eigteenth fag; 27
Dwadzieścia siedem. Chciałby, żeby wbiło mu kiedyś dwadzieścia siedem, i żeby nie był jak Morrison.
Ashley obiecała mu wypad do Kalifornii w pierwszy dzień wakacji, no i się zgodził, bo robienie tego o zmroku na Venice Beach zawsze było dobrym pomysłem. Teraz idzie pogadać z Colsonem, który gra w kosza na boisku za domem. Słońce zachodzi, ale Willy w dupie ma słońce.
- Siema, Jim - przy uśmiechu Colsona zawsze topniało mu serce, ale tym razem jest mu obojętnie.
Col wie, że coś nie gra, bo za dobrze zna Willy'ego. Widzi to, jak zgarbiony idzie, z rękoma w kieszeniach podartych dżinsów i w znoszonych trampkach. Ma potargane, dłuższe niż zazwyczaj włosy i papierosa za uchem. Słońce zachodzi centralnie za jego plecami.
Willy jest wyjątkowy w każdym jego ruchu i każdym kroku. Ma oldschoolowe i wygniecione ciuchy, i często na wpół mokre włosy. Jak patrzy na kogoś, kogo naprawdę lubi (kocha), zawsze się śmieje. Wszyscy mówią, że jest smutny, a on po prostu dużo myśli.
- Jesteś pojebem, że nie powiedziałeś mi o tej akcji z Ashley i Kaminskym.
Stoją kilka kroków od siebie, a piłka trafia centralnie do kosza. Łapie ją Willy, rzuca i patrzy, jak chwieje się na obręczy, a potem spada i odbija się kilka razy. Zrezygnowany szuka zapalniczki i odpala papierosa.
- Kto się wygadał?
- Lindsay. Nie specjalnie.
- Kurwa - parska śmiechem, a potem spuszcza wzrok. - To nie było nic szczególnego. Ash pokłóciła się wtedy z Johnniem i ludzie zaczęli plotkować. Przyjaźniłem się z nią wtedy. Ze mną też urwała kontakt. Cholera.
Kiwa powoli głową, jakby zrozumiał, ale nie rozumie.
- Jak tam z Linds?
Rumieni się.
- Jest w tym niezła.
- Nie wciągnij ją w te swoje gówno. Ona nie jest taka.
Nie mówi mu o tym, że gdyby powiedział tylko jedno słowo, Linds umawiałaby się z nimi dwoma jednocześnie. Cisza między nimi jest stresująca. Za dużo niewypowiedzianych słów, żeby mógł to znieść.
- Słyszałem, że Jesse się wyprowadza - mówi i w jego głosie jest coś na tyle pobłażliwego, że Willy ma ochotę przywalić mu w twarz. - Cieszysz się? Zawsze cię przecież wkurwiał.
Patrzy na Colsona i próbuje się opanować.
- Cieszę się? - wybucha gorzkim śmiechem. - Że co? Że rodzina mi się rozwala i Heather nie będzie miała normalnego domu? Trawa chyba wyżarła ci mózg, stary.
- Wyluzuj, Willy.
- Nie - nadal się śmieje tak, jak ktoś, kto przegrał. - Zachowujesz się jak idiota. Robisz z siebie idiotę, a z Hopkins spało pół szkoły. Na razie, Colson.
Odchodzi.
Chłopak, przed którym co wieczór klękało słońce.
*
- Ashley - opada na piasek obok i może nie są na Venice, tylko na jakiejś dzikiej, pustej plaży, ale i tak jest cudownie.
Patrzy w gwiazdy, ale nie na ocean, bo pickup zasłania mu widok. Tej nocy nie wieje wiatr i jest ciepło. Słyszy tylko jej oddech. Zamyka oczy, bo głosy w jego głowie zaczynają krzyczeć.
- Cholera, Willy - wtula się w jego bok i się uspokaja. - Mam twój pistolet w torebce.
- Teraz o tym myślałaś? - uśmiecha się.
- Tak.
Chichocze cicho, a on myśli, że idealnie udaje im się wkomponować w to wszystko. W plażę, sól i piasek. Że mógłby urodzić się w Kalifornii. Że mógłby tak żyć do dwudziestu siedem.
- I co z nim zrobimy? - odgarnia mu włosy, a ich końcówki są mokre od wody.
- Wyrzućmy go do oceanu.
- Do oceanu? A może do Elliott? Tam się wszystko zaczęło, nad Elliott Bay.
- Okej. To do Elliott. Jesteś świetna, Ashley.
*
Most na Elliott Bay łączy centrum z West Seattle i jest cholernie ruchliwy. Nie ma nawet kilometra i jest zdecydowanie najmniej docenianym mostem, o jakim Willy kiedykolwiek słyszał. Kiedy stoi się przy barierce (lub za barierką; jak kto woli) i obserwuje się wzburzone Elliott, można poczuć się naprawdę małym. Jego wielkość aż kpi z ciebie. To popieprzone uczucie.
Stoją przy barierce i patrzą na kolorowe neony Seattle odbijające się w wodzie. Jest trzecia w nocy, a o trzeciej w nocy ruch jest zdecydowanie najmniejszy (Willy wie to z autopsji). Dzień był gorący, ale noc jest chłodna. W Seattle wszystko żyje do północy, później zaczyna robić się cicho. Niektórych łapie bezsenność i zaczynają się szwendać pustymi ulicami. Ale to tylko do czwartej; potem wszyscy jadą do roboty, powietrze pachnie mocną kawą i wschodzi słońce.
Ashley wygląda na zmęczoną i w takie dni mówi, że jest bardziej Ashtray niż Ashley. Jest owinięta długim płaszczem (mówiła, że od Diora), pod którym chowa dawno niefarbowane włosy (mówiła, że nie ma siły). Oczy się jej świecą, a usta ma zaczerwione od zimna. Lubi jej usta. Nie są ekstremalnie pełne, ale mają ładny kształt. Rozgrzewa je najpierw palcem, a potem językiem. Lubi, jak jej rzęsy łaskoczą mu policzek.
- Nie powinniśmy wcale wyjeżdżać z Kalifornii. Tam było przynajmniej ciepło.
Spogląda na Willy'ego. On zawsze wygląda tak samo. Jak zwykle nie ma kurtki, ale chyba nie jest mu zimno. Zanim wyszli z domu, przycinała mu włosy. Mówił, że były za długie; sięgały trochę za ramiona, a on lubi takie do ramion. Nie lubiła dźwięku nożyczek i tego jak złote kosmyki spadały na podłogę. Było jej naprawdę szkoda.
- Byłem tu kiedyś, wiesz? - mówi i ma spokojny głos. - W sumie to wiele razy. Przychodziłem zawsze o trzeciej. Raz wyszedłem za barierkę i jakaś starsza pani mnie zatrzymała. Odwiozła mnie do domu i opowiedziała mi o swoim synu. Płakałem. Było mi cholernie wstyd. Matka zawsze powtarzała mi, żebym nie płakał publicznie. Nadal jest zawiedziona, że nie ma syna piłkarza, takiego jak Kaminsky.
Mówi, jakby mu nie zależało. Ale przecież mu zależało tak cholernie.
- Kiedy jeździłam jeszcze figurowo, starałam się to polubić. Ale nie da się polubić wstawania o piątej rano i poranionych stóp. Na finale zawodów specjalnie się przewróciłam. Nikt chyba nie wie. Nawet Johnnie. Rozpieprzyłam sobie nogę.
- Co zrobił Johnnie, że przestałaś z nim rozmawiać?
- Wściekł się.
Patrzy na nią. Drżą jej dłonie, gdy wyjmuje papierosa z kieszeni płaszcza. Odpala go zapałkami i przeklina, gdy po kolei gasną.
- Uderzył cię?
Patrzy na jej twarz, na to jak spuszcza wzrok. Pochyla się nad nim i wydmuchuje mu dym w usta. To nie było tak. To nie było wcale takie łatwe.
- Cholera, Ash, to chore. To popierdolone. To było tylko raz?
- Tak. Nie rozmawiajmy o tym.
Nie wie, czy kiedykolwiek czuł coś takiego. To uczucie rozwala go od środka i ma ochotę zachować Ashley dla siebie, bo on by jej nigdy nie skrzywdził.
- Wyrzuć to - wyciąga pistolet zza kurtki i wkłada mu go do ręki.
Metal jest zimny i ciąży mu w dłoni. Wyrzuca go i patrzy, jak przecina wody Elliott Bay. Jesse się wkurwi.
- Idziemy do domu? - uśmiecha się do niej. - Posłuchamy Cigs After Sex.
Kręci głową.
- Idę do siebie. Muszę uśpić czujność mamy, zanim spróbuje wydać mnie za Johnniego. Ostatnio sporo mnie nie ma.
Potakuje.
- Odprowadzę cię.
- Nie, Willy. To śmiesznie blisko, przestań. Widzimy się jutro.
Podchodzi kilka kroków w jej stronę i czuje w środku ciepło. Całuje ją.
- Dobranoc, Billy. Billy Haimes.
- Dobranoc, Ashley TimberLAKE.
Odchodzi. On stoi tam jeszcze chwilę i uśmiecha się. Nie wychodzi za barierkę. Nie dzisiaj (bo dzisiaj się do niego uśmiechnęła). Ale potem wraca do domu, bo zaczyna robić się jasno. Ellie śpi w salonie.
Leżąc w łóżku, czeka, jak Heather wpadnie do pokoju, nucąc pod nosem Rehab i zacznie wyrzucać ciuchy z jego szafy. Później weźmie jakąś flanelę i wyjdzie jak gdyby nigdy nic. Ale tak się nie dzieje. Heather nie ma. Dom jest cichy. Jest początek wakacji, a Willy jest zakochany. Jest początek wakacji, a Willy jest w dupie.
Ashley, 4:22 AM: mama mówiła mi kiedyś, że młodość to coś bardzo ważnego, bo jak poświęcisz ją nieodpowiednim osobom, spieprzysz sobie życie.
Ashley, 4:25 AM: Willy Haimesie, oddaje ci swoją młodość.
Odkłada komórkę i uśmiecha się. Słońce zaczyna nieśmiało zaglądać przez okna.
Dwadzieścia siedem. Chciałby dożyć dwudziestu siedem i grać na gitarze jak Hendrix.
a/n: to dość ważny moment tego opka, gdzie niektóre wątki się zamykają. trochę szkoda mi, że Ashley i Willy są już na trochę głębszym etapie, bo te pierwsze razy są najlepsze. pierwsze spojrzenia, uśmiechy i przypadkowe dotknięcia.
gdybyście mogli wybrać sobie jedną postać z FAJEK i wziąć ją dla siebie, kto to by był? ja chyba klasycznie - Willy. albo johnnie, nie wiem.
zanim wbije wam dwadzieścia siedem, poświęćcie komuś swoją młodość. tak jak Ashley.
🤘🤘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro