Rozdział 11 Klątwa czy szczęście?
Lucy udało się uciec nie zauważoną. Jej nowemu znajomemu z kotem również. Stali teraz koło mostu, z daleka od straganów. Zapowiadała się ciężka rozmowa.
- Dobra, tak do niczego nie dojdziemy. Pytanie za pytanie. Ja pytam, ty odpowiadasz. - zaczęła Lucy.
- Okej, zgoda. Dlaczego nie zdziwiłaś się widząc Lektora. - rzekł Sting
- Ej! Ja miałam pytać pierwsza ... ech ... nieważne. Dobra, dlatego że widziałam już podobne koty. -
- Gdzie? -
- Teraz ja pytam. -
- Okej okej -
- Dlaczego cię ścigają. - rzekła Lucy
- Ej, co tak z grubej rury ? - zdenerwował się Sting
- Odpowiedz! - krzyknęła Lucy
- Cii! Cicho bądź. - Sting rozejrzał się ostrożnie
- Ups, sorka. - poprawiła się Lucy
- Ech, chyba nie mam wyboru. Jestem Sting, jeden z bliźniaków z Sabertooth. -
- Sabertooth? Bliźniakiem? Nic mi to nie mów .... Aa! - Lucy zasłoniła ręką usta. O mały włos by krzyknęła.
- Cii! - co za kretynka z niej. Jak tak dalej pójdzie złapią nas.
- Sabertooth, jesteś piratem z Sabertooth?! -
- To takie trudne? Tak, teraz moja ... -
- Znaczy byłeś tam wtedy!? Byłeś? - Lucy zagłuszyła go skacząc do niego.
- Ej, ej ej, co ty, wtedy? O czym ty mówisz? - Sting odskoczył
- Wtedy, kilka miesięcy temu, na morzu ... te dwa statki które zagrodziły nam drogę ... złotym statkom kiedy ... -
- ... ! Zaraz jesteś szlachcianką? Nam? Ty! - zdenerwował się łapiąc za pas przy którym miał krótki nóż.
- Statek Fairy Tail ! Widziałeś go? Wiesz co się stało z załogą? - Lucy zignorowała ostrze wyciągnięte w jej stronę
- Fairy Tail ? - powtórzył Lektor
- ... ? Czekaj, Czemu się nimi interesujesz? - zawahał się Sting
- Bo to wszystko moja wina, to przez zemnie ich zaatakowano, to moja wina, ja ... muszę wiedzieć czy żyją, czy Nat ... czy żyją , czy załoga ... - z oczy Lucy poleciały łzy
- Nat ... ? Zaraz masz na myśli Natsu? - zawołał Sting
- Kij z tym wszystkim, tak, martwię się o niego! - zawołała
- Lucy ... Lucy Heartfilia, tak się nazywasz prawda? - powiedział nagle Sting – To przez Ciebie się to wszystko stało ... -
Lucy zamarła. Ten pirat wiedział kim jest, mało tego obwiniał ją również za ten atak. Co gorsza byli teraz sami a on stał na wprost niej z sztyletem w ręce. Lucy poczuła jak jakaś gula dusi ją od środka w gardło. Zaraz zginie, przeszło jej przez myśl.
- T...ttak, jestem odpowiedzialna zza to wszys ... - głos Lucy drżał
- Czy ty zdajesz sobie sprawę, co zrobiłaś! - ryknął Sting
Lucy wzdrygnęła się.
- Ja ... ja nie chciał ... - zaczęła szeptać, a łzy poleciały strumieniem
- Ten różowo włosy głupek, nie przestawał gadać o tobie. Cały czas nawijał, nie mogłem z nim w ogóle porozmawiać. Rzuciłaś na niego jakiś urok czy klątwę! Człowieku, na niczym nie mógł się skupić! -
- Yyy? O czym ty mówisz? - Lucy zdrętwiała
- Jak to o czym? O dziewczynie którą zabrał na statek i włączył do rodziny. O tobie debilko! - mówiąc to zaśmiał się ale zaraz też spoważniał
- O mnie? Natsu mówił o mnie? Zaraz on żyje? A inni? Wszystko z nimi dobrze? Wiesz gdzie teraz są? - Lucy zawaliła Stinga pytaniami
- Wo wo wo, powoli piękna. Tak, załoga żyje. Natsu ... tego nie wiem. -
- Zaraz ale jak to, przecież powiedziałeś że rozmawiałeś z nim! -
- To było zanim go złapali, kilka dni temu. -
Lucy poczuła jakby ktoś wbił w nią szpadę. Rozciął na pół i podpalił. Stała blada na wprost pirata i czuła że zaraz spłonie na popiół.
- Ccc ... O CZYM TY MÓWISZ! JAK TO ZŁAPALI! - wrzasnęła. Sting nie był w stanie jej uspokoić.
- Kilka dni temu, podczas uzupełniania zapasów na statek, wpadła gwardia i schwytała kilku piratów. Nie było mnie tam, ale słyszałem to od Happiego, podejrzewam że go znasz. Podobno Natsu rzucił na nich beczki i podpali. Tamci piraci uciekli, ale Natsu został postrzelony w nogę i nie dał rady uciec. Schwytali go i zabrali. Właśnie dlatego tutaj jestem. Podobno był tutaj trzymany. Ale to jest już nie ważne. Właśnie się dowiedziałem, że go przewieźli na rozkaz jakiegoś człowieka. Miał na imię chyba Jude. - zakończył Sting
- Mój Ojciec?! Przecież on go zabije! - wrzasnęła Lucy
- Twój Ojciec? Lucy ... Panienko Heartfilia, błagam cię, musisz mu pomóc, jest głupkiem i debilem, ale on nigdy by ci nie zrobił krzy ... - Sting klęknął przed Lucy
- Przestań! - dziewczyna podniosła ponownie głos
- Yy? -
- Przestań mnie tak nazywać. Jestem Lucy. Tylko Lucy. Przestań mnie zwać Panienką, nawet nie wiesz jak mam dość tych kajdan Heartfilia. Przestań klękać! Jesteśmy sobie równi a nawet jesteś mądrzejszy oddemnie ... - krzyczała Lucy
- Lucy ... - zaczął niepewnie Sting
- I przede wszystkim, Przestań mnie prosić o ratunek! Nie pozwolę go skrzywdzić! Dobrze wiem o ty! - mówiąc to odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku gdzie chodzili Złoci Kapitanowie.
- Lucy! Co zamierzasz zrobić? - zawołał za nią
- A jak myślisz, Uratuję go! -
Na widok Lucy Złoci Kapitanowie natychmiast wsadzili ją do powozu. Lucy wysłuchała kazania Gem i Mini . Złoci kapitanowie Bliźniąt postanowili przemilczeć całą sprawę. Przecież, gdyby Jude Heartfilia zezłościł by się na nich, a to by się na pewno stało, przypłacili by głową. W ciszy i milczeniu odstawili Lucy do posiadłości. Lucy nie zamierzała tracić ani chwili ale kiedy tylko przekroczyła próg z pytaniem ''gdzie mogę znaleźć mego Ojca?'' usłyszała odpowiedź
- Wyszedł w sprawach kompanii Magnolii. Jakieś sprawy z finansami Panienko. Wróci dopiero pod wieczór. - oznajmiła służąca biegnąc za Lucy która już kierowała się do skrzydła posiadłości jej ojca.
Na te słowa Lucy gwałtownie zatrzymała się. Służące goniące ją wpadły jedna w drugą, a ostania na Lucy.
- Panienko, błagam o wybaczenie, gdzie ja miałam oczy ... ja – zaczęła błagać
- I co ja teraz zrobię .............. Hej! Pod moją nieobecność sprowadzono tu podobno ... (przełknęła ślinę, nie wierzę że muszę to powiedzieć) sprowadzono tutaj pojmanego barbarzyńce który ośmielił się mnie zaatakować i porwać kilka miesięcy temu. Gdzie on jest? - Lucy spojrzała w oczy każdej służącej stojącej obok niej i gwardzistą pilnującym spokoju w posiadłości.
Zapadła cisza
- Gdzie on jest! - wrzasnęła Lucy
- Panineko, o czym Panienka mówi ... - zaczęła służąca podchodząc ostrożnie w pokłonie do Lucy
- Gdzie! - Lucy tupnęła nogą.
Na ten dźwięk, zdenerwowanej córki gubernatora Magnolii Juda Heartfilia, wszystkim żołądki podeszły pod gardło. Byli w poważnych tarapatach a najgorsze było to, że nie mieli pojęcia o czym Panienka Lucy Heartfilia mówiła. Lucy widząc przerażenia na twarzy wszystkich zrozumiała to błyskawicznie.
- Kiedy mój ojciec wróci, poinformujcie mnie natychmiast. - poprosiła cichym głosem służące.
- Tak , jak sobie Panienka życzy. - służące odpowiedziały z ulgą.
Lucy odwróciła się i poszła do swojego pokoju. Było w prawdzie po południu, ale nie mogła znieść, tej niewiedzy i bezradności. Zamknęła drzwi od pokoju na klucz i ponownie usiadła przy ''skradzionej'' mapie od Alessando Harpuia. Siedziała godziny próbując odczytać zapiski, ale wciąż jedyne co mogła przeczytać a raczej skojarzyć były tym dwie wróżki obok krótkiego napisu. Na zewnątrz zapadł zmierzch więc Lucy zaświeciła stojącą obok niej małą świeczkę. Płomienie zatańczyły od spotkania się z woskiem by po chwili się uspokoić i stanąć jak posągowa kolumna. Prosta i nie wzruszona.
- Panienko? - głos zza drzwi wyrwał Lucy z ciszy
- Panienko, wszystko w porządku, czemu się Panienka się zamknęła, proszę, niech Panienka otworzy. - błagały jedna służąca przez drugą stojąc pod drzwiami komnaty Lucy.
- Momencik. - Lucy wstała aby otworzyć drzwi.
Kiedy tylko to zrobiła trzy służące wpadły jak strzała mijając ją. Lucy nie zdążyła zareagować. Służące natychmiast zaczęły zapalać świeczki przy ścianach, zapaliły ogień w kominku a na sam koniec, z pomocą drabinki zapaliły świeczki wiszące przy suficie na wielkim żyrandolu. Pokój wypełniło światło i przyjemne ciepło z kominka. Kolejne dwie służące przyniosły na tacy ciepłą kawę i kilka lekkich dań na kolację. Lucy stała w progu patrząc na nie obojętnie gdy nagle przypomniała sobie o zostawionej mapie na stole. Szybko podeszła do niej, udając, że robi porządek po pracy, zwinęła kartkę papieru i schowała zza plecy.
- Panienko, powinna Panienka coś zjeść. Czy Panienka nie zmarzła, noc jest chłodna ... - litania służących pytań nie miała końca.
Lucy potakiwała głową, lub kręciła. W końcu usłyszała to na co czekała cały czas. Do komnaty wpadła biegiem, ledwo łapiąc oddech jedna z najmłodszych służących i od progu zawołała
- Prosiła Panienka ... uff ... Panienka aby ... uff ... powiadomić ją, kiedy Panienki ojciec wróci ... uff - sapała ledwo oddychając
- Wrócił!? - krzyknęła Lucy podbiegając do wystraszonej służącej
- Panienko ... Panienko, właśnie wrócił. -
- Dziękuję ci – rzekła Lucy i wybiegła z pokoju
- Do kąt Panienka znów biegnie, nie wypada Panience biegać – służące wypadły zza nią
- Do Ojca oczywiście -
- Ale Panienko, trzeba Panienkę zapowiedzieć, nie może Panienka tak wejść do Panna Juda Heartfilia, nie wypa ... - wołały przerażone
- Wypada. To mój ojciec. A po tym co zrobił, wypada wszystko! - warknęła
Służące zatrzymały się w przerażeniu. Szybko spojrzały po sobie i obierając drogę przez okno, potem ogród, znowu okno, spróbowały ratować całą sytuację, wyprzedzić Lucy i uprzedzić Panna Juda. Nie zdążyły. Wpadając na korytarz zobaczyły tylko różowy tył sukni Lucy znikający zza drzwiami sypialni Juda.
- Już po nas. - zawołała jedna i opadła na podłogę
- Co ty bredzisz, Panience Lucy, Panienka będzie mieć poważne kłopoty. - zruzgała ją druga.
Wszystkie w szóstkę stanęły pod drzwiami nasłuchując rozmowy.
- Lucy? - Juda zaskoczyło nagłe i gwałtowne wtargnięcie córki bez uprzedzenia.
- Ojcze. - Lucy trzymając wściekłość na wodzy, ukłoniła się lekko
- Cz ... - zaczął Jude
- Gdzie on jest! - Lucy podniosła głos na tyle, by zagłuszyć ojca.
- Czy coś się stało? - dokończył Jude, ignorując córkę
- Tak. Gdzie on jest! - krzyknęła Lucy
- Tylko bez podnoszenia głosu na mnie. Co ty sobie wyobrażasz. - warknął
- A ty?! Gdzie jest pirat którego pojmano z twojego rozkazu! - Lucy tupnęła nogą.
Tego było jednak za wiele. Jude podszedł do Lucy i otwartą dłonią, spoliczkował córkę.
- Co ty sobie wyobrażasz, odzywając się do mnie w ten sposób! Zejdź mi z oczy! - ryknął
- Nie wyjdę stąd dopóki mi nie powiesz gdzie on jest! - Lucy nawet nie poczuła bólu na policzku
- Wynoś się stąd! Natychmiast! Jestem zmęczony a ty traktujesz mnie jak nie powiem co! Zastanów się nad swoim zachowaniem Panno. A kiedy skończysz myśleć jak zbłaźniłaś swojego ojca, stawisz się jutro w południe na dolnym placu. - warknął Jude prosto w twarz Lucy
- Na dolnym placu? Po co ... - nagle Lucy zamarła.
Dolny Plac, miejsce położone najniżej ich posiadłości niedaleko budynku w którym zamieszkiwali strażnicy. W jego dolnej części była zbrojownia a niżej więzienia. Na tym placu przeprowadzano uroczyste parady i inne wojskowe rzeczy oraz ... stracano buntowników.
- Chyba nie myślałaś, że daruję temu szczurowi życie? Zawiśnie obok innych kościotrupów. - Jude odwrócił się plecami do Lucy
- Nie. -
- Hmm? -
- Nie pozwalam. Nie wolno ci. Masz go puścić! Natychmiast! - Lucy podniosła po raz ostatni głos.
Jude nie wytrzymał tego i jedną ręką łapiąc ją za włosy spięte w warkocz, pociągnął do drzwi. Otworzył je drugą ręką i nie czekając aż zaskoczona służba odsunie się, wyrzucił Lucy na podłogę przed drzwiami.
- Zabrać mi stąd to ścierwo. Zamknąć i nie dawać nic do jedzenia i picia. Nie chcę widzieć jej! - ryknął i zatrzasnął za sobą drzwi.
- Panienko! Panienko Lucy! - służba skoczyła do złotowłosej dziewczyny klęczącej na podłodze, z rozwalonym warkoczem.
Włosy opadły jej po plecach i ramionach a z oczy trysły łzy.
Służba siłą podniosła Lucy z podłogi i zaprowadziła do komnaty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro