Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11 Klątwa czy szczęście?


Lucy udało się uciec nie zauważoną. Jej nowemu znajomemu z kotem również. Stali teraz koło mostu, z daleka od straganów. Zapowiadała się ciężka rozmowa.

- Dobra, tak do niczego nie dojdziemy. Pytanie za pytanie. Ja pytam, ty odpowiadasz. - zaczęła Lucy.

- Okej, zgoda. Dlaczego nie zdziwiłaś się widząc Lektora. - rzekł Sting

- Ej! Ja miałam pytać pierwsza ... ech ... nieważne. Dobra, dlatego że widziałam już podobne koty. -

- Gdzie? -

- Teraz ja pytam. -

- Okej okej -

- Dlaczego cię ścigają. - rzekła Lucy

- Ej, co tak z grubej rury ? - zdenerwował się Sting

- Odpowiedz! - krzyknęła Lucy

- Cii! Cicho bądź. - Sting rozejrzał się ostrożnie

- Ups, sorka. - poprawiła się Lucy

- Ech, chyba nie mam wyboru. Jestem Sting, jeden z bliźniaków z Sabertooth. -

- Sabertooth? Bliźniakiem? Nic mi to nie mów .... Aa! - Lucy zasłoniła ręką usta. O mały włos by krzyknęła.

- Cii! - co za kretynka z niej. Jak tak dalej pójdzie złapią nas.

- Sabertooth, jesteś piratem z Sabertooth?! -

- To takie trudne? Tak, teraz moja ... -

- Znaczy byłeś tam wtedy!? Byłeś? - Lucy zagłuszyła go skacząc do niego.

- Ej, ej ej, co ty, wtedy? O czym ty mówisz? - Sting odskoczył

- Wtedy, kilka miesięcy temu, na morzu ... te dwa statki które zagrodziły nam drogę ... złotym statkom kiedy ... -

- ... ! Zaraz jesteś szlachcianką? Nam? Ty! - zdenerwował się łapiąc za pas przy którym miał krótki nóż.

- Statek Fairy Tail ! Widziałeś go? Wiesz co się stało z załogą? - Lucy zignorowała ostrze wyciągnięte w jej stronę

- Fairy Tail ? - powtórzył Lektor

- ... ? Czekaj, Czemu się nimi interesujesz? - zawahał się Sting

- Bo to wszystko moja wina, to przez zemnie ich zaatakowano, to moja wina, ja ... muszę wiedzieć czy żyją, czy Nat ... czy żyją , czy załoga ... - z oczy Lucy poleciały łzy

- Nat ... ? Zaraz masz na myśli Natsu? - zawołał Sting

- Kij z tym wszystkim, tak, martwię się o niego! - zawołała

- Lucy ... Lucy Heartfilia, tak się nazywasz prawda? - powiedział nagle Sting – To przez Ciebie się to wszystko stało ... -

Lucy zamarła. Ten pirat wiedział kim jest, mało tego obwiniał ją również za ten atak. Co gorsza byli teraz sami a on stał na wprost niej z sztyletem w ręce. Lucy poczuła jak jakaś gula dusi ją od środka w gardło. Zaraz zginie, przeszło jej przez myśl.

- T...ttak, jestem odpowiedzialna zza to wszys ... - głos Lucy drżał

- Czy ty zdajesz sobie sprawę, co zrobiłaś! - ryknął Sting

Lucy wzdrygnęła się.

- Ja ... ja nie chciał ... - zaczęła szeptać, a łzy poleciały strumieniem

- Ten różowo włosy głupek, nie przestawał gadać o tobie. Cały czas nawijał, nie mogłem z nim w ogóle porozmawiać. Rzuciłaś na niego jakiś urok czy klątwę! Człowieku, na niczym nie mógł się skupić! -

- Yyy? O czym ty mówisz? - Lucy zdrętwiała

- Jak to o czym? O dziewczynie którą zabrał na statek i włączył do rodziny. O tobie debilko! - mówiąc to zaśmiał się ale zaraz też spoważniał

- O mnie? Natsu mówił o mnie? Zaraz on żyje? A inni? Wszystko z nimi dobrze? Wiesz gdzie teraz są? - Lucy zawaliła Stinga pytaniami

- Wo wo wo, powoli piękna. Tak, załoga żyje. Natsu ... tego nie wiem. -

- Zaraz ale jak to, przecież powiedziałeś że rozmawiałeś z nim! -

- To było zanim go złapali, kilka dni temu. -

Lucy poczuła jakby ktoś wbił w nią szpadę. Rozciął na pół i podpalił. Stała blada na wprost pirata i czuła że zaraz spłonie na popiół.

- Ccc ... O CZYM TY MÓWISZ! JAK TO ZŁAPALI! - wrzasnęła. Sting nie był w stanie jej uspokoić.

- Kilka dni temu, podczas uzupełniania zapasów na statek, wpadła gwardia i schwytała kilku piratów. Nie było mnie tam, ale słyszałem to od Happiego, podejrzewam że go znasz. Podobno Natsu rzucił na nich beczki i podpali. Tamci piraci uciekli, ale Natsu został postrzelony w nogę i nie dał rady uciec. Schwytali go i zabrali. Właśnie dlatego tutaj jestem. Podobno był tutaj trzymany. Ale to jest już nie ważne. Właśnie się dowiedziałem, że go przewieźli na rozkaz jakiegoś człowieka. Miał na imię chyba Jude. - zakończył Sting

- Mój Ojciec?! Przecież on go zabije! - wrzasnęła Lucy

- Twój Ojciec? Lucy ... Panienko Heartfilia, błagam cię, musisz mu pomóc, jest głupkiem i debilem, ale on nigdy by ci nie zrobił krzy ... - Sting klęknął przed Lucy

- Przestań! - dziewczyna podniosła ponownie głos

- Yy? -

- Przestań mnie tak nazywać. Jestem Lucy. Tylko Lucy. Przestań mnie zwać Panienką, nawet nie wiesz jak mam dość tych kajdan Heartfilia. Przestań klękać! Jesteśmy sobie równi a nawet jesteś mądrzejszy oddemnie ... - krzyczała Lucy

- Lucy ... - zaczął niepewnie Sting

- I przede wszystkim, Przestań mnie prosić o ratunek! Nie pozwolę go skrzywdzić! Dobrze wiem o ty! - mówiąc to odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku gdzie chodzili Złoci Kapitanowie.

- Lucy! Co zamierzasz zrobić? - zawołał za nią

- A jak myślisz, Uratuję go! -

Na widok Lucy Złoci Kapitanowie natychmiast wsadzili ją do powozu. Lucy wysłuchała kazania Gem i Mini . Złoci kapitanowie Bliźniąt postanowili przemilczeć całą sprawę. Przecież, gdyby Jude Heartfilia zezłościł by się na nich, a to by się na pewno stało, przypłacili by głową. W ciszy i milczeniu odstawili Lucy do posiadłości. Lucy nie zamierzała tracić ani chwili ale kiedy tylko przekroczyła próg z pytaniem ''gdzie mogę znaleźć mego Ojca?'' usłyszała odpowiedź

- Wyszedł w sprawach kompanii Magnolii. Jakieś sprawy z finansami Panienko. Wróci dopiero pod wieczór. - oznajmiła służąca biegnąc za Lucy która już kierowała się do skrzydła  posiadłości jej ojca.

Na te słowa Lucy gwałtownie zatrzymała się. Służące goniące ją wpadły jedna w drugą, a ostania na Lucy.

- Panienko, błagam o wybaczenie, gdzie ja miałam oczy ... ja – zaczęła błagać

- I co ja teraz zrobię  .............. Hej! Pod moją nieobecność sprowadzono tu podobno ... (przełknęła ślinę, nie wierzę że muszę to powiedzieć) sprowadzono tutaj pojmanego barbarzyńce który ośmielił się mnie zaatakować i porwać kilka miesięcy temu. Gdzie on jest? - Lucy spojrzała w oczy każdej służącej stojącej obok niej i gwardzistą pilnującym spokoju w posiadłości.

Zapadła cisza

- Gdzie on jest! - wrzasnęła Lucy

- Panineko, o czym Panienka mówi ... - zaczęła służąca podchodząc ostrożnie w pokłonie do Lucy

- Gdzie! - Lucy tupnęła nogą.

Na ten dźwięk, zdenerwowanej córki gubernatora Magnolii Juda Heartfilia, wszystkim żołądki podeszły pod gardło. Byli w poważnych tarapatach a najgorsze było to, że nie mieli pojęcia o czym Panienka Lucy Heartfilia mówiła. Lucy widząc przerażenia na twarzy wszystkich zrozumiała to błyskawicznie.

- Kiedy mój ojciec wróci, poinformujcie mnie natychmiast. - poprosiła cichym głosem służące.

- Tak , jak sobie Panienka życzy. - służące odpowiedziały z ulgą.

Lucy odwróciła się i poszła do swojego pokoju. Było w prawdzie po południu, ale nie mogła znieść, tej niewiedzy i bezradności. Zamknęła drzwi od pokoju na klucz i ponownie usiadła przy ''skradzionej'' mapie od Alessando Harpuia. Siedziała godziny próbując odczytać zapiski, ale wciąż jedyne co mogła przeczytać a raczej skojarzyć były tym dwie wróżki obok krótkiego napisu. Na zewnątrz zapadł zmierzch więc Lucy zaświeciła stojącą obok niej małą świeczkę. Płomienie zatańczyły od spotkania się z woskiem by po chwili się uspokoić i stanąć jak posągowa kolumna. Prosta i nie wzruszona.

- Panienko? - głos zza drzwi wyrwał Lucy z ciszy

- Panienko, wszystko w porządku, czemu się Panienka się zamknęła, proszę, niech Panienka otworzy. - błagały jedna służąca przez drugą stojąc pod drzwiami komnaty Lucy.

- Momencik. - Lucy wstała aby otworzyć drzwi.

Kiedy tylko to zrobiła trzy służące wpadły jak strzała mijając ją. Lucy nie zdążyła zareagować. Służące natychmiast zaczęły zapalać świeczki przy ścianach, zapaliły ogień w kominku a na sam koniec, z pomocą drabinki zapaliły świeczki wiszące przy suficie na wielkim żyrandolu. Pokój wypełniło światło i przyjemne ciepło z kominka. Kolejne dwie służące przyniosły na tacy ciepłą kawę i kilka lekkich dań na kolację. Lucy stała w progu patrząc na nie obojętnie gdy nagle przypomniała sobie o zostawionej mapie na stole. Szybko podeszła do niej, udając, że robi porządek po pracy, zwinęła kartkę papieru i schowała zza plecy.

- Panienko, powinna Panienka coś zjeść. Czy Panienka nie zmarzła, noc jest chłodna ... - litania służących pytań nie miała końca.

Lucy potakiwała głową, lub kręciła. W końcu usłyszała to na co czekała cały czas. Do komnaty wpadła biegiem, ledwo łapiąc oddech jedna z najmłodszych służących i od progu zawołała

- Prosiła Panienka ... uff ... Panienka aby ... uff ... powiadomić ją, kiedy Panienki ojciec wróci ... uff - sapała ledwo oddychając 

- Wrócił!? - krzyknęła Lucy podbiegając do wystraszonej służącej

- Panienko ... Panienko, właśnie wrócił. -

- Dziękuję ci – rzekła Lucy i wybiegła z pokoju

- Do kąt Panienka znów biegnie, nie wypada Panience biegać – służące wypadły zza nią

- Do Ojca oczywiście -

- Ale Panienko, trzeba Panienkę zapowiedzieć, nie może Panienka tak wejść do Panna Juda Heartfilia, nie wypa ... - wołały przerażone

- Wypada. To mój ojciec. A po tym co zrobił, wypada wszystko! - warknęła

Służące zatrzymały się w przerażeniu. Szybko spojrzały po sobie i obierając drogę przez okno, potem ogród, znowu okno, spróbowały ratować całą sytuację, wyprzedzić Lucy i uprzedzić Panna Juda. Nie zdążyły. Wpadając na korytarz zobaczyły tylko różowy tył sukni Lucy znikający zza drzwiami sypialni Juda.

- Już po nas. - zawołała jedna i opadła na podłogę

- Co ty bredzisz, Panience Lucy, Panienka będzie mieć poważne kłopoty. - zruzgała ją druga.

Wszystkie w szóstkę stanęły pod drzwiami nasłuchując rozmowy.

- Lucy? - Juda zaskoczyło nagłe i gwałtowne wtargnięcie córki bez uprzedzenia.

- Ojcze. - Lucy trzymając wściekłość na wodzy, ukłoniła się lekko

- Cz ... - zaczął Jude

- Gdzie on jest! - Lucy podniosła głos na tyle, by zagłuszyć ojca.

- Czy coś się stało? - dokończył Jude, ignorując córkę

- Tak. Gdzie on jest! - krzyknęła Lucy

- Tylko bez podnoszenia głosu na mnie. Co ty sobie wyobrażasz. - warknął

- A ty?! Gdzie jest pirat którego pojmano z twojego rozkazu! - Lucy tupnęła nogą.

Tego było jednak za wiele. Jude podszedł do Lucy i otwartą dłonią, spoliczkował córkę.

- Co ty sobie wyobrażasz, odzywając się do mnie w ten sposób! Zejdź mi z oczy! - ryknął

- Nie wyjdę stąd dopóki mi nie powiesz gdzie on jest! - Lucy nawet nie poczuła bólu na policzku

- Wynoś się stąd! Natychmiast! Jestem zmęczony a ty traktujesz mnie jak nie powiem co! Zastanów się nad swoim zachowaniem Panno. A kiedy skończysz myśleć jak zbłaźniłaś swojego ojca, stawisz się jutro w południe na dolnym placu. - warknął Jude prosto w twarz Lucy

- Na dolnym placu? Po co ... - nagle Lucy zamarła.

Dolny Plac, miejsce położone najniżej ich posiadłości niedaleko budynku w którym zamieszkiwali strażnicy. W jego dolnej części była zbrojownia a niżej więzienia. Na tym placu przeprowadzano uroczyste parady i inne wojskowe rzeczy oraz ... stracano buntowników.

- Chyba nie myślałaś, że daruję temu szczurowi życie? Zawiśnie obok innych kościotrupów. - Jude odwrócił się plecami do Lucy

- Nie. -

- Hmm? -

- Nie pozwalam. Nie wolno ci. Masz go puścić! Natychmiast! - Lucy podniosła po raz ostatni głos.

Jude nie wytrzymał tego i jedną ręką łapiąc ją za włosy spięte w warkocz, pociągnął do drzwi. Otworzył je drugą ręką i nie czekając aż zaskoczona służba odsunie się, wyrzucił Lucy na podłogę przed drzwiami.

- Zabrać mi stąd to ścierwo. Zamknąć i nie dawać nic do jedzenia i picia. Nie chcę widzieć jej! - ryknął i zatrzasnął za sobą drzwi.

- Panienko! Panienko Lucy! - służba skoczyła do złotowłosej dziewczyny klęczącej na podłodze, z rozwalonym warkoczem.

Włosy opadły jej po plecach i ramionach a z oczy trysły łzy. 

Służba siłą podniosła Lucy z podłogi i zaprowadziła do komnaty. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro