Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

68.

- Ja... Co?

Usta Harry'ego w jednej chwili stały się maksymalnie suche. Patrzył na twarz siedzącego przed nim nastolatka i czuł się zagubiony. Zagubiony w smutnym błękicie, w rozczarowaniu i niedowierzaniu. Szatyn patrzył na niego jakby liczył, że starszy jeszcze zaprzeczy, że powie, iż był to tylko głupi żart. Jednak milczenie było wystarczającą odpowiedzią.

Styles miał wrażenie, że brakuje jeszcze tylko chwili, by szatyn rozpłakał się, rozpadł na kawałki i zaczął błagać go, żeby wycofał swoje słowa. Serce bolało go widząc to całe cierpienie widoczne na twarzy młodszego.

Minuta ciszy między nimi zmieniała się w nieskończoność, aż do momentu, gdy Tomlinson postanowił to zmienić. Odsunął swoje krzesło z głośnym zgrzytem, który ściągnął na ich dwójkę spojrzenia. Następnie schował twarz w dłonie, a jego ramiona zatrząsły się. Z początku Harry był pewnien, że jest świadkiem szlochu, jednak zaskoczył go głośny, histeryczny śmiech.

- W porządku? - Zapytał niepewnie, nie wiedząc czy będzie okay położyć młodszemu dłoń na ramieniu.

- A jak ci się wydaje?! - Warknął na niego Tomlinson w odpowiedzi. Następnie wstał gwałtownym ruchem, zarzucając stojący na stoliku kieliszek. - Lepiej, żeby to był pierdolony żart, Styles.

Czterdziestolatek patrzył na niego zaskoczony.

To zdecydowanie nie było tym, czego się spodziewał. Przecież Lou był dla niego tym uroczym, seksownym chłopakiem. Maluszkiem ze słodko opadającą mu na czoło grzywką.

Tymczasem słodki, uroczy maluszek naprawdę się wkurzył. Zaczął krzyczeć i miał szczerze gdzieś co się zaraz wydarzy.

- Ty pieprzony dupku! - Wściekłość na jego twarzy zastąpiła cały smutek i wyparła wszelkie inne uczucia. - Czy kiedykolwiek zależało ci na mnie chociaż trochę?! A może byłem dla ciebie tylko pierdoloną szmatą?! Czy twoja cholerna żonka chociaż wie, że pieprzysz na boku naiwnych chłopaków?

Styles czuł jakby właśnie dostał w twarz. Słowa młodszego były zbyt pewne, zbyt zdesperowane. Jakby Louis już wcześniej tak uważał, jakby nie widział trudu z jakim Harry trzyma swoją miłość na wodzy.

- Lou, ja... - Zaczął, lecz nie dane mu było skończyć.

- Zamknij się, kurwa! To było pytanie retoryczne. Nie musisz łamać mojego serca jeszcze jeden cholerny raz. - Student oddychał nierównomiernie, jego klatka piersiowa unosiła się gwałtownie w górę i dół.

Stał tam pośród tych wszystkich wystrojonych ludzi, mających gówniane pojęcie na temat tego, co właśnie przechodził i czuł na sobie ich oceniające spojrzenia. Jedyną osobą, która mogłaby wiedzieć jak bardzo złamany jest, był siedzący przed nim mężczyzna. Brunet patrzył na niego swoimi zielonymi oczami, w których widać było litość.

Tylko, że Louis nie chciał litości. Wszytko czego teraz potrzebował to niszczyć, ranić i zatracić się w tym gównie.

Głośny krzyk wydobył się z jego gardła, kiedy zrzucił wszytkie leżące na stoliku naczynia. Ludzie patrzyli na niego w szoku, ale on miał ich gdzieś. Miał ich kurwa głęboko.

Dźwięk tłuczonego szkła był pieprzonym końcem. Fala dziwnego spokoju zalała duszę nastolatka. Możliwe, że to był moment, w którym Louis Tomlinson ostatni raz był na tyle głupim, by rzeczywiście wierzyć w miłość. A może było to dużo wcześniej.

- Nawet się do mnie nie odzywaj. Nienawidzę Cię, Styles. Tak bardzo Cię kurwa nienawidzę. - Rzucił jako pożegnanie i wyszedł z restauracji, zostawiając za sobą tłum rozdziawionych ust.

°°°°°

Louis chyba jeszcze nigdy nie czuł takiego zimna. Nie miał na myśli faktu, że marznie (co zresztą byłoby niemożliwe w drogim płaszczu, który dostał od Harry'ego). Tomlinson po prostu czuł chłód ogarniający całe jego wnętrze. Czuł się pusty od środka.

Ale nie ma takiej pustki, której nie można wypełnić nienawiścią.

Wyciągnął swój telefon chcąc sprawdzić, która jest godzina. Od razu został zaatakowany przez masę nie przeczytanych wiadomości. Usunął te od Harry'ego, po czym zatrzymał się zaskoczony widząc smsa od Ashtona. Chłopak przypomniał o zaproszeniu na imprezę i podawał adres miejsca, gdzie dzisiaj się bawią. Niebieskooki znał ten klub, był raczej mały i leżał niedaleko jego mieszkania. W zasadzie pewnie dzieliło go od niego kilka minut drogi.

Co prawda minęła godzina od kiedy Irwin wysłał to do niego, jednak Tomlinson naprawdę wątpi w to, żeby już zdążyli zmienić miejscówkę.

Wściekłość, chęć zemsty i złamane serce nigdy nie są dobrymi doradcami. Ale gdy nienawiść Cię zaślapia, nic nie ma większego znaczenia.

°°°°°

Spocone ciała ocierały się o siebie w rytm głośnej muzyki. Młodzi ludzie całowali się, dotykali nawzajem i prowadzili pijackie rozmowy. Każdy z nich przybył tu, żeby się zabawić, porzucić smutki, czy też odstresować.

A pośród nich był też jeden, całkiem trzeźwy i całkiem nie taki radosny. Chłopak przedzierał się przez tańczących, aż w końcu dotarł do boksu, gdzie spotkał Ashtona mającego swoje ramię wokół równie spitego Hooda.

Chłopcy zawołali wesoło na jego przywitanie, ale on chwycił jedynie leżący na stoliku kubek i wypił jego zawartość dwoma łykami. Alkohol palił jego gardło i jeszcze bardziej zmącił myśli. Lou nie myślał już ani trochę poprawnie. Idealnie.

- Gdzie Michael? - zapytał. W odpowiedzi na to Calum kiwnął w stronę tańczących ludzi. Tomlinson odwrócił się na pięcie.

Przeszukał spojrzeniem tłum, a kiedy zobaczył Clifforda tańczącego z dłonią owiniętą wokół talii roześmianej Jessicy, ruszył w ich stronę.

Być może wszytko działo się zbyt szybko i szło zbyt gładko, żeby skończyć się dobrze, ale miał to gdzieś.

Kiedy w końcu złapał dłoń Mike'a, ten uśmiechnął się szeroko na jego widok.

- Lou! Kochanie, nawet nie wiesz jak bardzo cieszę się, że Cię widzę. - Powiedział (a raczej wykrzyczał, starając się być głośniejszym niż muzyka).

Tak właśnie powinienem być witany, pomyślał szatyn przyciskając ich ciała do siebie i zgniatając usta zaskoczonego chłopaka własnymi. I nawet jeśli skończyli robiąc rzeczy, których nie powinni robić, Tommo i tak miał to gdzieś.

Pieprzyć Harry'ego Stylesa.


°°°°°
Wiem, że dużo osób chciało zrobić mi krzywdę po poprzednim rozdziale, ale jedynym co mogę wam na to odpowiedzieć jest: prędzej czy później, to musiało się stać.

Jestem ciekawa, czy przewidzieliście reakcję Louisa? Trochę go chyba poniosło, ale przecież złamane serca żądzą się swoimi prawami, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro