Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XVII

- Nie wiem, czy chcę wiedzieć, co widziałeś - powiedział SapNap, gdy tylko zauważył, że Karl znowu zaczął kontaktować ze światem.

Brunet pokręcił głową, zbyt przerażony tym, co widział. Jeśli stało się to, co myślał, że się stało, to sytuacja nie wyglądała kolorowo (wręcz czarno, niczym bezksiężycowa noc).

Chciał podzielić się z szatynem swoimi przypuszczeniami, ale nie był w stanie wydobyć z siebie słowa. Wszystkie elementy układanki zaczęły składać się w sensowną całość. Co prawda nie miał jeszcze stuprocentowej pewności, że to on jest odpowiedzialny za część ich kłopotów, ale wiele na to wszystko wskazywało.

Księga.
Zakład.
George.
Magia.
Inne światy.

Jak mógł się wcześniej nie zorientować? Odpowiedź miał cały czas przed nosem. To było proste. Zbyt proste.

- Słuchasz mnie w ogóle? - z zamyślenia wyrwał go głos SapNapa, który przez ostatnie kilka minut prowadził monolog albo o właściwościach glonów, albo o braku jakichkolwiek informacji o tym miejscu.

- W-wybacz - wydusił Karl, ale nie spojrzał mu w oczy. Nie po tym, co zrobił. Nie był w stanie przyznać tego przed samym sobą, a co dopiero SapNapem, który mu ufał i na niego liczył...

- Co się znowu dzieje? - zapytał prosto z mostu Nick, odgarniając włosy z czoła. - Wiem, że musiałeś znowu mieć halucynacje czy coś w ten deser, bo wcześniej wszystko było ok. Ale ze mnie detektyw - to ostatnie dodał ciszej, ale i tak spowodowało, że lekki uśmiech pojawił się na twarzy Karla. Może nie jest tak źle, może nie będzie zły.

- Powiem ci - zdecydował. - Ale obiecaj, że nie będziesz przerywać, komentować, oceniać lub się złościć... Co z tego, że sam to wszystko zrobiłem, ale wiesz. Sam jestem w szoku, bo nie dość, że znowu sobie coś przypomniałem, to jeszcze może być to odpowiedź na nasze pytania. Teraz jednak myślę, że nie chciałem znać na nie odpowiedzi. Heh, to całkiem zabawne, że... - Szatyn przerwał Karlowi, bo ten o mało nie udusił się od wypowiedzenia tylu słów na jednym wdechu.

- Wyrzuć to z siebie - nie brzmiało to jak rozkaz, chociaż nim było. SapNap miał w sobie to coś, że jak powiedział komuś "spierdalaj", to w taki sposób, że osoba, która to usłyszała, z chęcią to robiła i była w dodatku szczęśliwa.

- Ja... - zająkał się. Nie wiedział, jak ubrać to w słowa. "Wiesz, twoja rodzina jest w niebezpieczeństwie. Prawdopodobnie przeze mnie!" nie brzmiało zbyt dobrze. Zawahał się, wziął głęboki oddech. Nie było odwrotu. - Wydaje mi się, że to wszystko moja wina.

Twarz SapNapa stopniowo poważniała, gdy Karl opowiadał o swojej wizji i przypuszczeniach. Szatyn nic nie mówił, tylko słuchał: o tym chłopaku, George'u, który z jakiegoś powodu Karlowi nie wierzył; o wyzwaniu, jakie postawił sobie Karl; o tym, że chciał ukraść kamienie dzieci Nicości - pierwotnych żywiołów. Nawet gdy skończył, Nick wciąż milczał. Minę miał ponurą, wręcz czarną niczym odbyt Nicości.

- Chcesz mi powiedzieć - zaczął w końcu pustym głosem - że to wszystko jest twoją winą?! - ryknął nagle, a obojętność zmieniła się w wściekłość. Karl chciał odpowiedzieć, ale nie dał mu dojść do słowa. - Idioto! My cię przyjęliśmy... Uwierzyliśmy, że jesteś niewinny... Sam miał rację - jego głos brzmiał żałośnie, jakby miał zaraz się rozpłakać.

- Co?... - Karl nie miał czasu ani siły zastanawiać się nad słowami szatyna. - Przecież mówię, że mi się tak wydaje! Gdybym wtedy wiedział, jak to się skończy, nigdy bym nie mówił George'owi o tej książce...

- Jasne. Chciałeś się popisać, co nie? Kim jest dla ciebie też George? Twoim chłopakiem? - SapNap nagle zaczął mówić z żalem, jakby nie przyjmował do siebie myśli, że brunet miał przedtem innych przyjaciół.

- Nie! Mogę się założyć, że to był tylko przyjaciel!

- Zapewne masz rację. W końcu tylko ja jestem tak głupi, by... - ostatnie słowa wypowiedział tak niewyraźnie, że Karl nie dosłyszał, o czym mówił.

Wtedy SapNap zerwał się z miejsca, poprawił włosy i pobiegł w stronę lasu. Przez chwilę miał uczucie deja vu, ale zignorował to. Był wściekły. Nie miał pojęcia, dlaczego tak zareagował. Przecież Karl mówił, że dopiero teraz sobie to przypomniał. Nawet nie powiedział tego dosłownie: stwierdził, że widział siebie z przeszłości, jakby był tylko obserwatorem.

Nagle się zatrzymał. Co, do cholery, on sobie myślał? Powinni trzymać się razem, a on go tak po prostu zostawił jak wściekła nastolatka po kłótni z mamą. Natychmiast odwrócił się i pognał z powrotem na łąkę.

Problem pierwszy: nie wiedział, w którą stronę iść.
Problem drugi: gdy w końcu znalazł drogę, Karla nie było. Nie było również żadnej jego rzeczy lub oznaki poprzedniej obecności.

- Kurwa - mruknął pod nosem. Rozejrzał się szybko po łące, ale wyglądało na to, że jego towarzysz dosłownie się rozpłynął.

SapNap biegał tam i z powrotem, nawołując rozpaczliwie imię Karla, ale odpowiadała mu cisza.

Przez myśl przeszło mu, że brunet może znowu otworzył portal i go tu zostawił, ale zaraz zakpił sam z siebie. Karl taki nie jest, nie uciekłby sam.

Przynajmniej miał taką nadzieję.

Odgonił od siebie wszystkie negatywne myśli. Nie zamierzał teraz załamywać się, zwłaszcza że znajdował się w środku lasu, a wyjścia nie było. Zawahał się, ale zaraz wyciągnął przed siebie dłoń, na której zaraz zaczęły tańczyć języki ognia. Płomienie były jaśniejsze i trochę większe niż zazwyczaj, ale Nick nie miał czasu się nad tym zastanawiać.
Podejrzewał jednak, że to wina Tuska (żartuję, tak naprawdę myślał, że to dlatego, bo Karl najwyraźniej lubił bawić się w złodzieja i postawił ukraść legendarne kamienie, w których były zamknięte dusze Żywiołów. Karl najwyraźniej miał również coś nie tak z główką).

Dzięki światłu SapNap był w stanie chodzić bez ryzyka nabicia sobie guza o jedną z gałęzi, ale nadal mrok czaił się tuż za rogiem. A Karla nigdzie nie było.

Zrobił kolejny niepewny krok, gdy nagle otoczyła go ciemność, ogień zgasł, a sklepienie zamknęło się nad nim niczym kopuła. Był pod ziemią. Błotnista ziemia była z każdej jego strony, a on był zbyt spanikowany, by spróbować się uspokoić i wypłynąć na powierzchnię. Zaczynało brakować mu powietrza. Dusił się. Wiedział, że zaraz weźmie oddech, a wtedy jego płuca wypełnią się błotnistą mazią. To był jego koniec. Miał teraz umrzeć samotnie ze świadomością, że ostatnią jego rozmową była kłótnia z Karlem. Oskarżył go bezpodstawnie o całe zło. Teraz karma wróciła, a każde złe słowo było dodatkową sekundą cierpienia.

Płuca paliły go prosząc o tlen, oczy piekły od od brudnej ziemi, a on sam był na skraju świadomości.

Przepraszam. Przepraszam wszystkich. Szczególnie ciebie, Karl, pomyślał, szykując się do swojego ostatniego oddechu. Policzył do trzech.

Otworzył usta, do których zaraz wlała się wodnista ziemia, gdy nagle wystrzelił w górę. Nim się zorientował, leżał na ziemi kaszląc i nabierając łapczywie powietrza. Był brudny od mułu, ale nie zwracał na to uwagi. Jego wzrok przykuł skarb, który stał tuż przed nim (ok, nie do końca przed nim. Trochę na lewo).

Pochylał się nad nim Karl, wyglądający jak siedem nieszczęść, ale uśmiechający się lekko. Włosy miał potargane, na twarzy pełno zadrapań, a ubrania były podarte. SapNap jednak musiał przyznać, że nigdy nie wyglądał tak pięknie i nigdy nie ucieszył się tak bardzo na czyiś widok.

- Wróciłeś - stwierdził brunet, promieniejąc jak słońce.

- Uratowałeś mnie - odparł SapNap, łykając powietrze jak najlepszy smakołyk.

- A co miałem zrobić? Pozwolić ci umrzeć? Nie, dzięki - wzruszył ramionami, ale wyraźnie spochmurniał.

- Powinieneś. Za to wszystko, co powiedziałem...

- NAWET TAK NIE MÓW - wybuchnął, po czym zaniósł się płaczem. - To nie twoja wina. To niczyja wina. Już wszystko wiem.

Karl rzucił się SapNapowi w ramiona, przy okazji również brudząc swoje już zniszczone ubranie. Nick nic nie mówił, pozwolił brunetowi wypłakać się w swoje ramię. Trwali w tej pozycji kilka minut, ale dla nich była to wieczność. Razem byli nieskończonością. Byli sobą.

- Nick... Znaczy Sap... - Karl wyjąkał w końcu. - Ja... Wiem, o co chodzi. Wszystko jest już jasne - spojrzał mu w oczy, ale zaraz zawstydzony odwrócił wzrok. - To nie byłem ja. Ja ich nie ukradłem. Ja... Ja...

- Spokojnie, nie musisz mówić tego teraz - SapNap poklepał go w ramię, ale on pokręcił głową.

- Chcę. Muszę to powiedzieć - brzmiał pewnie, ale był przestraszony. - Ja nie ukradłem tych kryształów. W ogóle nie zrobiłem im nic złego. Ja... Byłem tam. Ale nie teraz. W sensie... - wziął oddech. To było takie proste, ale nierzeczywiste. - Ja tam byłem w przeszłości. Byłem świadkiem ich stworzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro