ninth fag; oh well, whatever, nevermind
Imprezy z Heather wyglądają mniej więcej tak - ona znika w tłumie, a Willy zostaje wśród upitych piętnastolatków i nie-piętnastolatków. Nawet kazała mu pomalować na czarno oczy (nie to, żeby to był jego pierwszy raz). I żeby było jasne - wcale nie ma ochoty na imprezy, ale Heather nie może go wydać (nie teraz). Jego projekt z Ashley Timberlay nie daje mu spokoju. Ona ma po prostu zbyt ładne oczy, by mógł ją zawieść. A gospodarz ma zbyt kiepski gust muzyczny, by mógł tu zostać.
- Masz ognia?
Siedzi przy kuchennym blacie. A obok niego, na kuchennym blacie, siedzi Chantee. Tak, ta Chantee z imprezy Johnnie'ego Kaminsky'ego. W zdziwieniu marszczy brwi.
- Jesteś na każdej imprezie w pierdolonym Seattle?
Wzrusza ramionami. Znów ma kompletnie rozmazany makijaż, kompletnie potargane włosy i niekompletne ciuchy. Macha na przemian nogami zwisającymi z blatu. Willy wyjmuje zapalniczkę i z uśmiechem podpala papierosa w jej ustach.
- A ty? Co tu robisz, Willy?
- Udaje chłopaka mojej przyrodniej siostry.
Wybucha śmiechem, niemal zagłuszając tę kiepską muzykę. Śmieje się tak zaraźliwie, że Willy niemal się uśmiecha.
- Jesteś zabawny, Willy - wyciera z twarzy łzy. - Gdzie się uczysz?
- W Garfield. A ty?
- Ja się nie uczę.
Znowu się śmieje, ale jej wzrok zatrzymuje się na zatłoczonym parkiecie. Mruży oczy, a potem znów na niego patrzy.
- Zatańczymy?
Willy tylko powoli wstaje, z tym swoim uśmiechem wyjmuje papierosa z jej ust i wyrzuca go do zlewu. Łapie ją w talii i zdejmuje z blatu, i cholera, Willy. Chwyta jej dłoń, ale to nic osobistego. Nawet nie czuje nic specjalnego. Prowadzi ją na środek, akurat leci jakiś szybki kawałek. Ona splata ręce na jego szyi, on swoje w jej talii (z czasem trochę niżej). Podrygują w rytm tego chłamu (muzyki), Chantee śmieje się, zamyka oczy i oddaje się muzyce (nie tylko jej). Willy czuje się po prostu beztrosko. Kompletnie go ponosi, gdy ruda obraca się i przywiera do niego plecami. Jego dłonie są zdecydowanie za nisko, jej zresztą też. Muzyka staje się jeszcze głośniejsza, zanurza twarz w jej włosach i przyciąga ją bliżej. A potem ktoś wylewa na niego piwo.
Odwraca się zaskoczony, natrafiając na przestraszoną twarz jakiegoś dzieciaka. Trzyma w rękach dwie do połowy pełne szklanki piwa.
- Kurwa, młody... Co ty zrobiłeś?
Chantee zakrywa usta, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Ma zalane całe spodnie i koszulkę. Dzieciak przeprasza, coś mamrocze i znika w tłumie.
- Willy - podchodzi do niego Chantee i łapie go za szyję. - Myślisz, że powinniśmy iść na górę wysuszyć te ubrania?
*
Łóżko stoi tuż przy oknie i to wspaniale ustawienie, by przy nim kopcić. Opiera się o parapet i patrzy na ludzi bawiących się w ogrodzie. Jakieś dzieciaki wpychają się do basenu.
- Astma. Nie miałeś astmy?
Chantee leży obok i to nie tak, że jest z tego dumny. W sumie to nawet gryzie go sumienie.
Robi się chłodno, więc zaciąga się ostatni raz i wyrzuca peta na zewnątrz. Zamyka okno i opada na łóżko.
- Co cię gryzie, Willy?
Spogląda na Chantee, która leży na boku i wpatruje się w niego, jakby był dziełem sztuki. Jakimś pieprzonym Dawidem. Ona jest naprawdę piękna, ale on nie takiego piękna szuka.
- To coś znaczy? - gładzi ręką jaskółkę wydziaraną pod jej obojczykiem.
- To mój odlatujący ex chłopak - śmieje się dźwięcznie, gdy jego palec obrysowuje skrzydła.
- Jesteś zabawna, Chantee.
Właśnie. On jest zabawny. Ona jest zabawna. Ich związek też byłby zabawny.
Spuszcza wzrok na jego dłoń i jaskółkę.
- Jaskółki to paskudne ptaki. Nisko latają, a później pada deszcz.
Przeczesuje wzrokiem pokój. Jest mały i wcale nie przypomina jednego z tych w domu Kaminsky'ego. Na ścianie wisi plakat jakiegoś okropnego boys bandu, który bezczelnie, z uśmiechem się na nich gapi. A potem jego wzrok wędruje tylko w jednym kierunku. Chantee zsuwa pościel i przypatruje się starym siniakom na jego torsie.
- Mój były i jego koledzy są naprawdę popieprzeni.
Teraz czuje się jeszcze gorzej.
- Chyba urwał mi się film. To ty zadzwoniłaś po Ash?
- Była akurat u Johnnie'ego. Przepraszam, że nic nie zrobiłam, ale Robby bywa czasem, no wiesz, agresywny.
Oczy zaczynają łzawić mu od eyelinera i lepi się trochę od piwa. No i chyba naprawdę jest zmęczony.
- I co z tobą, Willy, złapałeś swoją jaskółkę Ashley Timberlay?
Ashley, Ashley, Ashley...
Wędruje ręką po jego brzuchu, jakby chciała powiedzieć nie Ashley, Ashley jest zła, nie patrz na Ashley, ona płacze do torebek Gucciego.
- Nieważne - mówi i po prostu wstaje, i zaczyna szukać na podłodze swoich ubrań. - Muszę poszukać Heather. To jeszcze dziecko. Nie powinienem był jej zostawiać.
- Ashley płacze w ramię Kaminsky'ego. I robi też inne rzeczy z Kaminskym, Willy.
A ty nie robisz i n n y c h r z e c z y.
Nerwowo krąży po pokoju, a Chantee opiera się na łokciach i chyba się z niego śmieje.
- Po prostu oddaj mi te ciuchy, Chantee.
Ze zrezygnowaniem sięga pod łóżko i rzuca w jego stronę ubraniami. Chciała go w ten sposób zatrzymać na zawsze?
A potem po kolei wciąga bokserki, spodnie i koszulkę (ją dwa razy, bo za pierwszym zakłada na lewo). Prawie wyschły, ale teraz śmierdzą jeszcze bardziej. Zakłada buty i zmierza do drzwi. Kładzie dłoń na klamce.
- Przepraszam, Chantee. Przykro mi.
Nie odwraca się, tylko wpatruje się tępo w drzwi. Czuje się tak strasznie źle, jakby wszystkie klęski żywiołowe na świecie były jego sprawką.
- Nic nie szkodzi, Willy. Jestem przyzwyczajona.
Nie wytrzymuje, podchodzi i klęka przy Chantee, która uśmiecha się smutno. Pochyla się i całuje jej tatuaż.
- Jaskółki to paskudne ptaki.
A potem wychodzi.
*
Ashley, 1:44 AM: wciąż nie oddałeś mi tej koszulki
a/n: i jak tam Chantee i Willy? (Want)ee?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro