trzy
- Wyglądasz, jakbyś uprawiała niezły seks tej nocy. - Stwierdziła Ashley.
- Bezpośrednia jak zawsze. - Pokręciłam głową. - Skąd ten wniosek?
- Jesteś niewyspana, nie plujesz na nas jadem, nie pachniesz tym zajebistym jagodowym mydłem, którego szukałam miesiącami po tym, jak u ciebie byłam, tylko męskim żelem pod prysznic, a poza tym wpadłam wczoraj do ciebie zobaczyć jak się czujesz i cię tam nie było.
- Mogłabyś zająć się swoim życiem. - Powiedziałam, pijąc kawę.
- No to z kim? Gdzie się szwendałaś, aż znalazłaś? - Uśmiechnęła się Taylor.
- Daleko szukać nie musiałam...
W tym momencie do hotelowej jadalni wszedł Ed w towarzystwie Bruno.
- O kurwa. - Jęknęłam. Zrzuciłam ze stolika widelec i się po niego schyliłam. Przetrwałam w tej pozycji aż byłam pewna, że chłopcy zajęli miejsce przy innym stoliku.
- Bruno?! - Pisnęła z niedowierzaniem Anne-Marie. Zatkałam jej usta dłonią.
- Nie wierzę. - Zaśmiała się Perrie.
- Dlatego właśnie ta rozmowa nie ma sensu.
- Mogłam się domyślić... - Powiedziała Leigh-Anne. - Zniknęliście w podobnym czasie.
- Warto chociaż było? - Spytała Jesy.
- Było... spoko. - Jade uniosła brew. - Okej, było zajebiście, ale gęby na kłódkę. - Dziewczyny się wyszczerzyły. - Pewnie nawet więcej się nie zobaczymy.
Zobaczyliśmy się. Szybciej, niż myślałam.
Było to niecały miesiąc później. Taylor urządziła imprezę urodzinową. Nie miałam pojęcia, że i on tam będzie, bo wtedy na pewno ubrałabym się inaczej.
- Sto lat, sto lat, więcej wyprzedanych stadionów i... swoją drogą, zaprosiłaś Joe?
- Kurwa, musisz mi o nim przypominać nawet dzisiaj?
- W takim razie jeszcze pogodzenia się z Joe, bo słodką parą byliście.
- Dobra, sio. - Tay wepchnęła mnie do środka.
Wtedy go zobaczyłam. Narobiłam w holu troszkę hałasu szpilkami, bo gdy Taylor mnie popchnęła, zaczepiłam nogą o dywan i w ostatniej chwili się wyratowałam. Gdy podniosłam głowę, zobaczyłam jak stoi niecałe 10 metrów ode mnie. I patrzył się na mnie. Ale nie takim zwyczajnym spojrzeniem, nawet nie zaskoczonym ani radosnym. On mnie zwyczajnie rozbierał wzrokiem.
- Taylor, na słówko. - Wzięłam ją za rękę i zaciągnęłam do pierwszego lepszego pomieszczenia, którym okazała się łazienka. - Co on tu robi?!
- Kto?
- No zgadnij. Po co zaprosiłaś Bruno?
- Yyy... a dlaczego miałabym nie? - Uśmiechnęła się głupio.
- Zrobiłaś to specjalnie! Jezu, jesteś taką debilką... - Zaczęłam chodzić w kółko. - Co ja mam teraz robić, co robić... Wyjdziesz teraz pierwsza i sprawdzisz, czy go nie ma.
- Dobrze, już dobrze.
Tay wyszła, zrobiła rozeznanie i wróciła, oznajmiając:
- Czysto.
Wyszłam z łazienki i usiłowałam cały wieczór unikać chłopaka. Szło mi nieźle, ale wszystko się jebło w momencie, gdy przyszedł czas na tort. Zebraliśmy się wszyscy w jednym pomieszczeniu i wtedy już mogłam unikać jedynie jego wzroku.
Po torcie pomogłam Taylor zebrać talerzyki i zaniosłyśmy je do kuchni. W pewnym momencie Tay się wyszczerzyła i powiedziała:
- Zaraz wrócę, idę do łazienki...
Ledwie przekroczyła próg kuchni, w pomieszczeniu pojawił się Bruno. Głupia suka.
- Hej. - Powiedział chłopak.
- Hej. - Uśmiechnęłam się sztucznie i udałam, że jestem bardzo zajęta wkładaniem talerzy do zmywarki.
- Szczerze myślałem, że spotkamy się szybciej, niż po miesiącu.
Przygryzłam wargę, aby się nie zaśmiać i spojrzałam na niego spod rzęs. Chłopak podszedł bliżej, pochylił się i powiedział mi do ucha:
- Miałem być dzisiaj grzeczny, ale jeśli będziesz dalej na mnie w ten sposób patrzeć i przygryzać wargę to obiecuję, że będziemy się pieprzyć przy najbliższej wolnej powierzchni.
- A zakład, że nie? - Odsunęłam się i posłałam mu wyzywające spojrzenie.
- Okej. O co?
- O przekonanie. Zakład?
- Zakład. - Podaliśmy sobie ręce.
Wkrótce później zdecydowana większość była już pijana. Ja nie aż tak, ale skorzystałam z tego, że mogłam się świetnie bawić, a oni byli zbyt pijani, żeby to pamiętać.
Ktoś rzucił pomysł zagrania w karaoke. I tak oto skończyłyśmy z Taylor krzycząc do mikrofonu:
- We are never ever ever getting back together
We are never ever ever getting back together
You go talk to your friends
Talk to my friends, talk to me
But we are never ever ever ever getting back together
Potem ktoś zaczął nucić "Shape Of You", a skończyło się na tym, że śpiewaliśmy wszyscy razem, a potem chyba Ed przeszedł płynnie do "Ain't My Fault". Przewróciłam oczami i się zaśmiałam.
- It ain't my fault you came in looking like that - Jesy klepnęła mnie w tyłek, a ja udałam oburzenie. - You just made me trip, fall and land on your lap. - Usiadłam Ed'owi na kolanach. - Certain bad boy smooth, body hotter than a sauna, I don't mean to be rude, but
- I look so damn good on ya! - Dokończyli wszyscy.
Ekhm, no więc pamiętamy wszyscy jeszcze o tym zakładzie? Cieszę się.
Ledwie wszyscy zaczęli się rozchodzić, Bruno zaproponował mi podwózkę. Skończyliśmy na tylnym siedzeniu gdzieś w bocznej dróżce. Później pojechaliśmy też do niego, a gdy rano się obudziłam, jęknęłam:
- Przecież nie byłam aż tak pijana.
- Nie, nie byłaś. - Usłyszałam śmiech za plecami.
- Kurwa... - Jęknęłam i zaczęłam się zbierać.
- Co ty wyrabiasz? - Westchnął Bruno, przecierając twarz dłonią. Wstałam, aby odszukać moją bieliznę. - Zara!
- Wychodzę, nie widać?
Chłopak złapał mnie za nadgarstek. Spojrzałam na niego pytająco.
- Tym razem nigdzie nie uciekniesz. O co tobie właściwie chodzi?
- Jestem... nieodpowiedzialną gówniarą, czy to cię skutecznie zniechęca?
- Nie?
Z westchnieniem opadłam z powrotem na łóżko.
- Nic z tego nie będzie, wiesz o tym, nie? Możemy ewentualnie być przyjaciółmi, nic więcej.
- Dlaczego tak uważasz? Dlaczego nie dajesz nikomu szansy?
- Bywają ze mną... kłopoty. Ja jestem niemałym kłopotem.
- Kłopot nigdy nie wyglądał tak zajebiście dobrze.
Spojrzałam na niego i patrzyliśmy sobie w oczy odrobinę zbyt długo, żeby być przyjaciółmi. W końcu pokręciłam głową.
- Nie. Nic z tego nie będzie. Znam takich, jak ty, a ja nie chcę znowu cierpieć.
- Nieprawda.
- A jaka jest prawda?
- Prawda? Lubię cię. Może trochę za bardzo. Rozśmieszasz mnie, jesteś inteligentna, trochę szalona, ale w dobrym sensie. Jesteś inna. Wyjątkowa. Wiedziałem to, odkąd cię pierwszy raz zobaczyłem. - Pokręciłam głową. - Dajmy sobie szansę. - Wyciągnął do mnie rękę. Po długiej chwili wahania i walki z samą sobą, położyłam moją dłoń na jego.
- Ale... Jedna... - Wzięłam głęboki wdech. - Szansa. Jedna.
- Okej. - Uśmiechnął się. - Nie zmarnuję tego. A teraz z łaski swej... - Rzucił mi swoją wczorajszą koszulę. - Załóż coś na siebie.
Zaśmialiśmy się.
- Która godzina? - Spytałam, zapinając guziki.
- Dziewiętnasta.
- Ekhm, że co?
- Bardzo późno poszliśmy spać, wyglądałaś na niewyspaną, więc nie chciałem cię budzić.
- Więc dałeś mi przespać cały dzień?!
- Naprawdę kiepsko wyglądałaś.
- Dzięki.
- Nie w tym sensie! - Od razu się poprawił. - Zawsze wyglądasz zajebiście, ale wyglądałaś, jakbyś nie spała od dwóch dni.
- Tak chyba było. Chociaż może od trzech?
- Co? Jak to?
- Czy mogę najpierw prosić kawę, ewentualnie red bulla, zanim zaczniemy kolejną poważną konwersację?
- Słodzisz?
- Nie. Czarna, gorzka, bez mleka.
- Jasne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro