Rozdział 29
Zwycięzcą mojego małego konkursu jest nicollaaa, gratuluję i zgodnie z obietnicą folowerka już jest, a oto rozdział z dedykacją dla Ciebie :)
Nawet nie zauważyłam kiedy byłam na miejscu. Tak fajnie mi się rozmawiało z przyjacielem. Było mi trochę smutno, że go zostawiam, ale życie w Polsce jest inne od tego w Ameryce. Tam można więcej i przede wszystkim można się ścigać, a tu tego nie ma. Dlatego wracam do domu, fajnie było przeżyć kilka przygód, ale czas wracać.
Wszystkie moje rzeczy już były w samolocie. Teraz czekam tylko na rodzinkę. Nagle poczułam jak ktoś przytulna mnie od tylu. Odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą Doma. Był taki szczęśliwy. Odwzajemniłam gest i wtedy zobaczyłam resztę. Podbiegłam do nich zrobiłam to samo. Każdy był w podobnym humorze co Toretto. Mnie to także się nieco udzieliło. Jedyne co mnie zmartwiło to, to, że nigdzie nie widzę Diega. Zaczęłam się rozglądać, aż go dostrzegłam. Stał przy taksówce i patrzył na mnie. Uśmiechnęłam się i zaczęłam iść w jego kierunku. Gdy byłam tuż obok chwyciłam czerwonowłosego za rękę i zaczęłam prowadzić do FastFamily. Przedstawiłam go wszystkim. Widziałam, że z początku się spioł, ale później już było lepiej. Rozmawiał z nimi normalnie. Nikt nie był lepszy od reszty, każdy na tym samym poziomie jeśli chodzi o sławę. Zauważyłam także, że Dom i Diego bardzo się polubili. W końcu nadszedł czas pożegnania. Obiecaliśmy sobie, że nie długo mnie odwiedzi. Wtedy pokaże mu kilka trików za kierownicą i weźmie udział w swoim pierwszym wyścigu.
Po pożegnaniu się wsiedliśmy do samolotu. Każdy rozmawiał z każdym o wszystkim i o niczym. Bardzo mi się to podobało, jednak po pewnym czasie zrobiłam się senna. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Obudziłam się w salonie w domu Toretta. Pewnie nie chcieli mnie budzić. Wstałam z wygodnej kanapy i udałam się do kuchni, gdyż słyszałam stamtąd głosy. Nie myliłam się. Mia rozmawiała z bratem i Letty. Kiedy tylko mnie zobaczyła, zaprosiła mnie do nich gestem ręki. Grzecznie podeszłam i zaczęła się rozmowa:
-Widzę, że już nie śpisz. Dobrze się spało?-zapytał mój ,,ojciec".
-Bardzo, o czym rozmawiacie?
-O... kolejnym wyścigu.-widziałam, że kłamie. Znam go na tyle dobrze, że po prostu to widzę. Ciekawe tylko dlaczego. Wcześniej mnie nie okłamywał. Jeszcze się dowiem o co chodzi.
-Kiedy jest?-niech myśli, że mu się udało. Będzie mi łatwiej dociec prawdy.
-Dziś wieczorem. Jedziesz? Może uda Ci się wygrać coś fajnego?
-Czemu nie? Kto jeszcze jedzie?
-Brian, Roman i Tej.
-Czyli cały skład. Będzie zabawa.-uśmiechnęłam się na myśl o ostatnim wyścigu. Roman zrobił z siebie takiego barana... szkoda gadać, wszyscy mu to nadal wypominają, a ten za każdym razem się złości i udaje focha.
-I to jaka. Później impreza u nas.-brązowooki przerwał moje rozmyślanie o przeszłości.
-To super, na pewno będę. Może już pójdę do domu się przygotować.
-Dobra, podwieźć Cię?
-Nie, dzięki. Przejdę się.
-No niech Ci będzie. To do zobaczenia wieczorem.
-Do widzenia.-pożegnałam się i wyszłam z domu, biorąc swoje rzeczy.
W około połowie drogi wyjęłam telefon i słuchawki. Dalej szłam w rytm mojej ulubionej muzyki. Nawet nie zauważyłam kiedy byłam już na miejscu. Schowałam urządzenie i przyuważyłam, że drzwi są uchylone.
Przed wyjazdem dokładnie je zamykałam. Może jednak ktoś się włamał? Oby nie ukradł za wiele.
Cicho wyjęłam z torby nóż. Wiem, że to nie jest najlepsza broń, ale nic więcej nie miałam. Pistolet został w samochodzie, a teraz nie ma czasu. Bagaże umieściłam w krzakach, stając tuż obok drzwi, plecami do ściany. Położyłam rękę na klamce i wzięłam głęboki wdech. Z prędkością światła byłam w salonie. To co zobaczyłam bardzo mnie zdziwiło. Na kanapie siedział mój.... biologiczny ojciec. W nieco podatnych ubraniach. Na jego twarzy widać było zmęczenie. Oczy koloru zielonego, a włosy kasztanowe i potargane.
Jak on mnie znalazł? Po co? Czemu tak nagle zainteresował się córką?
Te i wiele innych pytań krążyły po mojej głowie. Już chciałam coś powiedzieć, ale mężczyzna mnie wyprzedził:
-Witaj drogie dziecko. Chciałem Cię jeszcze raz zobaczyć i naprawić stare błędy.
-A niby jakie na przykład?-powiedziałam drwiąco, teraz mu się zebrało na przeprosiny? A może brakuje mu kasy na alkohol?
-Takie jak Ty.-w tym momencie szybko wstał i chciał we mnie wycelować. Nie zdążył. Za sobą usłyszałam huk wystrzału, a po chwili mój tata leżał na podłodze w kałuży krwi. Byłam w szoku.
Co to było?! Kto go zabił?
Odwróciłam się i w progu zobaczyłam Hobbsa. Podszedł do mnie i po prostu przytulił. Tego potrzebowałam i on dobrze o tym wiedział. Staliśmy tak, aż się nieco uspokoiłam. Odsunęłam się od brązowookiego.
-Nic ci nie jest?-zapytał z... troską w oczach? On potrafi się martwić? Czuć? No proszę, czyli jednak ma uczucia. Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam.
-Żyje, jak się tu znalazłeś?
-Przejeżdżałem w pobliżu i zobaczyłem uchylone drzwi. Kiedy zajrzałem do środka zobaczyłem go-wskazał na ciało-wyjąłem broń i zastrzeliłem bydlaka. Nawet trochę mi go nie szkoda. Co Ci powiedział?
-Że chciał naprawić stare błędy, takie jak ja.-serce mi pękło. Własny ojciec? Dlaczego? Pewnie już się nie dowiem i chyba wolę nie wiedzieć.
-Przykro mi. Pamiętaj, że masz nas i nie będziesz sama.
-Dziękuję.-ponownie go przytuliłam, ale tym razem staliśmy tak krócej.
Luke został ze mną jeszcze chwilę, ale później musiał już iść. Zakluczyłam za nim drzwi i poszłam się przygotować do wyjścia. Po umyciu się, ubraniu, uczesaniu i nałożeniu lekkiego makijażu byłam gotowa. Spakowałam kilka rzeczy do plecaka i wyszłam zamykając dom na cztery spusty. Poszłam do garażu, włączyłam światło i stanęłam przed pojazdem, na którym był ochronny materiał. Załapałam jedną ręką tkaninę i szybko ją ściągnęłam. Przyjrzałam się dokładnie srebrnej Hondzie. Taka jak ją zostawiłam. Wsiadłam do auta i zaciskając jedną rękę na kierownicy uruchomiłam silnik, który zawarczał jakby witając mnie z utęsknieniem. Wyjechałam na podjazd, zamknęłam garaż i ruszyłam w omówione miejsce wyścigu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro