Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

fifth fag; all apologies

  Rano budzi go kaszel. Albo - nazywając to po imieniu - porządny atak astmy. Siada na łóżku, ze załzawionymi oczami, świszczącym i szybkim oddechem, z myślą, że zaraz wypluje swoje płuca. Dopiero kilka (strasznie długich) minut później pojawia się Elisabeth. Staje w progu niewielkiego pokoju, patrząc na Willy'ego wzrokiem, który wzbudza w nim poczucie winy. Kiedyś było gorzej. Gorzej, kiedy był jeszcze mały, od zawsze wykluczony ze wszystkich  zabaw z innymi dzieciakami. Nie mógł grać w piłkę ani biegać. A zawsze było tak, że to osiągnięcia sportowe budował jakiś status w szkole. A Willy na starcie został zdyskwalifikowany.

  Elisabeth natychmiastowo sięga do kieszeni dżinsów przewieszonych przez oparcie krzesła, w poszukiwaniu inhalatora. Na szczęście od razu trafia do tej właściwej (omijając wszelkie niepożądane rzeczy, które można nosić w kieszeniach spodni). Po chwili jest już dobrze. Uspokaja się i wyciera spoconą twarz wierzchem pościeli. Patrzy na mamę mierzącą go zatroskanym wzrokiem.

 - Jedziemy do lekarza, Willy.

 - Mamo...

  ...przecież i tak kiedyś nadejdzie taki dzień, kiedy po prostu się uduszę, ale nie chcę cię smucić. 

  Ona nic nie mówi. (jak zwykle) Wychodzi z pokoju.

*
  Gdy wracają autem do domu, atmosfera jest grobowa. I mógłby założyć się, że to nie tylko przez zdiagnozowane przez lekarza nasilenie astmy. Nie umie patrzeć matce w oczy, odkąd wyszła za Jesse'ego. Nie umie patrzeć matce w oczy, odkąd zaczął palić. I od czasu imprezy u Lindsay Hopkins.

 - William.

 - Nie mów do mnie William. W dowodzie będę miał Willy.

- Willy...

 - I proszę, nie myl mnie z nim, dobrze?

  Teraz auto podskakuje na kamieniach, a on ma ochotę wysiąść. Ma ochotę rzucić szkołę. Przecież nikt by się nie zawiódł. Przestali rozmawiać o studiach i college'ach jakoś na początku liceum, świat nie zawaliłby się, gdyby stanął i powiedział im prosto w oczy: to koniec, kończę (albo: kusi mnie ten stary pistolet w szopie, nie masz nic przeciwko?).

 - Wiem, że trudno ci o tym mówić. Zawsze byłeś trudny i po prostu, Willy...

  Auto wjeżdża na pod podjazd, ale ona nie gasi silnika. Zamiast tego kładzie rękę na jego ramieniu.

 - Kurwa. Nie. Przepraszam.

  Wychodzi z samochodu i ma ochotę płakać, bo nigdy nie czuł się dostatecznie kompletny.

*
  Koło południa do domu wraca Heather. Jesse robi awanturę, że nie wróciła na noc. Willy podkręca muzykę na fulla.

  Koło dwudziestej pierwszej w jego drzwiach staje Colson. W pokoju panuje zaduch, a on ma minę, jakby przyszedł po przysługę. Willy zna ten wyraz twarzy.

 - Co ty robisz, stary? - patrzy na klęczącego na środku pokoju Willy'ego skrobiącego coś przy jakiejś styranej gitarze. To kolejne zamówienie. Po prostu doprowadza do porządku stare wiosła, a ludzie mu za to płacą. 

  Ten wstaje i wyciera spoconą twarz koszulką. Otwiera okno.

 - To zamówienie na jutro rano. Potrzebuję hajsu.

  Colson krzywi się.

 - To przenieś się z tym do garażu, zamiast robić sobie syf w pokoju.

 - Tam stoi auto tego pedała.

  Z uśmiechem siada na szerokim parapecie, wdychając nocne powietrze. 

  Pokój Willy'ego nie jest duży - jest wręcz dusząco mały (Heather ma większy, choć jest tu tylko gościem). Szare ściany prawie w większości pokrywają plakaty i poprzypinane do ścian notatki. Do tego łóżko (zdecydowanie najważniejszy punkt tego pokoju), szeroki parapet i duże okno. Reszta się nie liczy. No, może jeszcze duży wzmacniacz do gitary w kącie pokoju i jedna z szuflad szafki nocnej. Ta zarezerwowana na naprawdę ważne rzeczy.

 - Mam prośbę, Willy.

  Wiem. Gdybyś nie miał, nie stałbyś tutaj i nie patrzył na mnie jak zbity pies.

 - No?

  Wykręca sobie palce za plecami.

 - Ja i Lindsay... Cholera, masz może wolną chatę w piątek? U mnie nie wypali, starzy są.

  Lindsay, Lindsay, Lindsay...

  Nigdy nie chodził z Lindsay, tak, tą Lindsay Hopkins, ale ona chodziła ze wszystkimi. Lindsay po prostu była miła. Zawsze grała w tę samą grę. W tę grę, w którą gra teraz Colson.

  - Jasne - wzrusza tylko ramionami. - W piątek Jesse zabiera mamę na mecz baseballa, więc nie ma sprawy. I tak wychodzę. Ale mam jeden warunek. 

  Mina Colsona rzednieje.  

  - Jaki?

  Uśmiecha się. 

  - Zrobicie to u Heather. 

  Oboje wybuchają śmiechem. 

 - Dzięki, Will.       

  Godzinę później Colson wychodzi, a Willy wie, że sam nie wyjdzie jeszcze strasznie długo, póki nie doprowadzi do porządku tego gówna. Koło trzeciej nad ranem (a może w nocy, bo nie wie, czy trzecia to rano, czy jeszcze noc) słyszy szlochanie za ścianą. Heather płacze,  bo:

a) rzucił ją chłopak 

b) dostała szlaban 

c) Willy jej nie chce

d) bez powodu 

 Gdy wychodzi na korytarz, włosy lepią mu się do karku. Chętnie by je związał, ale on nigdy nie wiąże włosów, bo wie, że wygląda wtedy jak idiota. Płytki pod jego stopami są przeraźliwie zimne, a dom przeraźliwie cichy. Podchodzi do drzwi, ale ich nie otwiera.

  - Heather? - szepcze. 

  Płacz ustaje (ale tylko na chwilę). 

 - Wynoś się stąd. Idź stąd, Willy. Bo ty nie jesteś wcale lepszy, rozumiesz?

  Opiera się plecami o ścianę i zaciska powieki. 

  Jednak nie miał racji. Nie miał jej. Jeden parkingowy papieros Ashley Timberlay mógł mu zaszkodzić. Dlatego idzie do kuchni w poszukiwaniu leków. (ale to dobrze, bo na to, w co popadnie za kilka miesięcy, nie będzie już lekarstwa). 


a/n: w przyszłym rozdziale znów trochę więcej o Ash. co myślicie?

myślałam też o tej drugiej połowie opka. będzie więcej muzyki, międzystanowych wycieczek i grunge'u. trzeba podkręcić badaasowy klimat ;)



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro