Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXI

Ciemność. Tylko tyle widział, o ile widział cokolwiek. Wokół niego nie było żywej duszy. Mrok wydawał się płynąć w jego kierunku, jakby był morzem i próbował go pochłonąć.

Halo?! Jest tu ktoś?, krzyknął, a raczej próbował. Z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Mrok był jak próżnia: niczyi głos nie był tam słyszalny.

Zaczął rozważać wszelkie możliwości, ale żadna nie wydała się logiczna. Ostatnim, co pamiętał, to rozmowa z cienistą postacią. Później był jakiś urywek rozmowy z SapNapem, a potem... Nic. Zemdlał? Chyba to było jedynym logicznym wyjaśnieniem, ale nadal nie wiedział, gdzie teraz jest.

Zaczął iść przed siebie. Nie widział podłogi, ziemi, czegokolwiek, po czym mógł chodzić, ale cokolwiek pod nim było, nie wydawało się zbyt stabilne. Z każdym krokiem słychać było trzaski i jęki, jakby podłoże zaraz miało się zawalić.

Nagle stracił grunt pod nogami i runął w ciemność. Poczuł, że coś go zatrzymało... A raczej ktoś. Czuł się jak marionetka, niezdolny do kontroli nad własnym ciałem. Nad nim pojawiły się trzy postacie: były od niego dużo większe, jakby były olbrzymami.

- Powinniście mi pozwolić go zabrać - mruknęła jedna z nich. Miała niski, monotonny głos. - To było trochę głupie. Jego umysł już wcześniej był przeciążony, a teraz? Masz szczęście, że mózg mu nie wybuchł - zwrócił się do innej postaci.

- Oh, proszę cię! Chcesz, by im się udało czy nie?...

Wizja zaczęła zanikać, a Karl znowu zaczął spadać swobodnie. Leciał coraz szybciej, nie mógł złapać powietrza. Wtedy uderzył o twardy grunt.

Karl otworzył z krzykiem oczy. Podniósł się do siadu. Zorientował się, że leży na kanapie w Głównym Domu. Za oknem było już w miarę ciemno. Nie miał pojęcia, jak długo był w tym stanie, ale zdecydowanie za długo.

Spróbował wstać, co ledwo mu się udało. Zrobił kilka chwiejnych kroków. Utrzymał się na nogach, a z każdym przebytym metrem czuł się coraz pewniej. Doszedł do drzwi prowadzących na zewnątrz.

- Obudziłeś się! - usłyszał za sobą głos. Bad, znowu w swojej demonicznej formie, stał za nim z tacką muffinek w rękach. - Muffinkę? - zaproponował.

- Proszę - z wdzięcznością wziął babeczkę i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, jak bardzo głodny był. - Co się stało?

- Nie za bardzo wiem - Bad wzruszył ramionami. - Teleportowałeś się nagle z jednego miejsca do drugiego, powiedziałeś, że chyba jesteś gotowy i się przewróciłeś.

- Oh - tylko tyle był w stanie powiedzieć. Wspomnienia tego, co wydarzyło się podczas jego "teleportacji", przyprawiło go o dreszcze. - Jak długo mnie nie było?

- Wystarczająco, bym zdążył upiec kolejną tackę muffinek. Twój przyjaciel, SapNap, o mało nie spalił stołu z nerwów o ciebie - dodał, poruszając znacząco brwiami. Karl poczuł, że pieką go policzki, więc szybko zmienił temat.

- Co z mapą?

- SapNap i Skeppy ją mają. Są w innym pokoju, analizują jakieś głupoty - zmarszczył nos. - To cud, że jeszcze się nie pozabijali. Jeszcze. Na razie mają zawieszenie broni.

- To chyba dobrze - Karl przeczesał ręką włosy. - Mogę do nich iść?

- Raczej tak. Skoro jesteś powietrzem, to raczej nie będą mieli nic przeciwko - nachylił się do niego i dodał ciszej: - Nikogo nie wpuszczają. Odkąd zemdlałeś, wszędzie dzieją się jakieś dziwne akcje. Nie wiem dużo. Chodź! - pociągnął go w stronę innych drzwi.

Karl starał się przetworzyć wszystkie informacje. Mimo tego, co powiedział mu kiedyś Sam (wydawało się, że to było wieki temu), nie powinien ufać snom. Ale ten... To było coś innego. Jakaś trójka Liberosów (albo czegoś innego) najwyraźniej postanowiła się nim zabawić. Pan Cień już wcześniej ryzykował, że rozsadzi mu mózg, a ta bezpośrednia wizyta chyba miała być gwoździem do trumny.
Bardziej jednak interesowało go, kim dokładniej byli i czemu, zamiast mu pomóc bezpośrednio, bawili się nim?

Razem z Badem wszedł do drugiego pomieszczenia. Tamto było mniejsze, ale za to potężniejsze: na kamiennych ścianach wisiała broń, a światło dawało kilka pochodni zawieszonych pod sufitem. Okien nie było. Jedynym meblem, który był w pokoju, był drewniany stół. Nad nim stali pochyleni Skeppy i SapNap. Analizowali dokładnie mapę, którą dostał Karl.

- Mam muffinki! - ryknął na przywitanie Bad. Skeppy omal nie uderzył się głową o tarczę, gdy podniósł się na dźwięk jego głosu. Uśmiechnął się szeroko na widok Karla.

- No, no, śpiąca królewna wstała... - powiedział, po czym uderzył głową o tarczę, popchnięty przez SapNapa, który rzucił się w kierunku Karla jak dzik w buraki.

- Koleś, ty chcesz, bym ja na zawał zszedł? - krzyknął, przytulając go. Karl znowu poczuł, że ma czerwone policzki, ale odwzajemnił uścisk.

- Lepiej serio tego nie rób. Omal nie spalił mi ulubionego stołu - poprosił Skeppy.

- "Ulubiony stół". Czy ty sam siebie słyszysz? - SapNap spojrzał na niego spode łba, ale tym razem nie było to złośliwe. Najwyraźniej przez ten krótki czas zdążyli znaleźć wspólny język.

- Cicho. Ja ci tutaj się staram nerwów oszczędzić, a ty co? - pociągnął teatralnie nosem, po czym parsknął śmiechem. - Dobra, do rzeczy. Tutaj się serio ktoś chce robić jakieś dziwne akcje...

- Ile tym razem?

- Heh, 17 - Skeppy wskazał na mapę. Karl zupełnie się w tym nie orientował, na szczęście widząc jego pytające spojrzenie, wyjaśnił: - Ta mapa jest jakaś dziwna. Jest bardzo stara i nie przedstawia ani mojego, ani waszego świata. Więc musi być ziemi. Tyle że co jakiś czas pojawiają się na niej jakieś świecące znaczki. Przed chwilą pojawiło się ich 17. Nie wiemy, co to oznacza, ale nie podoba mi się to.

Karl podszedł do mapy i pochylił się nad nią. Faktycznie, w jej dolnym rogu pojawił się szereg świecących symboli. Nie miał pojęcia, co oznaczają.
Jego pierwsze pytanie co do tej sprawy nie zależało zapewne do najważniejszych:
- Czemu ta góra wygląda jak kutas?

- LANGUAGE! - ryknął Bad, wykonując ruch, jakby chciał rzucić w niego muffinką.

- Przepraszam! Dobra, nieważne - zerknął na mapę. Oprócz znaczków od czasu do czasu pojawiały się również zwykłe punkciki. One jednak pojawiały się pojedynczo, gdy jeden gasł, zapalał się następny. - Chwila... Gdzie moja torba?

SapNap podał mu torbę, którą położył pod ścianą. Karl wyjął z niej swoją książkę. Otworzył ją od razu w mniej więcej połowie, przekartkował i zatrzymał się na stronie z czterema światami. Położył książkę obok mapy, ale skupił się na jednym - świat ziemi. Na nim pojawiały się podobne punkty, a co najlepsze były a mniej więcej tych samych miejscach, co na mapie. Wiedział, że ma odpowiedź blisko, na wyciągnięcie ręki.

- Wydaje mi się... Że te punkty to miejsca, gdzie otworzy się portal. Spójrzcie - pokazał na świat wody. Tam punt pokazywał cały czas jedno miejsce, jakby była to pinezka. "To tutaj, tutaj zaczęliście swoją wyprawę po tym świecie". - Nie wiem, jak to działa, ale czuję, że tak jest. To takie deja vu.

Pozostała trójka milczała, jakby obstawiali, że każda podróż może zakończyć się śmiercią w postaci spalenie, upadku z wysokości lub coś w tym stylu.

Karl natomiast dalej martwił się swoim snem. Kim były tamte postacie?

- Super - westchnął Skeppy. - Będziemy musieli wymierzyć jakoś moment, by nie wylądować na górze Kutasie... Znaczy, na urwisku czy coś.

- Chwila moment! - SapNap pokręcił głową. - Nie ma opcji, że teraz będziemy podróżować. Karl pewnie musi odpocząć, musimy zebrać zapasy, poinformować waszą społeczność...

- Mózg ci spłonął i został z niego popiół? Nie mówię, że teraz. Możemy wyruszyć o świcie, to najlepszy moment. Wtedy właśnie jasność zaczyna wyprzedzać mrok, zastępując ciemność blaskiem.

- Ale poetyckie - mruknął Nick.

- Co nie zmienia faktu, że powinniśmy powierzyć komuś władzę, na przykład... Może Antfrost? - zaproponował Bad. - On od zawsze był chętny do pomocy, każdy go zna, a ja mu ufam.

Skeppy kiwnął głową.
- Idealnie. Zaraz go odwiedzimy. A wy - zwrócił się do SapNapa i Karla - powinniście odpocząć. Jutro będzie się działo.

***

Karl i Nick leżeli obok siebie na podłodze. Dostali wspólnie mały pokoik w Głównym Domu, ale nie narzekali. Razem czuli się o niebo bezpieczniej.

- Karl... - zaczął SapNap. - Naprawdę myślisz, że znajdziemy typa od ziemi i tego staruszka?

- Nie myślę. Mam taką nadzieję - szepnął, wyciągając dłoń. Po chwili poczuł, że szatyn złapał go za rękę, przyciągając go do siebie i skracając dystans.

- Wiesz, naprawdę się przestraszyłem, gdy wtedy zemdlałeś.

- Nie wypominaj mi tego.

- Nie w tym rzecz - roześmiał się. - Po prostu... To było dziwne. W tamtym momencie kazałem Skeppy'emu oblać cię wodą. Głowa ci dosłownie dymiła.

Karl zamilkł. Chyba o to chodziło, że umysł się przeciążył, a mózg mógłby wybuchnąć, co byłoby niehigieniczne.

- Na szczęście wciąż mam głowę na karku - uśmiechnął się, chociaż wiedział, że w ciemności nikt tego nie widział.

Nawet nie zdał sobie sprawy, kiedy leżał przytulony do Nicka, wsłuchując się w jego spokojny oddech.

Wtedy sobie przysiągł, że choćby niewiadomo co, to nie zapomni o nim. Wiedział, że ta obietnica może być niemożliwa do spełnienia, ale nie obchodziło go to: najważniejszy był dla niego szatyn, który spokojnie leżał obok, śpiąc w jego ramionach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro