Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XII

Karl i SapNap siedzieli w milczeniu. Cisza była niezręczna, żaden nie wiedział, co może w tym momencie powiedzieć.

- SapNap... - wydusił Karl. - Tak mi przykro. Naprawdę.

Szatyn patrzył przed siebie. Wzrok miał pusty. Wziął głęboki oddech.

- Gdyby nie to, że chciałem się popisać... Gdyby nie to, że on czekał na mnie... Gdyby nie ja, wciąż by żył. To wszystko moja wina - powiedział łamiącym się głosem. Zamrugał szybko, by odgonić łzy, ale to nie pomogło.

Karl był pierwszą osobą od dawna, która widziała, jak płacze. Nic nie mówił, nie starał się go pocieszyć, po prostu był z nim. Niepewnie objął go ramionami, a wtedy SapNap zupełnie się rozkleił. Łzy spływały mu po policzkach, mocząc bluzę Karla, ale tamten nie protestował. Dał mu się wypłakać, nie komentując nic, by mógł czuć się swobodnie i bezpiecznie.

Po parunastu minutach szatyn się uspokoił. Wziął głęboki oddech, otarł twarz, po czym odsunął się od Karla. Mimo smutku starał się uśmiechnąć.

- Dziękuję - powiedział.

- Ej, nie ma za co! To dokładnie jak tam, w lesie, kiedy miałem załamkę. Nie mogłem pozostać ci dłużny - zaśmiał się, odgarniając włosy z czoła.
SapNap uśmiechnął się, tym razem szczerze. Nagle spoważniał.

- Chwila... Zostawiłeś obozowisko i wszystkie nasze rzeczy, by mnie znaleźć? - spytał.

Karl zbladł.

- Yyyy... No wiesz, po prostu wiedziałem, że coś się dzieje. Nie wiem. A teraz nie mamy nic - zaśmiał się histerycznie. Dobry humor prysł.

- Dobra, spokojnie. Nadal masz swoje rzeczy - wskazał jego torbę. - No a ja mam broń - poklepał ostrze, które miał przypięte do pasa. - I tyle. Brak zapasów, brak konia, nie mamy pojęcia, gdzie iść.

Karl w milczeniu kalkulował ich szanse i położenie. Miał ochotę się zapytać, czemu SapNap w ogóle zostawił go w szałasie samego, ale to nie był dobry czas na takie pytania.

Rozejrzał się dookoła, szukając jakichkolwiek oznak życia, ale niczego takiego nie widział, co z jednej strony oznaczało, że na razie są bezpieczni, ale z drugiej, że zapuścili się tam, gdzie Życie nie dochodzi.

- Nie możemy tu sterczeć - stwierdził oczywiste, a szatyn kiwnął głową.

- Ruszajmy teraz, póki mamy jeszcze siły. Nie wiadomo, kiedy znowu będziemy mogli coś zjeść.

Zgodnie ruszyli przed siebie, nie mając pojęcia, co ani kto na nich czeka.

***

Karl upadł na ziemię, po raz setny w ciągu ostatnich kilku minut. SapNap nachylił się, by mu pomóc, ale sam potknął się o wystający korzeń i wylądował na próbującym się podnieść Karlu.

- Przepraszam - powiedział, wstając z chłopaka.

- Luzik. Musimy bardziej uważać, bo zaraz się połamiemy - zaśmiał się Karl, otrzepując kolana.

Przez chwilę błądzili w ciemnościach, próbując się odnaleźć. Im głębiej zapuszczali się w las, tym mniej widzieli. Za każdym razem, gdy Karl myślał, że ciemniej być nie może, a z każdym kolejnym krokiem przekonywał się, że owszem, może być.

Miał ochotę zaproponować, by SapNap zapalił ogień, ale nie wiedział, czy jego towarzysz będzie miał na to siłę albo chęci. Po tym, gdy poznał jego przeszłość i to, w jaki sposób stracił ojca...

Jego rozmyślenia przerwał dotyk na jego ramieniu. SapNap zatrzymał go,a gdy do niego podszedł, złapał niepewnie jego dłoń.

Karl poczuł, że z jakiegoś powodu robi się czerwony, ale nie zabrał ręki.
SapNap odchrząknął.

- Byśmy się nie pogubili w tych ciemnościach - wyjaśnił, a Karlowi myśl, by zapalić ogień, wydała się nagle bezsensowna i niepotrzebna.

- Jasne - zaśmiał się.

Szli razem w ciemnościach, nieraz potykając się na nierównym terenie, ale za każdym razem podtrzymywali się wzajemnie, by nie upaść.

Wydawać by się mogło, że są połączeni, że ich dłonie oplata niewidzialny sznurek, przez co nie są w stanie się rozłączyć.

Ciszę przerywały jedynie odgłosy łamania gałązek lub przekleństwa rzucane za każdym razem, gdy któryś z nich potykał się o wystające kamienie lub korzenia.

Obojgu milczenie ani bliskość drugiego nie przeszkadzały - wręcz przeciwnie, nadawały przyjemną atmosferę i poczucie bezpieczeństwa.

Karl zamknął oczy, co nie zrobiło mu jakiejś wielkiej różnicy, bo i tak nic nie widział, a za to pomagało mu to w wyciszeniu się. Słyszał każdy krok, każdy oddech swój i SapNapa. Słyszał wiatr krążący między drzewami i szelest liści. Mimo iż byli sami, wydawało mu się, że uśpione Życie przemawia do niego, dając jakieś wskazówki i szepcząc, że wszystko będzie dobrze, dadzą radę.

Gdyby tylko naprawdę ktoś nam powiedział, co mamy robić lub gdzie iść, już dawno byśmy znaleźli wyjście.

W głębi duszy liczył, że znowu odezwie się tajemniczy Głos i pomoże mu, ale nic takiego się nie wydarzyło.
Nagle SapNap zesztywniał. Wyciągnął rękę przed siebie, chyba pokazując coś.

- Zobacz! Widzisz to? - spytał, a w jego głos wstąpiła nadzieja.

Karl rzucił mu zdziwione spojrzenie, którego i tak nie zauważył.

- O czym ty mówisz? Jedyne, co widzę, to ciemność - odparł, zastanawiając się, czy jego towarzysz nie postradał zmysłów.

- Nie widzisz? Jest tuż przed nami! Jakby kula światła - puścił rękę Karla (który żałował, że to się stało, ale nic nie mógł poradzić). - Rozjaśnia wszystko, a przynajmniej na tyle, że cokolwiek widać.

- Tak, jasne. Ile palców pokazuję? - zażartował, podnosząc dłoń.

- Ten środkowy palec to sobie wsadź tam, gdzie światło nie dochodzi. Naprawdę nie widzisz? - dopytywał.

- Nic a nic.

SapNap znowu chwycił jego dłoń i ruszył pędem, ciągnąc go za sobą. Zręcznie manewrując między drzewami biegł za kulą, którą rzekomo widział.

- Już prawie ją mamy. Ucieka nam - mruknął pod nosem, dysząc ciężko.
Wtedy stało się coś, na co Karl liczył.

Na Nicość, nienawidzę Dzieci Ognia. Niby wzrok taki dobry, ale głuche są jak nie powiem co.

Głos powrócił i definitywnie to on był kulą światła. Z jakiegoś powodu Karl go nie widział, ale słyszał, w przeciwieństwie do SapNapa.
Nie widział, czy musi mówić, by Głos go usłyszał, więc pomyślał:

- Hm, hej? Słyszysz mnie? - jego myśli wydawały się rozchodzić niczym fale.

Oczywiście, że tak! A co ty jesteś, zwykły Liberos? Czy ty zapomniałeś o swoich zdolnościach, że tak łazicie po tym lesie?

- Yyy... Widzisz, głupia sytuacja, ale nic nie pamiętam - roześmiał się na głos. SapNap spojrzał na niego dziwnie, po czym się zatrzymał.

- O co ci chodzi? - spytał. Karl machnął ręką.

- Nieważne - odparł, po czym wrócił do rozmowy z Głosem - Jeśli możesz, to pomóż nam. Albo chociaż powiedz, kim jestem. Proszę.

Głos milczał przez chwilę, ale znowu się odezwał.

Macie szczęście, że byliście dla nich ważni. Głupi Czas, jak zwykle musi dostać coś w zamian, jakby nie mógł zrobić czegoś z dobroci serca.

Karl już miał się pytać, o czym on gada, ale za nimi rozległ się trzask, jakby coś ciężkiego nastąpiło na gałąź.

- Ale heca, światło zgasło - mruknął SapNap, odwracając się w stronę dźwięku. - Akurat teraz.

Rozległ się ryk, po czym coś zaczęło biec w ich stronę.

- Wiej! - wrzasnął SapNap, rzucając się do ucieczki. Karl niewiele myśląc pobiegł za nim.

Dogonił SapNapa, łapiąc jego rękę. Teraz to on prowadził, zdając się na słuch i intuicję.

Damy radę, pomyślał. Dokładnie w tym samym momencie SapNap potknął się o wystający korzeń. Pociągnął ich w dół.

Upadli na ziemię, a to, co ich goniło, stanęło nad nimi. Jego oczy lśniły w ciemności.

Ale ironia. Za pierwszym razem uniknąłem takiej śmierci, a teraz umrę.

Potwór nachylił się nad nimi. Ku jego zdziwieniu, zamiast zaatakować, po prostu... Pierdnął. Przynajmniej tak się na początku Karlowi wydawało. Dopiero po chwili zrozumiał, że to, co wziął za pierdnięcie, to było coś w stylu gazu usypiającego.

Powieki zaczęły mu ciążyć. Spróbował się podnieść, ale zaraz upadł. SapNap próbował coś powiedzieć, ale był w podobnej sytuacji.

Ostatnim, co zarejestrował, to to, że potwór podniósł jego bezwładne ciało i niesie go niewiadomo gdzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro