|11| Pseudo-związek
Tego dnia obłoki leniwie płynęły po błękitnym niebie napędzane delikatnym wietrzykiem, promienie słońca przedzierały się przez gałęzie drzew, tworząc na soczyście zielonej trawie rozmaite wzory przypominające mozaikę, a [ ___ ] obmyślała sposoby na skuteczne samobójstwo. [Jak Dazai! Sorry, musiałam - Wampir].
Tylko, żeby wina za moją śmierć spadła na niego - dodała w myślach, będąc już przed bramą. - Ale to w sumie jego wina...
Nie obchodziło ją już nawet czy Hanamiya wrzucił jej coś do szafki. Miała tylko szczerą nadzieję, że mu się odwidzi i albo będzie ją normalnie dręczył, albo da jej święty spokój.
Kiedy szafka na buty okazała się być nienaruszona, [kolor]włosa zyskała pewność, że będzie mieć przewalone. Wiedziała, że ten pseudo-związek będzie ją wykańczał...
Właściwie to ile on zamierza to ciągnąć? - pomyślała. - Raczej nie zmarnuje całego życia, żeby zmarnować je i mi.
- Hej, [ ______ ]~
- Spierdalaj.
- Co ja jestem Makoto, żeby mnie tak odpędzać? - zawołał z niby urazem średniego wzrostu chłopak, który chodził z nią w poprzednim roku szkolnym do jednej klasy.
- Jemu bym powiedziałam na ,,hej" ,,co ty, gej?" - odparła, odkładając buty do szafki z zamiarem udania się do klasy.
- No weź! - nalegał.
- Koudai-kun, naprawdę, daj mi święty spokój. - po tych słowach najzwyczajniej w świecie poszła w dwoją stronę, zostawiając zdziwionego chłopaka samego.
- Coś długo ci zeszło, miernoto.
- Zamknij się... - warknęła w odpowiedzi, podając mu kartonik z sokiem, którego sobie akurat zażyczył.
[ ___ ] nie była zadowolona z fachu dziewczyny na posyłki ani tym bardziej z faktu, że przez to, że Hanamiya łaził za nią po korytarzu, praktycznie nikt się do niej nie odzywał.
- Olewam matmę, to znaczy, że ty też, głupia - oznajmił, gdy już wypił zawartość kartonika i, po zgnieceniu go, rzucił nim w [kolor]oką.
- Odmawiam. - pokręciła głową. - Nie mam zamiaru robić sobie problemów.
Westchnął tylko i oznajmił, że [ _______ ] ma wziąć jego zeszyty i wszystko mu zanotować, żeby on potem nie musiał, gdyż nauczyciel miał w zwyczaju sprawdzać notatki.
- Makoto, myślę, że nie powinieneś opuszczać zajęć - mruknęła [ ___ ], ledwo utrzymując jednocześnie własną torbę, jak i książki Hanamiyi.
- Hę? - zatrzymał się w półkroku i odwrócił. - Czy ty mnie próbujesz pouczać? - warknął ze złością.
- Nie - odparła bez zastanowienia. - To się chyba raczej nazywa "niepotrzebne przejmowanie się kimś" - dodała niby obojętnie.
- Pff... zabawne. - zaśmiał się pod nosem. - Jutro przygotuj mi bento - dodał na odchodne i zniknął dziewczynie z pola widzenia.
[ ___ ] miała serdecznie dosyć tych jego głupich zachowań, choć nie wiedziała po co w ogóle się nim przejmuje.
Czyżby syndrom sztokholmski? - zapytała siebie samą w myślach. - Nie. Nie ma szans. To gorsze niż myśli samobójcze.
Kolejne dwa dni wyglądały niemalże identycznie: [kolor]włosa biegała po szkole, żeby spełnić durne zachcianki swojego pseudo-chłopaka i w międzyczasie znajdywała niewiele czasu, by porozmawiać z koleżankami.
- Naprawdę jesteście parą? - zapytała ją w końcu Mirai.
- Sama w to nie mogę uwierzyć... - odparła [ ___ ], chowając twarz w dłoniach. - To istny koszmar! Muszę ciągle latać od automatu do klasy, a ten cholerny niewdzie.... Aaaa.... Cz-cześć Makoto.
- Mam dzisiaj trening, więc idziesz ze mną - wypalił na wstępnie, a [kolor]oka nie mogła nawet zaprotestować, dlatego też po lekcjach sterczała pod salą gimnastyczną jak jakaś idiotka i przypatrywała się grze zawodników z lekkim zaciekawieniem.
- Ej, idź mi kupić jakiegoś batona, bo zgłodniałem - krzyknął do niej w pewnym momencie Hanamiya.
Dziewczyna aż trzęsła się ze złości, ale wiedziała, że jeśli odmówi, to ktoś może ucierpieć. Dlatego z krzywym, wymuszonym wręcz uśmiechem powlokła się do najbliższego automatu, by zakupić tego cholernego batona dla swojego pseudo-chłopaka.
- O, [ _______ ]! Co ty tutaj robisz o tej porze? - zagadnął ją Kaudai, którego rano spławiła.
- Musiałam zostać, ale...
- To może teraz znajdziesz dla mnie chwilę? - wypalił z nadzieją w głosie chłopak.
- Przepraszam, ale Makoto mnie zabije, jeśli zaraz tam nie pójdę - powiedziała, wstając z czekoladowym batonem w dłoni i po chwili pobiegła w kierunki sali gimnastycznej.
- Nie zamierzam się poddać, [ ______ ]-chan - powiedział sam do siebie, patrząc na oddalającą się dziewczynę.
Przeeepraszam, że tak długo! Ale wybaczycie mi, bo mam dziś urodziny, c'nie? Dla mojej rodziny zwyczajny dzień, jak każdy inny, ale dostałam zezwolenie i środki na zakup mang~ A wyszła moja ukochana i mam zamiar ją dorwać!
Ten rozdzialik ma prawie 800 słów, a ja zajęta byłam pisaniem Crimson glance, ale to też jest ważne, bo mam wenę. Dlatego postaram się dodawać regularnie, bo teraz to zawaliłam.
Się rozkręca, prawda? Koudai namiesza, ale myślę, że uda mi się jakoś "nie zrobić tego przewidywalnie". Tak. On namiesza baaardzo w psaudo-związku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro