37.
Palenie stało się uzależnieniem Louisa kiedy miał piętnaście lat. Oczywiście, zdawał sobie sprawę, z tego, że był zdecydowanie za młody na takie rzeczy. Jednak narkotyki, papierosy i ostre imprezowanie stało się wtedy jego lekiem na wszelkie boleści. Kolejna jedynka ze sprawdzianu? Awantura o drugiej nad ranem, którą Twoi rodzice postanowili umilić sobie czas? Następna plotka w szkole na temat tego, jak wielką dziwką jesteś?
Cóż, każdy ma swoje sposoby, żeby sobie z tym radzić.
Chłopak powoli wypuścił szarą smugę ze swoich ust i w ciszy obserwował jak ucieka w ciemną noc. Czasami miał wrażenie, że on sam jest niczym więcej od wydychanego przez niego powietrza. Niby był, ale tak naprawdę nikt nigdy nie zwracał na niego uwagi, ludzie brali jego obecność za coś oczywistego, coś czym w zasadzie nie warto się przejmować.
Niebieskie oczy chłopaka patrzyły w pustkę przed nim. Było pewnie coś koło dwudziestej, ale że względu na porę roku, na zewnątrz panował już zmrok. Jedyne światło jakie mógł podziwiać ze swojego balkonu na trzecim piętrze było zbyt odległe i blade.
Pustka. Ciekawe słowo prawda? Opisujące stan kiedy czegoś nie ma, czegoś brakuje. Zupełnie jak uczucia Louisa. Co się z nimi stało, kto wie? Może wyparowały? A może nigdy ich tam nie było?
Przymknął oczy i skupił się na otaczającej go ciszy. Cały dzień nie mógł uwolnić się od natłoku dźwięków, a teraz, kiedy wreszcie nic nie powinno mu przeszkadzać, wydaje się jakby było jeszcze gorzej. Jakby to cholerne milczenie ze strony wszechświata wwiercało się mu w głowę.
°°°°°
Zayn i Mark nie wiedzieli o sobie zbyt wiele. W zasadzie dziś był pierwszy raz kiedy ze sobą rozmawiali. Do tej pory nawet nie widzieli się na oczy.
Może dlatego właśnie Malikowi tak ciężko było przerwać ciszę panującą w salonie od wyjścia Louisa. Szatyn wyglądał wtedy zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Zayn nigdy nie był dobry w słowach, ale osobiście powiedziałby, że coś zapadło się w jego przyjacielu.
- Ja... powinienem zadzwonić - wychrypiał niepewnym głosem starszy Tomlinson, a Zayn kiwnął tylko głową w stronę korytarza.
Moment później był już sam w salonie obracając w dłoni trzymaną od dłuższego czasu szklankę.
Pieprzyć to, pomyślał i cisnął przedmiotem o podłogę. Usłyszał trzask w tym samym momencie, kiedy kruche szkło rozpadło się na tysiące odłamków. Zadziwiająco okazało się to całkiem dobrym uczuciem. Świadomość, że nie tylko ty jesteś zniszczalny i być może w kawałkach... Cóż, Lou powinien tego spróbować.
°°°°°
- Lottie? - zapytał mężczyzna trzymając słuchawkę w kurczowym uścisku. - Jak sobie radzicie?
Przez chwilę jedyną odpowiedzialności był cichy oddech dziewczyny po drugiej stronie. Mężczyzna obwiniał się za to, że zostawił swoje córki same. Lottie miała dopiero szesnaście lat i nie powinna być osobą, która jest odpowiedzialna za małe dzieci.
- Umm, jest w porządku. A jak... Louis? - zapytała robiąc chwilową przerwę przed wymówieniem imienia swojego brata.
Mark oczywiście nie był ślepy i mógł zauważyć lekką niechęć jaką zawsze dażyły się najstarsze z jego dzieci. Wiedział jednak, że jego córeczka jest na tyle rozsądna i empatyczna, by nie przejmować się teraz ich głupimi małymi konfliktami. Za to właśnie ją tak kochał. Z resztą wszytkie jego dziewczynki takie były. Mądre i piękne, jego maleńkie cuda.
- Tato?
- Och, tak. Louis... On nie przyjął tego najlepiej, ale wiesz jaki on jest. Potrzebuje chwili, żeby sobie z tym poradzić.
Dziewczyna mruknęła coś w odpowiedzi, ponieważ nie. Tak naprawdę żadne z nich nie wiedziało jaki jest Louis. Oczywiście, znali go, byli rodziną, ale szczerze mówiąc szesnastolatka nie była do końca pewna co to znaczy. I czy znaczy cokolwiek.
- Bądź dla niego łagodny, tato. On też ma prawo żeby to przeżywać - szepnęła w końcu.
Mark już miał otworzyć usta, mimo faktu, iż nie znał właściwych słów, które powinien teraz powiedzieć. Jednak zamknął je w momencie, kiedy doszedł do głośny dźwięk tłukącego się szkła.
°°°°°
Tak jak woleliście, mimo nie zbyt pozytywnego przyjęcia poprzedniego rozdziału, kontynuujemy tą historię w miejscu do którego doszliśmy.
Mam nadzieję, że to co dziś przeczytaliście, nie zawiodło was i nie uraziło niczych uczyć.
Chcę też podziękować, że pod ostatnią notką okazaliście tyle wyrozumienia. Dziękuję za każdy miły komentarz.
Kocham was.
PS: mam nadzieję, że czytając, słuchacie też dodanej przeze mnie muzyki, ponieważ Petit Biscuit jest genialny ❤
PPS: A! I dziękuję za tak dużą (wg mojej osoby) ilość wyświetleń. To znaczy dla mnie bardzo wiele, że ludzie czytają to co piszę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro