Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

75.

Państwo Edwards byli tradycyjonalistami. Lubili spokojne życie w małych miasteczkach, popołudniową herbatę z mlekiem i niedzielne spotkania z pastorem Collinsem.

Latem tamtego roku, Edwin Edwards przeszedł na emeryturę, tym samym kończąc swoją trwającą czterdzieści lat karierę szkolnego psychologa. Uważał więc, że w przeciągu tak długiego okresu czasu, zdążył poznać nieco świata i ludzi oraz dowiedzieć się czegoś o młodzieży. Miał się za człowieka spokojnego i tolerancyjnego. Wiedział też również, że jego żona - Alice - jest całkowitym przeciwieństwem tych dwóch słów.

- On ma tatuaże! - wykrzyknęła teatralnym szeptem. - I kolczyki w uszach. Nie pozwolę, żeby moja córka przebywała w towarzystwie tak zdeprawowanego człowieka.

- Po pierwsze: uspokój się. - Odrzekł jej na to mężczyzna. Oparł się plecami o przyozdobione rodzinnymi zdjęciami drzwi lodówki. - Wcale nie jest taki straszny. To że ma kilka rysunków na swoim ciele nic nie znaczy. Bo niby co w tym złego?

- Co w tym złego?! - Alice syknęła zła. -  Gdyby w naszym kościele go zobaczyli, nikt nawet...

- Na szczęście nie jesteśmy teraz w kościele, prawda? - Przerwał jej Edwin i nieco rozbawionym spojrzeniem rozejrzał się po kuchni. - Pamiętasz jak wielką aferę zrobiłaś, kiedy Perrie przefarbowała włosy na różowo? I spójrz na naszą małą dziewczynkę teraz. Wciąż żyje, ma się dobrze i wbrew twoim przewidywaniom, nadal nie dołączyła do sekty.

- Cóż, jest na bardzo dobrej drodze.

- A po drugie - ciągnął, nie przejmując się jej komentarzem - oboje są dorośli i nie mamy zbyt dużego wpływu na ich decyzje.

Kobieta krzyżuje swoje pulchne ramiona na wysokości biustu i robi minę nadąsanego dziecka.

- Ale on nawet nie jest naszej wiary!

- Tak, no i co z tego? Są święta, więc zachowaj się jak prawdziwa katoliczka...

- Och, niech Ci będzie! Ale to jego ostatnia szansa. I to wyłącznie ze względu na dzisiejsze święto Narodzin Pańskich.

Mężczyzna uśmiecha się łagodnie do swojej żony, po czym całuje ją w czoło. Mimo całego swojego uprzedzenia i skłonności do oceniania innych po wyglądzie, Alice Marie Edwards zawsze była dobrą kobietą. I zapewne właśnie to sprawiło, że jego serce bije wyłącznie dla niej nieprzerwanie od trzydziestu lat.

Wychodzą w końcu z kuchni i dołączają do siedzącej w salonie młodzieży. Cała trójka wpatruje się w talerze przed nimi, jakby były niesamowicie ciekawe i Edwin jest prawie pewnien, że mogli usłyszeć zaaferowany głos jego żony obrażającej Zayna.

To będą długie święta.

°°°°°

Prawdę powiedziawszy, Zayn nieco się stresował.

A przez nieco miał na myśli pot, trzęsące się ręce i chęć ucieczki do Meksyku.

- Więc... - Mówi Sean, przerwając niekomfortową ciszę panującą przy stole. - Co robisz w życiu, Zayn? Uczysz się jeszcze? Pracujesz?

Blondynka siedzącą po prawej stronie mulata, parsknęła cicho. Pytanie jej brata miało rozluźnić atmosferę i pomóc Malikowi się dopasować. Jednak syn państwa Edwards nie mógł trafić gorzej.

- Emm... Tak właściwie, to Zayn... - Zaczyna chcąc zakończyć nie trafiony temat, ale przestaje, gdy w słowa wchodzi jej siedzący obok młodzieniec.

- Jestem w trakcie szukania pracy. - Mówi. - Ostatnio spotkałem się z moją starą znajomą i okazało się, że w firmie, dla której pracuje, potrzebują fotografa.

- Jesteś więc fotografem? - Pyta zaciewawiony ojciec dziewczyny, starając się jednocześnie nie zwracać uwagi na zaskoczoną minę Perrie.

- Właściwie to... W pewnym sensie. Byłem na studiach fotograficznych, ale na drugim roku zdecydowałem, że to nie dla mnie.

- Zmieniłeś kierunek na jakiś bardziej przyszłościowy? Mądry krok. - Komentuje pulchna kobieta, bawiąc się herbatą w swojej filiżance i dbając o to, by jej głos brzmiał na jak najbardziej podobny do sympatycznego.

- Rzuciłem studia.

Po jego słowach zapada chwilowa cisza, którą w końcu przerwa głośny śmiech Perrie. Dziewczyna wygląda jakby nieco dusiła się od wstrzymania chichotu, a zaróżowione policzki są świetnym dowodem na to.

Zayn czuje wibrację swojego telefonu, więc starając się zrobić to subtelnie, wyciąga aparat z kieszeni. Kątem oka zerka na wyświetlacz, starając się ukryć go pod stołem. Kiedy widzi numer Louisa, wie, że musiało stać się coś poważnego. Chłopak nie zadzwoniłby do niego z byle głupotą, gdy Malik stara się zrobić dobre wrażenie na rodzinie swojej dziewczyny.

- Przepraszam, muszę odebrać. - Mówi wstając.

- Ale jeszcze nie skończyłeś jeść mojej popisowej sałatki! - Dąsa się Alice i wygląda na głęboko urażoną faktem, że chłopak chce odejść od stołu w czasie kolacji.

- Och, nie szkodzi. Perrie może skończyć za mnie, prawda? W końcu teraz je za dwoje. - Mówi roztargniony wstając. Nagle zdaje sobie sprawę z tego co powiedział, więc zastyga w bezruchu.

Pani Edwards wygląda jakby jej szczęka miała zaraz zdarzyć się z podłogą i nawet Perrie przestała się śmiać.

- Powtórz to. - Mówi Edwin głosem, który wcale nie brzmi tolerancyjcnie i otwarcie.

To będą drogie święta, myśli Zayn.

°°°°°
Hej, haj, czołem.
Czyż nie jestem najbardziej spóźnialską osobą na Wattpadzie? Prawie dwa tygodnie minęły od ostatniego rozdziału. Oops. Mam nadzieję, że jednak mi to wybaczcie. [Mam też nadzieję, że nie zabijecie mnie za brak Larry'ego w tej części.]
Na usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko tyle: upały. Przysięgam, że w tej temperaturę mój mózg topi się i wylatuje uszami!
Btw, jesteśmy już w 3/4 całego opowiadania! Jeszcze tylko 25 rozdziałów. Łoo, jakżesz to szybko leci.
Btw #2, Expensive ma już ponad 63k wyświetleń. Jesteście niesamowici!
(jeszcze tylko szybko dodam: niech Bóg błogosławi Harry'ego za jego wspaniały album {która piosenka jest waszą ulubioną?}, Liama za jego piosenkę i Selenę za Bad Liar)
Koniec
Miłego dnia ×××

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro