Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5 Towarzysze - 仲間[ nakama]


Tej nocy Lucy źle spała. Nie ufała Salamandrze. Za każdym razem, gdy się poruszył, budziła się z obawy czy nie robi coś złego. Ale on ciągle spał. Nie mogąc zasnąć, otworzyła szeroko oczy wpatrując się w drewniane belki tworzące ścianę kajuty. Zrozumiała, że już nie uśnie, więc postanowiła wstać. Jakie było jej wielkie zdziwienie, kiedy po obróceniu się, na drugiej połówce łóżka, nie zastała Natsu.

- 彼はどこですか?[Kare wa doko desu ka? ( Gdzie on jest) ] - wyjąkała zrywając się i wyskakując na środek kajuty.

Słońce świeciło po drzwiami kajuty. Lucy zrozumiała, że jest już dzień i pewnie poszedł na śniadanie. Tylko jakim cudem ONA nie poczuła kiedy wstał. Jak to się mogło stać. Nie wiedząc czy powinna wychodzić czy nie, postanowiła się ubrać. Nie będzie stała przecież w tej koszuli, na środku kajuty kapitana. Ubrawszy się, delikatnie nacisnęła na drzwi.

- Otwarte? - szepnęła

Powoli wyszła na korytarz. Nikogo nie było, tylko z zewnątrz dobiegał słabo słyszalny hałas. Poszła więc w jego kierunku, aż doszła do schodów prowadzących na niższe piętro statku. Stojąc na ich szczycie, poczuła zapach jedzenia. Nie wąchając się i licząc co ma być to będzie, zeszła schodami na dół. Na dole tak jak przypuszczała, większość załogi albo kończyła śniadanie, albo jeszcze jadła. Zrobiła parę niepewnych kroków do środka. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Postanowiła nie zwracać więc jej, rozejrzała się w poszukiwaniu miejsca w którymś z kątów. Była bardzo zakłopotana przypominając sobie co się wydarzyło wieczorem w kajucie. To było okropne ale jednocześnie ... czuła ulgę, że Natsu był z nią taki szczery. Oczywiście pomijając noc, spanie w koszuli i całą resztę.

- よく眠れった? [yoku nemuretta? (dobrze spałaś)] Lucy? -

- Yyy ... - wzdrygnęła się, słysząc swoje imię. -

Podniosła głowę i zobaczyła różowo włosego mężczyznę, szeroko śmiejącego się w jej kierunku. To był pierwszy raz kiedy widziała jego uśmiech, tak szczery i tak ciepły. I znów zawołał ją po imieniu.

- Chodź, chodź. Śniadanie czeka. - śmiejąc się pociągnął Lucy za rękę i posadził prawie na środku pomieszczenia.

Miała nie rzucać się w oczy ... Miała ... A teraz siedziała obok kapitana, na samym środku sali, pośrodku wszystkich. Jakby tego jeszcze było mało, wszystkie pary oczu wpatrzyły się w nią z zaciekawieniem.

- Mirajane! Ona jest moim prywatnym niewolnikiem, więc zapłacę ci za jej jedzenie. - zwrócił się do białowłosej dziewczyny krzątającej się z talerzami między stołami.

- Jak sobie życzysz. - odparła i biegiem znosiła dalej brudne naczynia.

- A teraz jedz. - głos Natsu, jeszcze przed chwilą radosny, zmienił się w mig oka na poważny i ostry.

Lucy zaczęła jeść. Nic nie odpowiedziała, oczami wyobraźni wyobrażała sobie, że mogło być zupełnie inaczej. Dużo gorzej. W końcu była niewolnikiem, osobistym niewolnikiem kapitana statku pirackiego. Nagle kęs pożywienia utknął jej w gardle. Wzięła łyk wody. W momencie którym skończyła jeść, ktoś naciągnął na jej głowę chustę a potem rzucił przez głowę fartuch.

- Dzisiaj zostawiam cię Mirajane. Będziesz spłacała swój posiłek, pomagając jej. - zaczął Natsu wstając i powoli wychodząc z innymi z sali.

- Chodź, nie siedź tak, mamy dużo roboty. - pogoniła ją białowłosa dziewczyna.

- Tak, już idę ... - odwróciła się w kierunku białej głowy, ale zamiast długich włosów falujących aż do pasa, zobaczyła krótko ścięte włosy, również białe ... do uszu.

- Lisanna, powiedz jej co ma robić, będę w kuchni. - rzuciła Miar i znikła zza regałami.

- Lisanna? - szepnęła Lucy

- Hmm? -

- Eee ... -

- Hmm? Na co czekasz, ruchy ruchy, musisz pozamiatać i umyć podłogę. Masz czas do obiadu. - mówiąc to i nie czekając aż Lucy zawiąże swój fartuch, podała jej szczotkę, wskazała na wiadro i szmaty po czym zaczęła się zbierać do sprzątania stołów.

Lucy zaczęła zamiatać, co jakiś czas zerkając na Lisannę.

- To jej siostra. -

Głos zza jej pleców wyrwał ją z zamyślenia.

- Jellal? Tak? -

- Tak, jestem Jellal. -

- Siostra? Co masz na myśli? -

- Lisanna – mówiąc to wskazał na dziewczynę – jest młodszą siostrą Mirajane.

- Hę! One są siostrami? -

- Ha ha. A ten mięśniak za nią, przesuwający beczki to ich brat. Elfman. -

- Cała rodzinka? -

- Jeśli przyszedłeś na śniadanie, to się spóźniłeś, Jellal. - zawołała Mira wychylając się zza regałów.

- Nie, zjadłem już. Musiałem wcześniej wstać, więc zjadłem nim się wszyscy zeszli. Wiesz, ładownia, amunicja, armaty same się nie sprawdzą. -

- Więc co ty tutaj jeszcze robisz? - zawoła Lisanna.

- Natsu kazał JEJ przyjść na górę, kiedy skończy robotę. - mówiąc to poklepał Lucy po głowie

Lucy w milczeniu dalej zamiatała podłogę. Co tym razem wymyślił ich kapitan. W sumie, nie spotkało ją jeszcze nic złego, więc chyba nie powinna się obawiać. Ale z drugiej strony ... wszyscy są tacy mili, aż to wydaje się dziwne. Traktują ją jakby od zawsze pływała z nimi. Przecież minęło zaledwie kilka dni.

- Więc to jest Fairy Tail ? - szepnęła

-Mówiłaś coś? - spytała Jellal

- hmm, nic . - ucięła szybko.

Dobrze, że tego nie usłyszał. Kiedy skończyła zamiatać, Mirajane pozwoliła zabrać Lucy Jellalowi. Idąc po schodach Jellal zagadał

- Uff, dobrze, że nie ma za dużo pracy, inaczej Mira nie puściła by cię. Nawet na rozkaz kapitana. -

- Naprawdę? - zapytała zaskoczona

- Tak, wolę z nią nie zaczynać. Nie bez powodu ma przydomek Demonicy. -

Lucy stanęła gwałtownie jak wryta na końcu chodów.

- D ... De ... Demonica? -

- Wow, nie zatrzymuj się tak gwałtownie, prawie wpadłem w ciebie. -

- Ten przydomek do niej nie pasuje. Przecież Demonica to potworna kobieta, której boją się żeglarze. Widziałam ogłoszenie o nagrodę za jej głowę. Widziałam jej portret. Ona wcale jej nie przypomina. -

- Teraz nie, ale kiedy się zezłości ... -

- Nie wierzę.- nogi ugięły się pod Lucy.

Jestem na pokładzie nie tylko z Salamandrem, który spalił już dziesiątki statków Magnolii, ale teraz z Demonicą? Postrachem wszystkich. Słońce świeciło już na tyle wysoko, że oświetlało cały pokład. Jellal nie mogąc doprosić zamyślonej Lucy aby zrobiła kolejny krok, popchnął ją lekko. Lucy stanęła na pokładzie, w pełnym słońcu. Światło wyrwało ją z zamyślenia.

- Tam jest. - mówiąc to, Jellal wskazał ręką na schody prowadzące na rufę a dokładnie na miejsce gdzie znajdował się ster.

Lucy weszła po kolejnych stopniach na podest steru. Na górze spotkała się z nefrytowymi oczami Nastu. Przodem do niego stały dwie osoby i kot, jednak nie widziała ich twarzy gdyż stali do niej tyłem.

- Czy ty mnie słuchasz? Przez twoją zabawę, brakuje nam poważnie kul do armat. Będziemy musieli znów ich zdobyć. - grzmiał czarno włosego mężczyzny głos.

- Nie było by problemu, gdybyś od razu posłał ich na dno. - odszczekał Natsu

- Nie było by problemu, gdybyś się nie uparł za abordażem. - odbił piłkę mężczyzna

- A więc podważasz moje rozkazy? -

- Ależ skąd, tylko mówię że ... -

- Panowie, możecie przestać, w tym hałasie nie mogę myśleć. - zabrzmiał głos niebiesko włosej dziewczyny. - Gajeel, odpuść. -

Pff. - wzdychnął Gajeel.

Lucy stała tam i nie mogła zamknąć buzi z szoku. Znała ten głos, ten kobiecy głos. Słyszała go kilka lat temu, ale poznała by go wszędzie.

- Levy? - zaczęła

- ... ? - dziewczyna o niebieskich włosach obróciła się w stronę z której dobiegło jej imię.

- Lu ... Lucy ... Panienka Heartfilia – wybuchła krzykiem ze szczęścia

- Co ty tutaj robisz? - rzuciła Lucy kiedy Levy wylądowała znienacka w jej ramionach, obejmując ją.

Gajeel i Natsu stali wciąż w miejscu. O ile Natsu uśmiechał się pod nosem, o tyle Gajeel był lekko wkurzony. Kończyła się amunicja, musieli szybko uzupełnić zapasy. Tylko do którego portu powinni płynąć.

- Levy , co ty tutaj robisz? Straciłam z tobą kontakt, kilka lat temu kiedy to statek twojej rodziny zatonął podczas sztormu. -

- Jestem nawigatorem. Wiesz, że w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie jest przekazywana wiedza na temat nawigacji. W końcu robię z tego pożytek. Tamtego dnia udało mi się uratować wraz z dziewczyną z rodziny Marvel. Wiesz tych medyków. Razem wpadłyśmy na statek Fairy Tail. Przyłączyłyśmy się do nich, na początku mieli nas tylko podrzucić do najbliższego portu ... ale ... - 

- Ale co? Zrobili ci coś? - zmartwiła się Lucy, patrząc wrogo na Natsu

- Nic jej nie zrobiłem. - odchrząknął podnosząc ręce w geście niewinności 

- Nie, nic mi nie zrobił – zaśmiała się Levy. - To była moja decyzja. Zostać tutaj. -

- Naprawdę? -

- Tak i nie uwierzysz, ale bardzo dobrze zaczęłam się dogadywać z tutejszym artylerzystą, 黒鉄 [ Kurogane] Gajeel . - mówiąc to wskazała na mężczyznę z czarnymi włosami.

- Gihi – uśmiechnął się starając pokazać się z lepszej strony.

- A ten kot to Lily, sama go tak nazwałam. Można powiedzieć, że to ''chłopak na posyłki'' tylko, zamiast ''chłopaka'' powinnam powiedzieć ''kot''. - kontynuowała Levy

- Ja jestem Lucy. - nie wiedząc czemu, przedstawiła się.

- Gihi ,  wiemy - 

- Lucy, kiedy kapitan Natsu powiedział mi o tobie od razu przyznałam mu rację. Jesteśmy przyjaciółkami z dzieciństwa, mimo że moja rodzina nie może ubiegać się do tak wysoko postawionej jaką jest gubernatorska rodzina Heartfilia. -

- Levy o czym ty mówisz? Zawsze byłyśmy i będziemy przyjaciółkami. Nieważne jakie pozycje mają nasze rodziny. Ile razy mam ci o tym przypominać. - mówiąc to Lucy wybuchła lekkim śmiechem, a za nią Levy również się zaczęła śmiać.

- Skoro już się przywitałyście, to możecie spędzić trochę czasu razem. - oświadczył Natsu

- Naprawdę? - zapytała Lucy z Levy jednocześnie.

- Gihi. To ja już pójdę. - oznajmił Gajeel.

Lucy odprowadziła go wzrokiem by następnie, ponownie utkwić go z nefrytowych oczach Natsu. Naprawdę pozwoli jej spędzić czas ze swoją przyjaciółką ? Ale kiedy zobaczyła próbującego opanować się od śmiechu kapitana, z oczami zwiastującymi kolejną grę, blondynka pobladła ze strachu. Jego gry nie przynoszą nic dobrego. Najpierw zabawa z kaczką a raczej strzelanie obok niej, potem karmienie go stekiem wreszcie ich noc w kajucie. Na samą myśl o tym przeleciał ją dreszcz.

- Tak, możecie spędzić czas razem ... hi hi ... sprzątając kajutę Levy. Po ostatniej wyprawie jest tam spory bałagan. - mówiąc to Natsu wybuchną śmiechem.

- Tak, trochę jest bałagan – przyznała Levi uśmiechając się – Chodź, im wcześniej zaczniemy tym szybciej się z tym uporamy. - mówiąc to pociągła Lucy za rękę i zbiegła z nią na dół.

Lucy odetchnęła z ulgą. Kiedy Natsu wybuchnął śmiechem przestraszyła się co szykuje. Ale widząc reakcję Levi i słysząc ''bałagan do posprzątania'' poczuła ulgę ... aż ... aż nie stanęła w drzwiach jej kajuty i nie zobaczyła tego całego bałaganu.

- Armagedon. - krzyknęła łapiąc się z głowę. - Uh? A gdzie jest moja chustka? Chyba ją zgubiłam kiedy zbiegałyśmy na dół - rzekła Lucy

- To jeszcze nic. Kiedyś walcząc ze statkiem Widm tak NAMI rzucało, że kiedy otworzyłam po wszystkim drzwi do kajuty, książki, mapy, zegarki, kompasy dosłownie wszystko wysypało się na korytarz. Ha ha Gajeel biegł wtedy na górę ale mój kompas który wyleciał z pokoju, ha ha zatrzymał go w miejscu. Miał po nim niezłego siniaka ha ha. - mówiąc to Levy zaczęła chodzić po pokoju zbierając rzeczy  i uważając aby nie nadepnąć na żadną mapę.

- To straszne, pewnie się bardzo wkurzył. - Lucy postanowiła pójść w jej ślady i zacząć podnosić rzeczy z podłogi.

- Ha ha to było w tym wszystkim najśmieszniejsze. Wkurzył się i to jeszcze jak ... ha ha ... na Nats... - nie zdążyła dokończyć kiedy piętro wyżej, na rufie rozległ się potężny huk.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro