Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXII

- Ojj, będzie się działo - Skeppy klasnął i potarł z radością dłonie.

Stali przed wyjściem z wioski i przyglądali się okrągłemu portalowi, który pojawił się w środku tunelu i zajmował niemal całe przejście.

Antfrost, który miał przejąć dowodzenie na czas ich nieobecności, stał kawałek za nimi, wpatrując się w szoku w ogromny portal. Nic nie mówił, co chyba było dobrym znakiem, że nie puści pary z ust i nie wygada pozostałym mieszkańcom osady prawdziwego powodu zniknięcia Skeppy'ego. Oficjalna wersja to "podróż do odległej wioski w celu infiltracji nieznanych obszarów ich świata oraz nawiązanie kontaktu z plemionami tam żyjącymi".
Karl nie wiedział nawet, co to ma znaczyć i wolał nie pytać.

Zastanawiał się jeszcze, jak mają odnaleźć typka od ziemi, skoro nie mają żadnych informacji na temat jego pobytu. Ze Skeppy'm mieli szczęście, ale teraz mogło pójść znacznie gorzej.

- Wow - wydusił w końcu Ant, niebieskie oczy miał okrągłe jak spodki. Spojrzał na Karla. - Jak ty to robisz? To niesamowite.

- Żebym ja to wiedział - wzruszył ramionami. - Ale pamiętaj: oficjalnie lecimy flirtować z członkami jakiegoś dzikiego plemienia czy coś w ten deser.

Antfrost kiwał głową tak szybko, że Karl zaczął się martwić, czy zaraz mu ta makówka nie odpadnie.

- Dobra, musimy ruszać - SapNap poklepał worek z zapasami, który miał na plecach.

Przed wyprawą przygotowali się na wszystko, od jedzenia zaczynając na śpiworach kończąc. Karl i Nick jednak woleli nie chwalić się, co się stało z ich poprzednim ekwipunkiem. Ciężko byłoby wytłumaczyć, jak jakiś potwór zjadł I'm jednego konia, a drugiego zgubili (a raczej zostawili na pewną śmierć przywiązanego do drzewa, ale to są już tylko szczegóły).

- Błagam, nie zalej wioski wodą jak zrobiłeś to ostatnim razem... - poprosił Skeppy, ale oburzony Ant mu przerwał.

- Ile razy mam ci powtarzać, że to nie była moja wina? Przecież każdy głupi wie, że gdy woda...

- Tak, jasne, winny się tłumaczy. Trzymam cię za słowo. Powodzenia - uśmiechnął się lekko, a Antfrost skinął głową.

Karl, SapNap, Skeppy i Bad weszli w wirujący okrąg, który po chwili zniknął z cichym pyk. Ant stał jeszcze chwilę w tym miejscu, pokręcił z uśmiechem głowę i wyszeptał:
- Nicości, miej ich w opiece.

***

- AAAAAAAAAA! - krzyczał Bad.

- Koleś, już nie spadamy. Jesteśmy bezpieczni - zauważył SapNap.

- O, faktycznie - zaśmiał się.

Stali na szczycie góry, a wokół nich rozciągał się niesamowity widok: piękne lasy, których drzewa były wyższe i zdrowsze niż powinno być to możliwe, ciągnęły się aż po horyzont. Słońce właśnie wschodziło, więc niebo przybrało wszystkie odcienie różu, fioletu i niebieskiego. Coś jednak było tu innego: nieboskłon przypominał bardziej kopułę zawieszoną wysoko na sznurku.

- Życzę sobie powodzenia w szukaniu tego kolesia od ziemi - SapNap podziwiał widok, ale na jego twarzy pojawiła się zmarszczka niepewności.

- Oh, tak, będzie się działo - Skeppy, klasnął z podekscytowania. - Najpierw to jednak my musimy zejść. Dla Bada to żaden problem, ale...

Karl spojrzał na demona. Spod jego peleryny wystawała teraz para czarnych, dużych skrzydeł. Gdyby było ich mniej, Bad zapewne mógłby po prostu przetransportować ich na dół, ale teraz traciliby tylko cenny czas.

- Dobra, mam pomysł - brunet poprawił swoją skórzaną torbę, wziął głęboki oddech i skupił się. Poczuł, jak wiatr poddaje się jego kontroli, a on naturalnie wiedział, co robić.
Wezwał silny podmuch powietrza, który uniósł jego, SapNapa j Skeppy'ego, po czym skierował go nad krawędź góry. Powoli, ale pewnie zbliżali się do ziemi. Gdzieś nad nimi Bad machał skrzydłami, opadając za nimi.

W końcu dotknęli gruntu, a Karl czuł się mniej więcej tak, jakby przebiegł maraton. Nie wiedział, jak udało mu się to zrobić, ale ważne, że nie pozabijali się po drodze. Nikt nie skomentował tego nagłego popisu mocy.

- Musimy ruszać. Skeppy, podaj mi mapę... - urwał w pół słowa. Między drzewami mignął mu czyiś cień.

Zbliżył się w tamtym kierunku, gdy dostrzegł, że to jego znajomy, cienista postać, znowu najwyraźniej postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i poprowadzić ich - albo do typa od ziemi, albo na pewną śmierć.

- Chodźcie za mną. Wiem, gdzie mamy iść - powiedział jakby nie swoim głosem.

- Ale skąd ty masz takie informacje? - Skeppy nie wyglądał na przekonanego.

- Zaufaj mi - powtórzył, a w myślach dodał, że on też sam sobie nie ufa. Zachował to jednak dla siebie i ruszył za cienistą postacią, która zdążyła zmienić się w kulę światła.

Ruszyli za nią biegiem, co jakiś czas tracąc ją z oczu, ale Karl zawsze ją znowu dostrzegał, bo światełko jakby na nich czekało.

Mimo zmęczenia biegli dalej przed siebie, aż w końcu kula zatrzymała się w miejscu i zmieniła się w cienistą postać. Uśmiechnęła się lekko, zasalutowała i zniknęła, rozpływając się w cień.

- No i co teraz? - spytał Skeppy. Byli w środku lasu, a żadnej osady nie było.

- Nie wiem, ale zaraz się dowiem - mruknął.

Zamknął oczy, starając się usłyszeć jakikolwiek dźwięk poza ciężkimi oddechami swoich przyjaciół. Nad nim rozległ się szelest liści. Spojrzał w tamtą stronę, ale nic nie dostrzegł.

- I jak? - prychnął Nick. - Nikogo tu nie ma.

- Albo jest. Ale go nie widzicie - rozległ się głos.

Wszyscy odwrócili się w jego kierunku, a z drzewa zeskoczyła dziewczyna o długich, brązowych włosach. Miała ciemnozielone jak liść oczy, a na głowie wianek z czerwonych róż.

- Musicie być bardziej uważni - powiedziała. - Jestem Hannah, strażniczka tego miejsca. A wy?...

- Oh. Wybacz - Karl podrapał się po głowie. - Jestem Karl, a to są SapNap, Skeppy i Bad. Szukamy pewnego osobnika, który być może nam pomoże w naszej misji, a mianowicie władcy ziemi. Czy wiesz może, kto?...

Hannah parsknęła śmiechem. Błysk rozbawienia mignął w jej oczach.

- Dobrze trafiliście. Aż dziwne, że tam szybko mnie znaleźliście - uśmiechnęła się lekko.

- Chwila... Ty? Że dziewczyna? - Skeppy wskazał na nią, a później spojrzał w ziemię, jakby rośliny zaraz miały zacząć zmieniać się w inne ładne dziewczyny.

- Porozmawiamy u mnie. Zapraszam - z drzewa wysunęły się schody, po których z gracją wbiegła. Chłopaki spojrzeli po sobie, po czym rzucili się za nią.

Na górze okazało się, że Hannah wcale nie mieszka w dziupli, jak się spodziewali. Między drzewami była sieć mostów i lin, z których każdy prowadził do innego domku. Z dołu były zupełnie niewidoczne, zamaskowane mchem i liśćmi. Mosty, mimo że były drewniane, były stabilne i było z nich widać wszystko, co działo się pod nimi.

Hannah bez namysłu ruszyła w stronę środka tej dziwnej sieci mostów i domków na drzewie, skacząc z jednej kładki na drugą. Włosy powiewały jej na wietrze, a każdy z chłopaków musiał przyznać, że jest piękna. Co chwilę odwracała się, by zobaczyć, czy nadążają za nią. Minęli kilku Liberosów, którzy zbierali owoce drzew do koszy, budowali kolejne przejścia lub po prostu rozmawiali.

W końcu dotarli do celu: największego domku ze wszystkich, który zapewne był siedzibą Hannah. Dziewczyna weszła do środka, zaczekała za nimi, po czym zamknęła szybko za sobą drzwi.

Wnętrze domku było całkiem przytulne: okna, teraz zasłonięte jedwabnymi firanami, kilka koszy, stół z krzesłami. W jednym rogu stało piętrowe łóżko, które wyglądało dosłownie jak drzewo.
Mieszkańców domku na drzewie i spać w drzewie, pomyślał Karl. Z sufitu zwisały na linie sztuczne motyle i pszczoły. Jednak największe wrażenie zrobiły dwa krzesła stojące pod ścianą tego domu. Pierwsze było kamienne, ozdobiony wszelkimi kamieniami szlachetnymi. Drugi był dosłownie żywy, zrobiony z drzew, mchu i kwiatków. Mimo różnic oba budziły respekt i robiły wrażenie.

Hannah usiadła na tym drugim, poprawiła włosy i się uśmiechnęła.
- Słucham. O czym chcieliście porozmawiać?

- Yyy. No więc, musimy porozmawiać z pewnym Liberosem. Phil się chyba nazywa - zaczął Skeppy. Najwyraźniej wciąż nie przyswoił do wiadomości, że żywiołem ziemi włada dziewczyna. - Ale najpierw musieliśmy znaleźć osobę, która włada ziemią. Czyli to ty?

Hannah skrzywiła się lekko. Zawahała się.
- Tak - powiedziała w końcu. - To ja.

- Super - ucieszył się SapNap. - Czyli wiesz, gdzie jest ten koleś?

Palce dziewczyny zacisnęły się mocno na oparciu krzesła. Wyglądała na zestresowaną.

- Taak. Wiem - nie brzmiała zbyt pewnie. Rozglądała się nerwowo.

- Wszystko ok? - spytał Karl. - I po co ci dwa krzesła? O co tu chodzi?

Hannah wzięła wdech.
- Chłopaki, ja...

Nie zdążyła dokończyć, gdy nagle jedno z okien otworzyło się, a do środka wpadł wysoki blondyn.
Zaraz za nim wskoczył do środka niższy brunet.

- Tubbo! Zabiję cię zaraz! - ryknął wyższy, kompletnie nie zwracając uwagi na pozostałych.

- Oh, proszę bardzo, Tommy. Myślisz, że dasz radę mnie pokonać? Sprawdźmy się... - chłopak, który najwyraźniej nazwał się Tubbo, dostrzegł, że w domu są też inny. - Hannah? Co tu się dzieje? Czemu siedzisz na moim krześle?

Dziewczyna zerwała się z miejsca i wykonała coś na kształt szybkiego ukłonu.
- Ja... Chciałam obeznać się z sytuacją, by wam pomóc - odwróciła się do chłopaków. - Możliwe, że was okłamałam. Przepraszam.

- Hannah? Co tu się dzieje? - spytał spokojnie Nick.

Dziewczyna, która przed chwilą podawała się za władczynię ziemi, wskazała na dwójkę chłopaków, którzy przed chwilą wpadli przez okno.

- To oni tak naprawdę są władcami. Przedstawiam wam Tommy'ego, władcę skał, ziemi, oraz Tubbo, władcę natury i roślin.

______________________________________
Dedykacja dla visshha ~ za pomoc:)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro