Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dziewięć

- To klucz do drzwi wejściowych, to od piwnicy, to do skrzynki rozdzielnej do otwierania garażu i bramy, on jest ci w sumie niepotrzebny, ale jak wysiądzie prąd na przykład to musisz otworzyć tą skrzynkę i wyłączyć zasilanie, bo inaczej nic nie otworzysz ręcznie. Żeby wyłączyć alarm musisz wejść do salonu. Kod pamiętasz?

- Bruno, mówiłeś mi to już milion razy - westchnęłam, przewracając oczami - Obiecuję, że nie rozniosę ci domu - założyłam ręce na jego karku i go pocałowałam.

- Nie o to się martwię. Nie chcę dostarczać ci stresu jak zacznie ci alarm wyć albo coś, bo chyba masz go nadto.

- Nie martw się mną

- Nie mogę się nie martwić.

- Możesz i dobrze ci radzę, żebyś to zrobił. To co, idziemy?

- Chyba musimy.

Wzięłam dużą walizkę oraz mniejszą z bagażem podręcznym, Bruno wziął moją torbę i wyszliśmy z mieszkania. Na zewnątrz czekał już na nas samochód a w nim Ed, Anne-Marie oraz Leigh-Anne, Jade, Jesy i Perrie z Alexem i Andre. Nie mam pojęcia, jak się tam wszyscy zmieściliśmy.

- Teraz nie będzie miał mi kto sprzątać w domu. - westchnął Ed.

- A więc za sprzątaczkę mnie miałeś, tak?! - udałam oburzenie. Wszyscy się zaśmialiśmy.

W pewnym momencie zauważyłam starszą panią wchodzącą na pasy. Ed akurat mówił coś do Anne, patrząc na nią.

- Ed, hamuj!

Chłopak szybko spojrzał na drogę, a następnie gwałtownie wcisnął hamulec. Wyhamowaliśmy na centymetry, torebka Jesy uderzyła mnie w głowę.

- Nikomu nic się nie stało? - spytał Ed.

- Pojebało cię?! Jak prowadzisz to patrzysz na drogę do cholery! - nakrzyczałam na niego. 

- Nic ci nie jest? - spytał z troską Bruno.

- Mi nie, ale on właśnie prawie kogoś zabił!

- To ona wylazła na to przejście- z resztą, nieważne, okej? Przepraszam, masz rację. Na pewno nic ci się nie stało? Ani nikomu innemu?

- Co ty nosisz w tej torebce, kamienie? - skrzywiłam się i spojrzałam na Jesy, pocierając głowę.

- Przepraszam? Nie no, butelkę z wodą tam mam, dlatego taka ciężka. Możemy jechać? Spóźnimy się na ten samolot. 

- W porządku? - powiedział mi do ucha Bruno.

- Tak, po prostu zwyczajnie panikuję. - odszepnęłam.

- To nic złego.

Sarknęłam cicho i pokręciłam głową. Bruno wziął mnie za rękę.

- A co więcej, miałaś rację.

Dotarliśmy w końcu na lotnisko. Zanim jeszcze przeszliśmy przez bramki okazało się, że lot jest opóźniony.

- Jedź do domu.

- Nie, poczekam z wami. Nie mam nic lepszego do roboty.

- Jedź.

- Nie.

W końcu zrezygnowałam z przekonywania go.

Usiedliśmy na ławce, a raczej Bruno usiadł, a  ja położyłam się z głową na jego kolanach.

- Czym się stresujesz? - spytał.

- Cały czas się stresuję, bez różnicy.

- Pogadaj o tym ze mną.

- Nie chcę.

- Zara, musisz ze mną rozmawiać i musisz to wszystko odreagowywać w inny sposób niż alkohol, papierosy i trawka, okej?

- Nie chcę teraz rozmawiać o takich rzeczach. 

- Ale-

- Nie. Można tu gdzieś palić?

- Nie można, tym lepiej dla ciebie. 

- Nie wypowiadaj się, sam cały czas palisz.

- Ja to ja, a ty jesteś dla mnie najważniejsza i nie będę siedział cicho patrząc, jak sobie niszczysz zdrowie.

- Oh, zamknij się.

Czekanie ponad godzinę na lotnisku było co najmniej nudne. Jade, która nie jest w stanie wysiedzieć pięciu minut w miejscu zwyczajnie robiła Jesy na złość, Ed zasnął, bo to dla niego typowe. 

- Będę tęsknił.- powiedział Bruno, pocierając moje udo.

- To tylko dziesięć dni, nie wyolbrzymiaj.

- Pamiętaj, że jak u ciebie będzie noc, to u mnie środek dnia, więc jeśli nie będziesz mogła spać...

- Poradzę sobie, Bruno.

***

Pierwsze cztery dni były dla mnie istną masakrą. Byłam przyzwyczajona do zmian stref czasowych, ale to nie o to chodziło. Nie mogłam spać, miałam ataki paniki z błahych powodów.

Którejś nocy, gdy nie mogłam spać, napisał do mnie Bruno.

Bruno: U ciebie jest jakaś druga w nocy, widzę, że jesteś aktywna, dla czego nie śpisz, kochanie?

Ja: "Kochanie"?

Bruno: Nie zmieniaj tematu. Mogę zadzwonić?

Ja: Tak

Po chwili na wyświetlaczu ukazało się połączenie od niego.

- Halo? - powiedziałam cicho, lekko zachrypniętym głosem.

- Hej. - szepnął chłopak. - Wszystko w porządku?

- Um, tak, a u ciebie?

- U mnie wszystko bardzo dobrze, ale martwię się teraz o ciebie. Słyszę, że coś jest nie tak.

- To... naprawdę nic.

- Nie kłam. Proszę, rozmawiaj ze mną. 

- Po prostu... - wzięłam głęboki oddech - Nie, nic nie jest w porządku. Nie mogę spać, przez to chodzę wściekła, kłócę się z Edem, z dziewczynami... W pracy nic mi nie wychodzi, jestem beznadziejna. Dodatkowo stresuje mnie to, że zawsze jak jadę gdzieś samochodem to boję się, że pomylę się w przepisach. Czuję się tu taka... sama. I ciężko mi tu samej z tym wszystkim, a... - czułam, że za chwilę się rozpłaczę, próbowałam się opanować.

- Zara, posłuchaj mnie. Zara? Zara, słuchasz mnie?

- Tak - szepnęłam, próbując opanować łzy.

- Wiem, że jest z tobą źle. Ale masz prawo się tak czuć. Poza tym, jesteś świetna w tym, co robisz. Myślę, że dziewczyny twierdzą zupełnie odwrotnie, hm?

- Ale-

- Poczekaj, daj mi skończyć, dobrze? Może nie powinnaś w ogóle jeździć autem? Przynajmniej dopóki ja nie przylecę, wtedy postaram się jakoś ci pomóc. Może poproś Eda, żeby podjeżdżał po ciebie przed pracą?

- Nie wiem, on ma swoje życie, nie wiem, co o tym myśli.

- Wydaje mi się, że zrozumie. 

- Nie myślałam, że będzie mi tak ciężko.

- Wiem, wiem... Spróbuj się przespać. Mogę zostać z tobą na linii, dopóki nie zaśniesz, zgoda?

- Nie, na pewno masz dużo własnych spraw do załatwienia.

- Mam dzisiaj wolne.

- No... dobrze.

- Kocham cię.

Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Czy byłam gotowa, żeby powiedzieć to samo?

- Dziękuję.

Tylko na tyle byłam gotowa się zdobyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro