76.
Przez pierwsze kilka godzin, Louis w ogóle nie rozumiał co się dzieje. Nie mógł uwierzyć temu co miało miejsce i wypierał całe zdarzenie ze świadomości.
Taki stan nie trwał jednak wiecznie. W pewnym momencie po prostu musisz pogodzić się z prawdą, choćby nie wiadomo jak bardzo bolesna ona nie była. Dla Louisa tym momentem był Bożonarodzeniowy poranek. Pamiętał jak wszedł do kuchni i zobaczył Felicite, której ramiona trzęsły się od wstrzymywanego szlochu. Stała przy kuchence przygotowując śniadanie dla młodszych sióstr, które wydawały się niczego nie zauważać. Bliźniaczki siedziały przed telewizorem w salonie, oglądając jednen z tych świątecznych filmów, w których głowni bohaterowie jakimś cudem trafiali na Biegun Północny, żeby pomóc Mikołajowi ocalić święta.
- Cześć. - Powiedział chłopak po wejściu do kuchni. Czuł się dziwnie skrępowany. - Gdzie tata? - Zapytał.
Wtedy jego siostra odwróciła się w końcu twarzą do niego. Jej policzki były blade, oczy czerwone, a włosy pozostawały w okropnym nieładzie.
- Chyba jeszcze śpi. - Powiedziała zachrypniętym głosem.
Louis pamiętał jak przez mgłę, że gdy jakieś dziesięć godzin temu wrócili do domu, Mark zaskakująco szybko pobiegł w stronę sypialni. Zniknął w jej wnętrzu i zatrzasnął za sobą drzwi. Z pokoju słychać było głośne zawodzenie, które mężczyzna nieskutecznie starał się stłumić poduszką. Koło czwartej w nocy, kiedy młody Tomlinson przebudził się ze swojego niespokojnego snu, postanowił sprawdzić co z nim. Nie miał zamiaru kłamać - nieco przestraszyła go głucha cisza panująca w domu. Ruszył więc do sypialni rodziców, gdzie zastał niespodziewany widok. Mark spał na podłodze otoczony całą masą rzeczy Jay, które najprawdopodobniej wyciągnął z szafy. Na łóżku obok niego leżała Lottie. I chociaż jej oczy były otwarte, nie zwracała większej uwagi na nic. Patrzyła pustym spojrzeniem w sufit, a po jej jasnych policzkach leciały łzy.
- Tak, to była wyczerpująca noc. - Odpowiedział jej, a smutne spojrzenie dziewczyny pełne było cichej udręki.
Od tamtego momentu w sercu Louisa zagościła złość. Nagle przestał wybierać śmierć matki z pamięci. Zaczął go rozpamiętywać, przetwarzać w myślach każdy najmniejszy szczegół, który udało mu się zapamiętać. I z każdym momentem stawał się tylko coraz bardziej wściekły.
Nie wiedział do końca na co był bardziej wkurzony. Na matkę za to, że postanowiła opuścić ich w najgorszym możliwym momencie? Na ojca za to, że nie zachował się jak facet i po prostu zamknął się w swoim pokoju uciekając od odpowiedzialności? Na świat za wpakowanie ich w całe to gówno? A może na siebie za to, że nie zdążył jej nawet powiedzieć, że ją kocha?
°°°°°
- Możesz mi podać chleb? - Głos Meradith wyrwał Harry'ego z zamyślenia. Wrócił do rzeczywistości i odruchowo spełnił prośbę kobiety.
Prawdę powiedziawszy chleb leżał bliżej Meradith, niż Harry'ego. A nawet jeśli byłoby inaczej, siedzieli przy małym czteroosobowym stole i sięgnięcia gdziekolwiek nie było problemem.
Jednak Styles rozumiał co kobieta próbuje mu przez to powiedzieć. Chciała, żeby wrócił na ziemię i chociaż raz poświęcił się na tyle, żeby zagrać szczęśliwego męża i ojca. Dla Gordona.
Po tym przy stole znów zaległa grobowa cisza. Mężczyzna miał ochotę rozpiąć kilka guzików swojej irytująco sztywnej koszuli i zdjąć krawat, ale wiedział, że jego żona będzie patrzeć na to krzywo. Zamiast tego po prostu pokręcił trochę widelcem po swoim wciąż pełnym talerzu, starając się odwrócić własną uwagę od tego szczegółu.
Nagle siedzący pomiędzy nimi dwodziestolatek wstał gwałtownie. Niebieskie oczy jego matki obserwowały to z zaskoczeniem, ale i lekkim rozczarowaniem.
- Siadaj, Gordon. Nie skończyliśmy jeszcze. - Jej surowy głos zabrzmiał wyjątkowo chłodno.
- Ja skończyłem. - Odparł na to młodzieniec, a jego zielone oczy wydawały się rzucać jej wyzwanie.
- Nie rób scen.
Harry postanowił nie odzywać się, za to z ciekawości obserwował tę małą sprzeczkę.
- Ja mam nie robić scen? Rozejrzyj się, mamo: to wszytko to jedno wielkie przedstawienie. A ja już po prostu zmęczyłem się graniem w nim. - Odparł dramatycznie, po czym wszedł z jadalni, zostawiając małżeństwo samych.
- To może ja... - Harry odkaszlnął, starając się, żeby jego głos brzmiał chociaż trochę pewniej. - Chyba do niego pójdę.
- Jak chcesz. - Rzuciła cicho blondynka, a jej lekko urażone spojrzenie wierciło właśnie dziurę w stojącej w kącie pokoju choince.
Znalezienie Gordona było całkiem łatwe. Siedział na zimnej podłodze tarasu w swoim pokoju, paląc papierosa. Głowę opierał na kolanach, a odstające na wszytkie strony włosy, jeszcze bardziej utrudniały Harry'emu spojrznie na jego twarz.
- Czego chcesz? - zapytał chłopak, kiedy mężczyzna z lekkim trudem usiadł obok niego.
- Gordon... - Zaczął, ale przerwał mu zirytowany głos studenta.
- Nie mów tak do mnie. Wiesz, że tego nienawidzę. - Po tych słowach zaciągnął się znów papierosem, dzięki czemu czterdziestolatek mógł wreszcie zobaczyć jego twarz. Wyglądał zaskakująco normalnie, jak na kogoś, kto właśnie wykrzyczał swojej matce, że ich cała rodzina jest kłamstwem.
- Nie rozumiem tego. Co ci przeszkadza w tym imieniu? - Na odpowiedz musiał czekać długo, jednak kiedy wreszcie ją dostał, mógł usłyszeć szczerość w głosie syna.
- Mama zawsze go używa kiedy się na mnie wścieka.
- Zawsze Cię tak nazywa.
- Właśnie. - Przytaknął mu głową chłopak.
Harry wyciągnął zziębniętą dłoń w kierunku swego potomka i już po chwili zaciągał się dymem papierosowym.
- Jak więc niby mam się do ciebie zwracać?
- Michael będzie dobrze. - Odpowiedział chłopak, a Harry nie mógł sobie przypomnieć dlaczego właściwie dali mu tak na drugie.
°°°°°
Dobra, możecie (chociażby z litości) udać trochę zaskoczonych xD.
JEŚLI KTOŚ NIE ZAŁAPAŁ(w co wątpię, ale tak na wszelki wypadek): Mike to Gordon.
Dziwne jest pisanie o Bożym Narodzeniu, kiedy kończy się maj xD
Chciałam jeszcze powiedzieć, że jeśli są wśród was fani Deamusa (Dean i Seamus z HP), to niedawno dodałam o nich os na zamówienie (znajdziecie w "Short Stories boy×boy").
PS: Jak tam wasze ostanie tygodnie szkoły? Walczycie o lepsze oceny? A może przyjęliście tą samą taktykę co ja (czyli powtarzanie jak mantrę: "co ma być to będzie")?
PPS: Zapomniałaś się pochwalić - niedawno stuknęła mi setka obserwujących! Dziękuję każdej z tych 100 osób!!
Do następnego
×××
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro