Rozdział 12 Złote łzy
Lucy przepłakała całą noc. Próbując znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie, jakąkolwiek szansę na ratunek Natsu. Bez skutku. Nic nie mogła zrobić. Służba nie mogła wytrzymać płaczu swojej Pani.
- Jak tak dalej pójdzie Panienka zrobi sobie krzywdę. - zaczęła pierwsza
- Ci! Nie kuś losu – warknęła inna
- Nie kuś losu? Nie słyszysz jej. -
- Słyszę. I co my możemy zrobić? -
W brew zakazowi, służące przyniosły Lucy o poranku śniadanie.
- Panienko, musi Panienka coś zjeść. Nie jadła Panienka nawet wczorajszej kolacji. - szepnęła służąca pochylając się nad leżącą przy łóżku Lucy.
- Nie chcę. -
To było do przewidzenia. Ba, było wręcz pewne, dlatego służące przygotowały wcześniej odpowiedź.
- Panienko, proszę coś zjeść i powiedzieć nam co się dzieje. Chcemy pomóc. Nie możemy patrzeć na Panienki nieszczęście. - szepnęła druga kładąc tacę z ciepłymi bułeczkami i owocami obok Lucy na podłodze.
Obie siadły na podłodze przy Lucy. Jedna z nich machnęła ręką dając znać przyjaciółką przed drzwiami aby udawały, że pilnują Lucy a w razie nadejścia Juda lub kogokolwiek dały znać pukaniem w drzwi. Dwie młode służące siedzące przy Lucy musiały mieć czas na szybką ucieczkę. Wybrały dwa miejsca. Jedna będzie musiała schować się pod łóżkiem, a druga pod stołem zakrytym długim obrusem. Jeśli cała to rozmowa wyszła by na jaw, zostały by wszystkie ścięte za zdradę Panna Juda. Lucy wysłuchała całego planu i w końcu, ku radości służących, podniosła zapłakane oczy w ich kierunku. Siedziały teraz w trójkę, obok siebie. Jak równy z równym. Serce służących biło ze strachu przed reakcją Lucy na ich karygodne zachowanie. Jednak nic się nie stało.
- Panienko, prosimy, Oshiete Kudasaine [powiedz nam proszę] . - jedna z nich, prosząc, drżącą ręką, złapała za kuleczkę winogrona na tacy i wsadziła sobie do buzi.
- Nie wiem co robić ... - Lucy zaczęła szeptać.
Widząc jedzącą służącą poczuła luźniejszą atmosferę i sama sięgnęła do tacy po jedzenie. Służące odetchnęły z ulgą. W końcu zaczęła ich Pani jeść. Aby nakłonić Lucy do dalszej rozmowy, druga służąca przyłączyła się do jedzenia i po chwili cała trójka jadła posiłek razem słuchając historii o piratach. Lucy opowiedział o wszystkim co ją spotkało po raz pierwszy. Na początku służące nie rozumiały czemu Lucy chce ocalić pirata który tak ją traktował, ale z biegiem historii zrozumiały wszystko.
- Nie powinno nas tutaj być. Panienki również. - odezwała się jedna wstając szybko.
- Yhy. Panienki miejsce jest tam. - mówiąc to, druga służąca wskazała na okno.
Lucy obróciła głowę w jego stronę.
- Panienki miejsce jest tam, na morzu. - oznajmiła
- Ech? - Lucy wydała z siebie odgłos niedowierzania
- Tak, tam na morzu. Powinna Panienka żeglować jak Panienki Matka. Być wolna jak ptak. - mówiąc to służąca zakręciła się w około w rozłożonymi rękami.
Na widok rozbawionej dziewczyny, Lucy wybuchła lekkim śmiechem. Słysząc to służące pod drzwiami uśmiechnęły się do siebie. Ta cisza zaczynała je niepokoić. Słysząc natomiast śmiech swojej Pani, zrozumiały, że tamtym dwóm, udało się z nią porozmawiać i poprawić humor. Jednak nie mały dużo czasu. W południe Lucy miała przeżyć mękę. Trzeba było szybko działać.
- Po pierwsze, musimy dostać się do niego. - oznajmiła rozbawiona dziewczyna
- Po drugie musimy go wyciągnąć – dodała druga
- A po trzecie, musicie stąd uciec, jak najszybciej. - zawołały obie służące.
Plan był prosty. Znaleźć, uwolnić, uciec. Wykonanie było jednak wręcz niemożliwe. Lucy zdawała sobie sprawę, że straż nie dopuści ją do Natsu ot tak. Jak ich obejść? Straż natychmiast powiadomi jej ojca a wtedy koniec. Lucy podniosła się z podłogi. Jej długa suknia, wydała lekki szum.
- Nie. Ledwo w tym chodzę, a kiedy będziemy uciekać, będę nas tylko spowalniać - rzekła Lucy
- Panienko, przyniosłam Panience lekką sukienkę. Bez falbanek i gorsetu. - zawołała służąca podając Lucy niebieską, sukienkę.
Lucy już miała po nią sięgnąć i wtedy wpadła na pomysł. Wyciągnęła z małego pudełka złoty kluczyk i ze łzami w oczach ale również determinacją podniosła go do góry.
- Kiedy wyjdę stąd, niech jedna z was rozleje wszędzie oliwę a następnie podpali mój pokój. Ma płonąć! Całe skrzydło ma płonąć! - zawołała.
- Całe skrzydło? Ale przecież obok jest ... - zawołały przerażone
- Wiem. Obok są pokoje mojej matki. Nie chcę tego robić. Nie chcę spalać jej wspomnień po sobie. Ale nie mam wyboru. Zróbcie to dla mnie, proszę. - Lucy ukłoniła się w pół.
- Panienko ! -
- To moje ostatnie rozkazy do was. -
- Panienko, jak Panienka sobie życzy, zrobimy dla niej wszystko. -
- Kiedy go podpalicie, tym kluczem zamknijcie drzwi od sypialni mojej matki. Niech jedna z was powiadomi mego ojca, że podpaliłam dom, zamknęłam się w sypialni matki i czekam aż spłonę przy jej obrazie. - głos Lucy ani przez chwilę nie zadrżał
- Dobrze Panienko. - służące przełknęły ślinię.
Jeśli ktoś się dowie o tym oszustwie, nie będzie już ratunku dla nikogo. Jude Heartfilia, który kochał swą żonę nie daruje nawet własnej córce zniszczenia rzeczy żony. To jest wóz albo przewóz. Albo się uda i uciekną podczas zamieszania gaszenia pożaru i ''ratowania'' Lucy przed spłonięciem, albo zostaną wyłapani i zabici. Lucy oddała złoty kluczyk do sypialni matki służącej. Następnie zdarła z siebie w strzępy różową suknię i założyła, pospolitą niebieską sukienkę.
- Kiedy uciekniemy do miasta, do Magnolii, wtopimy się w tłum. - szeptała.
- Jeszcze chustka na głowę. Niech Panienka założy ją, kiedy dotrzecie do miasta. - służąca podała swoją chusteczkę z głowy.
Teraz nikt nie będzie podejrzewał, jakiejś dziewczyny w pospolitej sukienne i chustce na głowie o bycie szlachcianką.
...
Jude Heartfilia przeglądał papiery dotyczące sprzedaży i kupna statków.
- Zdzierstwo. Liczyć sobie taką cenę za kilka statków. - mruknął pod nosem
Odłożył stertę papierów i podszedł do okna. Już za parę miesięcy, wzbogaci się dość mocno. Lucy poślubi Borę Prominence i ich rodzina wchłonie Prominence.
- Już Bora zajmie się moją córką. Utemperuje jej zachowanie. - parsknął i wziął łuk kawy.
W tym samym momencie na korytarzach posiadłości rozniosły się krzyki.
- Otaczają mnie ścierwa. Nawet służba nie umie trzymać języka zza zębami. - wściekły odstawił kawę i chwycił za koński bat leżący obok fotela.
Ledwo wziął bat, a do drzwi dobiegła straż z służącą.
- Panie Jude Heartfilia, niech Pan nas ratuje! Pańska córka podpaliła się w pokoju Pani Layli Heartfilia! Całe skrzydło płonie, nie możemy się do niej dostać! Nie chce otworzyć nam drzwi! - krzyczała pod drzwiami służąca.
Nagle wielkie drewniane drzwi otworzyły się z impetem
- Że co zrobiła!!?? - ryknął Jude
Nie czekając na powtórzenie ruszył wprost do skrzydła z którego dobiegał zapach spalenizny.
...
Tymczasem Lucy kucała przy zaroślach prowadzących ku budynkom straży, gdy przez całe ciało przebiegł jej ryk ojca. Jej ciało wzdrygnęło się. Teraz nie ma już odwrotu. Szybko podeszła jak najbliżej strażników i wykorzystując moment zaskoczenia wyskoczyła wprost przed nich.
- Na co wy czekacie! Szybko, Pan Jude Heartfilia wzywa was wszystkich do posiadłości! - krzyknęła
Zaskoczeni strażnicy pojawianiem się z znikąd służki warknęli
- Co ty wygadujesz dziewucho ! -
- Patrzcie nie widzicie! Dym! Nie słyszycie! Nasza Panienka zaraz zginie w pożarze! - wołała odwracając twarz od nich w kierunku posiadłości
Plan wypalił lepiej niż myślała. Strażnicy widząc dym i słysząc słowa ''Nasza Panienka zaraz zginie w pożarze!'' nawet nie zorientowali się kto stał przed nimi. Cała straż wypadła w kierunku posiadłości. Lucy natychmiast udając przerażoną o los ''jej Panienki'' udała że ledwo oddycha odchodząc na bok. Kiedy ostatni strażnik odszedł, Lucy wpadła do budynku. Zbiegła schodami w dół i złapała po drodze miotłę, która stała w rogu. Kiedy zeszła na najniższy poziom cel, znokautowała dwóch strażników przy wejściu. Trzeci niestety znajdował się dalej niż przypuszczała. Zdążył dobyć szablę.
- Stać! - ryknął i ruszył w kierunku Lucy.
Dziewczyna zasłoniła się miotłą, ale szabla przecięła drewniany kij w połowie odpychając ją do tyłu. W tym momencie strażnik zorientował się kogo zaatakował.
- Rozkazuję ci oddać mi klucze! - warknęła wskazując ciężkie klucze wiszące przy jego pasie.
- Panienka Lucy Heartfilia. Co Panienka robi? -
- Natychmiast, bo inaczej poskarżę się Ojcu. Mam kazać cię ściąć?! - krzycząc tupnęła nogą.
Przerażony strażnik oddał jej klucze. Ale kiedy podawał jej je, Lucy wykorzystała jego przerażenie i dźgnęła go w nogę własną szablą raniąc się jednocześnie w rękę. Krew zalała mosiężne klucze. Strażnik upadł na podłogę, zwijając się z bólu. Lucy minęła go skokiem i pobiegła dalej
- Natsu! Natsu! Gdzie jesteś?! -krzyczała najgłośniej jak umiała.
Jednak odpowiedziała jej cisza.
- Cholera, choler, Natsu! Na ... - głos złamał się jej w pół. Za starą kratą, na kamiennej podłodze, tuż przed nią leżał różowo włosy mężczyzna.
Lucy zakryła z przerażenia usta ręką.
- Na ... Nastu! Natsu! - krzyczała łapiąc rękami za kraty i próbując włożyć klucz do kłódki.
Natsu nie odpowiadał. Był w opłakanym stanie. Leżał na plecach z zakutymi z tyłu rękami w grube kajdany. Jego całe ciało było pocięte. Z ran lała się krew. Niektóre rany wyglądały na tyle świeżo, że Lucy domyśliła się, że zrobiono je niedawno. Zwłaszcza rana na brzuchu była okropna i krwawiła najbardziej. Nawet na policzku był pocięty. Lucy udało się w końcu otworzyć kratę. Kiedy tylko żelastwo otworzyło się, Lucy rzuciła się do Natsu, łapiąc jego nadgarstki i rozkuwając kluczami, zakrwawionymi od jej ręki.
- Natsu ... Natsu słyszysz mnie? - wołała
Ale Natsu wciąż nie odpowiadał. Leżał w jej ramionach, nieprzytomny, cały we krwi. Lucy zgrzytnęła zębami. Nie tak planowała ucieczkę. Nie przewidziała, że Natsu może być aż w takim ciężkim stanie. Nie miała jednak czasu na zastanawianie się. Musiała działać. Już niedługo, straż wyważy drzwi i cały pożar zostanie ugaszony. Odkryją kłamstwo i ruszą za nią. Jej ojciec jej tego nie podaruje. Lucy podniosła się, przerzucając różowo włosym mężczyzną przez plecy.
- Nie mamy czasu, muszę cię ponieść. - szepnęła czule.
Natsu okazał się nie aż tak ciężki jakim się spodziewała, ale do lekkich też nie należał. Lucy ledwo stąpała z chłopakiem na plecach.
( w ten sposób Lucy niosła Natsu)
Minęła rannego strażnika i dwóch ogłuszonych przy zejściu do lochów. W zbrojowni zauważyła leżący przy ścianie miecz Natsu.
- O ile dobrze pamiętam, nazywałeś go Ognistym Igneelem. Pewnie jest dla ciebie cenny. - Złotowłosa kobieta złapała miecz koniuszkami palców.
Był bardzo lekki i wydawał się dziwnie potężny. Czuć było od niego jakieś dziwne ciepło. Lucy jednak nie zatrzymywała się, włożyła miecz w pochwę i przyczepiła ją Natsu w pasie. Teraz w końcu mogła wyjść na zewnątrz. Gdy tylko wyszła, promienie słońca oślepiły ją. Z odruchu przymrużyła oczy. W powietrzu czuć było dym. Kiedy ponownie je otworzyła ujrzała prawie cały pałac w ogniu. Płonęło całe skrzydło jej matki, jej komnaty a także służby która miała kilka pokoi po tamtej stronie. Ogród pod jej balkonem również stał w płomieniach.
- I co teraz? Daleko tak nie ucieknę. Jestem słaba i nie poniosę Natsu daleko. - mruknęła i rozejrzała się po okolicy.
Niedaleko od nich zobaczyła kilka koni przywiązanych do belek z wodną wanną. Piły wodę, podskakując z zdenerwowania hałasem jaki wydawali z siebie ludzie. Lucy jako dziecko uczyła jeździć się konno i wychodziło jej to bardzo dobrze.
- Ale nie robiłam tego już od lat. Wciąż potrafię utrzymać się w siodle ? Z Natsu ? Grr, nie mogę się wahać, muszę to zrobić. - jak najszybciej podeszła do konni które na jej widok nastawiły uszy. Lucy wyciągnęła do nich rękę, ale konie wystraszone zaczęły rżeć głośno.
- Ci ... Ci maleńkie ... błagam ... - szeptała podchodząc do pierwszego z brzegu, białego ogra.
Udało się, jej dłoń spoczęła na jego głowie. Pamiętała lekcje. Najpierw trzeba aby koń zaakceptował jeźdźca a ona jego. Dopiero wtedy można wsiadać na niego. Lucy z trudem przerzuciła Natsu na konia i sama zajęła miejsce za nim. Teraz tylko trzeba jechać na tyle ostrożnie, aby nie zrzucić chłopaka. Szarpnęła z uzdę która odwiązała się z oporem. Teraz obróciła konia w kierunku bramy i zamarła. Na wprost jej, przy dziedzińcu stał jej ojciec i patrzył prosto na nią.
- Cholera, WIO! HAYAKU [szybko]! WIO! - krzyknęła przerażona
- ZA NIĄ! NATYCHMIAST! Sprowadzić ją żywą! - głos jej ojca rozniósł się w powietrzu.
Lucy poczuła ciary na plecach. Wpadła. Koń pędził ku bramie jak dziki wiatr. Jeśli spadną to po nich, wtedy ratunkiem będzie jeśli koń zadepcze ich oboje. Przeżyć upadek to wpaść w ręce wściekłego ojca. Kiedy minęli bramę, Lucy obróciła głowę. Pościg już ruszył. Goniło ich piętnastu strażników na koniach. Lucy spojrzała przed siebie. Pola, pola i pola. Nigdzie nie było możliwości się ukryć. Oznacza to, że musiała być od nich szybsza.
- Hayaku [szybko] ! - krzyknęła wbijając w boki konia nogę.
Koń znów przyśpieszył. Przez chwilę odległość zwiększyła się pomiędzy nią i strażnikami. Nie trwało to jednak długo. Po chwili oni również przyśpieszyli. Pościg nie dawał za wygraną. Kiedy Lucy minęła ostatni lekki pagórek z polami, ujrzała pierwsze domy rolników. Wioska uprawiających kukurydzę była przed nimi. Niestety było jeszcze za wcześnie aby kukurydza urosła na tyle by się w niej schować. Sięgała ledwo do kolan. Lucy przejechała przez dwa pola, niszcząc kopytami konia uprawy. Kilku rolników, wypadło z domów wołając coś, ale zaraz musieli uciekać przed stratowaniem przez pościg. Koń pędził wciąż przed siebie. Po parunastu minutach Lucy dostrzegła szansę ratunku. Przed nimi malował się na horyzoncie mały lasek. Normalnie powozy objeżdżają go dookoła. Wydłuża to czas wypraw o kilka godzin, ale nie mają wyboru. Gesty las jest zarośnięty do tego stopnia, że jedyną możliwością jest przejście go pieszo lub konno. Jednak ta ostatnia opcja jest dość ryzykowna. Koń łatwo może się tam potknąć, upaść, zaklinować. Przy takiej prędkości, Lucy nie zdąży zareagować na przeszkodę.
- Cholera, muszę to zrobić. Wio! - Lucy spięła konia mocniej i puściła go prosto w las, jednak przed samym wejściem w drzewa gwałtownie i boleśnie dla konia skręciła nim ostro w prawo.
Pościg mimo odległości nie zdążył cały zareagować i aż 9 jeźdźców wpadło w las gdzie napotkali przeszkody. Leżeli teraz w trawie, przygnieceni niektórzy przez konie. Reszta ledwo, ledwo odbiła ruszając dalej za swoją Panią. Teraz sześciu, wściekłych strażników leciało prosto na nią.
- Drugi raz się na to nie nabiorą. - Lucy puściła konia wzdłuż drzew.
Po parunastu kilometrach Lucy ujrzała, że las się przerzedził na tyle aby mogła się zmieścić z koniem. Zaryzykowała i z całym pędem znikła między drzewami. Teraz uciekała między konarami prosząc w duchu o brak niespodziewanych przeszkód. Przed nią drzewa dziwnie rozrosły się zostawiając wolną przestrzeń pośrodku. Kiedy koń zbliżył się do niej, było już za późno. Oczom dziewczyny ukazała się dość stroma przepaść w rzeką w dnie.
- Skacz! - krzyknęła odruchowo i zamknęła oczy. Była pewna, że lada moment spadną do rzeki.
Przepaść była zza duża dla konia według Lucy. Wiatr rozwiał jej włosy, zdmuchując jej chustkę. Teraz jej złote włosy tańczyły na wietrze w każdą możliwą stronę. Lucy położyła się na koniu, przyciskając sobą Natsu do grzbietu. Właśnie w tym momencie poczuła mocny i gwałtowny pęd do przodu. O mały włos a spadła by z konia. Ledwo utrzymując się na nim otworzyła oczy. Była po drugiej stronie.
- Heee ... Ha ha! Tak, dobry konik! - poklepała wierzchowca.
Za nią rozległ się plusk wody. Kiedy obróciła głowę zobaczyła dwóch jeźdźców w rzece a trzeciego wiszącego na uździe konia nad przepaścią, desperacko próbującego podciągnąć się w górę. Trzech pozostałych nie czekając na cud, ruszyło wzdłuż urwiska szukając miejsca do skoku. Lucy wykorzystując szansę od losu puściła się koniem znów w pęd.
- Udała się ... zgubię ich ... tak ... - wołała próbując uspokoić roztrzęsione ręce.
Koń gnał przed siebie aż wypadł z lasu. Teraz była na pagórku u podnóża którego rozciągało się małe miasteczko zamieszkujące przez ludność pracującą w Hargeon. Właściwe miasto portowe było jeszcze kawałek dalej, ale koń ledwo łapał oddech i nie wytrzymał by podróży do portu. Lucy wpadła do miasteczka na rynek. Ludzie ustępując jej drogę, uważnie ją obserwowali. W panice rozglądała się za schronieniem ale nie mogła niczego znaleźć.
- Trzymaj się, tędy! - jakiś młody człowiek doskoczył do jej konia, łapiąc za uzdę i ciągnąc konia w boczną drogę.
- Co robisz! Puszczaj! - krzyknęła próbując wyrwać uprzęż od nieznajomego.
- Cicho, chcesz dać się złapać? - warknął
Lucy przestała się szarpać. Puściła konia za nim i oboje zniknęli w przejściu między dwoma domami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro