74.
❗Chcę przypomnieć, że jest to tylko opowiadanie. Fabuła do niego została wymyślona już podczas wakacji i nie chcę, żeby ktokolwiek miał mi za złe to, co zostało tu opisane. Pamiętajcie, że tak naprawdę są to postacie fikcyjne i wszytko co łączy je z prawdziwymi osobami to wyłącznie wygląd i imiona.❗
°°°°°
Zayn i Perrie dopiero odjechali z podjazdu domu Tomlinsonów, a Louis już za nimi tęsknił.
Przed wyjazdem wymienili się jeszcze szybko prezentami (Tommo dostał nową książkę Nicholasa Sparksa i parę zabawnych skarpetek. Sam za to podarował parze małe śpioszki, przez co w oczach Zayna pojawiły się prawdziwe łzy, co zaś poruszyło dziewczynę) i zjedli świąteczny posiłek (i tak, mają przez to na myśli paluszki rybne kupione w markecie w zestawie z puddingiem). Ogólne rzecz biorąc, chociaż ich świąteczna atmosfera ograniczała się do Tomlinsona klnącego na pogodę i Malika trzęsącego portkami ze strachu przed poznaniem rodziców jego dziewczyny, chłopak był zadowolony. Wiedział, że rozstanie się z nimi (jak i z Niallem, który także był jednym z jego najbliższych przyjaciół) na cały tydzień będzie ciężkie, ale nie spodziewał się, że aż tak. W zasadzie to okazywał mniejsze uczucia kiedy żegnał się z rodziną, którą widywał zwykle dwa razy do roku: w czasie przerwy letniej i świąt.
Chociaż oczywiście nie tylko za nimi będzie tęsknił. Harry Styles, który już dawno temu zawładnął jego sercem, mimo tego co się ostatnio wydarzyło, wciąż pozostawał osobą, bez której Tomlinson czasami zapominał o potrzebie oddychania, osobą przy której wszytkie kolory nagle stawały się dużo bardziej wyblakłe, ponieważ nic nie mogło równać się z jego pięknem. I tak, świadomość tego, jak duża odległość i ich dzieli, jest nieco przytłaczająca.
Szatyn obserwuje znikający za zakrętem samochód Malika, po czym podchodzi bliżej budynku, ciągnąc za sobą walizkę i już stojąc na wycieraczce, uderza kilka razy w drewnianą powłokę. Jak dziwne jest pukanie do własnego domu?
- Witaj, Louis. - Mówi Mark Tomlinson stojąc w drzwiach swojego domu.
Od kiedy ostatni raz się widzieli, na głowie mężczyzny przybyło sporo siwych włosów, a skóra na jego twarzy stała się bardziej szara i wysuszona. Wyglądał na wyczerpanego, a uśmiech który posłał Louisowi wydawał się przepełniony jakimś głęboko skrywanym bólem.
- Wesołych Świąt, tato. - Odpowiada chłopak i mimo wszytkich swoich uprzedzeń i przebytych kłótni, pochyla się by przytulić stojącego przed nim człowieka.
°°°°°
- Tatusiu, czy musimy tam iść? - Pyta Pheobe, kiedy o godzinie dwudziestej rodzina Tomlinsonów stoi w korytarzu, przygotowując się do wyjścia.
- Nie bądź głupia. Myślisz, że mamie będzie miło spędzać święta samotnie? - Beszta ją starsza siostra, która wygląda na zirytowaną.
- Felicite! Nie mów tak do niej. - Rzuca Mark i chociaż miało to zabrzmieć groźnie, jego słowa były pozbawione jakiekolwiek siły. Zapinana zamek zimowej kurtki dziewczynki, po czym w końcu wstaje z kłęczek. - To tylko chwilka, kochanie. Nie chcesz zobaczyć się z mamusią?
Patrzenie na to wszytko jest nieco krępujące dla Louisa. Widok Marka traktujący dziewczynki z taką troską, kłóci się z tym, jak szatyn zapamiętał ojca z własnego dzieciństwa. No, ale nie da się ukryć, że młodsze siostry chłopaka zawsze były dla rodziców ważniejsze niż on sam.
- Przecież ona i tak tylko śpi. - Odpowiada zamiast niej druga z bliźniaczek. Po tych słowach zapada cisza i Louis może wyczuć okropną, napiętą atmosferę, pełną wyrzutów i irytacji. Jest zaskoczony widząc, że Mark jedynie kiwa smutno głową, po czym rzuca córkom nieco sztuczny uśmiech.
- Zrobimy tak, dziś pójdziemy na chwilkę do mamy, a w zamian za to, pozwolę wam otworzyć wasze prezenty wcześniej.
- Nie będziemy czekać do Bożego Narodzenia?
Dziewczynki patrzą na swojego ojca z zaskoczeniem i wyglądają na naprawdę podekscytowane tą perspektywą. Jedynie na Lottie ta informacja nie wydaje się robić najmniejszego wrażenia. Zamiast tego ciągle tylko patrzy smutnym spojrzeniem na swoje buty.
- Nie. Tym razem Mikołaj przyjdzie już w Wigilię.
- Ale mówiłeś, że jutro tylko Lou dostaje prezenty, tato. - Wypomina dziesięciolatka.
- To... Umm, Louis też dostanie jutro swoje prezenty i myślę, że nie będzie miał wam tego za złe. Prawda?
- Jasne. - Odpowiada osiemnastolatek, będąc zaskoczony faktem, że mężczyzna wziął pod uwagę jego zdanie. - To co, jedziemy? - Pyta i otwiera drzwi, a zimne powietrze uderza w ich rozgrzane twarze.
°°°°°
Kiedy wreszcie docierają do szpitala, Mark cudem znajduje wolne miejsce na parkingu. Najwyraźniej okres świąteczny zwabia dużą ilość ludzi, w celu odwiedzenia członków rodziny.
- Lotts, czy możesz zabrać dziewczynki do mamy? Chciałbym przez chwilę porozmawiać z Louisem. - Mówi najstarszy z Tomlinsonów, a w reakcji na jego słowa, szesnastolatka posłusznie kiwa głową i wychodzi z samochodu w towarzystwie trzech sióstr.
Szatyn obserwuje przez zamarznietą szybę swoje młodsze rodzeństwo kroczące przez zaśnieżony parking. Kiedy mija już kolejna minuta milczenia, Mark w końcu postanawia się odezwać.
- Wczoraj wieczorem dostałem telefon od głównego lekarza zajmującego się Jay. - Mówi brzmiąc na naprawdę wyczerpanego. Najwyraźniej w obecności syna postanowił zrzucić z twarzy maskę wiecznej radości i beztroski. - Choroba wyniszczyła organizm w znacznym stopniu i... - Głos mężczyzny załamuje się na chwilę, jakby słowa, które musi powiedzieć nie mógłby przejść mu przez gardło. - Zostało jej niewiele czasu. Może dzień, może kilka godzin. Doktor mówił o okresie agonii, a ja poczytałem trochę na ten temat i wychodzi na to, że to ostatni moment, żeby się z nią pożegnać.
W samochodzie zapada cisza, a Louis docenia czas, który ojciec dał mu na pogodzenie się z tą świadomością.
- Charlotte wie i wydaje mi się, że Felicite też zaczyna podejrzewać. Ma trzynaście lat i nie jest głupia, widzi jak bardzo wasza matka schudła ostatnimi czasy, jak przestała zwracać uwagę na otoczenie... Nawet bliźniaczki to zauważają. Ale one mają tylko po dziesięć lat, są jeszcze takie małe i nie chcę, żeby to było ich wspomnieniami ze świąt.
Nastolatek kiwa głową na słowa swojego ojca i stara się odłożyć na ten moment emocje na bok. Chce myśleć o dziewczynach i nie skupiać się na dziwnej guli, którą czuje w gardle.
- Dam im chwilę, żeby mógłby pożegnać się z mamą, a później proszę Cię o odwiesienie ich do domu. Ja... Chcę z nią dziś zostać. Po prostu nie mogę pozwolić na to, żeby umierała tutaj samotnie. Nie teraz. - Kończy, a jego głos trzęsie się tak bardzo, że Louis zaczyna się czuć bardzo niekomfortowo. Chciałby dać moment swojemu ojcu, na to, żeby mógł doprowadzić się do porządku, ale nie mają teraz na to czasu.
- Zostanę z tobą. - Mówi, zaskakując swojego ojca. - Odwiozę dziewczynki i wrócę tutaj.
- Jesteś pewien?
Chłopak kładzie swoją dłoń na zmarszczonych i szorstkich palcach swojego ojca. Następnie kiwa głową, a spojrzenie pełne wdzięczności i cichej rozpaczy, jakie dostaje, łamie jego serce na kolejne million części.
Tak jak mówił Harry, żadna miłość nie ma szczęśliwego zakończenia. Nie tak naprawdę.
°°°°°
Po odwiezieniu sióstr, Louis wraca do szpitala czując się dużo gorzej, niż jeszcze dziś rano. Ma wrażenie jakby w jego klatce piersiowej zamiast serca był ciężki kamień, ciągnący go w dół.
Idąc zielonym korytarzem wdycha okropny zapach szpitali i nie może przestać rozpamietywać w głowie obrazu sprzed godziny. Jego matka leżąca na wąskim łóżku, z zapadającymi się oczami, ciemną woskową skórą i ciężki oddech, któremu towarzyszyło rzężenie. Wprost nie mógł uwierzyć, że ta wychudzona, przerażająca istota, której trudność sprawiało zaczerpniętcie powietrza do płuc, to jego rodzicielka. Jay Tomlinson zawsze wydawała mu się nadzwyczajne silna i piękna. To absurdalny pomysł, żeby skończyła wyglądają jak chodząca śmierć.
- Tato? - pyta chłopak wchodząc do sali. - Już jestem.
Mark podnosi swoje nieskończenie smutne oczy znad łóżka i przez moment wydaje się nawet nie rozpoznawać własnego syna. Dopiero po chwili uświadamia sobie kim są i co tu robią, a do Louisa dociera, że mężczyzna musiał na chwilę zasnąć. Ten fakt nie powinien go dziwić tak bardzo, biorąc pod uwagę, że tak jak wyznała mu Lottie, ich ojciec spędzał ostatnio w szpitalu większość nocy, czuwając przy łożu żony.
- Cześć, Louis. - Wita się, a chrypa w jego głosie nie znika nawet kiedy pozwala sobie na lekki kaszel. Następnie znów przygląda się leżącej przed nim kobiecie i delikatnie przejeżdża swoją trzęsącą się dłonią po jej zapadniętym policzku. Patrzy na nią dokładnie w ten sam sposób, w jaki patrzył wiele lat temu, gdy Lou był tylko małym chłopcem, a jego matka pięknością z zadziornym charakterem i porywającą osobowością. Ta świadomość uderza w nastolatka i jego oczy powoli wilgotnieją. - Czy mógłbyś proszę przynieść trochę lodu? Jej usta są takie wysuszone, a doktor mówił, że...
- Jasne. - Przerywa mu chłopak cichym głosem. Rzuca tacie pocieszający uśmiech, którego tamten wydaje się nie zauważać i wychodzi z sali. Jeszcze nie zamknął za sobą do końca drzwi, żeby dać mu trochę prywatności, kiedy Mark wybucha tak głośnym szlochem, że Louis czuje się, jakby dostał w twarz.
Miłość to cierpienie, a Harry miał rację. Oczywiście.
°°°°°
Kiedy dwadzieścia minut później Louis dociera do sali niosąc ze sobą plastikowy kubek z kostkami lodu wewnątrz, jego serce zamiera. Czuję jakby świąteczny pudding zjedzony dziś rano na śniadanie z przyjaciółmi podszedł mu do gardła.
W pokoju, poza jego rodzicami, jest jeszcze dwójka lekarzy i pielęgniarka. Cała trójka ma na sobie sterylnie czyste stroje personelu szpitala, a ich twarze są pełne litości. Stoją obok łóżka i patrzą się na jego matkę, której oczy są zamknięte. Z jej gardła przestało wydobywać się głośne rzężenie, ucichła także cała aparatura w pomieszczeniu.
Do nastolatka prawda jednak dociera dopiero w momencie, kiedy patrzy na swojego ojca. Mark ma twarz schowaną w dłoniach i z tej odległości wygląda jakby nagle postarzał się o dwadzieścia lat.
Louis otwiera swoje usta w niemym krzyku rozpaczy, a plastikowy kubeczek wyślizguje się z jego dłoni. Małe kostki lodu rozsypują się po szpitalnej podłodze z głośnym łoskotem.
Chłopak płacze stojąc w drzwiach pokoju, kiedy czuje jak telefon w kieszeni jego spodni daje o osobie znać. Pierwszą myślą jaka przychodzi mu do głowy jest to, że dziewczynom coś się stało. W końcu zostały same w domu pod opieką wyłącznie szesnastoletniej Lottie.
Wyciąga więc aparat i potrzebuje dłuższej chwili, żeby otrzec łzy z oczu i móc w końcu odczytać zamazujące się litery.
Od Harry:
Wszytkiego najlepszego, Lou. Miłych urodzin :)
00:01, 24.12.2017
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro