Epilog
Muzyczka w mediach ^
Pisane- 24 grudzień 2018.
/Per.Dipper/
To już równy tydzień od zerwania z Billem, a tego dnia:
-Czy ja naprawdę muszę nosić tą sosne?!-spytałem wkurzony.
Byłem z Pacyfiką i Mabel w lesie. Na dworze biało, u mnie w rękach kłująca sosna, no i są je*ane święta Bożego Narodzenia.
A przepraszam bardzo kogo to obchodzi, że Jezus nam się narodził?!
To święto jest do dupy.
-No wiesz... my jesteśmy dziewczynami i to chyba logiczne, że to ty nosisz ciężkie rzeczy-zaśmiała się Mabel, a Pacyfika objęła ją ręką wokół tali.
Okej... w przyszłości zostanę dziewczyną... to moje postanowienie noworoczne.
Bardzo wkurzony zacząłem ciągnąć tą choinkę do domu. Ja rozumiem, że jestem od nich silniejszy, ale chociaż by pomogły, a nie.
***
W domu zaczęła się prawdziwa walka. Trzeba było podzielić się na trzy zespoły jednoosobowe. No i ja siedziałem cicho i patrzyłem jak Pacyfika i Mabel kłócą się o to kto udekoruje naszą PIĘKNĄ choinkę, która wygląda jak jakaś miotła, którą przed chwilą kot wyrzygał, ale wcześniej miała jeszcze spotkanie z tirem drogowym. Bo oczywiście nie można wziąć małej, dużo ładniejszej choinki, ponieważ to święta i musi być wielka na dwa metry i brzydka jak morda.... Mabel. Będę ją teraz obrażał, a jak przyjdzie czas dzielenia się opłatkiem zostaną mi wybaczone te grzechy nawet bez wiedzy mojej siostruni. Chociaż Pacyfika też nie grzeszy urodą. Jedyny, który posiada grzech urody to B... A kur*a! Dipper nie myśl o nim!
Moja twarz mimowolnie zrobiła się czerwona na myśl o Billu.
-Dipper? Wszystko okej?-spytała Pacyfika i pomachała mi ręką przed oczami.
-Um... co mówiłaś?-spytałem, gdy wróciłem do żeczywistości, w której niestety nie ma mnie, psa, Billa i małego domku nad jeziorem.
-Jesteś taki czerwony... źle się czujesz?-dopytywała Mabel.
-Eee... w-wszystko dobrze!-wstałem z fotela i narzuciłem kaptur na głowę.
-Um... okej to... ty rozwieszasz lampki na dachu-powiedziała blondwłosa i podała mi wielkie pudło z lampkami świątecznymi.
No zaje*iście.
Westchnąłem cicho zrezygnowany, odstawiłem pudło na podłogę, ubrałem moją czarną kurtkę i buty, podniosłem karton, z buta otworzyłem drzwi frontowe i wyszedłem.
***
-Trochę bardziej w górę!-krzyknęła do mnie z dołu Mabel.
Przestawiłem lampki trochę w górę.
-Albo wiesz co... trochę wdół!-powiedziała.
Przestawiłem lampki trochę w dół.
-Eee nie. Jednak w górę braciak!-powiedziała, a ja wkurzony chcąc przestawić lampki na dachu już chyba setny raz, zachwiałem się, straciłem równowagę i runołem z drabiny prosto w dół naszczęście na miękki śnieg.
-A to wiesz co... M-może już tak zostać-zaśmiała się panicznie widząc mnie, który miał się chyba zaraz popłakać.
Leżałem na plecach na śniegu. Postanowiłem wykorzystać okazję i zacząłem poruszać nogami i rękami.
-O! Robisz aniołki na śniegu? Ja też chcę!-powiedziała rozemocjonowana szatynka i rzuciła się na śnieg.
-Nie Mabel. Nie robię aniołków ja robię demony-odparłem z miną "mam wszystko gdzieś".
-Jak to demony? Przecież i tak wychodzi z tego kształt aniołka-zaśmiała się.
-Aniołka, który tak naprawdę jest wkurzającym demonem zdolnym zniszczyć cały świat i zrujnować komuś życie-prychnąłem.
-A... czyli rozmawiamy o Billu?-spytała siostra i podniosła się do siadu.
-Nie, wiesz? O Świętym Mikołaju!-powiedziałem to z sarkazmem.
Siostra już nic nie odpowiedziała. Wstała i udała się do domu, ale jej twarz wyglądała na... szczęśliwą? Tak, jakby się cieszyła, że myślę o Billu. Czy ja o czymś nie wiem?
***
Kuchnia. Jest to terytorium okupywane w chwili obecnej przez Pacyfikę. Wszelkie próby zbliżenia się kończone są patelnią w łeb. I to dosłownie. Raz już oberwałem i nie do końca pamiętam co się działo przez ostatnie trzy godziny. Teraz siedzę na kanapie i patrzę jak moja siostra usiłuje założyć gwiazdę na czubek choinki. Najlepszy widok na świecie iksde.
-Pomógł byś wiesz?!-wrzasnęła
siostra, podeszła do mnie i walnęła mnie poduszką.
-Odwal się ja już wykonałem swoją robotę-prychnąłem.
-Chyba do kogoś w tym roku nie przyjdzie Święty Mikołaj z prezentem-zaśmiała się Pacyfika wchodząc do pokoju.
-Nie wierzę w Mikołaja, a tak pozatym nie chce prezentu-powiedziałem.
-Coś czuję, że prezent, który ma Mikołaj dla ciebie spodoba ci się napewno-blondwłosa puściła oczko Mabel.
Znowu o czymś nie wiem?
***
No i nadszedł ten czas. Czas kolacji wigilijnej. I co z tego, że mamy dziewięć potraw, a nie dwanaście? Wigilia i tak jest, a znając życie nie tknę nic co leży na stole. Karp? Ochyda. Barszcz z uszkami? Nie... za czerwony. Głupie jajka w majonezie? A w życiu! Ani mi się śni rzygać. Pewnie skończy się na tym, że wyciągnę z zamrażarki pizze Guseppe od firmy Doktor Oetker i będzie ona wyłącznie serem, ciastem i keczupem, bo tylko taką trawię.
Ale nie, nie... nie tym razem dane mi będzie w samotności zjeść pizze niczym prawdziwy student, który mieszka w kawalerce. Tym razem Pacyfika postanowiła zmusić mnie do jedzenia pod groźbą braku prezentu, który ma mi się wielce spodobać.
Do narzekania mam wiele powodów. Naprzykład na strój wiążący się z Bożym Narodzeniem. Wyprasowana koszula w kratę, jakieś eleganckie spodnie, krawat, którego ni ch*ja nie zawiąże i te włosy zaczesane do tyłu.
A kogo obchodzi mój ubiór przepraszam bardzo?! Nie mogę jeść w jakiś dresach niczym prawdziwy Seba z osiedla?!
Stoję przed lustrem w łazience i próbuję zawiązać krawat. Czy mi się to udaje? Oczywiście, że nie!
Nagle do łazienki weszła Mabel ubrana w jakąś białą sukienkę w kropki. Podeszła do lustra chwyciła za szczotkę do włosów leżącą na umywalce i zaczęła rozczesywać swoje włosy, a ja dalej siłowałem się z krawatem. Ta na ten marny widok zaśmiała się cicho, odłożyła szczotkę i bez słowa zawiązała mi krawat, a następnie wyszła z łazienki.
Ale jak ona to... a zresztą.
***
-Dipper... życzę ci zdrowia...-powiedziała Pacyfika, ale jej przerwałem.
-Dziękuję jestem zdrowy-
Ta wywróciła oczami i kontynuowała:
-Szczęścia...-znowu jej przerwałem.
-Nie jestem szczęśliwy i chyba przez długi czas nie będe-
-No to żebyś nie był taką marudą!-prychnęła.
Na jej słowa uśmiechnąłem się i urwałem kawałek opłatka.
-Dziękuję. Wzajemnie-powiedziałem.
Okej Dipper... musisz najeść się opłatkiem, bo na kolacji nie zjesz nic.
***
Nadszedł czas na prezenty. I to oczywiście ja musiałem czytać jaki prezent dla kogo.
-E no too... Pacyfika-powiedziałem i dałem jej kwadratowe pudełko owinięte w świąteczny papier.
Wyciągnąłem spod choinki kolejny prezent, który miał postać listu.
-Ten jest... dla mnie. Eh.. mówiłem, że nic nie chcę-wywróciłem oczami i już chciał go odczytać kiedy:
-Nie czytaj teraz!-Pacyfika prawie krzyknęła i zabrała mi list.
Ja tylko pokiwałem głową i wyciągnąłem następny prezent, który miał kształt gitary i był owinięty w świąteczny papier.
-A to dla Ma...-nie dokończyłem, bo szatynka wprost wyrwała mi swój prezent z rąk, rozerwała z niego ozdobny papier i pisnęła na widok nowiutkiej gitary.
Pacyfika dostała nowe kolczyki, a ja zastanawiałem się co kryje w sobie tajemniczy list.
***
Po kolacji, której i tak nie tknąłem, blondynka podała mi list, a ja wiedziałem, że to czas, aby go przeczytać. A było w nim napisane tak:
Twój prezent stoi na dworze przed drzwiami i marznie ;)
Święty Mikołaj.
Spojrzałem się najpierw na Pacyfikę, a potem na Mabel. Obie wyglądały, jakby zaraz miały wybuchnąć niekontrolowanym piskiem.
Wstałem i powolnym krokiem ruszyłem do drzwi. Wziąłem głęboki wdech i otworzyłem je, a moje serce zabiło szybciej.
Żółty sweterek z czarnym trójkątem na środku, czarne rurki z dziurami, czerwona, świąteczna czapeczka, blondwłosy, złote oczy... to nie możliwe...
-Wesołych Świąt Sosenko! Czy znajdzie się miejsce dla niespodziewanego gościa?-spytał Bill z uwodzicielskim uśmiechem na twarzy.
W moich oczach pojawiły się łzy.
-Nie-powiedziałem i zamknąłem mu drzwi przed nosem.
Zapłakany ruszyłem do salonu i położyłem się na kanapie twarzą do poduszki.
-Na-ajgorsze święta na-a świecie-powiedziałem przez łzy.
Dziewczyny bez słowa poszły po Billa. Wróciły i usiadły na podłodze, a Bill usiadł obok mnie na kanapie.
-Sosenko...-zaczął.
-Idź sobie!-warknąłem.
-Dipper wróciłem, żeby być z tobą na zawsze...-powiedział i zaczął głaskać mnie po włosach.
-Nie wierzę ci-wymamrotałem.
-Dip... Bill i ty nie mogliście być razem, ponieważ Bill był demonem, a ty człowiekiem. Wiesz co by się stało, gdybyście byli razem? Ty trafił byś po śmierci do piekła, albo został skazany na wieczną tułaczkę, a Bill był by unicestwiony-powiedziała Mabel.
-Dlatego wpadliśmy na plan. Sprawiłam, że Bill stał się człowiekiem, ale do tego ty musiałeś na chwilę zerwać z nim, bo bałam się twojej reakcji na proces wiążący się z jego przemianą w człowieka. Teraz, gdy jest człowiekiem możecie być razem!-dodała Pacyfika.
Podniosłem się do siadu i spojrzałem na Billa, a po moich polikach spływały łzy.
-N-na-aprawdę?-spytałem patrząc mu prosto w oczy i ścisnąłem poduszkę, którą trzymałem w rękach.
-Naprawdę...-szepnął Bill z uśmiechem na ustach i kciukami otarł moje łzy, a następnie mnie przytulił.
Ja bez słowa opadłem głową na jego ramię.
-Chyba l-lubię takie prezenty...-mruknąłem, a wszyscy zaczęli się śmiać.
End.
-Okej! Dawajcie mi tu lampki! Muszę udekorować moją Sosenkę!-krzyknął rozemocjonowany Bill.
-Już się robi!-odkrzyknęła Mabel i dosłownie zerwała z choinki lampki świąteczne, a sama choinką przewróciła się na podłogę.
-Czekaj... co?!-krzyknąłem zdziwiony.
Spojrzałem na Billa. W ręku trzymał lampki świąteczne, pochylał się nademną i uśmiechał niczym prawdziwy szatan ukazując białe kiełki.
-Eeee... to pa!-krzyknąłem i zacząłem uciekać, a Bill i Mabel zaczęli mnie gonić.
-Nie uciekniesz mi Pine Tree! Nie, nie!-krzyczał blondyn melodyjnym głosem.
-Spier*alaj szatanie je*any!-krzyknąłem, gdy ten przewrócił mnie na podłogę i zaczął owijać lampkami w taki sposób, że nie mogłem się ruszać.
A Pacyfika? A Pacyfika się tylko śmiała...
Nagle Szmebuldog spojrzał dokładnie w Twoją stronę.
-Szmebuldogowych świąt!-powiedział do Ciebie.
Moje Ludki!
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam uśmiechu na twarzach, prezentów pod choinką, obfitej kolacji i żebyście spełniali swoje marzenia!
Jakie są Wasze postanowienia noworoczne? :3
Dziękuję Wszystkim, którzy poświęcili swój czas na czytanie tego szajsu.
Ps: Będzie jeszcze bonus 18+ :3
(Chociaż nikogo to nie obchodzi ;-;)
Bye! ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro