Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

CHAPTER ELEVEN

•──•─•──•✦•──•─•──•

Poranek następnego dnia wydawał się spokojny i nad wyraz cichy. Królowa Alicent zapragnęła spędzić go wraz ze swoją rodziną, zasiadając do wspólnego śniadania. Miała nadzieję, że choć na chwilę poczuje ciepło bliskości swoich najbliższych, lecz jej plany szybko się rozwiały.

Stan króla Viserysa pogorszył się na tyle, że król nie miał sił, a zapewne też i ochoty, opuszczać ścian swojej komnaty. Otto Hightower, ojciec królowej, wymigał się swoimi obowiązkami, powołując się na stanowisko Namiestnika, które przecież wymagało jego nieustannej uwagi. Aegon, jak zwykle, oddawał się błogiemu snu po nocy pełnej uciech, zupełnie ignorując rodzinne zobowiązania. Aemond, na którego zawsze mogła liczyć, że zasiądzie z nią do posiłku, tym razem zniknął bez śladu,  nie zaszczycając ich swoją obecnością. Alicent poczuła ukłucie zawodu i smutku, lecz starała się go nie okazywać. Jedyną pociechą była obecność jej dwóch córek, Helaeny i Maegelle, które towarzyszyły jej przy wspólnym stole.

Dźwięk brzdękających sztućców o zastawę mieszał się z cichym chichotem bawiących się bliźniąt, które były zabawiane przez swoją niańkę na dywanie. Alicent rozejrzała się po twarzach córek. Helaena, jak zawsze pogrążona w swoim świecie, z pogodną miną spożywała śniadanie, nie zwracając uwagi na nikogo. Maegelle zaś, z niemrawą miną bawiła się jedzeniem na swoim talerzu, praktycznie go nie tykając. Królowa nie mogła znieść ciszy panującej przy stole, więc pierwsza zabrała głos.

— Gdzie Aegon? — zapytała w kierunku Helaeny, próbując nawiązać rozmowę, choć sama znała odpowiedź.

— Zapewne śpi — odpowiedziała Helaena, nie unosząc wzroku znad talerza.

Alicent westchnęła, próbując ukryć frustrację, która wzbierała w jej wnętrzu. 

— Nie widziałaś go? — zapytała ponownie, tym razem nieco ciszej, jakby nie chciała usłyszeć tego, co nadchodziło.

Helaena spojrzała na matkę z powagą. 

— Od narodzin dzieci nie bywa już w mojej komnacie.

Alicent zacisnęła usta, czując ukłucie żalu oraz frustracji. Splotła dłonie na blacie stołu, a jej spojrzenie skierowało się ku Maegelle, która ledwie ruszyła swoje śniadanie. 

— A Aemond? Zawsze z nami zasiadał.

Maegelle uniosła na nią wzrok tylko na chwilę, po czym od razu go spuściła. 

— Nie wiem, matko. Od wczorajszego popołudnia go nigdzie nie widziałam — odparła niemrawo.

Mały Jaehaerys wydał z siebie przeciągły krzyk, walcząc z siostrą o zabawkę, a niania od razu wkroczyła do akcji. Jednak dzieci były niesforne, a ich wcześniejszy wesoły śmiech, zamienił się w płacz.

Helaena spojrzała na matkę, a potem na dzieci, zanim podniosła się z miejsca. 

— Zabiorę dzieci do ich pokoju — poinformowała, chwytając Jaehaerę, podczas gdy niania wzięła w ramiona Jaehaerysa.

Alicent spojrzała na starszą córkę z wyrazem troski na twarzy. 

— Nie zostaniecie dłużej na śniadaniu?

Helaena pokręciła głową i bez słowa wyszła z komnaty, zostawiając Alicent i Maegelle same.

Królowa westchnęła ciężko, przecierając z rozdrażnieniem twarz. Ilekroć chciała wzmocnić więzy rodzinne pomiędzy swoimi najbliższymi, ci sami pogłębiali rozrastającą się przepaść. Spojrzała ze zmęczeniem na Maegelle, która nadal bawiła się jedzeniem na talerzu, ledwie dotykając go. 

— A co z tobą, aniele? Prawie nic nie tknęłaś.

Maegelle odsunęła od siebie talerz, a po jej minie Alicent mogła stwierdzić, że myślami była zupełnie gdzie indziej. 

— Nie jestem głodna — odparła sucho.

Alicent położyła dłoń na jej ramieniu, delikatnie je pocierając. 

— Co się dzieje? Coś cię trapi?

Maegelle odwróciła spojrzenie, próbując ukryć łzy, które zaczęły napływać do jej oczu. Czuła, jak jej serce kurczy się z bólu, jakby ktoś wbił w nie sztylet. 

— Posprzeczałam się z Aemondem — wyznała w końcu, ledwo słyszalnym głosem.

Alicent spojrzała na nią z zaskoczeniem. 

— Jak to? Co się stało?

Maegelle wstała z cichym westchnieniem i podeszła do jednej z sof, na która ciężko opadła opierając policzek o zgiętą rękę. 

— Poróżniła nas jedna kwestia — powiedziała drżącym głosem. Nie chciała zagłębiać się w szczegóły, wystarczyło że wiedziała o nich Harra, ale czuła, że musi podzielić się swoim bólem z matką, wiedząc że zawsze miała czas ją wysłuchać.

Alicent podeszła do niej i usiadła obok, patrząc na nią z troską. 

— Nie chcę się z nim kłócić. Widzisz zresztą, jak to się kończy. Nawet nie raczył się pojawić i nie wiadomo, gdzie teraz przebywa — odparła Maegelle. — Czuję się, jakbyśmy znów wrócili do czasów dzieciństwa, kiedy nie mógł nawet na mnie patrzeć. Naprawdę już nie wiem, jak powinnam do niego dotrzeć.

Alicent uśmiechnęła się smutno i przygarnęła córkę do siebie, obejmując ją mocno ramionami. 

— Wróci, aniele. Zawsze wraca, daj mu tylko czas — powiedziała, kobieta. — Każdy z nas inaczej reaguje na poszczególne rzeczy. Nawet on.

Maegelle przylgnęła do matki, szukając w jej ramionach ukojenia, którego nie mogła znaleźć nigdzie indziej. Miała gdzieś to, że nie była już małą dziewczynką i powinna zachowywać się odpowiednio, jak na swój wiek. Ramiona królowej były jej bezpieczną opoką, a ciepło jakim emanowała jej rodzicielka było najlepszym lekarstwem na wszystkie jej dolegliwości.

— Martwię się o niego — wyszeptała, a w jej głosie wybrzmiewał widoczny ból, którego nie mogła ukryć.

Alicent przeczesała jasne włosy córki, starając się dodać jej otuchy. 

— Bez obaw. Wróci cały i zdrowy. Nie musisz się martwić.

Maegelle czuła, że nic nie może uspokoić jej serca, które biło szybciej z każdym mijającym dniem, pełnym niepewności i obaw o Aemonda. Wiedziała, że matka chce ją pocieszyć, ale lęk, który zawładnął jej duszą, był zbyt głęboki, by słowa mogły go uśmierzyć. A targające nią uczucia wcale jej tego nie ułatwiały.

— Obyś miała rację — powiedziała cicho, opierając głowę o jej ramię.

***

Maegelle spędziła pozostałą część dnia w nieustannym napięciu. Z każdą chwilą jej niepokój rósł, a w głowie kłębiły się myśli o Aemondzie, którego nie widziała od ich kłótni. Była przekonana, że znów go zobaczy oraz że się pogodzą, ale z każdą godziną, która mijała, jej nadzieje gasły.

Gdy dowiedziała się, że Vhagar zniknęła wraz ze swoim jeźdźcem, poczuła, jakby cały świat zawalił się na jej ramiona. Wiedziała, że Aemond opuścił mury Twierdzy, ale dokąd mógł się udać? Czemu pozostawił ją w takim stanie? Serce Maegelle ściskało się z bólu, a jednocześnie próbowała zrozumieć, dlaczego zdecydował się na taki krok.

Przez resztę dnia nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Wpatrywała się w niebo, mając nadzieję, że zobaczy cień starej smoczycy, ale niebo pozostawało puste, tak jak i jej serce. Była gotowa wyciągnąć rękę, przeprosić go, nawet jeśli to nie ona była winna. Chciała, by Aemond wrócił, by mogli naprawić to, co między nimi zaszło. Ale on się nie zjawił.

Późnym wieczorem, przygnębiona i zawiedziona, Maegelle pozwoliła Harze przygotować jej łóżko. Myśli Maegelle krążyły wokół ostatnich wydarzeń, a jej ręka automatycznie przeczesywała długie, srebrne włosy. Harra pracowała w milczeniu, rozumiejąc, że księżniczka potrzebowała ciszy, by uspokoić myśli.

Nagle do drzwi komnaty rozległo się pukanie. Maegelle zamarła, a jej serce zaczęło bić szybciej, mając nadzieję, że jednak chłopak zmądrzał i w końcu wrócił. Spojrzała na Harrę przez ramię, a ta zatrzymała się, zaskoczona niespodziewanym gościem.

— Spodziewasz się kogoś? — zapytała Harra cicho, czując napięcie w powietrzu.

— Nie — odpowiedziała ledwo słyszalnie Maegelle.

— Pójdę to sprawdzić — zdecydowała Harra, podchodząc do drzwi.

Maegelle narzuciła na swoją nocną koszulę lekką narzutkę, by okryć się przed chłodem nocy. Gdy Harra otworzyła drzwi, zobaczyła pusty korytarz. Wpatrywała się w niego przez chwilę, jakby oczekując, że ktoś nagle wyłoni się z cienia, ale nic takiego się nie stało.

— Kto to? — zapytała Maegelle, a jej głos zadrżał z niepewności.

— Nikogo tu nie ma. Najwyraźniej ktoś po prostu robi sobie żarty — odparła Harra, ale w tym momencie zamarła, zauważając coś na podłodze. Schyliła się, by podnieść niewielki przedmiot, a na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie.

Maegelle spojrzała na nią wyczekująco.

— Znalazłaś coś? Co to? — dopytywała, czując narastający niepokój.

Harra zamknęła drzwi i obróciła się do Maegelle.

— List do ciebie — powiedziała, wręczając jej niewielką kopertę.

Maegelle zdziwiła się.

— List? O tej porze? Od kogo to? — zapytała, chwytając go w dłonie. Przeszła bliżej do kominka, by lepiej widzieć w migotliwym świetle płomieni.

— Nie wiem, księżniczko. Jest tylko zapisane twoje imię. Może w środku coś jest — zasugerowała Harra, obserwując ją uważnie.

Maegelle przełamała pieczęć, czując, jak serce przyspiesza. Gdy tylko zobaczyła staranne pismo, które dobrze znała, westchnęła cicho. To było pismo Aemonda.

„Przepraszam, Maegelle. Jestem świadomy tego, że zawiodłem twoje zaufanie. Wybacz mi. Wszystko ci wytłumaczę, ale nie teraz. Wiem, że zapewne się martwiłaś, więc chcę ci to wynagrodzić. Spotkaj się ze mną o północy oraz ubierz najmniej wyszukane ubranie, jakie posiadasz, i zarzuć na siebie płaszcz, ukrywając włosy. 

Twój, Aemond."

Maegelle zmarszczyła brwi, czując mieszaninę ulgi i niepokoju. Jej oczy prześlizgnęły się po treści listu, aż dotarły do post scriptum.

„Sprawdź ozdobny łuk bez żadnych świadków."

Jej spojrzenie przesunęło się w stronę ozdobionego łuku w komnacie, ale zadrżała, słysząc głos Harry, która nadal stała obok.

— Maegelle, od kogo to? — zapytała z wyczekiwaniem, spoglądając na list, jakby chciała go zobaczyć.

Maegelle przytknęła list do klatki piersiowej, by Harra nie mogła dostrzec jego treści.

— Nic. To nikt ważny — odpowiedziała, starając się zachować spokój.

Harra spojrzała na nią sceptycznie.

— Na pewno? Wyglądałaś, jakbyś zobaczyła ducha — zauważyła, ale Maegelle jedynie pokiwała głową, podchodząc do kominka. 

Zdecydowanym ruchem wrzuciła list w płomienie, patrząc, jak ogień pochłania słowa Aemonda. W jej fioletowych oczach odbiły się pomarańczowe języki ognia.

— Wszystko w porządku? — zapytała Harra z troską, widząc zmieniające się emocje na twarzy księżniczki.

— W jak najlepszym. Możesz odejść. Znajdę drogę do łóżka — odpowiedziała Maegelle, chcąc aby dziewczyna jak najszybciej sobie poszła.

Harra skinęła głową, lekko się kłaniając.

— W takim razie, dobrej nocy, Maegelle — powiedziała z wahaniem, po czym wyszła, pozostawiając księżniczkę samą.

— Tobie również, Harro — wyszeptała Maegelle, gdy drzwi zamknęły się za służącą.

Przez chwilę siedziała w ciszy, wsłuchując się w odgłos oddalających się kroków Harry. Gdy była pewna, że nikt nie będzie jej przeszkadzał, podniosła się z miejsca i podeszła do ozdobionego draperią z motywem gołębi łuku, o którym wspominał Aemond. Przyjrzała mu się z bliska, nie widząc niczego nadzwyczajnego.

Jej dłonie dotknęły malunku, przesuwając po gładkiej powierzchni opuszki palców, badając każdy detal. Szukała czegoś, co mogłoby zdradzić istnienie ukrytego mechanizmu. W jej sercu rosła niepewność, gdy nie mogła niczego znaleźć. W końcu, z frustracją, popchnęła łuk, a ten uchylił się jak drzwi. Maegelle z szeroko otwartymi oczami spojrzała na ciemny tunel, który nagle przed nią się otworzył, nie mając pojęcia, że tam się znajdował.

Przez chwilę stała nieruchomo, zastanawiając się, czy to, co robi, jest mądre. Ale myśl o Aemondzie przeważyła nad jej rozsądkiem. Wróciła spojrzeniem do wnętrza komnaty i spojrzała przez okno, widząc, że miała mało czasu.

Prędko zrzuciła z siebie szlafrok i koszulę nocną, zakładając jeździeckie spodnie oraz koszulę od stroju do jazdy na smoku, którą nosiła zazwyczaj pod spodem. Splotła włosy w niedbałego warkocza, po czym narzuciła na siebie ciemną pelerynę i nałożyła kaptur, by ukryć swoje jasne włosy. Chwyciła świecę stojącą na stole i ruszyła w stronę ukrytego przejścia.

Obejrzała się w stronę pokoju i z cichym westchnięciem zatrzasnęła za sobą przejście, by nikt, kto by wszedł pod jej nieobecność do komnaty, go nie zobaczył. Z mocno bijącym sercem ruszyła przed siebie, podczas gdy ręka, w której trzymała świecę, lekko drżała. Oświetlając sobie drogę niewielkim płomieniem, stawiała ostrożne kroki, bojąc się że każdy wydany przez nią dźwięk mógł zdradzić jej obecność.

Tunel zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a każdy krok pogłębiał jej niepokój. Ciemność otaczała ją ze wszystkich stron, a jedynym punktem odniesienia był maleńki płomień świecy. W myślach Maegelle przeplatały się różne scenariusze. Co jeśli to była pułapka i to nie chłopak był nadawcą listu? Aemond mógł przecież nie być jedynym, który znał sekretne przejścia w zamku. Ale coś w niej mówiło, że brat nie zrobiłby jej krzywdy. Nie on.

W końcu tunel zaczął się delikatnie rozjaśniać, a ona sama weszła w jeden z korytarzy zamku. Zdziwiona rozejrzała się po otoczeniu, gdy czyjaś ręka złapała ją za dłoń, wciągając za róg. Z jej ust wyrwał się niekontrolowany krzyk, a świeca wypadła jej z rąk, uderzając o ziemię z głośnym brzdękiem. Serce Maegelle zaczęło bić jak oszalałe. Już miała wyrwać się z uścisku, by wołać o pomoc, ale zamarła, gdy usłyszała znajomy głos.

— Uspokój się, to tylko ja — oświadczył cicho jednooki książę.

Maegelle wytrzeszczyła na niego oczy.

— Aemond!

Chłopak złapał ją za ramiona, przyszpilając do ściany. Nim zdążyła cokolwiek z siebie wydusić, jego dłoń zakryła jej usta.

— Ciszej — wysyczał, nachylając się nad nią jeszcze bliżej, tak że czuła jego oddech na swoim policzku. — Chcesz obudzić cały zamek, zwracając na nas uwagę? — zapytał szeptem.

Dziewczyna pokręciła głową na znak sprzeciwu, a Aemond mając pewność, że ponownie nie krzyknie, zdjął powoli swoją dłoń z jej ust.

— Gdzie byłeś? — Zniżyła głos do szeptu, tak jak prosił. — Zniknąłeś i nikt nie wiedział, gdzie się podziewałeś.

Aemond cicho westchnął.

— Musiałem coś przemyśleć.

Maegelle wpatrywała się w niego, próbując jakkolwiek go zrozumieć.

— Niby co? Co takiego było tak ważne, że musiałeś, aż zniknąć?

Jego jedyne oko patrzyło na nią intensywnie, jakby próbował zajrzeć w głąb jej duszy.

— Ty — wyszeptał.

Maegelle zamarła, czując, jak jej serce przyspiesza swój rytm. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak nieprzyzwoicie blisko siebie byli. Ich oddechy mieszały się ze sobą, a jego spojrzenie wędrowało, co chwile z jej oczu to na usta. W tej chwili wszystko inne przestało istnieć. Czuła, jak jej ciało ogarnia ciepło, czując dziwne mrowienie w dole jej brzucha, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Aemond ciężko przełknął ślinę, a jego grdyka zadrżała.

Zdając sobie sprawę z tego, jak blisko siebie są, chłopak odsunął się nagle. Maegelle cicho sapnęła, czując, jak na jej policzkach pojawia się rumieniec. Szybko zasłoniła twarz materiałem kaptura, próbując ukryć swoje zawstydzenie. Aemond odchrząknął, wyraźnie zmieszany, i wyciągnął dłoń w jej stronę.

— Chodź. Przecież nie na darmo tu przyszłaś.

Maegelle spojrzała na niego, a w jej oczach pojawiła się odrobina niepewności. Jednak bez wahania złapała jego dłoń. Czuła, jak Aemond wzmacnia uścisk, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że wszystko będzie dobrze. Razem ruszyli dalej, przez labirynt korytarzy Czerwonej Twierdzy, aż w końcu dotarli do jednego z bocznych wyjść. Gdy zeszli po stromych schodach, Maegelle przytrzymała wolną dłonią swoje nakrycie głowy, by to nie spadło.

— Skąd w ogóle wiedziałeś o tym przejściu? — zapytała, podczas gdy jej ciekawość rosła z każdą chwilą.

Aemond zerknął na nią krótko, a potem znów skupił się na drodze przed nimi, mijając niezauważenie patrol strażników.

— Dużo o tym czytałem. Podczas budowy zamku Maegor zlecił zbudowanie sekretnych przejść budowniczym. Kiedy Czerwona Twierdza została ukończona, kazał zabić wszystkich rzemieślników, by tylko on znał ich sekrety. Nikt dokładnie nie wiedział, gdzie się znajdują, ale poszukałem trochę, aż w końcu na jeden z nich się natknąłem.

Przeszli przez bramę niezauważeni, wymykając się poza teren zamku. Maegelle rozejrzała się po pobliskich uliczkach, uśmiechając się pod nosem.

— Nigdy nie byłam poza zamkiem bez asysty strażników — powiedziała cicho.

Aemond spojrzał na nią z boku, jego twarz złagodniała.

— Wiem, ale teraz będziesz miała w końcu okazję — odparł, a w jego głosie było coś, co sugerowało, że ten wieczór będzie wyjątkowy.

— Gdzie właściwie idziemy? — zapytała w końcu, gdy jej ciekawość wzięła górę nad resztą.

— To tajemnica — odpowiedział Aemond z zagadkowym uśmieszkiem.

Maegelle cicho prychnęła, nie mogąc powstrzymać lekkiego śmiechu.

— Naprawdę? Nie ma cię cały dzień, ja się o ciebie zamartwiam, a ty mi mówisz, że nie zdradzisz, gdzie idziemy, bo to tajemnica?

— Tak.

Maegelle zatrzymała go, stając w miejscu.

— Proszę, Aemond! Chociaż zdradź szczegóły.

Aemond puścił jej dłoń, splatając ramiona na klatce piersiowej.

— Tajemnica to tajemnica. Co to za niespodzianka, o której się wie? — odparł, ruszając dalej.

— Nie niespodzianka? — stwierdziła niewinnie, choć w jej głosie była także nuta ekscytacji.

Aemond obejrzał się przez ramię, posyłając jej łobuzerski uśmiech.

— Właśnie.

Maegelle pokręciła głową, ale nie mogła ukryć uśmiechu. Szybko do niego podbiegła, znów chwytając jego dłoń. Czuła, że ta noc kryje w sobie coś więcej niż tylko tajemnicę.

Weszli w głąb jednej z zatłoczonych uliczek, gdzie z każdej strony otaczał ich gwar i śmiechy. Maegelle z zafascynowaniem obracała się wokół, a jej oczy lśniły zachwytem, gdy obserwowała prostych ludzi. Było to jej pierwsze spotkanie z prawdziwym życiem, takim, jakie wiodły zwykłe osoby, żyjące bez trosk o jutro, oddające się radościom dnia dzisiejszego. Rubaszne śmiechy mieszały się z przekrzykiwaniami, a muzyka marnej jakości grajków, choć prymitywna, dodawała całości pewnego uroku.

Spojrzała w górę, widząc akrobatów spacerujących po linach, zawieszonych nad głowami przechodniów. Księżniczka zaśmiała się radośnie, obracając się do Aemonda, który przyglądał się jej z delikatnym uśmiechem na twarzy.

— To niesamowite! — wykrzyknęła z ekscytacją.

Aemond spojrzał na nią z nutą rozbawienia. 

— Co takiego?

— To wszystko! — Maegelle wyciągnęła ręce, jakby chciała objąć cały ten chaos i radość jednocześnie. — Ta atmosfera, te śmiechy, radość na ich twarzach! W Czerwonej Twierdzy nikt się tak nie zachowuje.

Aemond przytaknął, chociaż w jego spojrzeniu pojawiła się cień dezaprobaty. 

— Nie wiedziałem, że aż tak przypadnie ci do gustu woń szczyn i gówna.

Maegelle roześmiała się, choć jego słowa nie były całkiem pozbawione racji. 

— Cóż, nie jest to najprzyjemniejszy zapach, ale jestem w stanie to zdzierżyć. Nie codziennie zdarza się okazja, by wymknąć się poza mury zamku. Szczególnie z tobą — dodała, spoglądając na niego nieśmiało.

Aemond zerknął na nią, a w jego oku pojawił się cień czegoś, czego Maegelle nie potrafiła odczytać. 

— A to dopiero początek — powiedział, po czym pociągnął ją za sobą, jakby chciał, by ta noc stała się jeszcze bardziej wyjątkowa.

Szła za nim, trzymając jego dłoń mocniej, rozglądając się dalej na boki, próbując chłonąć każdy szczegół tego miejsca. Nagle jej uwagę przyciągnęły dziwne dźwięki dochodzące z lewej strony. Zerknęła tam zaciekawiona, a to, co zobaczyła, zbiło ją z tropu.

Ciche sapnięcia oraz jęki wydobywające się z ust nieznanej kobiety, nad którą nachylał się mężczyzna, były czymś, czego Maegelle nie rozumiała. Zanim zdążyła przemyśleć to, co zobaczyła, Aemond natychmiast odwrócił jej wzrok, jakby chciał ochronić ją przed czymś, czego nie powinna widzieć.

— Nie patrz — powiedział stanowczo.

Maegelle spojrzała na niego zdziwiona. 

— Czemu? Co on jej robił? Czy coś jej się stało, że tak dziwnie dyszała? — zapytała z zaskoczeniem, próbując odwrócić się z powrotem, ale Aemond pociągnął ją za sobą głębiej w tłum, nie dając jej szansy na powtórne spojrzenie.

Kiedy w końcu przedarli się przez zatłoczoną ulicę, Maegelle zauważyła małe zbiegowisko, wokół którego tłoczyli się ludzie. Aemond skinął jej, by szła pierwsza, a on podążał za nią, jakby chciał upewnić się, że nic jej nie grozi. Przedarła się przez tłum, jej ciekawość wzrastała z każdym krokiem, aż w końcu dostrzegła, co tak bardzo przyciągnęło uwagę gapiów.

— Czy to...? — zapytała niepewnie, wskazując na prowizoryczną scenę.

Aemond przytaknął. 

— Tak, przedstawienie. Prostaczkowie lubią tego typu atrakcje. Szczególnie to, co one przedstawiają.

Maegelle zmarszczyła brwi, przyglądając się scenografii. Ubogie i kiczowate rekwizyty przypominały wyglądem hall główny siedziby jakiegoś lorda. Dopiero po chwili dostrzegła koślawy rysunek herbu Velaryonów i zrozumiała, że przedstawienie dotyczyło Driftmarku. Spojrzała szybko na Aemonda, którego twarz wyrażała gniew, przypominając sobie zdarzenie z przed paru lat. Jego szczęka zacieśniła się, gdy zrozumiał, o co chodzi.

Na scenie stało kilku aktorów przebranych w groteskowe stroje. Jej uwagę przyciągnęła dwójka z nich. Widząc jednego z nich, ubranego w kobiecy strój z jasną peruką, przypominającą jej własne włosy, poczuła się dziwnie nieswojo. Jego ubranie zostało powypychane jakimś materiałem, mającym na celu uwydatnić przesadnie kobiece kształty. Spojrzała na mężczyznę obok niego — aktor, udający Aemonda, chwycił się za oko, podczas gdy inny zamachnął się na niego, udając atak, po czym spod dłoni wyleciało mu sztuczne oko.

Ludzie wokół niej rechotali z uciechy, bijąc brawo, ale Maegelle skrzywiła się, czując, jak narasta w niej gniew. Przedstawienie trwało dalej, a aktorzy, ucharakteryzowani na Rhaenyrę oraz Alicent, stanęli naprzeciw siebie, a spod rękawa tej pierwszej wyleciała czerwona włóczka.

Aktor udający Aemonda wystąpił przed resztę, krzycząc.

— Nie obawiaj się, matko! Mimo iż straciłem oko, zdobyłem najstraszliwszego smoka na świecie! — odparł dziarską wypinając pierś. 

Gawiedź westchnęła, domagając się dowodu, na co aktor wyciągnął zza pleców maskotę, która miała przedstawiać smoka, pokazując ją zgromadzonej publiczności.

— Och, ale ten straszliwy ból! Kto zdoła uśmierzyć moją agonie! — zawołał. Fałszywa Maegelle westchnęła ostentacyjnie, przyciągając jego uwagę. — Och, pociesz mnie słodka siostro! Tylko ty możesz ukoić mój ból!

Mężczyzna przylgnął do fałszywej księżniczki, zanurzając twarz w sztucznym biuście.

Maegelle poczuła, jak wzbiera w niej obrzydzenie. 

— Ohyda — wymamrotała z odrazą, odwracając wzrok. — Jak mogą sobie z tego żartować? — Pokręciła głową, nie mogąc uwierzyć w to, co widziała. — I to jeszcze w taki perwersyjny sposób?

Aemond, który również patrzył na to z ponurym wyrazem twarzy, odpowiedział cicho. 

— Prostaczkowie lubią czuć satysfakcję z rzeczy, które są ponad nimi. A śmianie się z rodziny królewskiej jest jedną z nich.

Maegelle poczuła, jak krew pulsuje jej w skroniach, a serce bije coraz szybciej z gniewu i zawstydzenia. Pociągnęła Aemonda za dłoń, starając się przyciągnąć jego uwagę. 

— Pójdźmy gdzieś indziej. Gdzieś, gdzie jest spokojniej i ciszej.

Aemond spojrzał na nią, a jego spojrzenie złagodniało, jakby chciał ją uspokoić. 

— Co powiesz na doki? — zapytał, a Maegelle ochoczo przytaknęła, pragnąc uciec od tego miejsca jak najszybciej.

Oboje przecisnęli się przez tłum, który dalej rechotał, klaskając aktorom, nieświadomym tego, kto jeszcze przed chwilą pomiędzy nimi stał.

***

Księżyc w pełni zawisł na aksamitnym niebie, zalewając zatokę Blackwater swoim srebrzystym blaskiem, który tańczył na falach, tworząc iluzję świetlną na powierzchni wody. Doki, które w ciągu dnia tętniły życiem, teraz spowite były ciszą, przerywaną jedynie odległym szumem morza i sporadycznym pochrapywaniem zmęczonych życiem pijaczków, zalegających w cieniu budynków.

Maegelle odurzona magią nocy, poczuła w sobie dziwną lekkość. Zgrabnym ruchem wskoczyła na niski murek, balansując na nim jak ptak, który był gotowy wznieść się zaraz do lotu. Jej drobna sylwetka, oświetlona jedynie blaskiem księżyca, zdawała się niemalże znikać na tle wody. Aemond szedł obok niej, spoglądając na nią z troską, choć jego usta uśmiechały się nieznacznie, widząc jej dziecięcą radość.

Wiatr nagle zawiał mocniej, unosząc kaptur z głowy Maegelle i rozwiewając jej srebrzyste włosy, które zalśniły jak smuga światła na tle mroku.

— Zakryj włosy — polecił jej z powagą, Aemond. — Jeśli ktoś cię tu zobaczy, twoja reputacja może przez to ucierpieć.

Dziewczyna parsknęła lekko, lekceważąc jego troskę. 

— Przecież tu nikogo nie ma — odparła z nonszalancją, rozstawiając ręce. — Jesteśmy tu praktycznie sami — stwierdziła. Wolała w tej chwili cieszyć się chwilą, niżli zadręczać się jakimiś zasadami czy odpowiedzialnością, która na niej spoczywała. Była tylko noc oraz oni dwoje. Nic ani nikt nie mógł jej tego zepsuć.

— Ja nie żartuję, Maegelle — nie odpuszczał. I choć jego ton był surowy, jego serce miękło, widząc jej beztroskę. — Jeśli ktoś cię tu zobaczy, może to mieć poważne konsekwencje.

Maegelle odwróciła się, spoglądając na niego z figlarnym błyskiem w oczach. 

— Wtedy będziesz musiał mnie poślubić — zażartowała, posyłając mu spojrzenie pełne wyzwania. Było w tym coś, co sprawiło, że krew Aemonda nagle przyspieszyła w jego żyłach, choć jego twarz pozostała niewzruszona.

— Złaź już stamtąd, bo jeszcze spadniesz — powiedział z cichym westchnieniem, widząc, jak stąpa na krawędzi muru.

Maegelle pokręciła głową, uśmiechając się prowokująco.

— Będziesz musiał zdjąć mnie siłą, bo nie zamierzam schodzić — odparła chichocząc, jak małe dziecko, które kusi los, nieświadome niebezpieczeństwa.

— Nie żartuj sobie i złaź. — Aemond poczuł, jak jego cierpliwość powoli się wyczerpuje, ale w jego głosie nadal brzmiała nuta czułości.

— Zmuś mnie — odparła wyzywająco, stawiając kolejny krok. Zaledwie chwilę później, poczuła, jak ziemia nagle znika spod jej stóp, a jej ciało przechyla się w bok. Utraciła równowagę, a jej serce zamarło w przerażeniu, gdy zaczęła spadać.

Aemond zareagował błyskawicznie. W jednym momencie był przy niej, podczas gdy jego silne ramiona oplotły jej talię, przyciągając ją do siebie, zanim zdążyła upaść. Maegelle z bijącym sercem, uczepiła się jego szyi, czując ciepło jego ciała, które przyniosło jej nieoczekiwane poczucie bezpieczeństwa. Przez chwilę, która zdawała się trwać wieczność, wpatrywała się w jego twarz, która była tak blisko jej własnej.

Aemond odstawił ją delikatnie na ziemię, a jego usta uformowały się w lekko zarozumiały uśmiech. 

— A nie mówiłem? — zapytał triumfalnie.

Maegelle prychnęła, próbując ukryć zawstydzenie i lekkie zdenerwowanie. 

— To było zaplanowane — odpowiedziała, uderzając go lekko w klatkę piersiową, jakby chciała odwrócić uwagę od tego, co właśnie się wydarzyło.

Aemond pokręcił głową z rozbawieniem, jego ręce delikatnie założyły jej kaptur na głowę, ukrywając jej włosy przed ciekawskimi oczami. 

— Jasne — mruknął, choc jego uśmiech zdradzał, że wcale jej nie wierzy.

Maegelle przewróciła oczami, jej usta drgnęły w uśmiechu, który był mieszanką ulgi i wdzięczności.

Aemond wyciągnął do niej dłoń, posyłając jej łagodne spojrzenie. 

— Przejdźmy się jeszcze, zanim wrócimy do zamku — zapytał. — Co ty na to?

Maegelle ochoczo mu przytaknęła, chwytając jego dłoń.

Maegelle nie mogła pozbyć się uczucia niepokoju, który narastał w jej sercu, gdy wracali tą samą drogą, którą wcześniej przemierzali z Aemondem. Jej dłoń kurczowo trzymała się jego, jakby była jej ostatnim łącznikiem z bezpieczeństwem. W miarę jak przemieszczali się przez coraz bardziej zatłoczone uliczki, Maegelle czuła, jak tłum napiera na nią, a jej strach rósł. Świat wokół nich wydawał się nagle zacieśniać, jakby chciał ich uwięzić w swoim wirze.

Nagle poczuła, jak ktoś mocno na nią wpada, potrącając ją przez co straciła równowagę i poczuła, jak jej dłoń wymyka się z uścisku Aemonda. Spojrzała z oburzeniem na mężczyznę, który ją potrącił, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, ten już zniknął w tłumie. Jej złość szybko ustąpiła miejsca panice, kiedy zdała sobie sprawę, że Aemond zniknął.

Z przestrachem rozejrzała się wokół, próbując go znaleźć. Ale wszędzie, gdzie spojrzała, widziała tylko morze nieznanych twarzy, które zdawały się ją przytłaczać. Czuła jak jej serce biło jak oszalałe, próbując wyrwać się z jej piersi. Jej oddech stał się krótki i urywany, a powietrze nagle stało się cięższe, trudniejsze do uchwycenia. Próbowała się rozejrzeć, ale wszędzie widziała tylko bezosobowe ciała, które zdawały się ją otaczać, przygniatać swoją obecnością. Panika zaczęła w niej rosnąć, rozlewając się jak trucizna, paraliżując każdy jej ruch.

Nagle tłum zaczął napierać na nią jeszcze mocniej, ludzie przesuwali się bezlitośnie, nie zważając na jej osobę, jakby była tylko kolejną przeszkodą na ich drodze. Czuła, jak zostaje wepchnięta w ciasny korytarz między ciałami, gdzie ledwie mogła oddychać gęstym powietrzem, które niczym ołów osadzało się na jej płucach. Każdy dotyk, każde przypadkowe zetknięcie się z obcym ciałem, tylko wzmacniało jej poczucie bezradności.

Maegelle zaczęła przedzierać się przez tłum, próbując uciec oraz znaleźć jakiś punkt zaczepienia, coś, co przywróci jej poczucie bezpieczeństwa. Ale tłum zdawał się coraz bardziej ją osaczać, miażdżąc ją swoją bezlitosną masą. Jej kroki były chaotyczne, a myśli rozproszone, a każdy oddech stawał się coraz cięższy. W końcu, po tym, co wydawało się wiecznością, udało jej się wydostać z tłumu. Wypadła na pustą uliczkę, podczas gdy jej serce biło z przerażającą intensywnością.

Oparła się o pobliską ścianę, próbując złapać oddech, zmuszając się tym do oddychania głębiej, ale każda próba wydawała się daremna. Czuła, jakby miała się rozpaść, rozbijają się na tysiące drobnych kawałków. Nagle usłyszała ciężkie kroki, które zbliżały się do niej. Uniosła zaszklony wzrok i zobaczyła przed sobą krępego mężczyznę, który przyglądał jej się z niepokojącym uśmiechem. Jego oczy błyszczały czymś, co wywołało u Maegelle zimny dreszcz.

— Zgubiłaś się, złotko? — zapytał, a w jego głosie była nuta drwiny, która ją przeraziła. 

— Tak, szukam pewnego chłopaka. Nie widział go pan? — odpowiedziała niepewnie, próbując zachować spokój, choć jej serce biło coraz szybciej.

Mężczyzna zaśmiał się, a jego śmiech był pełen kpiny. 

— Pan — powtórzył i zarechotał. — A to ci dopiero maniery. Skąd się urwałaś? Z burdelu na Jedwabnej? — zaszydził. 

Maegelle cofnęła się, z niesmakiem patrząc na jego uśmiech pełen pogardy. 

— Musiał mnie pan z kimś pomylić. Nie mam pojęcia, czym jest ten burdel na Jedwabnej, ale ja na pewno stamtąd nie jestem. A teraz przepraszam, ale muszę kogoś znaleźć — powiedziała stanowczo, próbując odejść.

Jednak zanim zdążyła zrobić krok, mężczyzna chwycił ją za ramię, zaciskając mocny uścisk na jej ręce. 

— Po co ten pośpiech? Jestem pewien, że możemy razem spędzić miło czas. Jak myślisz, paniusiu? — Jego ton był zabarwiony okrutną żartobliwością, a w jego oczach błyszczała złośliwość. Maegelle próbowała mu się wyrwać, ale jego uchwyt stawał się coraz silniejszy.

— Proszę mnie natychmiast puścić! — zawołała, siłując się z nim, a strach coraz bardziej paraliżował jej ciało. 

Gdy szarpała się, materiał jej peleryny rozdarł się, odsłaniając jej włosy. Mężczyzna, widząc to, uśmiechnął się szerzej, a jego oczy zaiskrzyły dzikim błyskiem. 

— Niech mnie! Chłopaki mi nie uwierzą, jak im opowiem, że wychędożyłem samą księżniczkę — zaśmiał się złowrogo.

Maegelle czuła, jak panika zaczyna przejmować nad nią kontrolę. Cofając się pod sam mur, jej stopa natrafiła na coś twardego. Sięgnęła po to, czując w dłoni kamień. Bez zastanowienia rzuciła go w stronę mężczyzny, mając nadzieję, że to go powstrzyma. Niestety było wręcz przeciwnie i tylko rozwścieczyła go jeszcze bardziej. 

— Ty mała dziwko! — wrzasnął, nacierając na nią. 

Maegelle skuliła się, czując, jak łzy napływają jej do oczu. Była w pułapce, bez drogi ucieczki, a strach paraliżował każdy jej ruch. Nim jednak mężczyzna zdołał ją dotknąć, coś chłodnego dotknęło jego karku, wbijając ostry czubek w skórę. 

— Spróbuj ją tknąć, a oderżnę ci obie dłonie oraz wyłupię oczy, byś nigdy nie mógł skrzywdzić żadnej kobiety — wysyczał Aemond furią, przyciskając nóż mocniej. 

Mężczyzna obrócił się do niego, unosząc dłonie w geście obronnym. 

— Chłopie, po co te nerwy? Zawsze możemy się podzielić — zaproponował, ale Aemond posłał mu mordercze spojrzenie. W jego oku pojawił się niebezpieczny błysk.

— Powiedziałem, żebyś ją zostawił, inaczej skończysz jako pokarm dla mojego smoka — zagroził chłopak, jego ton nie pozostawiał miejsca na negocjacje. — Nie zamierzam się powtarzać.

Mężczyzna dopiero teraz uświadomił sobie, kto przed nim stoi, więc podniósł obie dłonie.

— Kurwa! Ja nie wiedziałem, przysięgam! — zaczął się tłumaczyć, ale Aemond nie miał już cierpliwości, wiedząc że po prostu kręcił. Miał wielką ochotę inaczej się z nim rozliczyć, ale Maegelle w tej chwili była dla niego ważniejsza. 

Ze zdecydowaniem spojrzał na niego.

— Won! — warknął, a mężczyzna bez dalszych słów rzucił się do ucieczki.

Gdy tylko zniknął, Aemond schował sztylet i podszedł do Maegelle, która wciąż trzęsła się pod ścianą. Natychmiast objął ją mocno, a ona wtuliła się w jego klatkę piersiową, cicho pochlipując. Czuł, jak jej łzy moczą jego tunikę, ale nie dbał o to. Pozwolił jej, by wszystkie emocje, które kumulowały się w jej sercu, wreszcie mogły znaleźć swoje ujście.

— Mam cię. Jesteś już bezpieczna. Słyszysz? Nikt już ci nic nie zrobi — mówił cicho, kołysząc ją w swoich ramionach. — Nie pozwolę na to — dodał, a jego głos był pełen czułości, jakby próbował ukoić jej roztrzęsione serce.

Maegelle uniosła na niego zapłakany wzrok.

— Chcę do dom. — odparła roztrzęsionym głosem. — Już mi się tu nie podoba — powtórzyła cicho, ledwie słyszalnie, ale Aemond nie potrzebował więcej słów.

Skinął jej głową, po czym zdjął z siebie pelerynę, którą następnie okrył szczelnie dziewczynę, chroniąc ją przed chłodem. Raz jeszcze ją przytulił, kładąc swój podbródek na czubku jej głowy.

Maegelle cicho podciągnęła nosem.

— Nie zostawisz mnie znowu, prawda? — zapytała, bojąc się, że ponownie zniknie, a jej koszmar okaże się prawdą.

Aemond pokręcił głową na znak sprzeciwu.

— Nie. Już nie — wyszeptał, gładząc jej plecy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro