75.
Państwo Edwards byli tradycyjonalistami. Lubili spokojne życie w małych miasteczkach, popołudniową herbatę z mlekiem i niedzielne spotkania z pastorem Collinsem.
Latem tamtego roku, Edwin Edwards przeszedł na emeryturę, tym samym kończąc swoją trwającą czterdzieści lat karierę szkolnego psychologa. Uważał więc, że w przeciągu tak długiego okresu czasu, zdążył poznać nieco świata i ludzi oraz dowiedzieć się czegoś o młodzieży. Miał się za człowieka spokojnego i tolerancyjnego. Wiedział też również, że jego żona - Alice - jest całkowitym przeciwieństwem tych dwóch słów.
- On ma tatuaże! - wykrzyknęła teatralnym szeptem. - I kolczyki w uszach. Nie pozwolę, żeby moja córka przebywała w towarzystwie tak zdeprawowanego człowieka.
- Po pierwsze: uspokój się. - Odrzekł jej na to mężczyzna. Oparł się plecami o przyozdobione rodzinnymi zdjęciami drzwi lodówki. - Wcale nie jest taki straszny. To że ma kilka rysunków na swoim ciele nic nie znaczy. Bo niby co w tym złego?
- Co w tym złego?! - Alice syknęła zła. - Gdyby w naszym kościele go zobaczyli, nikt nawet...
- Na szczęście nie jesteśmy teraz w kościele, prawda? - Przerwał jej Edwin i nieco rozbawionym spojrzeniem rozejrzał się po kuchni. - Pamiętasz jak wielką aferę zrobiłaś, kiedy Perrie przefarbowała włosy na różowo? I spójrz na naszą małą dziewczynkę teraz. Wciąż żyje, ma się dobrze i wbrew twoim przewidywaniom, nadal nie dołączyła do sekty.
- Cóż, jest na bardzo dobrej drodze.
- A po drugie - ciągnął, nie przejmując się jej komentarzem - oboje są dorośli i nie mamy zbyt dużego wpływu na ich decyzje.
Kobieta krzyżuje swoje pulchne ramiona na wysokości biustu i robi minę nadąsanego dziecka.
- Ale on nawet nie jest naszej wiary!
- Tak, no i co z tego? Są święta, więc zachowaj się jak prawdziwa katoliczka...
- Och, niech Ci będzie! Ale to jego ostatnia szansa. I to wyłącznie ze względu na dzisiejsze święto Narodzin Pańskich.
Mężczyzna uśmiecha się łagodnie do swojej żony, po czym całuje ją w czoło. Mimo całego swojego uprzedzenia i skłonności do oceniania innych po wyglądzie, Alice Marie Edwards zawsze była dobrą kobietą. I zapewne właśnie to sprawiło, że jego serce bije wyłącznie dla niej nieprzerwanie od trzydziestu lat.
Wychodzą w końcu z kuchni i dołączają do siedzącej w salonie młodzieży. Cała trójka wpatruje się w talerze przed nimi, jakby były niesamowicie ciekawe i Edwin jest prawie pewnien, że mogli usłyszeć zaaferowany głos jego żony obrażającej Zayna.
To będą długie święta.
°°°°°
Prawdę powiedziawszy, Zayn nieco się stresował.
A przez nieco miał na myśli pot, trzęsące się ręce i chęć ucieczki do Meksyku.
- Więc... - Mówi Sean, przerwając niekomfortową ciszę panującą przy stole. - Co robisz w życiu, Zayn? Uczysz się jeszcze? Pracujesz?
Blondynka siedzącą po prawej stronie mulata, parsknęła cicho. Pytanie jej brata miało rozluźnić atmosferę i pomóc Malikowi się dopasować. Jednak syn państwa Edwards nie mógł trafić gorzej.
- Emm... Tak właściwie, to Zayn... - Zaczyna chcąc zakończyć nie trafiony temat, ale przestaje, gdy w słowa wchodzi jej siedzący obok młodzieniec.
- Jestem w trakcie szukania pracy. - Mówi. - Ostatnio spotkałem się z moją starą znajomą i okazało się, że w firmie, dla której pracuje, potrzebują fotografa.
- Jesteś więc fotografem? - Pyta zaciewawiony ojciec dziewczyny, starając się jednocześnie nie zwracać uwagi na zaskoczoną minę Perrie.
- Właściwie to... W pewnym sensie. Byłem na studiach fotograficznych, ale na drugim roku zdecydowałem, że to nie dla mnie.
- Zmieniłeś kierunek na jakiś bardziej przyszłościowy? Mądry krok. - Komentuje pulchna kobieta, bawiąc się herbatą w swojej filiżance i dbając o to, by jej głos brzmiał na jak najbardziej podobny do sympatycznego.
- Rzuciłem studia.
Po jego słowach zapada chwilowa cisza, którą w końcu przerwa głośny śmiech Perrie. Dziewczyna wygląda jakby nieco dusiła się od wstrzymania chichotu, a zaróżowione policzki są świetnym dowodem na to.
Zayn czuje wibrację swojego telefonu, więc starając się zrobić to subtelnie, wyciąga aparat z kieszeni. Kątem oka zerka na wyświetlacz, starając się ukryć go pod stołem. Kiedy widzi numer Louisa, wie, że musiało stać się coś poważnego. Chłopak nie zadzwoniłby do niego z byle głupotą, gdy Malik stara się zrobić dobre wrażenie na rodzinie swojej dziewczyny.
- Przepraszam, muszę odebrać. - Mówi wstając.
- Ale jeszcze nie skończyłeś jeść mojej popisowej sałatki! - Dąsa się Alice i wygląda na głęboko urażoną faktem, że chłopak chce odejść od stołu w czasie kolacji.
- Och, nie szkodzi. Perrie może skończyć za mnie, prawda? W końcu teraz je za dwoje. - Mówi roztargniony wstając. Nagle zdaje sobie sprawę z tego co powiedział, więc zastyga w bezruchu.
Pani Edwards wygląda jakby jej szczęka miała zaraz zdarzyć się z podłogą i nawet Perrie przestała się śmiać.
- Powtórz to. - Mówi Edwin głosem, który wcale nie brzmi tolerancyjcnie i otwarcie.
To będą drogie święta, myśli Zayn.
°°°°°
Hej, haj, czołem.
Czyż nie jestem najbardziej spóźnialską osobą na Wattpadzie? Prawie dwa tygodnie minęły od ostatniego rozdziału. Oops. Mam nadzieję, że jednak mi to wybaczcie. [Mam też nadzieję, że nie zabijecie mnie za brak Larry'ego w tej części.]
Na usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko tyle: upały. Przysięgam, że w tej temperaturę mój mózg topi się i wylatuje uszami!
Btw, jesteśmy już w 3/4 całego opowiadania! Jeszcze tylko 25 rozdziałów. Łoo, jakżesz to szybko leci.
Btw #2, Expensive ma już ponad 63k wyświetleń. Jesteście niesamowici!
(jeszcze tylko szybko dodam: niech Bóg błogosławi Harry'ego za jego wspaniały album {która piosenka jest waszą ulubioną?}, Liama za jego piosenkę i Selenę za Bad Liar)
Koniec
Miłego dnia ×××
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro