Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ninth fag; oh well, whatever, nevermind

  Imprezy z Heather wyglądają mniej więcej tak - ona znika w tłumie, a Willy zostaje wśród upitych piętnastolatków i nie-piętnastolatków. Nawet kazała mu pomalować na czarno oczy (nie to, żeby to był jego pierwszy raz). I żeby było jasne - wcale nie ma ochoty na imprezy, ale Heather nie może go wydać (nie teraz). Jego projekt z Ashley Timberlay nie daje mu spokoju. Ona ma po prostu zbyt ładne oczy, by mógł ją zawieść. A gospodarz ma zbyt kiepski gust muzyczny, by mógł tu zostać.

 - Masz ognia?

  Siedzi przy kuchennym blacie. A obok niego, na kuchennym blacie, siedzi Chantee. Tak, ta Chantee z imprezy Johnnie'ego Kaminsky'ego. W zdziwieniu marszczy brwi. 

 - Jesteś na każdej imprezie w pierdolonym Seattle?

  Wzrusza ramionami. Znów ma kompletnie rozmazany makijaż, kompletnie potargane włosy i niekompletne ciuchy. Macha na przemian nogami zwisającymi z blatu. Willy wyjmuje zapalniczkę i z uśmiechem podpala papierosa w jej ustach.

 - A ty? Co tu robisz, Willy? 

 - Udaje chłopaka mojej przyrodniej siostry.

  Wybucha śmiechem, niemal zagłuszając tę kiepską muzykę. Śmieje się tak zaraźliwie, że Willy niemal się uśmiecha.

 - Jesteś zabawny, Willy - wyciera z twarzy łzy.  - Gdzie się uczysz? 

  - W Garfield. A ty?

  - Ja się nie uczę. 

  Znowu się śmieje, ale jej wzrok zatrzymuje się na zatłoczonym parkiecie. Mruży oczy, a potem znów na niego patrzy.

  - Zatańczymy? 

  Willy tylko powoli wstaje, z tym swoim uśmiechem wyjmuje papierosa z jej ust i wyrzuca go do zlewu. Łapie ją w talii i zdejmuje z blatu, i cholera, Willy. Chwyta jej dłoń, ale to nic osobistego. Nawet nie czuje nic specjalnego. Prowadzi ją na środek, akurat leci jakiś szybki kawałek. Ona splata ręce na jego szyi, on swoje w jej talii (z czasem trochę niżej). Podrygują w rytm tego chłamu (muzyki), Chantee śmieje się, zamyka oczy i oddaje się muzyce (nie tylko jej). Willy czuje się po prostu beztrosko. Kompletnie go ponosi, gdy ruda obraca się i przywiera do niego plecami. Jego dłonie są zdecydowanie za nisko, jej zresztą też. Muzyka staje się jeszcze głośniejsza, zanurza twarz w jej włosach i przyciąga ją bliżej. A potem ktoś wylewa na niego piwo.

  Odwraca się zaskoczony, natrafiając na przestraszoną twarz jakiegoś dzieciaka. Trzyma w rękach dwie do połowy pełne szklanki piwa.

 - Kurwa, młody... Co ty zrobiłeś?

  Chantee zakrywa usta, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Ma zalane całe spodnie i koszulkę. Dzieciak przeprasza, coś mamrocze i znika w tłumie.

  - Willy - podchodzi do niego Chantee i łapie go za szyję. - Myślisz, że powinniśmy iść na górę wysuszyć te ubrania?

*
  Łóżko stoi tuż przy oknie i to wspaniale ustawienie, by przy nim kopcić. Opiera się o parapet i patrzy na ludzi bawiących się w ogrodzie. Jakieś dzieciaki wpychają się do basenu.

 - Astma. Nie miałeś astmy?

  Chantee leży obok i to nie tak, że jest z tego dumny. W sumie to nawet gryzie go sumienie.

  Robi się chłodno, więc zaciąga się ostatni raz i wyrzuca peta na zewnątrz. Zamyka okno i opada na łóżko.

  - Co cię gryzie, Willy?

  Spogląda na Chantee, która leży na boku i wpatruje się w niego, jakby był dziełem sztuki. Jakimś pieprzonym Dawidem. Ona jest naprawdę piękna, ale on nie takiego piękna szuka.

  - To coś znaczy? - gładzi ręką jaskółkę wydziaraną pod jej obojczykiem.

  - To mój odlatujący ex chłopak  - śmieje się dźwięcznie, gdy jego palec obrysowuje skrzydła.

  - Jesteś zabawna, Chantee.

  Właśnie. On jest zabawny. Ona jest zabawna. Ich związek też byłby zabawny.

  Spuszcza wzrok na jego dłoń i jaskółkę.

   - Jaskółki to paskudne ptaki. Nisko latają, a później pada deszcz.

  Przeczesuje wzrokiem pokój. Jest mały i wcale nie przypomina jednego z tych w domu Kaminsky'ego. Na ścianie wisi plakat jakiegoś okropnego boys bandu, który bezczelnie, z uśmiechem się na nich gapi. A potem jego wzrok wędruje tylko w jednym kierunku. Chantee zsuwa pościel i przypatruje się starym siniakom na jego torsie.

 - Mój były i jego koledzy są naprawdę popieprzeni.

  Teraz czuje się jeszcze gorzej.

  - Chyba urwał mi się film. To ty zadzwoniłaś po Ash?

 - Była akurat u Johnnie'ego. Przepraszam, że nic nie zrobiłam, ale Robby bywa czasem, no wiesz, agresywny.

  Oczy zaczynają łzawić mu od eyelinera i lepi się trochę od piwa. No i chyba naprawdę jest zmęczony.

 - I co z tobą, Willy, złapałeś swoją jaskółkę Ashley Timberlay?

  Ashley, Ashley, Ashley...

  Wędruje ręką po jego brzuchu, jakby chciała powiedzieć nie Ashley, Ashley jest zła, nie patrz na Ashley, ona płacze do torebek Gucciego.

 - Nieważne - mówi i po prostu wstaje, i zaczyna szukać na podłodze swoich ubrań. - Muszę poszukać Heather. To jeszcze dziecko. Nie powinienem był jej zostawiać.

  - Ashley płacze w ramię Kaminsky'ego. I robi też inne rzeczy z Kaminskym, Willy.

  A ty nie robisz  i n n y c h  r z e c z y.

  Nerwowo krąży po pokoju, a Chantee opiera się na łokciach i chyba się z niego śmieje.

  - Po prostu oddaj mi te ciuchy, Chantee.

  Ze zrezygnowaniem sięga pod łóżko i rzuca w jego stronę ubraniami. Chciała go w ten sposób zatrzymać na zawsze?

  A potem po kolei wciąga bokserki, spodnie i koszulkę (ją dwa razy, bo za pierwszym zakłada na lewo). Prawie wyschły, ale teraz śmierdzą jeszcze bardziej. Zakłada buty i zmierza do drzwi. Kładzie dłoń na klamce.

 - Przepraszam, Chantee. Przykro mi.

  Nie odwraca się, tylko wpatruje się tępo w drzwi. Czuje się tak strasznie źle, jakby wszystkie klęski żywiołowe na świecie były jego sprawką. 

  - Nic nie szkodzi, Willy. Jestem przyzwyczajona.

  Nie wytrzymuje, podchodzi i klęka przy Chantee, która uśmiecha się smutno. Pochyla się i całuje jej tatuaż.

 - Jaskółki to paskudne ptaki.

  A potem wychodzi.

*
Ashley, 1:44 AM: wciąż nie oddałeś mi tej koszulki 

a/n: i jak tam Chantee i Willy? (Want)ee?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro