Face of death.
Face of Death
Ps. Polecam to czytać z muzyką w mediach.
═════════════════════════
Siedziała na skraju łóżka, przechylając się niebezpiecznie do przodu, prosto w stronę drewnianych desek. Co jakiś czas cicho zakaszlała, co jakiś czas, na dłuższą chwilę zamknęła swoje niebieskawe, kiedyś tak pełne życia, a teraz wygasłe, oczy. Nie widziała, ile jeszcze tak wytrzyma, ale nie chciała się poddawać. Jednak chyba nie miała już nad tym żadnej kontroli.
Ból głowy, brzucha, nóg, rąk... to tylko kilka z tych, co naprawdę odczuwała. A każdego dnia, każdy z nich nasilał się jeszcze bardziej, mocnej. Każdego dnia, atakował ze zdwojoną siłą. Przestała przez to wychodzić z domu. Rozmawiać z przyjaciółmi. Nawet wypowiedzenie jednego słowa, jeden sylaby, litery, sprawiło jej niemiłosierny ból. Dlatego cały czas milczała. Nikt więc nie widział jak cierpi, nikt nawet nie widział, że cierpi. To była jej tajemnica, tajemnica, która miała nigdy nie ujrzeć światła dziennego.
Wzięła głęboki wdech, chodź i to sprawiało jej trudność, jak każda inna czynność, by po chwili go wypuścić. Nie widziała ile jeszcze wytrzyma, ta cisza ją niszczyła, jeszcze bardziej niż ból, niż świadomość, że nigdy nie wykona wszystkich swoich zadań, marzeń, nigdy nie powie chłopakowi, którego kocha ponad życie, dla którego gotowa była zdobić wszytko, co do niego czuje. Już nawet teraz nie ma na to najmniejszych szans. Teraz było już za późno. Teraz, nic już nie mogła zrobić.
Zamknęła oczy, nie chciała na nic patrzeć, bo wszytko przypominało jej o przyjaciołach, o miłości... o wszystkim, co tak szybko straciła, co za niedługo straci na zawsze.
Przegrała, widziała od samego początku, że tak będzie, ale nie sądziła, że będzie to tak boleć, tak cholernie i strasznie boleć. Nie chciała odchodzić, ale widziała, że nie ma innego wyjścia, nie ma innej opcji, musi odejść i nikt jej nie będzie wstanie zatrzymać, nikt.
Tym razem nikt nie był wstanie jej pomóc, nikt nie pomoże jej udźwignąć tego brzmienia. To zostało jej dane i ona sama musi się z tym uporać, nieważne jak trudne by to było, nieważne jak bardzo by wycierpiała... zawsze na końcu jest przecież lepiej, łatwiej, już nic nie będzie ją boleć wtedy, będzie szczęśliwa... ale czy na pewno?
Wahała się z tym, nie była tego pewna... niczego już nie była pewna. Im bliżej był ten dzień, dzień zmiany, tym bardziej nie była tego wszystkiego pewna. Wcale nie było łatwiej, wręcz przeciwnie. Z każdym dniem, to brzemię dawało o sobie znać, nie potrafiła przez to z nikim rozmawiać, przez to straciła radosne życie, przez to straciła przyjaciół...
Była zła, wycieńczona, słaba...
Chciała krzyczeć, coś zniszczyć, zbić kogoś, kłócić się, rozmawiać, dokuczać, latać, żyć... jednak to wszytko był dla niej za daleko. Przypadło za horyzontem, który został zasłonięty ciemną zasłoną, czarną, mglistą kurtyną.
Czuła jakby wchodziła w sztorm, który z każdą sekundom stanie się coraz mocniejszy, który z każdą chwilą, coraz mocnej odbiera jej energię na cokolwiek. Który ją niszczy... niszczy jej "ja".
Otworzyła oczy, chodź tylko po to, by je za chwilę znów zamknąć. Niekontrolowane coraz bardziej emocje dawały o siebie znać. Znów po jej bladej twarz pociekła słona ciecz, tocząc coraz to nowsze ścieżki. Nie chciała płakać, nie chciała być słaba, jednak płakała, była słaba. Nie dała rady walczyć o siebie. Co z niej za wojownik?
Jej ramiona zadrżały mocnej, a gdy jej cichy płacz, przerodził się w szloch, trzęsły się już cały czas, zresztą jak jej całe ciało.
Było jej zimno, źle, strasznie, okropnie, bała się, bała się i to bardzo. Czuła się opuszczona, niekochana i niepotrzebna. Czuła się z tym źle. Wszystkich całe swoje życie odtrącała, a teraz płacze, bo jest sama, na swoje własne życzenie...
Nie chciała, nie chciałaby, tak to wyglądało. Chciałaby być teraz wśród przyjaciół, najbliższych, a jednak jest sama.
Każdy szelest ją przerażał, każdy cień, czuła się jak mała dziewczynka, która została całkiem sama, której nikt nie chciał.
Czuła całą sobą, jak ją mrok, ciemność pochłaniały, zabierały...
Płakała coraz mocniej, nie potrafią siebie samą uspokoić, po prostu dała sobie z tym spokój, bo i tak nic by z tego nie wyszło...
Przechyliła się do przodu, nie czuła nóg, nie czuła niczego, żadnej części swojego ciała, przez chwilę, wszytko ustąpiło. Było pięknie, jakby całe mroczne, deszczowe chmury, które zapowiadany sztorm zniknęły, jakby się rozproszyły, udając piękne czyste, bezchmurne niebo. Po raz pierwszy, od trzech miesięcy czuła się naprawdę szczęśliwa. Czuła się wolna, spełniona. Miała wiarę, że może jednak wszytko się uda, że jeszcze nie wszytko stracone.
W tym wszystkim nawet nie zauważyła, gdy wstała, gdy łzy spływały z jej oczy jeszcze mojej, ale nie ze smutku, ze szczęścia. Nawet już nie próbowała się w żaden sposób pocieszać, przecież szczęście było tak blisko, wystarczyło wyciągać rękę...
Trzask...
Ból, znów ból, upadek boli. Boli jednak mocnej, gdy przed nim myślało się, że można latać i zrobić wszytko.
Syk...
Spróbowała się podnieść, jednak była zbyt słaba, nie mogła nawet unieść głowy, a nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc. Nikogo nie było z nią. W tej chwili wiedziała już jedno.
To jej czas...
Mogła płakać, ile chciała, mogła wrzeszczeć, przeklinać swój los, mogła robić wszytko, ale marnowałaby tylko swoją energię, której już i tak nie miała. Nie miała już nic.
Położyła głowę na zimnych deskach, oddychając coraz to z większym trudnym, coraz ciszej i wolnej. Jej klatka piersiowa uniosła się nierównomiernie, coraz niżej, aż w końcu zaprzestała... już się nie unosiła, już przestała.
Blond włosy, kiedyś porównywane do odcienia słońca, teraz kompletnie zszarzałe, leżały porozwalane po podłodze koło głowy osiemnastolatki, niektóre poprzyklejały się jej do twarzy, zasłaniając otwarte, przerażone, martwe oczy. Jej blada jak papier twarz, była cała zapłakana, łzy same jeszcze spływały, tworząc ostatnie ścieżki. Z kącika jej ust, wydobyła się szkarłatna ciecz, krew, która powoli spływała po jej brodzie na deski, mieszając się z łzami.
Nie było już ratunku, nie było już odwrotu...
Skrzypienie drzwi...
Do pomieszczenia wszedł człowiek, chłopak, brunet z ciemnawą karnacją oraz piwno-czekoladowymi oczami, rozglądać się dokoła, jakby czegoś szukał, a może właśnie szukał? Jednego mina nie za wiele mówiła, zresztą jak on sam, pogrążony w ciszy, zamknął za sobą drzwi i ruszył przed siebie, dalej uważnie przyglądając się pokojowi, skanując go dokładnie, poszukując jeden rzeczy, jeden osoby. Osoby, o której ostatni czas cały czas myślał, starał się zrozumieć, co się jej stało, dlaczego odcięła się od wszystkich, od tych, którzy próbowali w ostatnim miesiącu dowiedzieć się, o co jej chodzi. Jednak ona cały czas ich unikała, jego unikała najbardziej, co go najbardziej bolało...
Bolało może nawet bardziej, niż wtedy, na Smoczej wyspie, gdy on jej wyznał, może i było to w chorobie, co do niej czuje, a ona powiedziała, że są tylko przyjaciółmi... wtedy go to bolało, jednak to? To bolało jeszcze bardziej.
Zatrzymał się...
Sam nie widział dokładnie, w którym momencie zaczął płakać, nie widział, kiedy z jego czekoladowo-piwnych tęczówek zaczęła płynąć strumieniami słona ciecz. Niemal zerwał się do biegu, a gdy był już na miejscu, po prostu pad na kolana...
To był najgorszy widok, jaki w życiu widział. Mógł widzieć setki śmieci, setki martwych ciał, ale to było bardziej przerażające, mocnej na niego wpłynęło...
- As... As do cholery! - Potrząsnął nią jeden raz, drugi, trzeci... bez skutku. Chwycił ją za dłoń, sprawdził puls... i zmarł, gdy go nie wyczuł. Nie było go, a to znaczyło tylko jednego - jej też już nie było.
- Proszę Cię! Nie możesz mi tego zrobić! - Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że jej już nie ma. To nie była prawda, to był kolejny okropny i nieśmieszny żart. Na pewno, bo to nie mogła być prawda... nie da niego.
- Proszę... - Jego głowa opadła na jej klatkę piersiową, coraz mocniej płakał, nie chciałby to była prawda. Dlaczego ona? Dlaczego go to spotkało? Co się stało? Dlaczego ona!?
Nie potrafił podjąć, co zrobił źle, że wszyscy go tak każą... był gotów zrobić wszytko, ale na to nie był przygotowany, nie był i nigdy nie będzie. Tego mógł być pewien na zawsze.
- Dlaczego As, dlaczego...? - Zadał pytanie, na które nigdy nie dostał już odpowiedź, była martwa. Nie ważne jak bardzo by nie chciał, aby to było prawdą, to nią będzie i nic nie zyska, udając, że jest inaczej.
Wziął jej zimną dłoń, zamknął ją w swoich dłoniach, nie chciał jej zostawić, nie chciał być sam, nie chciał żyć bez niej... ale nie było już innego wyboru, musiał żyć... bo wiedział, że ona nie chciałaby, aby się zabił przez nią...
Siedział przy niej, nie liczyło się już dla niego nic, nic a nic. Miałby sekundy, minuty, godziny, dni... a on nie chciał jej zostawić. Nie pozwolił nikomu się do niej zbliżyć, nawet nie pozwolił jej zrobić pogrzebu, bo to by oznaczało pożegnanie na zawsze, a on tego chciał uniknąć. Jednak nie mógł tego robić w nieskończoność...
W końcu nadszedł ten dzień, ale on nie był wstanie wstać z łóżka. Okazało się to za trudną rzeczą, nie był wstanie iść na plażę, nie był wstanie spojrzeć, na piękne wykonaną łódź z brązowego, żywego drewna, na biały materiał, na którym spoczywała broń jego ukochanej, topór. Był czysty, naostrzony, obok niego, na bokach łódki wyłożone zostały różowe kwiaty, cała fala kwiatów, żagiel był biały i lekko powiewał na wietrze. Wszytko, było piękne... jednak nie dla niego. On widział, widział, kto leży pod białym materiałem. Widział, że już nigdy się z nią nie pokłóci, nie będzie się z nią ścigać, walczyć, śmiać, rozmawiać... już nigdy nie będzie mógł na nią spojrzeć, być przy niej.
Fale uderzyły lekko w burtę łódki, kołysząc nią lekko na boki. Na plaży rozpalono już ognisko, to Haddock wygłosił przedmowę i modlitwę, jednak chłopak go nie słuchał, nie był w stanie...
Pierwszą strzałę puścił Czkawka, za nim reszta...
Stali tam, patrzyli, jak ich przyjaciółka odchodzi, przepada... nikt nie potrafił udawać, że go to nie rusza. Wszyscy płakali, była ważna do nich, dla nich wszystkich. Byli jak rodzina, każdy był ważny...
Gdy wszyscy odeszli do swoich domów, by tam, w samotności lub małych gromadach ją wspominać, on został na plaży. Nie ważne, że już dawno łódź zniknęła na horyzoncie. On dalej stał i patrzył się tempo przed siebie.
Próbował sobie to jakoś wyjaśnić, ale nie widział jak. Nie chciał o tym już dłużej myśleć. Odwrócił się tyłem do wody i wtedy przed oczami stanęły mu ich wszystkie razem spędzone chwilę, każdy jej uśmiech, jej śmiech, gniew, smutek, rozpacz... wszytko widział tak dokładnie, tak, jakby naprawdę tu jeszcze była, jakby stała przed nim...
Przed chłopakiem, którego pokochała, ale było za późno, za mało czasu, by mu to powiedzieć. Jakby stała sama we własnej osobie przed Felix'em Solis'em...*
═════════════════════════
#26.10.2019 - Opublikowano rozdział.
*Felix Solis - postać należąca do _elderflower_
Mam nadzieję, że dobrze nim tutaj byłam, bo nie wiem :/
Wiem, nie umiem pisać smutnych rzeczy... przepraszam...
[ 1751 słów ]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro