Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ᴅᴏs

Kiedy otrząsnęłam się z transu, ruszyłam przed siebie, bo pan Alfredo zaczął mnie wyprzedzać, a nie chciałam się pogubić w tym miejscu.

Wygląd i charakter tego miejsca był niesamowity. Do ogromnych drzwi wejściowych prowadziły granitowe schody, na których stały donice z drzewami bonsai. To, co znajdowało się dookoła też przyprawiało o zawrót głowy. Brukowana kostka pasująca odcieniami do pomalowanej jasnymi kolorami elewacji, a gdzieniegdzie równo przystrzyżony trawnik. W oddali ogromny parking z wieloma stojącymi na nim autami.

Do tamtej pory myślałam, że jestem w raju, dopóki nie weszłam do środka. Drewniane panele pięknie współgrały z szarym kolorem ścian. Nawet parapety, drzwi czy szklane wejście sprawiały, że szczęka opadała. Wokół stało wiele roślin, a na ścianach wisiało sporo dyplomów, zdjęć (prawdopodobnie) pracujących tu lekarzy. Największą uwagę jednak zwróciłam na czarno-biały portret pary z dzieckiem na kolanach. Kobieta była przepiękna; miała długie, falowane włosy i jasne oczy. Natomiast mężczyzna był przystojnym szatynem z ciemnymi oczami. Ich (tak mi się wydaje) córeczka miała oczy po tacie i (jeszcze) krótkie włosy w tym samym odcieniu, co kobieta. Była ich mieszanką.

Jak się w końcu okazało, staruszek zaprowadził nas na koniec holu, gdzie mieściła się duża, drewniana lada, przy której po drugiej stronie siedziała młoda pracownica.

- Jazmín, nie wiesz, czy doktor Alvarez ma pacjentów? - zapytał dziewczyny.

Zafascynowana swoimi świeżo pomalowanymi paznokciami rudowłosa nawet nie zwróciła głowy ku górze. Pan Alfredo z niezadowoloną miną stał i czekał, aż recepcjonistka nas zauważy. Gdy zdenerwowany mężczyzna chciał zwrócić jej uwagę, dokładnie naprzeciw nas rozległa się rozmowa.

- Powinno być w porządku, ale następnym razem zgłoś to wcześniej, okej Simon?

Wysoka, postawna brunetka w koszuli i spodniach gawędziła z (mniej więcej) mojego wzrostu młodym mężczyzną w granatowym uniformie. Wymienili kilka jeszcze zdań do chwili, kiedy owa kobieta nas zauważyła. Gdy tylko zobaczyła pana Benson na jej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Bez słowa do towarzysza ruszyła w naszym kierunku. Wpadli sobie w serdeczny uścisk i patrzyli na siebie dopóki nie przemówiła.

- Panie Alfredo, co pana tu sprowadza? - zapytała z nutą ciekawości w głosie.

Dopiero teraz odkryłam, że zapatrzona do tej pory dziewczyna zza ladą niespokojnie się ruszyła. Pewnie się obawia konsekwencji, że nie obsłużyła nas jak trzeba i boi się utraty pracy. Nic dziwnego. Trudno o dobrą posadę, a pieniądze topią się jak lód. Ciemnooka nerwowo "przeglądała" dokumenty, co jakiś zerkając w naszą stronę. Elegancka znajoma pana Benson odwróciła się w jej kierunku i podejrzliwie popatrzyła.

- Panno Carvajal, znowu zamiast pracować zbijasz bąki? - jej ton głosu nawet mnie przyprawił o dreszcze.

Dziewczyna przełknęła głośno ślinę i oglądała z zaciekawieniem podłogę. W pewnym momencie staruszek podniósł trochę dłoń w celu zabrania głosu. O nie, powie prawdę!

- Nie, właśnie Jazmín nam powiedziała, że doktor Alvarez jest u ciebie, a my - przyciągnął mnie do siebie, oplatając ramieniem - mamy do niego ważną konsultacje.

- W takim razie słucham - powiedział dotąd zauważony gość, o którym byłam mowa.

Kiedy się zbliżył poczułam w podbrzuszu lekki koziołek, który nasila się z każdym coraz bardziej wbitym we mnie spojrzeniem. Wysoki, dobrze zbudowany brunet o hipnotyzujących oczach stoi przede mną i tak naprawdę sama nie wiem, co się właściwie stało. Nadal wpatrzona w niego stoję nieruchomo.

- Jestem doktor Simon Alvarez, a ty? - zapytał, wyciągając dłoń.

Nieźle otumamniona na początku nie zrobiłam żadnego gestu, dopiero sapnięcia zza recepcji (trochę) niezadowolonej owej Jazmín wybudziło mnie z transu. Odwzajemniłam gest.

- Jestem Luna Valente - powiedziałam, wciąż utrzymując z nim kontakt wzrokowy.

Jego promienny uśmiech jeszcze bardziej spotęgował znajomy ból. Ach, jakie on ma piękne oczy! Mogłabym się w nich topić trzysta razy na sekundę. A ten akcent! Ciekawe, czy jest też meksykaninem jak mój zastępczy ta-. Znaczy był...

Spuściłam głowę, zdając sobie gorzką prawdę. Ja już nie miałam nikogo. Byłam zupełnie sama i nikt nie mógł tego zmienić. Jak ja będę teraz żyć? Z czego zapłacę rachunki, jak zarobię na chleb? Nieświadomie uroniłam kilka łez, które zaczęły spadać kaskadami z moich powiek. W dodatku moje ciało postanowiło zacząć się trząść, co wcale nie wyszło na dobre, bo wyglądałam jak chora psychicznie.

Doktor Simon złapał delikatnie moją rękę i pociągnął w swoją stronę. Nie dał mi ani nikomu innemu chwili na sprzeciw. Prowadził mnie ostrożnie i co jakiś czas zerkał z ukosa. Ja w tym czasie przecierałam zamglone oczy i chciałam się odwrócić na moment, zobaczyć gdzie jestem, kiedy akurat tuż przy ktoś otworzył drzwi. Zza framugi zobaczyłam kościstą twarz z kilkudniowym zarostem, brązowe włosy i te ciemne tęczówki, które miały w sobie jakiś błysk, dziwny błysk. Wydawało by się, że ta wymiana spojrzeń trwała chwilę, ale dla mnie (nas) to była nieskończoność.

W końcu rozdział! Cieszycie się? Postaram się dodawać częściej je, choć nie zawsze może mi się udać. Mam nadzieje, że nie jesteście zawiedzeni jak na razie ff. Przy okazji zapraszam do części 'Characters', bo były aktualizacje :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro