po twardych i zgrubiałych łuskach, czując każde ich pojedyncze wyżłobienie. Mimo że muskała je zaledwie opuszkami palców, wyczuwała odchodzące od skóry smoka przyjemne ciepło. Gaelithox poruszył się delikatnie pod wpływem jej dotyku, a od jego czarnych łusek odbiły się płomienie z rozpalonych pochodni, lśniąc srebrnym blaskiem. Nastolatka spojrzała w stronę pyska bestii, widząc jak ta z uwagą przypatruje się jej wszystkim ruchom, wodząc za nią pomarańczowymi ślepiami.

Księżniczka posłała smokowi czuły uśmiech, przybliżając lico do jego chropowatej skóry, kładąc przy okazji dłoń na jego nozdrzach, z których buchnął obłok dymu. Przymknęła oczy, rozkoszując się wspólną chwilą ze swoim wierzchowcem. Gaelithox zamknął swoje ślepia, wyczuwając jej delikatny dotyk, po czym otarł o nią swój łeb, wtulając się w jej szyję, niczym szczeniak w swoją matkę, szukając jej bliskości.

— Gaelithox jest ogromny! — rzekł Jace zza jej pleców.

Maegelle uśmiechnęła się lekko i zerknęła przez ramię w stronę dwójki młodszych chłopców.

— Prawda? Gaelithox jest wspaniałą bestią, bez dwóch zdań.

Na twarzy młodszego z braci pojawił się grymas smutku.

— Szkoda, że Arrax jest jeszcze zbyt mały, by można było na nim latać.

— Nie martw się, Luke — powiedziała Maegelle w stronę chłopca. — Jestem pewna, że niedługo urośnie, a wtedy wybierzemy się razem na przejażdżkę.

— Obiecujesz? — zapytał Lucerys z nadzieją.

— Oczywiście — odpowiedziała. Ostatni raz zerknęła na swojego smoka, po czym odsunęła się na bezpieczną odległość, kiedy strażnicy smoków zajęli się Gaelithox'em, zaganiając go z powrotem do wnętrza Smoczej Jamy. — Wybraliście już jajko dla swojego nowego brata lub siostry?

— Tak — przyznał Jacaerys. — Luke je wybrał.

Policzki Lucerysa zaczerwieniły się, na co chłopiec spuścił głowę z zawstydzeniem.

— Z małą pomocą ser Harwina, ale to prawda, co mówi Jace — dodał, uśmiechając się z dumą. — Jestem pewien, że wybrałem to najlepsze.

Maegelle posłała im obu uśmiech i zerknęła zza ich plecy, gdzie stał kapitan Straży Miejskiej.

— Dziękuję ser Harwinie za opiekę nad moimi siostrzeńcami. Jestem pewna, że z tobą nie ma, co obawiać się o ich bezpieczeństwo.

Mężczyzna skinął głową.

— Dziękuję księżniczko za twoje słowa. To bardzo miłe.

Maegelle raz jeszcze posłała mu uśmiech i podeszła do młodszych chłopców, wkładając po drodze swoje rękawice ze skóry do wszytych kieszeni w jej stroju do jazdy.

— Zastanawialiście się już czy chcecie brata czy siostrę? — zapytała ich.

O samym poranku dotarła do niej wieść, że najstarsza córka króla zaczęła rodzić. Mimo iż jej i Rhaenyry nie łączyła żadna ciepła relacja, Maegelle nie życzyła swojej starszej siostrze niczego złego. Miała nadzieję, że cały poród przebiegnie łatwo, a ona i dziecko będą miewać się bardzo dobrze.

— Chciałbym kolejnego brata, bo ciężko jest wytrzymać tylko z Jacem — odparł Luke.

Jacaerys spojrzał na brata z oburzeniem.

— Hej! — oburzył się, a następnie zerknął z powrotem na Maegelle, odpowiadając jej na pytanie. — A ja przeciwnie, wolałbym siostrę.

Maegelle uśmiechnęła się, słysząc ich odpowiedzi.

— Nie powiem, że miło by było mieć inne damskie towarzystwo oprócz Helaeny, więc zdecydowanie się z tym zgadzam. Zbyt duża ilość chłopców, to też nie dobrze. Musi być jakaś równowaga — powiedziała nastolatka. — Oczywiście nie bierzcie tego do siebie, ale fajnie jest mieć jakieś dziewczęce towarzystwo.

Oboje chłopców przytaknęło, wiedząc co miała na myśli.

Maegelle odchrząknęła cicho, zmieniając przy tym temat.

— A tak przy okazji — zaczęła. — Nie obawiacie się o swoją matkę? — zapytała. — Porody bywają różne. Dużo może się podczas nich stać.

Jace wzruszył ramionami.

— Nie. Czemu? Matka i dziecko są silni. Nic im się nie stanie.

Lucerys przytaknął bratu, kiwając pospiesznie głowa.

Maegelle spojrzała na Harwina Stronga, który z uwagą ich obserwował. Nie uszło jej uwadze, jak wielkie było podobieństwo między jej siostrzeńcami a kapitanem Miejskiej Straży, ale nie oceniała wyboru swojej siostry. Jeśli taki układ między nią a ser Laenorem, domniemanym ojcem chłopców, im pasował, nie jej było to oceniać.

— Pewnie macie rację — przytaknęła, zgadzając się z nimi. — Niestety muszę już iść. Matka na mnie czeka. Spotkamy się później — powiedziała, żegnając się z chłopcami oraz ser Harwinem, a następnie skierowała się do wyjścia, wychodząc ze Smoczej Jamy. Posłała im ostatni uśmiech, zanim zniknęła za ciężkimi drzwiami.

***

Maegelle siedziała w komnacie królowej, pogrążona w ciszy i skupieniu. Jej smukłe palce delikatnie przesuwały się po haftowanej chusteczce, nad którą pracowała od samego rana. Słońce wpadało przez wysokie okna, oświetlając wnętrze komnaty ciepłym blaskiem, który podkreślał misterny wzór w kształcie smoka, jaki powstawał na materiale. Maegelle lubiła pracować w ciszy, znajdując w niej ukojenie oraz możliwość ucieczki od wszelakich problemów zewnętrznego świata.

— Jest bezczelna — przerwała milczenie Alicent, zwracając się do swojej córki. — Tak swobodnie obnosi się swoimi występkami — odparła, podkreślając ostatnie ze swoich słów. — Za grosz ma taktu oraz śmie się jeszcze tym chełpić na prawo i lewo. Jak jej nie wstyd patrzeć potem w lustro?

— Dlaczego? — zapytała cicho Maegelle, nie unoszą wzrok znad swojego haftu.

Królowa spojrzała na nią zdumionym wzrokiem. Maegelle uniosła głowę, widząc wyraz jej twarzy, pełen niedowierzania.

— Dlaczego? Jak możesz jeszcze o to pytać? — powtórzyła Alicent, wstrząśnięta.

— Dlaczego to cię tak dręczy? — odrzekła spokojnie nastolatka. — Przecież Rhaenyra nie robi tym nikomu krzywdy.

Alicent gwałtownie obróciła się w stronę córki, wyrywając się przy tym krawcowej, która pracowała nad jej suknią. Kobieta ze zdumieniem utkwiła w niej wzrok.

— Nie krzywdzi? Rhaenyra swoim zachowaniem uchybia mnie, królowi oraz całej koronie. Szarga swoje dobre imię oraz nasze także — wskazała na Maegelle. — I twoje również.

Maegelle spuściła wzrok, słysząc jej słowa. Alicent, widząc reakcję córki, uspokoiła się i westchnęła.

— Przepraszam cię, aniele — powiedziała cicho. Zerknęła na służącą i machnęła na nią ręką. — Kontynuujmy.

Służąca przytaknęła, wracając do pracy. Alicent ponownie stanęła na swoim miejscu, wzdychając ciężko. Jej spojrzenie zwróciło się ku Maegelle, która wróciła do swojego haftu.

— Robię wszystko dla dobra królestwa, Maegelle — powiedziała Alicent, łagodniejszym tonem. — Chcę dla niego jak najlepiej, co powinnaś dobrze wiedzieć. Gdy dorośniesz, zrozumiesz moje słowa.

Powątpiewała w to. Maegelle nie mogła zrozumieć, dlaczego jej starsza siostra była tak wielkim problemem, jakim mianem określała ją jej matka. Czy naprawdę swoim zachowaniem szkodziła komuś poza samą sobą? Dlaczego matka, tak bardzo to przeżywała? Wypominała jej błędy, mimo iż sama nie była krystaliczna. Nikt nie był. Księżniczka nie była w stanie określić, czy w słowach królowej było więcej złości przesyconej jadem w stronę pierworodnej córki króla, czy też bólu oraz wewnętrznej urazy, gdzie każde działanie Rhaenyry było osobistym ciosem wymierzonym w jej matkę.

Wtem drzwi komnaty otworzyły się z głośnym zgrzytem. Do środka weszła księżniczka Rhaenyra wraz z ser Laenorem, trzymając zawiniątko w rękach. Alicent ze zdziwieniem obróciła się w ich stronę, widząc, że srebrnowłosa przyszła do niej osobiście.

— Rhaenyro! Powinnaś odpoczywać po porodzie! — powiedziała królowa, podczas gdy jej głos był pełen zaskoczenia i troski.

— Na pewno byś tego chciała, pani — odpowiedziała Rhaenyra z cieniem ironii w głosie.

Maegelle uniosła wzrok, widząc zawiniątko w rękach swojej starszej przyrodniej siostry. Z entuzjazmem odrzuciła swoją robótkę na bok i spojrzała w ich kierunku.

— Dziecko! — zawołała, podnosząc się z miejsca.

Alicent zerknęła na nią z ledwo widoczną naganą.

— Nie zadręczaj księżniczki. Pewnie jest zmęczona — powiedziała, zerkając na Rhaenyrę. — Usiądź. Taylo, daj księżniczce poduszkę — zwróciła się do jednej ze służek.

Rhaenyra pokręciła głową.

— To zbyteczne — odpowiedziała stanowczo.

— Brednie — odparła, Alicent. — Dokończymy później.

Służąca podała księżniczce poduszkę, po czym skłoniwszy się, wycofała się wraz z pozostałymi z komnaty.

Drzwi komnaty otworzyły się ponownie, tym razem wpuszczając króla Viserysa. Jego twarz promieniała radością. Maegelle poczuła, jak jej serce przyspieszyło rytm. Mimo wszystkich urazów i żalu, jakiego doświadczała wobec swojego ojca, nadal go kochała. Każda chwila spędzona z nim była dla niej cenna.

— Cóż za szczęśliwe wieści tego ranka! — zawołał.

— W rzeczy samej, Wasza Miłość — zgodził się z nim Laenor, kiwając głową.

— Gdzie on jest? Gdzie mój wnuk? — zapytał Viserys, zbliżając się do grupy.

Laenor delikatnie zabrał dziecko z ramion Rhaenyry i podał je królowi. Maegelle skrzywiła się pod nosem, słysząc wieść o kolejnym chłopcu, na co Alicent położyła dłonie na jej ramionach, widząc reakcję córki.

Król ułożył wygodniej niemowlę w ramionach i z uśmiechem spojrzał po twarzach wszystkich obecnych.

— Wspaniały książę. Mocny. Będziesz straszliwym rycerzem! — wyszeptał do nowonarodzonego wnuka.

Maegelle stanęła na palcach, próbując dojrzeć twarz dziecka, ale jej niski wzrost jej to utrudniał. Viserys, widząc jej starania, lekko się pochylił, na co księżniczka z radością spojrzała na swojego nowego siostrzeńca, dotykając palcem jednej z jego rączek. Dziecko złapało ją za palec, na co Maegelle uśmiechnęła się szeroko, rozczulona.

Alicent zerknęła w jej kierunku, po czym zwróciła wzrok na Rhaenyrę i Laenora.

— Ma już imię?

— Jeszcze... — zaczęła Rhaenyra, ale w zdanie wszedł jej mąż.

— Joffrey. Jego imię to Joffrey — powiedział, Laenor.

Alicent uniosła brwi.

— Niespotykane imię, jak na Velaryona.

Rhaenyra posłała jej sztuczny uśmiech.

Maegelle odsunęła się od swojego siostrzeńca oraz ojca, obracając się w stronę starszej siostry.

— Czy poród boli? — zapytała.

Rhaenyra skrzywiła się z bólu, zagryzając od środka policzek.

— Trochę, ale nie na długo.

Maegelle zmarszczyła brwi.

— W takim razie nie chcę mieć dzieci.

Alicent przerwała jej, łapiąc ją za ramię.

— Nie powinnaś być na lekcji?

— Jak jedną odpuszczę, nic się nie stanie — odpowiedziała.

— Nie, Maegelle — Alicent zaprzeczyła. — Powinnaś iść na lekcje.

— Twoja matka ma rację — odezwał się Viserys, przyciągając spojrzenie nastolatki. — Edukacja jest bardzo ważna. Później spotkasz się z siostrzeńcem.

Nastolatka spojrzała na niego, czując, jak jej serce kurczy się z rozczarowania. Była taka szczęśliwa, że mogła choć przez chwilę spędzić czas z ojcem, przy okazji zaznajomić się z nowym członkiem swojej rodziny, a teraz miała to wszystko porzucić przez głupią lekcję?

— Ależ ojcze... — odparła Maegelle, spoglądając błagalnie na ojca.

Viserys spojrzał na nią, widząc jak ta wlepia w niego swoje duże fioletowe tęczówki, tak podobne do jego samych. Westchnął cicho, mięknąc pod naporem jej spojrzenia.

— A jeśli poproszę służbę, by po lekcji zaniesiono do twojej komnaty ciasto, zgodzisz się?

Maegelle rozszerzyła oczy, a w jej sercu znowu zapłonęła iskierka radości.

— Cytrynowe? Moje ulubione?

— Oczywiście — powiedział król, kiwając głową.

— Zgoda! — zawołała Maegelle, po czym podbiegała do ojca, wtulając się w jego tors, uważając przy tym na Joffreya, którego król trzymał nadal w ramionach. Mimo że miała żal do swojego ojca, że często zapominał o niej na rzecz Rhaenyry, kochała nawet najmniejsze interakcje między nimi. Dzięki temu wiedziała, że nawet jeśli nie była jego ulubionym dzieckiem, gdzieś nawet u podnóża jego serca, bardzo głęboko jest dla niej tam miejsce. Szybko podeszła również do matki, całując ją w policzek. Zerknęła kątem oka w stronę swojej siostry i jej męża, jedynie schylając w ich stronę głową. — Księżniczko. Ser Laenorze.

Maegelle wybiegła z komnaty królowej, czując, jak jej serce bije szybko z podekscytowania. Na korytarzu minęła ser Cristona, który przez cały czas stał na warcie przy drzwiach.

— Miłego dnia, ser Cristonie! — zawołała, mijając go.

— I tobie również, księżniczko — odpowiedział rycerz z lekkim uśmiechem, kiedy w mig zniknęła zza zakrętem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro