Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXIV

[ Wesołych świąt! ]

Zaraz po obudzeniu się ruszyli w dalszą drogę. Bad i Skeppy nie wspominali o tym, co się stało wcześniej, ale uśmiechali się głupio do siebie i dyskretnie szukali sposobów, by móc złapać się za ręce.

- Myślisz, że między nimi coś?... - szepnął Karl, nachylając się do Nicka.

- Musiało. Jeśli oni nie będą razem, to nie wierzę w miłość - odparł SapNap, nie wiedząc, że gdy oni spali, Bad wypowiedział dokładnie takie same słowa co do nich.

Szli tunelem, a Tommy opowiadał wszystkie żenujące historie ze swojego życia, zupełnie się ich nie wstydząc, za to rozbawiając wszystkich do łez. W ciągu tak krótkiego czasu znajomości, czuli, jakby się znali od zawsze.

Wędrówka po ciemnym korytarzu powinna wydawać się straszna, ale razem czuli bezpiecznie... Nawet nieco zbyt bezpiecznie.

- Mówię poważnie! - krzyknął Tubbo, łapiąc oddech. - On naprawdę popchnął tą dziewczynkę i powiedział, że dopiero co zabił kobietę i czuje się z tym dobrze!

Wszyscy wybuchnęli śmiechem, podczas gdy Tommy próbował się tłumaczyć, dlaczego tak powiedział. Nikt go nie słuchał, a jego nędzne wyjaśnienia tylko jeszcze bardziej ich bawiły.

Nagle tunel zatrząsł się, a ze sklepienia posypały się kamienie i ziemia. Wszyscy natychmiast się opanowali i sięgnęli po broń: SapNap i Skeppy dzierżyli miecze, Karl swój sztylet, Bad zmienił się w demona, a Tommy i Tubbo sięgnęli po kuszę i procę.

Ustawili się w okręgu, dotykając się plecami, by w każdej chwili chociaż ktoś mógł dostrzec zagrożenie. Tunel znowu się zakołysał, a ziemia posypała się im do oczu, ale starali się ignorować ból.
Zapadła cisza, przerywana jedynie ich oddechem i szuraniem butami o grunt.

Karl przełknął ślinę. Wszystko wydawało się jakby ciemniejsze, ale możliwe, że to dlatego, że SapNap zgasił ogień, czekając na atak. Zamknął oczy, starając się powstrzymać napływające łzy, by nie przeszkadzały w razie walki. Przeklinał w myślach ziemię i kamienie, gdy usłyszał trzask.

Spojrzał w tamtym kierunku i dostrzegł tylko parę oczu świecących czerwienią. Pozostali podążyli za jego wzrokiem, a gdy zobaczyli czerwony blask, wydali z siebie zduszony okrzyk.

- Wąż! - jęknął Tubbo. - Wiać!

Bez namysłu rzucili się do ucieczki, biegnąc w stronę, z której przyszli. Nie oglądali się za siebie, ale słyszeli, jak wąż zdecydowanie zbyt dużych rozmiarów pełznie za nimi.

- Ten wąż mieszka pod ziemią  - wyjaśnił Tommy, Kapitan Oczywisty. - Ale zamieszkuje rejony Gór Ostrych, więc przynajmniej wiemy, że byliśmy blisko...

Wszyscy stanęli jak wryci. Tunel nagle tutaj się kończył, a ściana wyglądała na równie starą, co sam Czas.

- Tommy? Mógłbyś... - zaczął Tubbo, a za nimi rozległ się głośny ryk.

Blondyn stanął przed ścianą i dotknął jej jedną ręką. Spod jego dłoni zaczęło wydobywać się słabe, ciepłe światło, ale ściana nie wyglądała, jakby zamierzała się ruszyć. Tommy zamknął oczy i spiął się. Światło spod jego dłoni zgasło, a on zachwiał się.

- Nie mogę!... To jest spoza mojej kontroli - wyjąkał, odchodząc chwiejnie od ściany.

Odwrócili się, czekając na węża, który był coraz bliżej. Karl zaczął myśleć. Nie mógł teraz umrzeć, nie po tym, co przeszli, nie pamiętając, kim jest...

- On musi mieć jakiś słaby punkt - mruknął do siebie. - Żyje pod ziemią, więc albo światło mu szkodzi, albo nie widzi zbyt dobrze... - wyprostował się. - Nick, gdy tylko wąż będzie bliżej, przywołaj ogień. Musimy spróbować zdobyć więcej czasu - zwrócił się do szatyna.

SapNap skinął głową i zignorował to, że został nazwany swoim prawdziwym imieniem w obecności pozostałych. Zrobił krok do przodu, wyciągając przed siebie ręce. Zaczął unosić się z nich jasny dym.
Zapadła niemal całkowita cisza, a jedynym, co ją zakłócało, były głośne oddechy chłopaków.

Zza zakrętu wychylił się łeb węża. Gdy tylko ich dostrzegł, ruszył szybko w ich stronę. SapNap nie marnował ani chwili. Jednym gestem przywołał na swoje dłonie dwie rozżarzone do białości kule ognia. Teraz lepiej zobaczyli gada: był szary z zielonymi pasami biegnącymi wzdłuż ciała. Pysk miał masywny, z rogami po bokach, a wystające ostre jak brzytwa zęby były lekko żółte.
Gdy tylko rozbłysły płomienie, wąż zatrzymał się. Zaczął trząść łbem, zamknął oczy i ryczał, jakby światło go paliło. SapNap zbliżył niepewnie do niego, a wąż uderzył głową w sklepienie. Posypały się kamienie, a gad padł na ziemię bez ruchu.

- Ale kutassssss - zaśmiał się z niedowierzaniem Tommy.

- Chyba się udało - mruknął Nick, ale wtedy tunel zatrząsł się mocniej niż wcześniej.

- Zawali się! - krzyknął Bad.

- Mam pomysł. Chodźcie do mnie - Skeppy machnął ręką, a gdy wszyscy stanęli obok niego, rozłożył ręce, a pod nimi zamarzła ziemią, tworząc ogromny, okrągły lodowy talerz.

Skeppy machnął ręką, a ich dysk uniósł się w powietrze, a ze ścian trysnęła woda. Chwilę później lecieli na lodowej tratwie, krzycząc przeraźliwie, a zimna woda wpadała im do ust i moczyła ubrania.

- Trzymajcie się! - ryknął SapNap, gdy zbliżyli się do zakrętu.

Z impetem uderzyli w ścianę sklepienia. Lodowa tratwa pękła, ale i tak wszyscy z niej spadli i starali się utrzymać na powierzchni. Tubbo w końcu zdołał utrzymać głowę nad wodą, skupił się, i nagle wszyscy leżeli wykończeni na ogromnym drzewie, którego gałęzie ocierały się o sufit, a najniższe konary tonęły w wodzie.

- Chyba nam się udało - powiedział cicho Bad.

W tym samym momencie sklepienie runęło na nich, a gdyby nie osłona, jaką stanowiły liście i gałęzie drzewa, zapewne zostaliby pogrzebani żywcem w kamieniach i ziemi.

- I jak, znowu na granicy? - Karl usłyszał za sobą głos. Jego przyjaciel, Pan Cień, siedział na wyższej gałęzi z jedną nogą zwisającą swobodnie, a drugą zgiętą. - Musicie się starać bardziej, jeśli chcecie przeżyć.

- Dzięki wielkie. Gdybyśmy mogli, już dawno byśmy mieli te kamienie i pili sobie wino, ale nie jesteśmy w stanie! Koleś, nawet nie wiem, kim jesteś, ale ci ufam, co już jest dosyć dziwne...

- Dobra, jasne - postać uniosła ręce w geście kapitulacji. - Chciałem tylko was ostrzec. Po pierwsze nie wiem, jak długo jeszcze będę mógł was utrzymywać... Nicość mówi, że powinienem był już dawno oddać was tej świni...

- Czekaj. Kim ty jesteś, że sobie rozmawiasz z Nicością na co dzień? - spytał Karl, ale jego pytanie zostało zignorowane.

- Po drugie, Phil się niecierpliwi. Ma... No, mało czasu to złe określenie - postać parsknęła śmiechem. - W każdym razie, gdy z nim porozmawiasz, daj mu to - Cień rzucił w jego stronę worek, który wylądował na kolanach Karla. - To powinno kupić wam trochę czasu. W każdym razie, powodzenia. Jestem przy was ciągle, nawet jeśli tego nie widzicie... Podobnie jak inne zło - dodał ciszej, po czym zniknął.

- Karl? Żyjesz? - usłyszał, po czym spojrzał w górę. SapNap machał do niego z wyższej gałęzi.

- Tak, wszystko okej!

- Skąd ty masz te czarne gacie? - spytał Nick, po czym uderzył się dłonią w twarz. - Aaaa, to worek. Nieważne. Pomóc ci?

Chwilę później wspięli się na szczyt drzewa, gdzie siedziała już reszta. Tommy miał rozcięty łuk brwiowy, a Skeppy siniaka pod okiem, ale poza tym byli cali. Po upewnieniu się, że nikomu nic się więcej nie stało, zdali sobie sprawę, gdzie byli.

Nad nimi wznosiły się wielkie góry o ostrych szczytach ginących w chmurach. Wśród kamieni było pełno szczelin lub większych jaskiń, ale jedna przykuwała szczególną uwagę: nie wyglądała na na naturalną szczelinę skalną, była ukryta za zwisającymi pnączami, kamieniami, a im dłużej się na nią patrzyło, tym bardziej widoczna się stawała.

- To - odezwał się Skeppy - jest nasz cel.

- Ale jak my tam mamy wejść? - zaprotestował Tommy. - Prędzej zabijemy się lub spadniemy niż tam dotrzemy.

SapNap potarł się teatralnie po brodzie.
- Teoretycznie Karl i Bad mogliby nas tam podrzucić, ale to zajmie za dużo czasu i siły. Załóżmy, że obaj braliby po jednego z nas, to wtedy ktoś zostałby sam na dole, a nie powinniśmy się rozdzielać - kalkulował, po czym pokręcił głową. - Nie, to nie ma sensu.

- Czyli musimy się wspinać? - spytał Bad, a gdy uzyskał potwierdzenie, wszyscy wydali zgodny jęk.

***

Ta droga wydawała się być dużo dłuższa i męcząca od poprzedniej, ale to zapewne przez zmęczenie i to, że szli cały czas do góry. Atmosfera jednak wciąż była wesoła, ale byli bardziej ostrożni.

- Podobno w tych górach mieszkają zmutowane kozy - powiedział szeptem Tommy.

- I nie, nie jestem jedną z nich - mruknął Tubbo. - Słyszałem wszystkie żarty na ten temat.

Wszyscy zaczęli się śmiać, trochę z powodu żartu, a trochę z bezsilności. Każdy doceniał, że inni starali się utrzymać przyjazną atmosferę, ale w tym momencie mieli zbyt wiele zmartwień na głowie, by naprawdę cieszyć się z pięknych widoków, jakie mogli teraz podziwiać.

Słońce właśnie zachodziło, oświetlając drugą stronę gór, przez co cień szczytów ciągnął się się na wiele kilometrów. Lasy, które pokrywały jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć procent ich pola widzenia, zaczęły jakby układać się do snu. W pojedynczych miejscach błyskały słabe światła, zapewne inne wioski, które jako pierwsze zaczynały noc i kończyły dzień.

- Nicości, za jakie grzechy ja się na to zgodziłem... - mruknął Skeppy, sapiąc. Bad zaraz złapał go za rękę i udał, że chce go zrzucić z klifu. - Pojebało cię?!

- Language. I nie. Też cię kocham - uśmiechnął się, posyłając Zakowi całusa. Skeppy ledwo zauważalnie się zarumienił, ale przestał narzekać i ruszył w przed siebie.

Minęli stado zwierząt, które przypominały połączenie koziorożców i lwów: od kopyt w górę były to koziorożce, natomiast ogon, pysk i grzywę (z której wystawały zakręcone rogi) były lwie. Były rozmiarów przeciętnego konia. Gdy jedno ze zwierząt odwróciło się w ich stronę, zobaczyli żółte oczy.

- Cadillaki - powiedział Tubbo. - To są te twoje zmutowane kozy?

- Nie, ale mam pomysł - Tommy podbiegł do zwierząt, które nie zwracały na niego najmniejszej uwagi.

Wybrał jednego z mniejszych, ale i tak dużego, wyciągnął do niego rękę. Zwierzę powąchało dłoń, po czym traciło ją pyskiem. Zaczęło się zachowywać niczym kotki. Tommy zaśmiał się tryumfalnie. Zrobił krok do tyłu.
Skoczył na Cadillaka.

Zwierzę tylko wydało cichy ryk. Tommy złapał go za grzywę i skierował w stronę swoich przyjaciół.

- Mamy transport. Nie ma za co.

Chwilę im zajęło znalezienie odpowiedniego Cadillaka dla siebie, ale w końcu ruszyli w stronę jaskini na grzbietach zwierząt.

Teraz droga szła im dużo szybciej. Cadillaki skakały z jednej skały na drugą bez żadnego problemu. Były posłuszne, a ta drobna dla nich przysługa wydawała się wręcz zabawą.

W krótkim czasie pokonali dystans dwukrotnie większy, niż przebyli wcześniej na swoich nogach. Nim się obejrzeli, znajdowali się na tej samej skalnej półce, co wejście do jaskini.
Zsiedli z Cadillaków, a Bad nachylił się nad swoim.

- Dzięki za pomoc, przyjacielu - wyszeptał, a zwierzę mruknęła zadowolone, po czym pognało za swoimi towarzyszami.

- Tommy, dziwię się, że to mówię, ale po raz pierwszy twój pomysł nie był głupi - Tubbo szturchnął brata z uśmiechem.

- Wiem. Dzięki - odparł blondyn.

Wszyscy spojrzeli po sobie. Czekało na ten moment, ale teraz cała odwaga i pewność siebie zniknęły.
Właśnie mieli się spotkać z jakimś starym Liberosem, Philem, który miał posiadać wielką wiedzę i być może pomógłby Karlowi z jego pamięcią.

- Idziemy - powiedzieli jednocześnie, co trochę ich rozbawiło i podniosło na duchu. Weszli do jaskini.

Wnętrze przypominało zwykły dom: kilka półek, skrzyń, stół z dwoma krzesłami. Kilka obrazów i ogromny zegar. Kamienne rzeźby. A pod ścianą ogromny kocioł z fiołkami. Podstawowe wyposażenie dla każdego starego dziada z potężną wiedzą.

Rozglądali się wokół, wstrzymując oddechy. To miejsce było dziwne pod innym względem, niemożliwym do opisania. Brakowało tylko jednego: ich starego dziada, dla którego tu przybyli.

- Halo? - krzyknął Karl.

- Jest tu kto? -  zawtórował mu Bad.

- Phil?! - wrzasnął bez ogródek Tommy.

- Co ja? - usłyszeli za sobą głos.

Odwrócili się. W wejściu stał wysoki mężczyzna ubrany w zwiewne, zielono-czarne szaty. Na głowie miał wielki kapelusz w zielone i białe pasy. Wyglądałby pod tym względem normalnie, gdyby nie wielką para czarnych skrzydeł stercząca mu z pleców. Uniósł głowę i pokazał blond włosy sięgające do brody i niebieskie oczy. Nie wyglądał jednak na starego.

- Co was tu sprowadza, śmiertelnicy? - spytał, jakby on nim nie był.

Pierwszy głos odzyskał Karl.
- Dziadzie... Znaczy panie - poprawił się szybko. - Wybacz, że ci przeszkadzamy, ale mamy drobny problem...

- Ah, to to ja wiem! - machnął ręką i uśmiechnął się lekko. - Skoro o to chodzi, to wiem wszystko. Szukacie kryształów. A ty... - zwrócił się do bruneta i zmarszczył brwi. - Ty postanowiłeś się przeciwstawić moim prawom. Żaden śmiertelnik nie powinien posiadać takiej wiedzy. Ale to nieważne. Stało się. Bardziej mnie ciekawi, skąd wiedzieliście, gdzie... - urwał, gdy zobaczył czarny woreczek w ręku Karla. - Skąd to masz? - spytał podejrzliwie.

- Yyym... - Kark nie wiedział, jak ująć to w słowa. Nie chciał mówić przyjaciołom o cienistej postaci. - Nie wiem, ale coś kazało mi to tu przynieść...

- Kłamiesz. Słaby jesteś w te klocki - stwierdził Phil. - Założę się, że to on kazał ci to mi przekazać, licząc, że wam pomogę... I chyba mu się to udało.

- Chwila, moment! - zaprotestował Tommy. - Kim jest On. Kim ty jesteś? Czemu mówisz o nas, jakbyśmy byli śmiertelnikami, a ty nie?

Phil uśmiechnął się. Ruszył powoli w ich stronę, a Karl dopiero wtedy zorientował się, że mężczyzna miał na nogach zwykłe klapki. Minął ich i podszedł do jednej z półek, na której stały książki.

- Odpowiadając na drugie pytanie... - zaczął. - Jestem Philza, ale mówcie mi Phil. Jestem teraz waszą jedyną nadzieją, a poza tym... - powiedział kilka słów, ale tak niewyraźnie, że nikt nie wiedział, co powiedział. - Co do pierwszego, mój irytujący kolega, który teoretycznie jest starszy, ale głupszy... On jest bezsensowny, fałszywy, ale piękny.

- Co ty, zakochałeś się w nim? - prychnął Skeppy, a Phil wykonał gest, jakby miał wymiotować.

- W nim? Nie ma opcji! - zaśmiał się szczerze i tak zaraźliwie, że wszyscy się uśmiechnęli. - Jakiś gust mam. A co do ostatniego, nie jestem jednym z was. Nie jestem Liberosem. Ciało żadnego z was nie byłoby w stanie tyle wytrzymać.

- Kim więc jesteś? - spytał Karl. Czuł, że serce bije mu w piersi mocno.

Phil zastanowił się moment, zastanawiając się, czy może wyznać im prawdę.

- Jestem stary jak Czas. Dosłownie - wyszeptał. - A kolega, który ci pomagał, jest jak Życie.

- Nadal nic nie rozumiem - mruknął Zak.

- On jest jak życie - kontynuował niezrażony - bo nim jest. Dream jest Życiem, a ja Czasem - spojrzał na nich spode łba. - A na polecenie Nicości Techno, Śmierć, niedługo ma zacząć was ścigać i zabrać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro