Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

CHAPTER FIFTEEN

•──•─•──•✦•──•─•──•

Po ulicy rozchodził się gwar rozmów, mieszając się z nawoływaniami kupców, zachęcających przechodniów do kupna ich towarów, starając się przebić z ofertami przez morze ludzi. Maegelle z trudem przeciskając się przez tłum, złapała za materiał kaptura, który niemal zsunął się z jej głowy, gdy ktoś przypadkowo ją potrącił. Spojrzała na Harrę, której troskliwe spojrzenie natychmiast wyłapało jej niepewność. Gdyby coś stało się księżniczce, jej służąca z pewnością miałaby poważne kłopoty.

Harra przyglądając się Maegelle z bliska, dostrzegła błysk stali przy jej pasie. Oczy dziewczyny rozszerzyły się w zdziwieniu, a brwi zmarszczyły w wyrazie niezrozumienia. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Maegelle wyczuwając, gdzie wędruje jej wzrok, szybko ukryła sztylet pod ciemną peleryną.

— Skąd masz sztylet? — zapytała z niepokojem Harra.

Maegelle natychmiast odwróciła wzrok, udając że szuka czegoś w tłumie. Jej serce zabiło szybciej, ale twarz pozostawała niewzruszona, nie chcąc zdradzać dziewczynie zbyt wiele.

— Od Aemonda — odpowiedziała krótko tonem, który sugerował, że nie chce rozwijać tego tematu.

— Po co książę...? — zaczęła Harra zdumionym głosem, ale szybko przerwała, uświadamiając sobie, że mówi za głośno. Ściszyła głos do szeptu, patrząc na Maegelle z niedowierzaniem. — Dlaczego książę Aemond dał ci sztylet?

— Powiedzmy, że to nie pierwszy raz, gdy wymykam się z zamku bez obstawy strażników — odparła Maegelle. — Co zresztą nie zakończyło się dobrze ostatnim razem. Z bronią czuję się o wiele bezpieczniej — wytłumaczyła.

Harra zmrużyła oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią księżniczki.

— Nadal uważam, że lepszym pomysłem byłoby, gdybyśmy przyjechały tu z obstawą — westchnęła Harra, rozglądając się po tłumie. — Jeśli ktoś dowie się, że cię tu przyprowadziłam, będę miała poważne problemy.

Maegelle zatrzymała się na chwilę, po czym spojrzała na Harrę z przekornym uśmiechem.

— Bez obaw, Harro. Nikt się nie dowie. Obiecuję — odparła Maegelle, rzucając jej szybkie, uspokajające spojrzenie. Następnie bez słowa zniknęła w tłumie, pozostawiając Harrę z niepokojem. 

— Och, na siedem piekieł — zaklęła pod nosem dziewczyna. Westchnęła ciężko, po czym pospiesznie ruszyła za nią, chcąc dotrzymać jej kroku.

Księżniczka uśmiechnęła się, widząc Harrę tuż obok siebie, którą od razu złapała pod ramię, by nie zgubiła się wśród tłumu ludzi. Znalazłszy się między stoiskami z droższymi towarami, rozglądały się, dostrzegając wyszukane kamienie oraz zdobną biżuteria, która lśniła w słońcu, mieniąc się na wszystkie strony. Blask ten przyciągał spojrzenia przechodniów, szczególnie tych, którzy byli o wiele lepiej odziani niż większość mieszkańców Królewskiej Przystani. Mimo że Maegelle była przyzwyczajona do przepychu królewskiego dworu, czuła się w pewien sposób nieswojo, chadzając pomiędzy tak drogimi rzeczami, podczas gdy prostaczkowie ledwie wiązali koniec z końcem.

Rozglądała się po mijanych stoiskach, nie mogąc znaleźć niczego odpowiedniego. Choć jej oczy przemykały po drogocennych towarach, nic nie wydawało jej się odpowiednie. Czuła się rozdarta. Chciała znaleźć coś wyjątkowego, co mogłoby sprawić radość Aemondowi, ale żaden z przedmiotów nie przykuwał jej uwagi na dłużej.

— Czego właściwie szukamy? — zapytała w końcu Harra, przerywając ciszę.

Maegelle przygryzła wargę, wahając się przez chwilę.

— Niedługo Aemond będzie obchodził swój szesnasty Dzień Imienia — powiedziała cicho. — Zazwyczaj nie lubi obchodzić swoich urodzin i wolałby spędzić ten dzień tylko ze mną. Ale tym razem... Ze względu na wizytę Gerolda, matka na pewno urządzi przyjęcie, by pokazać naszą rodzinę od jak najlepszej strony. Chcę podarować mu coś, co go ucieszy, ale nie mam pojęcia, co to mogłoby być.

Harra zastanowiła się przez chwilę.

— Nie wiem, co dokładnie lubi książę, ale może tam zobaczymy coś ciekawego — powiedziała, wskazując jeden ze sklepików, do którego weszły.

Wnętrze sklepu wypełnione było eleganckimi przedmiotami: misternie zdobionymi kielichami, wyszukanymi naszyjnikami i imponującymi sygnetami. Jednak nic z tego nie przyciągnęło szczególnej uwagi Maegelle. Przesunęła palcami po jednym z naszyjników zrobionym z pereł, a z jej ust wymsknęło się ciche westchnięcie z powodu narastającej frustracji.

Wtem usłyszała ciche chrząknięcie. Zaskoczona uniosła wzrok, napotykając spojrzenie starszego mężczyzny, który spoglądał na nią z uprzejmością. Sądząc po tym, że wyszedł zza zaplecza musiał być najpewniej kupcem.

— W czym mogę pomóc? — zapytał łagodnie.

Maegelle otworzyła usta, gotowa odpowiedzieć, ale zamiast tego rozejrzała się jeszcze raz po wystawionym towarze. Uśmiechnęła się niepewnie, nie chcąc pokazać po sobie swojego niezadowolenia. 

— Szukam prezentu dla pewnej osoby, ale... niestety nic nie wpadło mi w oko.

Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo. 

— Jestem pewien, że wśród moich błyskotek coś znajdziesz — odparł, wskazując na misternie wykonaną biżuterię.

Maegelle pokręciła głową z lekkim śmiechem.

— Nie sądzę, żeby ta osoba ucieszyłaby się, gdybym wręczyła mu naszyjnik. — odpowiedziała pół żartem.

— Och, więc to ktoś wyjątkowy, jak sądzę? — zapytał mężczyzna, przyglądając się jej uważniej. — Ukochany ojciec, przyjaciel, a może mąż? — dopytał.

Maegelle poczuła, jak jej policzki lekko rumienią się na myśl o Aemondzie. 

— Coś w tym rodzaju — odparła z uśmiechem.

Kupiec kiwnął głową, jakby rozumiał więcej, niż chciała wyjawić. 

— Myślę, że jednak mam coś, co może cię zainteresować — rzekł, znikając na chwilę na zapleczu. Maegelle zaskoczona, spojrzała na Harrę, która jedynie wzruszyła ramionami, również zdziwiona jak ona. Po chwili mężczyzna powrócił, trzymając w rękach stare, drewniane pudełko. Postawił je na ladzie przed Maegelle i skinął głową, zachęcając, by je otworzyła.

Maegelle ostrożnie podniosła pokrywkę i rozszerzyła oczy ze zdumienia na widok przedmiotu leżącego w środku. 

— Przecież to... — zaczęła, ale mężczyzna jej przerwał.

— Sztylet z valyriańskiej stali — powiedział, spoglądając na broń, jakby był z niej szczególnie dumny. — Niezwykle rzadki widok w tych czasach.

Maegelle sapnęła, a jej palce niemal automatycznie przejechały po rękojeści sztyletu, ozdobionej pięknym kamieniem szafiru. Uniosła wzrok na mężczyznę, który przez cały ten czas z zadowoleniem przyglądał się jej reakcji.

— Skąd go pan ma? — zapytała drżącym od emocji głosie, które skrupulatnie usiłowała ukryć.

Mężczyzna wyprostował się dumnie, a jego uśmiech pogłębił się, zdradzając satysfakcję z tego, że zdołał wzbudzić jej ciekawość.

— Cóż, sporo za życia podróżowałem. Mój ojciec zawsze chciał, bym przejął po nim kuźnię, ale ja zawsze pragnąłem przeżyć prawdziwą przygodę, podróżując po ziemiach zza Wąskim Morzem — odpowiedział mężczyzna. — Mimo że szanował moje pragnienia, nigdy nie zniechęcił się do nauczenia mnie wykuwania broni. Podczas jednej z moich wędrówek pewna dama, widząc jedną z moich prac, zapragnęła, bym wykuł sztylet specjalnie dla jej męża, ale nigdy go ode mnie nie odebrała. I tak broń pozostała ze mną do teraz.

Maegelle słuchała go uważnie, przejeżdżając delikatnie palcem po rękojeści ostrza. Czuła pod palcami chłód metalu i dotyk szafiru, który błyszczał w świetle promieni słonecznych, które przedzierały się przez niewielkie okna do wnętrza sklepiku. Broń w niczym nie przypominała tej, którą zawsze widziała u pasa swego ojca, z którą nigdzie się nie rozstawał, lecz nadal była równie piękna. Jej umysł wypełnił obraz twarzy Aemonda, który pod opaską skrywał bliźniaczy kamień szlachetny, umieszony w jego oczodole.

— Jest niesamowity — wyszeptała, po czym uniosła wzrok na mężczyznę, który z zadowoleniem przyglądał się jej przez ten cały czas. — Dlaczego mi go pan pokazał? To niezwykle cenny przedmiot. Czemu miałby pan zaoferować go przypadkowej osobie?

Kupiec uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach błysnęło zrozumienie. 

— Potrafię wyczuć osoby z podobnym zamiłowaniem do sztuki — powiedział, zbliżając się nieco do Maegelle. — A poza tym... — Jego głos przeszedł do szeptu, jakby nie chciał, by nikt postronny usłyszał ich rozmowę.  — Nie jestem aż tak stary, by nie rozróżnić koloru twoich oczu. Po twoim zachowaniu i manierach nie sądzę jednak, byś była zwykłym bękartem Targaryenów.

Maegelle cofnęła się o krok, a oddech jej przyspieszył. Czuła, jak serce bije mocno w piersi, chcąc wyrwać się na wolność. Nie mogła uwierzyć, że została rozpoznana, choć robiła wszystko, by pozostać niezauważoną.

— Jak pan...? — zaczęła, ale kupiec przerwał jej z łagodnym gestem dłoni.

— Bez obaw, nie zdradzę twojej tajemnicy. Żyję na tym świecie dostatecznie długo, by wiedzieć, że pewne rzeczy należy zostawić w spokoju. Nie jestem tu, by cię osądzać — przerwał jej, wyszczerzając zęby w przyjaznym uśmiechu.

Maegelle odetchnęła z ulgą, ale nadal czuła napięcie. Jej oczy znów spoczęły na sztylecie. Broń wydawała się teraz jeszcze bardziej pociągająca, przyciągając ją ku sobie nieodpartą siłą.

— Więc, co myślisz? — zapytał mężczyzna z uśmiechem, wskazując na broń. — Jesteś zainteresowana tym sztyletem, księżniczko?

Maegelle zawahała się przez chwilę, po czym uśmiechnęła się nieznacznie.

***

— Nie wierzę, że naprawdę wzięłaś ten sztylet — powiedziała Harra, przerywając ciszę, kiedy szły przez wąskie, zatłoczone uliczki.

Maegelle przystanęła na chwilę, wsuwając rękę pod pelerynę, by upewnić się, że pudełko ze sztyletem wciąż tam jest. Czując drewnianą, chropowatą powierzchnie skrzynki pod palcami, mimowolnie uśmiechnęła się do samej siebie.

— To nie jest byle sztylet, Harro — odparła cicho, chowając pudełko głębiej pod płaszczem. — Valyriańska stal jest jedną z najostrzejszych i najbardziej wytrzymałych stali, jakie kiedykolwiek istniały i nawet smoczy ogień nie jest w stanie go stopić. Nie ma nic bardziej cenniejszego.

Harra spojrzała na nią niepewnie, a w jej oczach można było dostrzec wątpliwości.

— Mam nadzieję, że było to warte — westchnęła po chwili, a jej wzrok skupił się na ulicach, które przemierzały.

Wokół roznosił się odór odchodów pomieszany z zapachem rozlanego taniego wina. Nie był to przyjemny zapach, ale co można było oczekiwać po Zapchlonym Tyłku — najbrudniejszej i najbardziej odrażającej dzielnicy Królewskiej Przystani. Zewsząd dobiegały krzyki i rozmowy prostaczków, a z pobliskich tawern i burdeli, które kryły się niemal na każdym rogu, dochodziły hałaśliwe śmiechy i głośne sprzeczki. Ściany domów były brudne, pokryte warstwą kurzu oraz brudu. W tej części miasta nikt nie zwracał uwagi na ludzi skrytych za kapturami peleryn, gdyż to właśnie takie widoki zwykle były normą, więc ich dwójka nie była niczym szczególnym, co mogłoby przyciągnąć ciekawskie spojrzenia.

Maegelle zauważyła nerwowy wzrok Harry, która rozglądała się dookoła. Jej twarz była napięta, a w oczach można było dostrzec głęboki smutek.

— Coś nie tak, Harro? Wyglądasz na przygnębioną — zapytała Maegelle.

Rudowłosa zerknęła krótko na księżniczkę, wstydliwie odwracając wzrok. Nie chciała zadręczać jej swoimi problemami, ale zatroskany wzrok dziewczyny nie ułatwiał jej zadania. Harra sapnęła niewyraźnie, nie wiedząc, co powiedzieć.

— Ja... Niedaleko stąd znajduje się mój dom. Dawno już nie odwiedzałam ojca i...

Maegelle uniosła jedną brew, jej twarz wyrażała zdziwienie i troskę.

— Czemu więc jeszcze tu jesteśmy? Chodźmy! — powiedziała zdecydowanie, ale Harra zatrzymała ją, łapiąc jej ramię.

— Księżniczko... znaczy Maegelle — zreflektowała się szybko. — To nie jest odpowiednie miejsce dla ciebie. Zapchlony Tyłek nie jest zbyt przyjazną dzielnicą. Chodźmy stąd zanim nam coś się stanie.

Maegelle z odrobiną lekceważenia w głosie, spojrzała na Harra.

— Bzdura. Nie widziałaś swojego ojca, odkąd dałam ci przymusowy dzień wolny, a minęło już kilka tygodni. Nic się nie stanie, jak wrócimy do zamku chwilę później. Zresztą... — wskazała na wiszącą u jej pasa broń, którą dostała Aemonda. — Mamy czym się bronić, a jeśli to nie pomoże, mam jeszcze ten z valyriańskiej stali.

Harra westchnęła, nie mając siły na dalszą dyskusję. Kiedy Maegelle się na coś uparła, nie dało się jej zatrzymać. Zgodziła się, prowadząc księżniczkę przez wąskie, kręte uliczki, aż dotarły na próg ubogiego budynku.

Harra wsunęła się do środka, a Maegelle poszła zaraz za nią, rozglądając się nieśmiało po wnętrzu.

— Ojcze? — zawołała Harra, a w pomieszczeniu obok odezwał się niewyraźny głos.

— Harro, to ty?

Starszy mężczyzna, wspierający się na lasce, wszedł do pokoju. Na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech, gdy zobaczył swoją córkę. Harra westchnęła pod nosem.

— Nie powinieneś jeszcze wstawać. Musisz więcej odpoczywać, by nabrać sił — pouczyła go, podchodząc do niego. Chciała złapać go pod ramię, by pomóc mu usiąść, ale on odtrącił jej pomoc.

— Czuję się już o wiele lepiej. Niedługo będę mógł wrócić do pracy — odparł z determinacją, choć jego zmęczenie było widoczne w każdej linii jego twarzy. Jego wzrok skupił się na Maegelle. — A kimże jest twoja znajoma? — zapytał zdziwiony.

Harra spojrzała na Maegelle, a potem na ojca.

— Tato, to księżniczka Maegelle. Opowiadałam ci o niej, pamiętasz? To od niej dostałam pieniądze na leki.

Maegelle niepewnie zsunęła kaptur, spod którego rozsypały się jej srebrno-złote loki. Ojciec Harry widząc to, upuścił laskę, chcąc złożyć jej pokłon, ale Maegelle go ubiegła, podbiegając do niego.

— Nie trzeba, naprawdę — odparła i pomogła mu usiąść na stojącym obok krześle. Od razu schyliła się, chwytając laskę, którą mu podała.

Mężczyzna spojrzał na nią z wdzięcznością.

— Nie wiem, co powiedzieć — zawahał się, na co Maegelle posłała mu szczery uśmiech.

— Najlepiej to nic. Cieszę się, że wraca pan do zdrowia. Harra na pewno będzie spokojniejsza, wiedząc, że wszystko jest z panem w porządku.

Mężczyzna uniósł wzrok znad jej ramienia, patrząc prosto na swoją córkę, która zawstydzona odwróciła wzrok. Przeniósł z powrotem wzrok na księżniczkę.

— Nie miałem pojęcia, że aż tak się martwi o mój stan.

— To zupełnie naturalne, gdy martwimy się o kogoś, kogo kochamy — odparła ze szczerością Maegelle.

Ojciec Harry złapał jej dłoń, ściskając ją w podzięce. 

— Ludzie mają rację, nazywając cię aniołem. Cieszę się, że moja droga Harra ma w tobie wsparcie. Taka przyjaciółka to skarb.

Harra chciała w pierwszym momencie zaprzeczyć, ale słowa utknęły jej w gardle. Nie była nikim specjalnym, tylko zwykłą służącą. Córką prostego rybaka, pochodzącą z Zapchlonego Tyłka. Dlaczego księżniczka miałaby tak o niej mówić? W jej umyśle zaczęły kotłować się sprzeczne uczucia — z jednej strony poczucie dumy, że Maegelle widziała w niej coś więcej niż jej niskie urodzenie, z drugiej zaś wstyd, że nie była godna takiego wyróżnienia. Jej ojciec miał rację w jednej rzeczy — Maegelle była aniołem.

Nie znała nikogo, kto z taką swobodą i życzliwością traktowałby ludzi tak nisko urodzonych. Większość szlachty patrzyła na nią z góry, widząc jedynie ręce do pracy. Ale nie Maegelle. Dla niej Harra była kimś więcej. Może nie równą sobie, w końcu księżniczka była córką samego króla, ale z pewnością bliską towarzyszką, kogo nie tylko potrzebowała, ale i ceniła.

Posada pokojówki Maegelle była jak spełnienie marzeń. Wiele dziewcząt w Czerwonej Twierdzy zazdrościło jej tego przywileju. Patrzyły na nią z zazdrością, widząc, że mogła z taką swobodą przebywać z członkiem rodziny królewskiej. Harra pamiętała ich szepty, pełne zawiści i fascynacji. Ale dla niej to nie była tylko praca — to było coś więcej. Każdy dzień z Maegelle był pełen ciepła, śmiechu i prostoty, jakiej nie oczekiwała po osobie tak wysoko postawionej.

Czasem czuła, że księżniczka jest jej bliższa niż ktokolwiek inny. Była w niej ludzka, czysta dobroć, której Harra nie umiała pojąć i może dlatego, tak często wątpiła w to, że Maegelle naprawdę chciała w niej widzieć przyjaciółkę.

Śmiech księżniczki wypełnił pomieszczenie, a ona sama uśmiechnęła się szeroko. Zerknęła na Harrę, posyłając jej szczere spojrzenie.

— Prawda? — zapytała Maegelle. — Wychował pan wspaniałą córkę. Może być pan z niej dumny.

W oczach Harry stanęły łzy, na co jej ojciec spojrzał na nią z czułością, po czym skierował wzrok na Maegelle.

— I jestem.

Maegelle uśmiechnęła się szeroko, jej serce wypełniało się radością na widok prawdziwego uśmiechu, który pojawił się na twarzy Harry oraz jej ojca. Nikt, nie mógł zniszczyć jej piękna tego dnia.

***

Maegelle wpatrywała się w sztylet z zapartym tchem, zafascynowana każdym najdrobniejszym detalem. Delikatnie przesunęła palcem po chłodnym metalu, wyczuwając subtelne, niemal niewidoczne wyżłobienia. Rękojeść zdawała się żyć pod jej dotykiem, a szafir, osadzony w jej centrum, lśnił w cieple świec. Jego głęboki, niemal granatowy odcień zdawał się jeszcze ciemniejszy, hipnotyzując ją każdym migotliwym blaskiem, który rzucały tańczące płomienie.

Sztylet był wyjątkowy, tak jak osoba, której zamierzała go wręczyć. Maegelle miała nadzieję, że ten drobny, ale pełen znaczenia podarek przypadnie do gustu Aemondowi. Wyobrażała sobie, jak jego twarz rozjaśni się z radości, gdy otrzyma prezent w Dniu Imienia, mając pewność, że będzie on w pełni odzwierciedlał jego styl i gust.

Słysząc zbliżające się kroki, jej serce zadrżało z niepokoju. Instynktownie zamknęła wieczko pudełka i szybko wsunęła je pod poduszkę, starając się ukryć je przed nieproszonymi oczami. Drzwi komnaty otworzyły się bezceremonialnie, a w progu stanęła jej matka, królowa Alicent. Na widok córki, królowa odetchnęła z ulgą, podczas gdy jej spojrzenie było przesiąknięte widoczną troską.

— Tutaj jesteś! — odetchnęła królowa, podchodząc bliżej. — Gdzie się podziewałaś? — zapytała, siadając obok Maegelle na łóżku, odkładając na bok pakunek, który dotąd trzymała w dłoniach. — Zresztą, nieważne. Musimy pomówić na poważny temat.

Maegelle poczuła, jak serce ściska jej się w piersi. Spojrzała na matkę z przestrachem, nie wiedząc, co przyniesie ich rozmowa.

— Na temat czego? — wydusiła z siebie cicho, próbując ukryć swój niepokój.

Alicent milczała przez chwilę, próbując zebrać myśli. Maegelle zauważyła na jej twarzy cień wahania, który królowa szybko zatuszowała uśmiechem. Kobieta dotknęła dłoni córki z taką czułością, że Maegelle poczuła falę ciepła, która rozeszła się po jej ciele. Przez moment, który wydawał się wiecznością, miała nadzieję, że to, co usłyszy, nie będzie niczym bolesnym.

Na twarzy królowej wykwitła powaga.

— Zapewne wiesz dobrze, że korona potrzebuje silnych sojuszników — zaczęła Alicent, a Maegelle skinęła głową w milczeniu. Oczywiście, że wiedziała. Całe życie uczono ją, jak ważne jest budowanie relacji z innymi rodami. Kiedy była młodsza, myślała, że chodzi o zwykłą uprzejmość i budowanie przyjaźni, ale ten piękny obraz, który sobie wyobrażała, okazał się jedynie fasadą. Teraz jednak zrozumiała, że za tym wszystkim kryła się zimna polityka i dążenie do poparcia, a nie osobiste więzi. Nie liczyło się, kto jest dobrym człowiekiem, lecz kto miał więcej sojuszników i zasobów. — Hightowerowie są naszymi najważniejszymi sojusznikami. Musimy bardziej wzmocnić więź pomiędzy naszymi rodzinami.

Maegelle zmarszczyła brwi, zaskoczona.

— Wzmocnić? — zapytała, nie kryjąc zdziwienia. — Przecież ty wywodzisz się z Hightowerów, a jesteś królową, a dziadek Królewskim Namiestnikiem. Dodatkowo Daeron jest giermkiem wuja Ormunda. Czy to nie jest już wystarczające?

— Nie — odpowiedziała Alicent z ciężkim westchnieniem. Na jej twarzy pojawiło się zmęczenie, które odzwierciedlało powagę sytuacji. Ujęła twarz Maegelle w dłonie, zmuszając ją, by spojrzała jej w oczy. — Stan zdrowia twojego ojca pogarsza się z dnia na dzień — zaczęła, a serce Maegelle ścisnęło się na te słowa. Choć wiedziała, że jego czas się zbliżał, nie była gotowa na usłyszenie tego na głos. — Kiedy odejdzie, zostaniemy sami, bez ochrony przed Rhaenyrą i jej poplecznikami. Potrzebujemy gwarancji, aby przetrwać, Maegelle. Rozumiesz?

Maegelle przełknęła gulę w gardle, czując, jak ciężar słów matki przygniata ją jeszcze bardziej. Spojrzała na Alicent z niepewnością.

— Co więc ode mnie oczekujesz? — zapytała szeptem, niepewna tego, do czego dążyła jej rodzicielka.

Alicent przeczesała jej włosy, chowając zbłąkane kosmyki za ucho.

— Po jutrzejszym śniadaniu wybierzesz się z Geroldem na spacer — odpowiedziała Alicent, nie dając jej czasu na sprzeciw. — On naprawdę cię polubił, aniele. Jeśli poświęcisz mu więcej uwagi, z pewnością szepnie dobre słowo swojemu bratu, a mojemu kuzynowi.

— Byłam umówiona z Aemondem. Mieliśmy wybrać się na przejażdżkę na naszych smokach — zaczęła niepewnie Maegelle, na co królowa weszła jej w słowo.

— To musi poczekać. Twój brat to zrozumie.

Maegelle spuściła wzrok, wiedząc że ta wiadomość nie spodoba się chłopakowi. Już i tak poświęcała mu mało czasu. Od momentu wiadomości o przyjeździe oraz wizycie Gerolda, praktycznie się nie widywali. Jej serce ścisnęło się na myśl o rozczarowaniu starszego księcia na wieść, że znów będą musieli odłożyć spotkanie. Wiedziała, że choć Aemond starał się nie okazywać emocji, udając że nic go nie rusza, to znała go na tyle, by wiedzieć, że jest wręcz przeciwnie. 

Królowa uniosła jej twarz, patrząc na smutek malujący się w fioletowych oczach córki, który łamał jej serce. Alicent wiedziała, że jej decyzje mogą doprowadzić do pogorszenie relacji między nią a Maegelle, ale wszystko, co robiła, miało na celu dobro całej rodziny. Jej ojciec miał rację — jeśli nie upomną się o coś sami, zrobi to ktoś inny, do czego nie mogli dopuścić.

— Królestwo jest ważniejsze niż nasze własne pragnienia. My kobiety wiemy to szczególnie dobrze. Czasami musimy po prostu robić w milczeniu to, co od nas się oczekuje, przywdziewając na twarz nasz najpiękniejszy uśmiech — powiedziała cicho Alicent, patrząc córce prosto w oczy. — Wiesz przecież, że wszystko, co robię, robię dla waszego dobra.

Maegelle odwróciła wzrok, próbując odgonić gromadzące się łzy w kącikach oczu. Spojrzała na pakunek, który przyniosła jej matka.

— Co to? — zapytała, wskazując na zawiniątko.

Alicent spojrzała na nią z ciepłym uśmiechem.

— To dla ciebie. Otwórz — zachęciła ją. Maegelle chwyciła pokrywkę pudełka, unosząc ją, aby odkryć leżący w nim zielony materiał. — To jedna z moich sukni, które nosiłam za młodu — wyjaśniła Alicent. — Chcę, byś miała ją ubraną podczas spaceru.

Maegelle przejechała palcami po przyjemnym w dotyku materiale, ozdobionym kwiatowym haftem oraz złotymi sprzączkami, które łączyły ze sobą dekolt. Alicent przyglądała jej się przez cały czas w oczekiwaniu, obserwując jej reakcję. Maegelle posłała jej niewyraźny uśmiech.

— Jest piękna, dziękuję — odparła szeptem.

Alicent przyciągnęła ją do siebie, składając delikatny pocałunek na jej czole. Maegelle zamknęła oczy, wtulając się w matczyne ramiona, szukając pocieszenia w jej ciepłych objęciach, choć wiedziała, że żadne słowa, ani gest nie mogą złagodzić jej wewnętrznego bólu. 

Po jej zarumienionym policzku spłynęła samotna łza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro