XXX
Wena jest na wakacjach z realizmem/hj
_______________________________________
Otworzył oczy, ale zaraz z powrotem je zamknął. Łzy zamazywały mu wzrok, wszystko go bolało, ale nic nie równało się z cierpieniem, jakie teraz odczuwał.
– Karl… – szepnął SapNap, podnosząc się do siadu.
Obok niego siedzieli Bad i Tubbo, Tommy ze Skeppy'm wciąż dochodzili do siebie. Cieszył się, że jego przyjaciele są cali, ale cały jego umysł zajmował teraz brunet, który został sam w mitycznym świecie.
– Przeżyje – zapewnił go Bad, chociaż sam nie wydawał się być przekonany. – W końcu to Karl. Pewnie coś wymyśli.
SapNap chciał w to wierzyć, chociaż w głębi duszy czuł, że już więcej nie zobaczy bruneta. Wydawało mu się, że serce zaraz wypadnie mu z piersi.
Nie powinien był dać się tak załatwić. Mógł zareagować, mógł coś zrobić, coś powiedzieć…
Zareagować na pocałunek.
Złapać go wtedy za rękę.
Powiedzieć, że on czuje to samo, że też go kocha.
Teraz wszystko przepadło. Łzy płynęły mu po policzkach, ale nawet nie próbował ich powstrzymać. Chciał sobie ulżyć, ale w tej sytuacji był bezsilny. Pozostało mu tylko płakać, chociaż i tak nic to nie zmieni.
Poczuł wokół siebie czyjeś ramiona. Bad przytulił go mocno, a po chwili reszta przyjaciół złączyła się w grupowym uścisku. Każdy się rozkleił - nawet Tommy się popłakał.
– Nienawidzę go – zaśmiał się bez radości SapNap. – To było oczywiste, że on coś odwali, ale że takie coś? – pokręcił głową, a łzy znowu napłynęły mu do oczu.
Coś w nim umarło. Poczuł, że teraz zabrakło w nim jego znacznej części. Żałował, tak strasznie żałował, że nie zdążył mu odpowiedzieć, pożegnać się lub z nim zostać.
To wszystko jego wina.
– Znałem go krótko – odezwał się Tommy – ale muszę przyznać, że stał mi się bliski. Byłem święcie przekonany, że nim dojdziemy do końca wędrówki, Karl i SapNap będą razem – uśmiechnął się lekko.
– Dosłownie! Ja też – Skeppy na chwilę zapomniał o smutku, ale zaraz znowu spochmurniał. – Było blisko...
SapNap znowu poczuł, jakby ktoś wyrywał mu serce z piersi. Wszyscy wiedzieli.
Wszyscy wiedzieli, że pomiędzy nimi zaiskrzyło, ale oboje bali się pozwolić iskrze zapłonąć jaśniej. Stracili tak wiele, a teraz już nigdy tego nie odzyskają.
– Nie wierzę, że on to zrobił – Tubbo otarł łzy. – Już prędzej uwierzyłbym, że nas zabije, ale to? – pokręcił głową.
– Chyba każde z nas myślało, że wszyscy wyjdziemy z tego cało – mruknął Bad. – Byłem pewny, że damy radę.
– Daliśmy! – zaprotestował Nick. – Daliśmy radę! Daliśmy radę! – powtarzał to niczym zaklęcie, jakby miało to sprawić, że Karl pojawił się nagle przed nimi cały i zdrowy. Łzy płynęły mu po policzkach, a z każdym oddechem cierpiał coraz bardziej.
Bad tylko objął go mocniej (omal nie pozbawiając go oddechu, którego i tak prawie nie mógł złapać).
– Nie obwiniaj się – szepnął Darryl, jakby czytał mu w myślach. – Nie mogłeś nic zrobić. Nikt nie mógł. On zrobił to tak szybko, że nie zdążyliśmy zareagować. Nie trać nadziei.
– Jak? – krzyknął. – Jak mam nie tracić nadziei, skoro Karl został zupełnie sam w innym świecie, gdzie albo ktoś go zabije, albo on sam to zrobi!
Nikt mu nie odpowiedział, a on zaniósł się jeszcze większym płaczem. Zazwyczaj trzymał emocje na wodzy, udawał, że ma wszystko pod kontrolą, nawet gdy tak nie było. Zawsze miał tą samą kamienną twarz, by nie pokazać nikomu, jak bardzo jest wszystkim przerażony. Teraz jednak nie miał siły udawać. Pozwolił wypłynąć wszystkiemu - złości, smutkowi, bólowi.
Jedynym, co zatrzymał w sobie, był mocz i dobre wspomnienia.
Nie tylko te z Karlem.
On i jego ojciec bawiący się razem.
Jego pierwsze spotkanie z Quackity'm (na początku był zaskoczony, że zwisał z drzewa, ale szybko polubił charakter niższego).
Moment, w którym po raz pierwszy wygrał konkurs, gdzie pokonał Sama w walce wręcz. To był w sumie początek ich znajomości.
Poznanie reszty swojej drużyny, wspólne zabawy, gry, wyprawy za mur.
I w końcu pojawienie się bruneta, które wywróciło jego już wystarczająco pokręcone życie do góry nogami. Karl nie tylko pokazał mu świat, ale obudził też nieznane wcześniej uczucia, których nie umiał wtedy nazwać.
Teraz już wiedział, co to jest.
Miłość.
Zakochał się, chociaż znał go stosunkowo krótko. Jedna wyprawa po czterech światach. Dwójka Liberosów. Jedno uczucie, którym darzyli się nawzajem.
Nick nie zdążył powiedzieć tych magicznych słów "Też cię kocham" Karlowi osobiście. Jeśli brunet nie powróci, powie mu to w innym życiu.
Otworzył oczy, uśmiechając się lekko. Wysunął się ostrożnie z objęć Bada.
– Jeżeli on nie żyje, to go zabiję tylko po to, by przywrócić go do żywych i już nie wypuścić – SapNap patrzył pusto przed siebie. – Gdybym tylko mógł cofnąć czas, nigdy bym go nie zostawił. Gdyby tu był, powiedziałby pewnie coś głupiego, jak...
– O kurwa!
– Wow, idealnie naśladujesz jego głos – westchnął Tommy, który siedział z zamkniętymi oczami.
SapNap zerwał się z miejsca dokładnie w tej chwili, gdy brunet wypadł z portalu prosto w jego ramiona.
– Karl!
Tak się ucieszył, że nie zobaczył, jak w bardzo złym stanie jest brunet. Objął go mocno, a zaraz dołączyli do niego pozostali.
Nikt nic nie mówił, a gdy odsunęli się od niego, zobaczyli wielką plamę krwi na jego bluzie.
SapNap wbił w niego przerażone spojrzenie. Karl zbladł, zachwiał się i pewnie by upadł, gdyby nie asekurującego go ramiona szatyna. Ten usiadł z nim delikatnie, opierając jego głowę o swoje barki.
– Karl – wydusił, podnosząc bluzę bruneta. Skrzywił się, gdy zobaczył ogromną ranę, która dosłownie przeszyła go na wylot. – Bogowie, wytrzymaj...
Bad bez namysłu zerwał z siebie pelerynę i zrobił z niej prowizoryczny bandaż. Nick uniósł lekko Karla, by demon mógł obwiązać ranę i zatamować krwawienie.
– Dasz radę – mruknął. – Wytrzymasz. Przeżyjemy, a potem wrócimy do domu, zamieszkamy razem i...
– Nick – powiedział słabo Karl. Jego twarz wykrzywiał grymas bólu. – To nie ma sensu.
Szatyn pokręcił głową, nie dopuszczając do siebie tej myśli. Zaczął tulić głowę bruneta, jakby miało go to przed czymś ochronić.
– Nie. Teraz jest źle, ale zaraz wszystko się ułoży i będzie dobrze, będziemy szczęśliwi, razem, nic nas nie rozłączy – mówił, a łzy znowu zaczęły mu płynąć po policzkach, zamazując twarz Karla.
– Nick – wychrypiał. – Kocham cię.
Szatyn zdusił w sobie szloch.
– Ja też cię kocham, Karl. Nie zostawiaj mnie, błagam.
Brunet resztkami sił podniósł głowę, przyciągając szatyna do siebie. Złączył ich usta w pocałunku, ale tym razem SapNap oddał się temu. Karl dłonią dotknął jego policzka.
Gdy oderwali się od siebie, oboje ciężko oddychali. Ręką Karla wciąż spoczywała na twarzy SapNapa.
– Kocham cię – powiedział.
– Ja też cię kocham – płakał Nick, tuląc do siebie coraz bardziej bezwładne ciało bruneta. – Kocham cię, kocham cię, kocham cię tak bardzo mocno!...
Powtarzał to przez cały czas, nie spuszczając wzroku z Karla, którego wzrok stawał się coraz bardziej nieobecny. Mimo czekającej na niego Śmierci, uśmiechał się.
Był szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej.
– Kocham cię, kocham cię, kocham cię.
Wciąż to powtarzał, nawet gdy ręka Karla opadła na ziemię, a jego wzrok stał się pusty i nieobecny.
Brunet wciąż się uśmiechał, a Nick po raz kolejny tego dnia poczuł, że jego najlepsza część umarła – i tym razem naprawdę to się stało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro