15 Nie ma go
Gdy dotarłem do chaty dosłownie uderzyłem w drzwi, ponieważ nie zdążyłem zahamować. Byłem cały zdyszany. Ten sprint po lesie mnie wykończył. Odczekałem chwilę, aby uregulować oddech po czym niepewnym krokiem weszłem do środka. Było ciemno więc zapaliłem światło.
-B-Bill?-zawołałem go nieśmiało.
Rozejrzałem się dookoła. Wszedłem do salonu. Pusto. Sprawdziłem w kuchni. Nic. Przetrząsnąłem swój pokój. Ani śladu. Przeczesałem cały dom. Wynik- PUSTO
-Bill!-zawołałem mając nadzieję, że owy demon magicznie pojawi się z nikąd.
Jednak nikt się nie pojawił, nikt nie uśmiechał się, jakby wylazł z psychiatryka, nikt nie nawrzeszczał na mnie, że powinienem coś zjeść, bo umrę, nikt nie jęczył mi nad uchem z nudów, nikt się do mnie niekleił, nie było nikogo... prócz mnie.
Złapałem się za włosy i zacząłem chodzić w tą i spowrotem.
Zatrzymałem się i z całej siły uderzyłem w ścianę przez co pojawiło się tam lekkie wgniecenie, a na mojej pięści krew. Syknąłem cicho. Po czym pogłaskałem ścianę. Może to brzmi głupio, ale zebrało mi się na współczucie dla ściany. Podreptałem do kuchni, gdzie nalałem sobie wodę do kubka i chyłkiem wypiłem.
Nagle mnie olśniło...
-Kur*a ta woda miała być na herbatę-przeklnąłem, gdy zdałem sobie sprawę z własnej głupoty, gdyż wypiłem wrzątek, ale naszczęście nic mi się nie stało... oparzyłem się tylko w język i straciłem w nim czucie.
Nagle ujrzałem na stole kartkę. Podniosłem ją, a moje ręce zadrżały po przeczytaniu następujących słów:
"Nie szukaj mnie"
Nie wiedziałem co myśleć.
-T-to żart, prawda?-spytałem, jednak nie uzyskałem odpowiedzi.
-To żart, prawda?!-powtórzyłem lecz tym razem o wiele głośniej.
I znowu nie uzyskałem odpowiedzi. Tylko cisza i tykanie zegara. Z kartką w ręce, spoglądając na zegar, stałem tak kilka godzin.
-Wpadłem na pomysł-powiedziałem sam do siebie.
Szybko ubrałem buty i skórzaną kurtkę, ręką przeczesałem włosy i wyszłem z domu nie trudząc się już na zamknięcie drzwi na klucz.
Ruszyłem przed siebie. Było dość zimno, a mi odmarzały ręce więc odruchowo pocierałem je o siebie i pociągałem nosem. Zresztą wiecie jak to jest, gdy zima idzie. Po dotarciu do klubu, tak, poszłem do tego klubu, odczekałem chwilę i zagadałem do jakiegoś typa. Ten od razu się mną zainteresował. Przysiadłem się więc obok niego na kanapie w strefie vipów. Ten gościu się niepatyczkował. Od razu położył rękę na moim udzie i przybliżył do mnie. Przy okazji rozmawiał z jakimś swoim przyjacielem siedzącym na przeciwko, wiedziałem, że gdy skończy się rozmowa zabierze mnie do jednego z pokojów z łóżkiem.
Bill patrz. Jestem w tarapatach... uratuj mnie.
To był mój podstęp by zwabić Billa, ale nie mogłem mieć pewności, że się powiedzie. Bo skąd mam wiedzieć czy Bill mnie widzi? W najgorszym wypadku skończyłbym w łóżku z dużą ilością zielonych papierków w ręce.
Mężczyzna włożył rękę pod moją bieliznę na co jęknąłem.
Bill jesteś mi potrzebny.
Tym razem czułem się dziwnie. Nie czułem, że mi się to podoba. Gorzej... zacząłem się lekko bać tego co może się stać, gdy Bill się nie zjawi. A robiłem to tak wiele razy.
Rozmowa skończyła się szybciej niż przewidywałem, a mężczyzna od razu zaprowadził mnie do pomieszczenia z łóżkiem. Przełknąłem ślinę i spojrzałem się wystraszony na łóżko. Drzwi za mną zamknęły się z lekkim hukiem, a facet zakluczył je.
Pchnął mnie na łóżko, gdy zobaczył, że tylko tępo stoję w miejscu. Zawisnął nademną i zaczął całować moją szyję.
Bill...ratuj.
Zdjął ze mnie koszulę i zaczął całować mój tors.
Proszę...
Moje oczy się lekko zaszkliły, to był najgłupszy pomysł na jaki wpadłem. Teraz to wiem.
Już brał się za ściąganie moich spodni.
Gdy nagle do pokoju, jednym kopniakiem, wparowała zakapturzona postać w czarnych rurkach i żółtej bluzie z nadrukiem czarnego trójkąta.
-Pociąg wpierdolu właśnie wjechał na stację-powiedziała postać rozbawionym tonem- Ciuch, ciuch bitches-postać zdjęła kaptur i ukazała swoje białe kły.
-Bill...-szepnąłem uradowany.
-A ty to niby kim jesteś?!-spytał mężczyzna, który dalej wisiał nademną.
-Kim? Twoim biletem w jedną stronę-zaśmiał się szatańsko.
Jego głos nie był taki, jak zwykle. Przypominał ten z przed kilku lat, gdy był trójkątem.
Facet wiszący nademną podszedł do Billa i zaśmiał się:
-Ty se chyba żartujesz... co ty mi możesz zro...-i nie dokończył, bo blondyn złapał go za szyję i niczym piórko podniósł do góry.
Nie powiem, straszny widok.
-Te-raz się za-ba-wi-my-przesylabował wyrazy wyśpiewując je.
Rzucił duszącym się mężczyzną w ścianę, a ta... poprostu się rozwaliła.
Wolałem nie wiedzieć jaką siłą dysponuje w obecnej chwili Cipher.
Magią przyciągnął mężczyznę do siebie i magią zaczął powolnie wyginać jego kręgosłup na co ten wrzeszczał z bólu. A Bill uśmiechał się podle.
Nie chciałem by kogoś krzywdził, ale ten miał inne plany. Coraz bardziej wiginał jego plecy, a ja miałem przyjemność słuchać jego cierpień.
-Stop! Starczy!-krzyknąłem.
A on nic... dalej kontynuował torturowanie tego człowieka.
Bez zastanowienia podbiegłem do Billa i przytuliłem go od tyłu zaciskając ręce dookoła jego brzucha.
-Już...Przestań-powiedziałem łagodnym tonem.
Ten odrazu zaprzestał. Wiszący w powietrzu mężczyzna upadł na ziemię. Dotyk uspokoił demona do tego stopnia, że nie odczuwał już ani krzty gniewu. Chwilę stał w miejscu sparaliżowany dotykiem. Jego mina, której obecnie nie widziałem, bo kurczowo wtulałem się w jego plecy, nie wyrażała żadnych emocji. Poprostu stał się oazą spokoju.
-S-sosenko?-odezwał się po dłuższej chwili.
Dalej staliśmy w tej samej pozycji.
-Nie!-pisnąłem.
-"nie"?-powtórzył.
-Nie zgadzam się!-wrzasnąłem.
-N-na co?-spytał.
-Zostajesz! Rozumiesz? Zostajesz!-rozkazałem.
-Ale... o co ci chodzi Dipper?-dopytywał.
-Widziałem karteczkę! Chciałeś zniknąć! Nie zgadzam się! Zostajesz! Tak nie robią przyjaciele! Nie kur*a!-krzyczałem, a w oczach miałem łzy, jeszcze mocniej ścisnąłem go w pasie.
Zapadła cisza, która po chwili została wypełniona głośnym parsknięciem demona.
-Ale kto ci powiedział, że chcę zniknąć?-zaśmiał się blondyn.
-Huh? A-ale k-karteczka i ciebie nie było i, i ja cię woła-ałem-zacząłem szlochać.
Bill odwrócił się w moją stronę.
Złapał mnie za podbródek tak, abym patrzył na niego. Musiałem wyglądać tragicznie... mokra twarz od płaczu, czerwone oczy.
-Napisałem tylko żebyś mnie nie szukał, bo wyszłem na chwilę-uśmiechnął się do mnie, a oczy jego były pełne troski.
Lecz nagle skrzywił się.
-Ale paskudne zakarzenie!... trza to szybko oczyścić zanim się rozprzestrzeni-powiedział Bill.
-Ale co takie-nie dokończyłem, bo blondyn wpił się w moje usta.
Pocałunek ten był piękny. Taki łagodny, ale i taki namiętny. Pod wpływem szoku oddałem go.
Niestety nie trwał za długo.
-No! Myślę, że to zmyło pocałunek tej rudej kitki na zawsze-powiedział Bill uradowany ze swojego poczynania.
...
-Czy... ty mnie...-wskazałem na Billa, moja twarz mówiła jedno:
"NIC NIE OGARNIAM".
-Oj spokojnie Sosenko... nazwijmy to... "Przyjacielską pomocą z oczyszczeniem zakarzenia" okej?-poczochrał moje włosy i uśmiechnął się niczym niewinny aniołek.
Włożył ręce do kieszeni żółtej bluzy i dodał:
-złap się mnie... teleportuje nas do domu-
Moje Ludki
Ha... wena wróciła w 100%.
I takie info:
Niech żyje zbrodniczy reżim.
Zostaw gwiazdkę, bo inaczej świąt w tym roku nie będzie.
Bye!^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro