dziewięć
- To klucz do drzwi wejściowych, to od piwnicy, to do skrzynki rozdzielnej do otwierania garażu i bramy, on jest ci w sumie niepotrzebny, ale jak wysiądzie prąd na przykład to musisz otworzyć tą skrzynkę i wyłączyć zasilanie, bo inaczej nic nie otworzysz ręcznie. Żeby wyłączyć alarm musisz wejść do salonu. Kod pamiętasz?
- Bruno, mówiłeś mi to już milion razy - westchnęłam, przewracając oczami - Obiecuję, że nie rozniosę ci domu - założyłam ręce na jego karku i go pocałowałam.
- Nie o to się martwię. Nie chcę dostarczać ci stresu jak zacznie ci alarm wyć albo coś, bo chyba masz go nadto.
- Nie martw się mną
- Nie mogę się nie martwić.
- Możesz i dobrze ci radzę, żebyś to zrobił. To co, idziemy?
- Chyba musimy.
Wzięłam dużą walizkę oraz mniejszą z bagażem podręcznym, Bruno wziął moją torbę i wyszliśmy z mieszkania. Na zewnątrz czekał już na nas samochód a w nim Ed, Anne-Marie oraz Leigh-Anne, Jade, Jesy i Perrie z Alexem i Andre. Nie mam pojęcia, jak się tam wszyscy zmieściliśmy.
- Teraz nie będzie miał mi kto sprzątać w domu. - westchnął Ed.
- A więc za sprzątaczkę mnie miałeś, tak?! - udałam oburzenie. Wszyscy się zaśmialiśmy.
W pewnym momencie zauważyłam starszą panią wchodzącą na pasy. Ed akurat mówił coś do Anne, patrząc na nią.
- Ed, hamuj!
Chłopak szybko spojrzał na drogę, a następnie gwałtownie wcisnął hamulec. Wyhamowaliśmy na centymetry, torebka Jesy uderzyła mnie w głowę.
- Nikomu nic się nie stało? - spytał Ed.
- Pojebało cię?! Jak prowadzisz to patrzysz na drogę do cholery! - nakrzyczałam na niego.
- Nic ci nie jest? - spytał z troską Bruno.
- Mi nie, ale on właśnie prawie kogoś zabił!
- To ona wylazła na to przejście- z resztą, nieważne, okej? Przepraszam, masz rację. Na pewno nic ci się nie stało? Ani nikomu innemu?
- Co ty nosisz w tej torebce, kamienie? - skrzywiłam się i spojrzałam na Jesy, pocierając głowę.
- Przepraszam? Nie no, butelkę z wodą tam mam, dlatego taka ciężka. Możemy jechać? Spóźnimy się na ten samolot.
- W porządku? - powiedział mi do ucha Bruno.
- Tak, po prostu zwyczajnie panikuję. - odszepnęłam.
- To nic złego.
Sarknęłam cicho i pokręciłam głową. Bruno wziął mnie za rękę.
- A co więcej, miałaś rację.
Dotarliśmy w końcu na lotnisko. Zanim jeszcze przeszliśmy przez bramki okazało się, że lot jest opóźniony.
- Jedź do domu.
- Nie, poczekam z wami. Nie mam nic lepszego do roboty.
- Jedź.
- Nie.
W końcu zrezygnowałam z przekonywania go.
Usiedliśmy na ławce, a raczej Bruno usiadł, a ja położyłam się z głową na jego kolanach.
- Czym się stresujesz? - spytał.
- Cały czas się stresuję, bez różnicy.
- Pogadaj o tym ze mną.
- Nie chcę.
- Zara, musisz ze mną rozmawiać i musisz to wszystko odreagowywać w inny sposób niż alkohol, papierosy i trawka, okej?
- Nie chcę teraz rozmawiać o takich rzeczach.
- Ale-
- Nie. Można tu gdzieś palić?
- Nie można, tym lepiej dla ciebie.
- Nie wypowiadaj się, sam cały czas palisz.
- Ja to ja, a ty jesteś dla mnie najważniejsza i nie będę siedział cicho patrząc, jak sobie niszczysz zdrowie.
- Oh, zamknij się.
Czekanie ponad godzinę na lotnisku było co najmniej nudne. Jade, która nie jest w stanie wysiedzieć pięciu minut w miejscu zwyczajnie robiła Jesy na złość, Ed zasnął, bo to dla niego typowe.
- Będę tęsknił.- powiedział Bruno, pocierając moje udo.
- To tylko dziesięć dni, nie wyolbrzymiaj.
- Pamiętaj, że jak u ciebie będzie noc, to u mnie środek dnia, więc jeśli nie będziesz mogła spać...
- Poradzę sobie, Bruno.
***
Pierwsze cztery dni były dla mnie istną masakrą. Byłam przyzwyczajona do zmian stref czasowych, ale to nie o to chodziło. Nie mogłam spać, miałam ataki paniki z błahych powodów.
Którejś nocy, gdy nie mogłam spać, napisał do mnie Bruno.
Bruno: U ciebie jest jakaś druga w nocy, widzę, że jesteś aktywna, dla czego nie śpisz, kochanie?
Ja: "Kochanie"?
Bruno: Nie zmieniaj tematu. Mogę zadzwonić?
Ja: Tak
Po chwili na wyświetlaczu ukazało się połączenie od niego.
- Halo? - powiedziałam cicho, lekko zachrypniętym głosem.
- Hej. - szepnął chłopak. - Wszystko w porządku?
- Um, tak, a u ciebie?
- U mnie wszystko bardzo dobrze, ale martwię się teraz o ciebie. Słyszę, że coś jest nie tak.
- To... naprawdę nic.
- Nie kłam. Proszę, rozmawiaj ze mną.
- Po prostu... - wzięłam głęboki oddech - Nie, nic nie jest w porządku. Nie mogę spać, przez to chodzę wściekła, kłócę się z Edem, z dziewczynami... W pracy nic mi nie wychodzi, jestem beznadziejna. Dodatkowo stresuje mnie to, że zawsze jak jadę gdzieś samochodem to boję się, że pomylę się w przepisach. Czuję się tu taka... sama. I ciężko mi tu samej z tym wszystkim, a... - czułam, że za chwilę się rozpłaczę, próbowałam się opanować.
- Zara, posłuchaj mnie. Zara? Zara, słuchasz mnie?
- Tak - szepnęłam, próbując opanować łzy.
- Wiem, że jest z tobą źle. Ale masz prawo się tak czuć. Poza tym, jesteś świetna w tym, co robisz. Myślę, że dziewczyny twierdzą zupełnie odwrotnie, hm?
- Ale-
- Poczekaj, daj mi skończyć, dobrze? Może nie powinnaś w ogóle jeździć autem? Przynajmniej dopóki ja nie przylecę, wtedy postaram się jakoś ci pomóc. Może poproś Eda, żeby podjeżdżał po ciebie przed pracą?
- Nie wiem, on ma swoje życie, nie wiem, co o tym myśli.
- Wydaje mi się, że zrozumie.
- Nie myślałam, że będzie mi tak ciężko.
- Wiem, wiem... Spróbuj się przespać. Mogę zostać z tobą na linii, dopóki nie zaśniesz, zgoda?
- Nie, na pewno masz dużo własnych spraw do załatwienia.
- Mam dzisiaj wolne.
- No... dobrze.
- Kocham cię.
Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Czy byłam gotowa, żeby powiedzieć to samo?
- Dziękuję.
Tylko na tyle byłam gotowa się zdobyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro